Pochodzą z dużego miasta, którego nie znajdzie się jednak na żadnej współczesnej mapie. Ale to tak jak z Polską porozbiorową – nie było jej na mapach, co nie znaczy, że nie było jej wcale…
Stanisławów, mimo że pod względem znaczenia był drugi na Kresach Południowo-Wschodnich, pełniąc rolę stolicy województwa, został dość skutecznie wytarty ze świadomości sporej części obecnego społeczeństwa polskiego. Trudno więc skojarzyć go z miejscem urodzenia wybitnych polskich aktorów i twórców sztuki filmowej.
Wielu współczesnych Polaków wie wprawdzie, że istnieją takie miasta jak Wilno i Lwów, ale na ogół nie wiedzą oni nic poza tym, o polskim dziedzictwie kulturowym nie wspominając. Zaś Stanisławowa nie kojarzą wcale. Niekiedy dostrzegają, co najwyżej, na jakiejś mapie miasto o tyleż humorystycznej, co kuriozalnej nazwie Iwano-Frankowsk w obecnych granicach Ukrainy. Tymczasem zarówno Polacy z Kresów, jak i starsi Ukraińcy, nadal używają historycznej, wielowiekowej nazwy Stanisławów, zaś młodsi Ukraińcy w dość logiczny sposób skracają ją do „Frankowsk”. Dla ludzi związanych z aktorstwem Stanisławów zawsze pozostawał Stanisławowem.
Najpierw wyjaśnijmy, co wie każdy stanisławowiak, że określenie gród Rewery, podobnie jak i sama nazwa Stanisławów wzięła się od Stanisława Rewery Potockiego, hetmana wielkiego koronnego z przełomu XVI i XVII wieku, marzącego o zbudowaniu grodu. Zrealizował to dopiero jego syn Andrzej, nazwę nadając na cześć ojca. Nazwa ta zawsze bardzo bolała zarówno sowietów, jak i nacjonalistów ukraińskich. Legitymują oni bowiem „ukraińskość” Lwowa pojedynczym argumentem o księciu Danielu, który nazwał gród na cześć syna Lwa. Jednak analogiczny „dowód” w przypadku Stanisławowa bynajmniej na ukraińskość nie wskazuje. Stąd postanowiono zmienić mu nazwę, a wykorzystanie w tym celu nazwiska pisarza i poety Iwana Franki było pretekstem podobnym jak w przypadku zmiany nazwy podlwowskiej Żółkwi na Nesterow, od nazwiska rosyjskiego lotnika, który zginął tam podczas I wojny światowej.
Pierwszy „filmowy” stanisławowiak, Wojciech Brydziński, rozpoczął swoją karierę na dużym ekranie jeszcze przed tą wojną, występując w 1911 roku w „Dziejach grzechu”. Urodzony w 1877 roku, zagrał m.in. rolę Adama Mickiewicza w niemym filmie „Pan Tadeusz” z 1928 roku, którego premierę uświetnił swoją obecnością Marszałek Józef Piłsudski. Film zaginął w czasie II wojny światowej. Jego fragmenty odnaleziono w latach 50-ch, a w 2006 roku we Wrocławiu znalazły się kolejne. W efekcie film miał swoją re-premierę w Warszawie w kinie Iluzjon w listopadzie 2012 r.
Brydziński robił w międzywojennym kinie oszałamiającą karierę. Z licznych obrazów, w których wystąpił, warto wymienić te z roku 1937: „Znachor”, „Ułan księcia Józefa” czy „Płomienne serca”, będące filmem fabularno-propagandowym mającym ukazać potęgę armii międzywojennej Rzeczypospolitej. Po II wojnie, w komunistycznej Polsce grał już tylko w teatrach i występował w Polskim Radiu.
Odwrotnie było z urodzoną w Stanisławowie w 1908 roku Barbarą Ludwiżanką – zanim w latach 60-ch rozpoczęła się jej kariera filmowa, przed wojną grywała przeważnie w teatrach, choć i wtedy pojawiła się już w dwóch filmach. W „Milionowym spadkobiercy” urodziwa 20-letnia aktorka zagrała prezeskę „Klubu tępicielek łowców posagów”, zaś dwa lata później wzięła udział w nie byle jakiej historii, z punktu widzenia dzisiejszych koneserów – produkcji „Gwiaździsta Eskadra”.
