Do stolicy Białorusi przyjechałam z Joanną Stankiewicz Januszczak w kwietniu 1999 roku. W gościnnym mieszkaniu państwa Heleny i Zenona Paszkiewiczów na Sierebrance miałyśmy zapewnione wsparcie na czas kilkudniowego pobytu. Celem wyprawy było odwiedzenie miejsc, które w pamięci Joanny zapisały się na całe życie, a dla mnie są bolesną kartą w życiorysie mojego brata Bogusława Wężyka. Te miejsca to: Mińsk-Czerwień- -Kuropaty.
W Mińsku dn. 29 stycznia 1941 roku Joanna i Bogusław (narzeczeni) zostali osądzeni jako przestępcy polityczni. Sąd Najwyższy Izba Karna ZSRR, na sesji wyjazdowej w Mińsku, bezlitośnie potraktował dwudziestolatków: Bogusław otrzymał wyrok śmierci, Joanna szła w «Marszu śmierci» do Czerwieni (potem czekało ją pięć lat w obozie pracy). Kuropaty to miejsce bezimiennego «pochówku» mego brata w dole śmierci. To dzięki Panu Zenonowi stanął tam, i jest do dziś w Alei Krzyży, symboliczny krzyż z tabliczką upamiętniającą Bogusława Wężyka.
Po tej pierwszej mojej bytności w Mińsku, po latach była jeszcze jedna. Nawiązała się też między nami regularna korespondencja, dzięki czemu bliżej poznałam Pana Zenona i Jego szlachetną osobowość. Listy z Mińska zawierały zasadniczo treść dotyczącą bieżących spraw. Dopiero dwa lata przed śmiercią Pan Zenon cofnął się do odległej przeszłości, do czasów dzieciństwa. Będąc w posiadaniu danych o Jego życiu, zapragnęłam utrwalić pamięć o nim słowem pisanym.
Miasteczko Iszkołdź, w którym urodził się Zenon Paszkiewicz położone jest między Nieświeżem a Mirem, w powiecie baranowickim województwa nowogródzkiego. Przed II wojną światową ziemie te miały nazwę Kresy Wschodnie Rzeczypospolitej Polskiej. Rodzice – Wincenty i Filomena Paszkiewiczowie byli rolnikami, pracowali na swoim gospodarstwie. Mieli sześcioro dzieci. Wychowywali je w duchu religijnym i patriotycznym, troszczyli się o ich wykształcenie. Beztroskie dzieciństwo nie trwało długo. Ojciec umiera przedwcześnie w kwietniu 1934 roku. Matka-wdowa nadal prowadzi gospodarstwo, ale już sama, ponieważ starsze dzieci zajęte są nauką. Mały Zenon ma wtedy zaledwie pięć lat, w domu rodzicielskim wpojono mu silne zasady moralne: wiarę w Boga, umiłowanie rodziny i Ojczyzny, szacunek dla ludzi, pracy i nauki.
Były to mocne fundamenty, na których oprze własne dorosłe życie i którym pozostanie wierny do końca. W jednym z listów Zenon Paszkiewicz tak pisał o swojej rodzinnej miejscowości: «Iszkołdź liczyła wtedy 310 chat-dworów zamieszkałych prawie wyłącznie przez katolików. Zaledwie w trzech rodzinach wyznawano prawosławie. Miejscowy kościół rzymskokatolicki pw. Świętej Trójcy został wybudowany w 1472 roku i był najstarszym kościołem na Kresach Wschodnich. Nadal jest czynny».
Pan Zenon zachował dokładnie w pamięci swoją szkołę w Iszkoł- dzi. Była to, jak ją opisał, śliczna siedmiooddziałowa Szkoła im. Jó- zefa Piłsudskiego. W czasie wojny spalili ją sowieccy partyzanci. Nauczyciele byli przeważnie z Polski: kierownik szkoły Antoni Makiełło z kieleckiego – bardzo wybitny człowiek, historyk i matematyk. Nauczycielki – pp. Sikorska i Baranówna – przyjechały z Warszawy. Mały Zenon ukończył w tej szkole trzy klasy, a 1 września 1939 r. miał rozpocząć rok szkolny w czwartej. Wtedy to wybuchła wojna i odtąd wszystko działo się inaczej niż było zaplanowane. Wojenne i powojenne losy Zenona Paszkiewicza i jego rodzeństwa ułożyły się odmiennie dla każdego z nich.
