To zdumiewające dzieło publicysty Karola Zbyszewskiego wywołało przed wojną jeden z największych skandali w historii polskiej literatury. Miała to być jego praca doktorska, ale wzburzone władze Uniwersytetu Warszawskiego odmówiły jej przyjęcia. Cóż to bowiem za doktorat, przy lekturze którego czytelnik na zmianę tarza się po podłodze ze śmiechu albo klnie najgorszymi słowami króla Stanisława Augusta i XVIII-wiecznych polskich magnatów, w większości zdrajców i kretynów.
A jednak, mimo literackiego stylu, jest to praca naukowa i to genialna, oparta na kilkuset źródłach. Ktoś kto tego nie przyczytał nie ma prawa twierdzić, że wie jak naprawdę wyglądała tamta epoka w Polsce. A jej największą chyba zaletą jest, że Zbyszewski nie faszeruje nas suchymi opisami i datami tylko pokazuje żywych ludzi, bez żenady obnaża rzeczy intymne i wstydliwe, defekty fizyczne i zboczenia, przytacza sekrety, które każdy „szanujący się” historyk przemilczałby z rumieńcem na twarzy.
Z nieukrywaną nienawiścią opisuje autor zdrajców płaszczących się za ruble przed carycą Katarzyną i rosyjskim ambasadorem w Warszawie, ale i nie zostawia suchej nitki na „patriotach”, konfederatach barskich, Komisji Edukacji Narodowej i „oświeconych” twórcach Konstytucji 3 Maja, która „wielkim wydarzeniem była”, choć prawie nikt nie rozumie o co nie w niej chodzi. A i „polskość na Kresach” też nie wypada w tej książce zbyt chwalebnie.
Jeśli więc ktoś jest bardzo przywiązany do wzniosłej i pomnikowej wizji naszej historii, niech lepiej w ogóle tego nie czyta bo może to poważnie zachwiać jego wyobrażeniami o naszej przeszłości.
Brutalnie też rozprawia się Zbyszewski z wpajanym nam w szkołach od zawsze mitem o Stanisławie Auguście jako wybitnym mecenasie sztuki i kultury. Z tej książki dowiemy się, że był on nie tylko patologicznie wręcz tchórzliwym fajtłapą i lubieżnikiem, ale także idiotą, który „władał biegle sześcioma językami i tyle było z tego pożytku, że każde głupstwo mógł powtórzyć na sześć odmiennych sposobów”, który „nie zdołał zgłębić zasad wista, acz ta gra była mniej skomplikowana od dzisiejszego durnia”, który przez 25 lat nie przeczytał ani jednej książki (robiono mu tylko krótkie streszczenia), który własnemu kucharzowi płacił o wiele więcej niż poetom i który wreszcie sprzedawał ordery Orła Białego po 200 dukatów.
I to właśnie ten król – „Kluchosław” odmówił Kościuszce wypożyczenia dokładnych map kraju („bo w obozie pobrudzą się, zniszczą, będziecie je szpilkami nakłuwać”), przez co doprowadził do klęski pod Maciejowicami i w efekcie – upadku Insurekcji Kościuszkowskiej.
Przy lekturze Zbyszewskiego analogie z dzisiejszą sytuacją Polski nasuwają się nieodparcie. Zbrodnicza beztroska, korupcja, małostkowość, prywata, zabawa stawiana wyżej niż sprawy państwowe. Ale przede wszystkim zdrada. Ta jawna i ta kamuflowana potrzebą „dobrych stosunków z Rosją”, oparta na przekonaniu, że im bardziej będziemy się płaszczyć przed Moskwą, im bardziej jej ustępować, tym więcej od niej wytargujemy. Skąd my to znamy?
Czytelnik Kresowy
„Niemcewicz od przodu i tyłu”
Karol Zbyszewski
Zysk i S-ka Wydawnictwo (Poznań, 2013)
2 komentarzy
batiar
6 lutego 2015 o 20:49Praca wpisuje się w modny obecnie w Polsce sposób przedstawiania historii Narodu Polskiego: oczernianie, oczernianie i jeszcze raz oczernianie. Piszą to ludzie małostkowi, którzy chcą zaistnieć. Nie tędy droga, panowie!
krzysztof
3 stycznia 2021 o 18:59poćwicz trochę historię, batiarze, matołku, a być może zrozumiesz, co znaczy oczernianie. Ale, szczerze mówiąc, nie sądzę, abyś zrozumiał.