Film ten był oparty na autentycznych wydarzeniach z dziejów stacjonującej we Lwowie amerykańskiej „kościuszkowskiej” eskadry pilotów walczących w wojnie polsko-bolszewickiej. To najdroższa międzywojenna superprodukcja. W czasie kręcenia scen walk lotniczych doszło do kraksy dwóch samolotów, której nie przeżyło dwóch z trzech biorących udział w tej scenie pilotów. Nie zabrakło też wątku miłosnego między Polką a amerykańskim pilotem, na motywach prawdziwego romansu Meriana Coopera, legendarnego amerykańskiego lotnika walczącego w polskich szeregach w wojnie z bolszewikami. Zestrzelony, zdołał zbiec z sowieckiej niewoli.
Potem Cooper zasłynął jako producent, scenarzysta i reżyser w Hollywood, autor 62 filmów. Jego najbardziej znany obraz to „King Kong”, gdzie osobiście pilotował jeden z samolotów atakujących tytułową wielką małpę.
Po wybuchu II wojny Cooper organizował w USA koncerty charytatywne na rzecz walczącej Polski, później w Anglii odwiedzał polskich pilotów z Dywizjonu 303, a walkę zakończył jako wiceszef sztabu lotnictwa USA na Pacyfiku. Sam film „Gwiaździsta eskadra”, choć został nakręcony jako niemy, to jednak z tak dużym rozmachem, że gdy tylko było to możliwe dokonano jego udźwiękowienia. Niestety, wszystkie kopie znalazły się w rękach sowietów, którzy nie omieszkali ich zniszczyć.
Wróćmy jednak do Barbary Ludwiżanki. Po wybuchu II wojny przebywała w Warszawie, skąd wywieziono ją na roboty do Niemiec. Po wojnie, rozpoczynając od nowa swoją karierę aktorską, po 20 latach nieobecności na planie, wystąpiła m.in. w „Chłopach” oraz „Nocach i Dniach” Jerzego Antczaka, gdzie zagrała matkę głównej bohaterki Barbary Niechcicowej. Role matek głównych bohaterów przypadły jej też w „Granicy” i filmie „Ubranie prawie nowe”. Z racji wieku aktorki znajdziemy wśród jej ról całą niezapomnianą serię staruszek. W filmie „Chłopcy” zagrała hrabinę De Profundis, pensjonariuszkę domu starców, w filmie „Piąta rano” – babcię, w obrazie „Wedle wyroków twoich” – starą Żydówkę, w „Innej wyspie” – również staruszkę z domu starców. Współczesne pokolenie najbardziej zapamiętało ją jednak w roli starowinki Julii Novack w „Seksmisji” Juliusza Machulskiego, wraz z jej słynnym „Ojej, ojej!” na widok nagiego mężczyzny.
Inną ciekawą postacią ze Stanisławowa był Zenon Wiktorczyk. Urodzony w 1918 roku i związany głównie z teatrem, w filmie zagrał tylko raz, choć jego rolę ministra Władka Skotnickiego w „Misiu” Stanisława Barei pamięta chyba każdy. Jako nowy mąż byłej żony głównego bohatera utrwalił się cytowanymi do dziś zabawnymi kwestiami „Wszystkie Ryśki to fajne chłopaki”, „Irena przywiozła sobie piękne futro z Leningradu”, „Bardzo cię lubię, Ryśku”, „Dajcie spokój z tym ministerstwem, to stara historia”.
Wiktorczyk był żołnierzem wojny obronnej 1939 roku, oficerem AK i powstańcem warszawskim – dowodził batalionem „Bełt”. Po wojnie był założycielem Teatru Buffo, którego znanym dyrektorem artystycznym został po latach Janusz Józefowicz. Od 1953 roku przez około 30 lat pracował też w Polskim Radiu.
Z pokolenia znacznie młodszych aktorów ze Stanisławowa pochodzi Anna Seniuk, urodzona w czasie okupacji niemieckiej, jedna z wybitnych gwiazd polskiego kina. Zagrała m.in. w „Potopie”, „Lalce” i „Czarnych chmurach”. Najlepiej pamiętamy ją jednak z roli żony głównego bohatera w serialu „Czterdziestolatek” i innych filmów nawiązujących do tej serii. Wspaniale zagrała też jedną z głównych ról w ekranizacji „Konopielki”, gdzie zresztą także wystąpiła jako żona głównego bohatera. W swoim dorobku Anna Seniuk ma także dubbing do różnych produkcji, w tym bajek, od „Pszczółki Mai” po „Gnomeo i Julię” z 2011 roku.