Wspólne było jedynie dążenie do tego, aby przeżyć okrutny czas i utrzymać choćby na odległość rodzinną więź. Dzięki temu pan Zenon, którego los zatrzymał w Mińsku przy ukochanej żonie i dwojgu dzieciach, wiedział, że brat Józef pracował na Poczcie Głównej w Wilnie. Został przez Niemców zamordowany koło Siedlec i pochowany w zbiorowej mogile. Starsza siostra Maryla po wojnie wyjechała do Polski i zamieszkała w Rumii. Siostra Hanka była nauczycielką w Gdańsku, już nie żyje. Brat Wacław pracował w nadleśnictwie koło Łeby, także nie żyje. Z licznego rodzeństwa przy życiu pozostali tylko Zenon i jego brat Franciszek, z którym utrzymywał bardzo bliski kontakt. Początkowo odwiedzał brata wraz z żoną i dwiema córkami w Sopocie. Franciszek pracował na stanowisku dyrektora Zarządu Dróg Publicznych. Córki ukończyły wyższe studia – jedna politechniczne, druga medyczne. Po przedwczesnej śmierci żony ożenił się po raz drugi i przeniósł się do Gdańska-Wrzeszcza na ulicę Podleśną. W okresie swoich częstych pobytów w Polsce Pan Zenon zawsze zatrzymywał się u brata. Z ulicy Podleśnej schodził w dół do Topolowej, potem Jesionową do Grunwaldzkiej i docierał do kościoła garnizonowego pw. Serca Jezusowego przy ulicy Czarnej (obecnie ks. Józefa Zator-Przytockiego). Przytoczone okoliczności miały istotny wpływ na stosunek Zenona Paszkiewicza do mnie.
Urodziłam się w Baranowiczach, w tym samym co on 1929 roku, w tym samym powiecie. Stąd między nami istniało sentymentalne poczucie wspólnoty dawnych kresowian. Po wojnie mieszkałam w Gdańsku-Wrzeszczu przy ulicy Jesionowej róg Grunwaldzkiej, uczęszczałam do III Gimnazjum i Liceum przy ulicy Topolowej, a kościół garnizonowy był moim kościołem parafialnym. Tak więc chodziliśmy tymi samymi drogami, tylko w róż- nym czasie. Wszystko to miało dla Pana Zenona istotne znaczenie, co wielokrotnie podkreślał w swoich listach. Podczas pierwszej wyprawy do Mińska byłam z Joanną i Panem Zenonem na niedzielnej Mszy św. w kapliczce, znajdującej się w jednym z bloków mieszkalnych na Sierebrance. Już wtedy opowiadał o społecznej inicjatywie budowy nowego, dużego kościoła rzymskokatolickiego w tej dzielnicy, pierwszego od 100 lat, kiedy to na placu w centrum Mińska zbudowano kościół rzymskokatolicki z czerwonej cegły.
Zenon Paszkiewicz od samego początku był aktywnym uczestnikiem dzieła. Zabiegał o rozpowszechnianie «cegiełek»- -ofiar na ten cel, żywo interesował się i przeżywał organizacyjny i techniczny postęp prac, wiedział o szczegółach wszystkiego co się działo na placu budowy i dzielił się tym z radością i dumą w listach do rodaczki-krajanki. « Już robimy dach, może przed zimą nakryjemy» – pisał. «Dostaliśmy organy z Austrii, a z Niemiec granit i marmur na ołtarz» – informował z radością w kolejnym liście. Budowa kościoła była wręcz wkomponowana w jego życie. Moje drugie z nim spotkanie miało miejsce w 2011 roku. Tym razem również korzystaliśmy ze staropolskiej gościny u państwa Paszkiewiczów na ulicy Jakubowa. W dniu naszego przyjazdu do Mińska, syn Pana Zenona wraz z ojcem i siostrą zawiózł nas do Kuropat. Pomodliliśmy się wspólnie, mój syn złożył woreczek z ziemią z Polski, razem z córką Pana Zenona zapaliliśmy znicze, udekorowaliśmy krzyż kwiatami i biało-czerwoną szarfą.
Bezinteresownie dbał o ten krzyż, konserwował go, zawiadomił o potrzebie wymiany tabliczki. Nową tabliczkę wysłałam pocztą, a po jakimś czasie otrzymałam fotografię krzyża i stojących przy nim Pana Zenona z księdzem Igorem, który tabliczkę poświęcił. Byłam wzruszona i ogromnie wdzięczna za ten szlachetny gest. W uroczystość św. Piotra i Pawła udaliśmy się razem do parafialnej kaplicy na Sierebrance. Nie była to już mała blokowa kapliczka, ale wolno stojący kościółek otoczony zielenią i kwiatami. Pan Zenon z powagą wykonywał obowiązki ministranta, wygłaszał czytania i posługiwał księdzu celebransowi. Po Mszy św. złożyliśmy w zakrystii ofiarę na budowę nowego kościoła.
Wychodząc spotkaliśmy spieszącego się księdza Igora. Krótka rozmowa o Kuropatach. Wręczyłam księdzu moją książkę z fotografią aktu poświęcenia krzyża. Pan Zenon poprowadził nas do nowej, imponującej rozmachem świątyni znajdującej się na sąsiedniej parceli obok kaplicy. Mury urosły już pod dach, który czekał jeszcze na pokrycie. Wmurowana przy wrotach pamiątkowa tablica głosi, iż kościół pw. św. Jana Bosko poświęcił Jego Eminencja kardynał Tarcisio Bertone. Któregoś dnia przy wspólnym posiłku zwróciłam uwagę na piękny nóż. Spodobał mi się tak bardzo, że zapytałam Pana Zenona czy istnieje możliwość kupienia takiego noża. Wtedy okazało się, że nóż jest jego dziełem. Wykonał go własnoręcznie, gdy pracował w fabryce metalurgicznej jako mechanik precyzyjny.
Opowiedział o swojej pracy. Ten drobny z pozoru fakt wiele mówił o jego stosunku do pracy. Pan Zenon lubił literaturę, dużo czytał i rozmawiał o książkach. Jeśli żałował, że nie było mu dane kształcić się na wyższej uczelni, to nie wypowiadał się na ten temat. Jednak sposób, w jaki wyrażał się o córce i wnukach, zdobywających wyższe wykształcenie świadczył o tym, jak dużą wagę przykładał do nauki i wiedzy. Sam miał wrodzoną inteligencję, ciekawość świata, zasób wiedzy historycznej oraz bieżących wydarzeń społecznych i politycznych. Rozmowa z nim była zawsze interesująca, wnosiła coś nowego. Kochał bardzo i szanował swoją żonę, cieszył się dziećmi, wnukami. Uczestniczył jeszcze w chrzcinach prawnuka, którego szczęśliwie doczekał. W 2012 r. wraz z żoną odbyli pielgrzymkę do Budsławia. W liście pisał: «Wysyłam dla całej Waszej rodziny błogosławieństwo Matki Bożej Budsławskiej».
W kopercie oprócz listu był śliczny obrazek Matki Boskiej Budsławskiej z tekstem modlitwy na odwrocie i własnoręczną dedykacją Pana Zenona. «Byliśmy z żoną na dorocznej uroczystości 2 lipca. Mszę św. celebrował nuncjusz apostolski z Watykanu. Były tysiące pielgrzymów z Rosji, Polski, Ukrainy, Litwy, Łotwy i oczywiście z Białorusi. Budsław znajduje się około 240 km od Mińska. Kościół, zbudowany w XVI wieku, położony jest nad rzeką Serwecz, która wpada do Wilii, Wilia do Niemna, Niemen do Bałtyku» – pisał w liście. Szczerze podziwiałam go, że pomimo wieku i słabego już zdrowia (miał niedomogę serca) zdobył się na duży wysiłek, jakiego wymagała pielgrzymka.
Na Boże Narodzenie 2012 roku wymieniliśmy między sobą życzenia, a tuż po Nowym Roku otrzymałam pogodny list. Pan Zenon pisał o «cudownych świętach spędzonych z rodziną i gośćmi z Wilna». W ślad potem zdążyłam wysłać do Mińska mój reportaż napisany po powrocie z Gruzji zat. «Osiem dni w Tbilisi». Pan Zenon zareagował natychmiast! W liście datowanym 9 luty 2013 r. zachwycony wypowiadał się w samych superlatywach o moim «bogatym talencie». Reportaż nazwał encyklopedią, a mnie «dziennikarką, biologiem i historykiem», porównał do wybitnych pisarzy życząc, by Bóg błogosławił mi zdrowiem w dobrych sprawach. Czytałam zażenowana pochwałami, a zarazem wzruszona. Ani przez chwilę nie przyszło mi wtedy na myśl, że ten niezwykły list i życzenie błogosławieństwa będą ostatnim dowodem Jego przyjaźni. W marcu dostałam bardzo smutną wiadomość. Pan Zenon niespodziewanie odszedł do Domu Pana w dniu 14 lutego 2013 roku… Córka napisała, że pogrzeb był bardzo uroczysty. Mszę św. żałobną celebrowało siedmiu księ- ży, kościół był pełen ludzi. Ojciec spoczął w Iszkołdzi obok grobów swoich Rodziców.
Za życia Pan Zenon bywał w Iszkołdzi, obowiązkowo dwa razy do roku: w Dniu Świętej Trójcy i na Zaduszki; robił porządki na grobach swoich rodziców i dziadków Paszkiewiczów, modlił się za ich dusze. Teraz inni modlą się tam także za Niego… Świadomość, że Go zabrakło, jest smutna, ale żyją w pamięci słowa i czyny Człowieka dobrego, mądrego i bogobojnego. Przyjaznego ludziom bez względu na kraj zamieszkania. Człowieka o wielkim sercu, które biło dla rodziny i dwóch Ojczyzn. Niech to wspomnienie będzie hołdem pamięci, który składam Nieodżałowanemu Rodakowi z Mińska.
Zofia Wężyk – Machnowska
Magazyn Polski na uchodźstwie nr 4 (147) kwiecień 2018
2 komentarzy
Lenkas
27 kwietnia 2018 o 09:41Pamiętam Pana Zenona, nie wiedziałem, że był takim wspaniałym człowiekiem…
sole
13 sierpnia 2018 o 14:39w 2016r na pytanie czy żyją w Iszkołdzi Polacy Pani Anna Żerko, sąsiadka naszej zmarłej cioci odpowiedziała iż tu żyją sami Polcy…