Znacznie większy dorobek w dubbingu ma jednak Wojciech Duryasz, który przyszedł na świat w Stanisławowie „za pierwszego sowieta”. Najbardziej znany jest z dubbingowych ról w ekranizacjach siedmiu książek o Harrym Potterze, gdzie podłożył głos pod Albusa Dumbledore’a, rekotra Hogwartu.
Duryasz debiutował w teatrze, w spektaklu „Śmierć porucznika” w reżyserii Aleksandra Bardiniego. Występował też w Teatrze Telewizji i w licznych filmach i serialach, m.in. „Stawka większa niż życie”, „Przygody psa cywila”, „Kolumbowie”, „Mistrz i Małgorzata”, grał dyrektora banku w „Młodych wilkach” i pojawił się w licznych nowych serialach: „Miodowe Lata”, „Pensjonat pod Różą”, „Magda M.”, „Okazja”, „Pogoda na piątek”, „Plebania” czy „Na Wspólnej”.
Z grodu Rewery pochodzili także aktorka teatralna Ewa Lassek i scenarzysta Ireneusz Iredyński. Ewa Lassek ma w swoim dorobku także role w spektaklach „Teatru Telewizji” i w filmie z 1975 roku „W te dni przedwiosenne”, który opowiada o końcu wojny, ostatnich walkach z Niemcami oraz „przemianach społecznych”, oczywiście przyprawiony komunistyczną wizją historii.
Iredyński był z kolei wziętym scenarzystą, a film „Przejście podziemne” według jego scenariusza to debiut reżyserski Krzysztofa Kieślowskiego. W filmie „Anatomia Miłości”, którego scenariusz także wyszedł spod pióra Iredyńskiego, główną rolę zagrała Barbara Brylska. Spośród innych jego ciekawych scenariuszy z gwiazdorską obsadą wymieńmy „Zejście do piekła”, z kreacjami Witolda Pyrkosza i Leona Niemczyka. Bohater filmu – profesor Max Schmidt trafia w dorzeczu Amazonki na obóz zorganizowany na wzór koncentracyjnego przez Niemców, którzy ukryli się po wojnie w Ameryce Południowej. Przeczytaj więcej o Ireneuszu Iredyńskim.
Skoro jednak o tym kontynencie mowa, warto wspomnieć o słynnej w Argentynie stanisławowiance, aktorce Annie Cesares, z domu Urman. Ma ona na tyle bogaty dorobek filmowy, że choć Polakowi powie on pewnie niewiele, to w Argentynie widzowie znają ją bardzo dobrze. Urodzona w 1930 roku, rozpoczęła karierę w Argentynie jako 20-latka i od tej pory występowała w tamtejszych filmach przez 30 lat!
W czasie okupacji sowieckiej urodził się w Stanisławowie reżyser i scenarzysta Feliks Falk. W swoich filmach nie poruszał łatwych tematów, badając moralne wybory bohaterów. W obrazie z 1995 roku „Daleko od siebie”, z rolami Artura Żmijewskiego i Małgorzaty Foremniak, porusza temat dojrzewania do ojcostwa, szowinizmu i bagażu wydarzeń z przeszłości, który noszą w sobie ludzie. Znanym filmem Falka z okresu PRL-u był „Wodzirej” z Jerzym Stuhrem. Nowsze produkcje reżysera to m.in. „Komornik” z główną rolą Andrzeja Chyry i innymi popularnymi aktorami, czy „Joanna” z 2010 roku o kobiecie, która ukrywa żydowską dziewczynkę. Feliks Falk współpracował także w Andrzejem Wajdą przy realizacji filmu „Katyń”.
Dwaj kolejni wybitni aktorzy ze Stanisławowa to Szymon Herman i Zbigniew Cybulski. Pierwszy z nich to polski Żyd urodzony w 1923 r. Całym jego życiem był Teatr Żydowski w Warszawie. W filmach także grywał zazwyczaj Żydów. W obrazie „Śmieciarz” wcielił się w żydowskiego bojownika w getcie. Zagrał także w filmie Jerzego Kawalerowicza „Austeria”, który opowiada o żydowskim karczmarzu na pograniczu zaboru austriackiego i rosyjskiego. Obsada była tu znakomita, bo obok Hermana wystąpili m.in. Franciszek Pieczka, Wojciech Pszoniak i Jan Szurmiej. Obraz ten pokonał „Seksmisję” na 9 Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdańsku. Herman zagrał także w słynnym filmie „Ucieczka z kina Wolność”.
I wreszcie legenda i buntownik polskiego kina – Zbigniew Cybulski, „polski James Dean”, urodzony w 1927 r. w Kniażach pod Stanisławowem. Można powiedzieć, że dla powojennego filmu w Polsce był emocjonalnie tym, kim dla polskiej poezji Krzysztof Kamil Baczyński. Mimo przedwczesnej śmierci zdążył zagrać w licznych filmach. Wymieniać je można długo, wspomnijmy tylko o „Rękopisie znalezionym w Saragossie”, filmie „Giuseppe w Warszawie” i głównej roli w obrazie „Popiół i diament” Andrzeja Wajdy, która przyniosła Cybulskiemu największą sławę. Był ponoć amantem polskiego kina, człowiekiem religijnym, ale i ryzykantem. Znał Marlenę Dietrich i miał w planach wystąpienie z nią w jednym filmie.
W swoich rolach często wskakiwał do odjeżdżających pociągów, w życiu robił podobnie. W filmie o znamiennym tytule „Pociąg”, gdy wskakiwał po raz kolejny, usłyszał od filmowego konduktora: „Wsiadaj Pan, chce Pan koniecznie trafić do szpitala?” Prorocze były to słowa, ponieważ w 1967 roku, wracając z planu filmowego, Cybulski zginął pod kołami kiedy usiłował jak zwykle wskoczyć do odjeżdżającego pociągu na dworcu we Wrocławiu. Środowisko filmowe i publiczność nie mogły pogodzić się z jego śmiercią, a jego legenda trwa do dziś.
Zarówno Cybulski, jak i wszyscy pozostali, o których tu piszemy, zostali ukształtowani i wyrośli z ziemi stanisławowskiej. Są świadectwem, jak ważny był kiedyś dla Polski wojewódzki Stanisławów – miasto, którego wytarcie z mapy odbyło się w cieniu utraty przez nas Lwowa i Wilna. Najprostszą rzeczą, jaką każdy z nas może dzisiaj zrobić, aby uczcić to miasto i wielkich Polaków, których dało ono naszemu krajowi to nazywać je jego własnym polskim imieniem – Stanisławów, ignorując sztucznie narzuconą po wojnie nazwę. Chyba żaden inteligentny człowiek, czy to Polak, czy Ukrainiec, nie powinien się o to obrazić. Będzie to taki mały krok, aby przywrócić gród Rewery naszej pamięci.
Aleksander Szycht
4 komentarzy
grzech
10 września 2013 o 10:38i jak tak robię. używam nazwy Stanisławów. Ale muszę przyznać, że nawet wśród mojego pokolenia niewiele osób zna tą nazwę. Uświadamiam i tyle mi zostaje.
Władek R.
23 listopada 2013 o 18:00Dla mnie Stanisławów zawsze będzie Stanisławowem a nie jakimś „Frankiwśkiem”, podobno jak Lwów nie może być „Lwiwem”,Tarnopol – „Ternopilem”, a Płoskirów – „Chmielnickim”.
Fajnie by było napisać też artykuł o znanych Tarnopolonach, bo przecież Tarnopol jak i Stanisławów też jest miastem, założonym przez polskiego hetmana – przez Jana Tarnowskiego, któremu swoim istnieniem zawdzięczają też Tarnobrzeg i Tarnów.
Krysto
8 października 2014 o 18:38Kresy to obwarzanek,jak stwierdza J, Piłsudski najsmaczniejsze na skraju.
Agnieszka
6 września 2016 o 09:41Zdjęcie: Szymon Herman w „Austerii” jest błędnie opisane. Na zdjęciu widoczny jest Seweryn Dalecki, co zresztą Filmoteka dobzre opisała: http://kresy24.pl/aktorzy-filmowcy-z-grodu-rewery/