Generał Franciszek Skibiński sercem i czynem związał się z Kresami. Jego życiorys jest barwny również dlatego, że nawet w nieszczęściu miewał spore szczęście…
Stalinowski terror w powojennej Polsce to zbrodnie, które mimo przemian ustrojowych nie zostały należycie, bądź w ogóle ukarane. W większości przypadków zbrodniarze dożywają spokojnej starości na emigracji, jak chociażby Salomon Morel, który zmarł w Tel Awiwie w 2007 r., czy Helena Wolińska, która zmarła rok później w Oksfordzie. Brat Adama Michnika – Stefan żyje jako emerytowany bibliotekarz pod Uppsalą. Pochodzenie tych osób zawsze było tematem tabu z obawy przed narażeniem się na wyimaginowany zarzut antysemityzmu.
Wydarzenia te porusza w odważny sposób film „Generał Nil” przedstawiający pokrótce sylwetkę Emila Fieldorfa, jego cierpienie podczas nieludzkiego śledztwa i w końcu wykonanie wyroku śmierci. W sierpniu minęła rocznica urodzin innej ofiary stalinowskich represji – generała Wojska Polskiego Franciszka Skibińskiego.
Skibiński urodził się 15 sierpnia 1899 roku w Monachium. Nie dane mu było dokończyć gimnazjum im. Mikołaja Reja w Warszawie, do którego uczęszczał. W lecie 1915 roku, gdy przebywał na obozie w Jeziernej pod Białą Cerkwią, wysłany tam z bratem przez rodziców, został odcięty od Kongresówki frontem niemiecko – rosyjskim. Wakacyjny czas zaowocował jednak przyjaźnią z Wackiem Dąbrowskim – kijowskim skautem. Obaj chłopcy nie przypuszczali wtedy, że los rzuci ich dokładnie w to samo miejsce – pod Jezierną, już jako kawalerzystów walczących z bolszewikami.
Tymczasem Franek musiał dokończyć naukę w polskim gimnazjum w Kijowie. Nie był to jednak dla niego jakiś szczególny dramat. Wychowany na Trylogii, głównie „Ogniem i Mieczem”, szybko zaakceptował otoczenie i wrósł w środowisko kijowskich Polaków. Z kolegami politykowali na tyle, na ile rozumieli zachodzące zdarzenia. Popierali rewolucję i zmianę systemu w Rosji na republikański. Sądzili, że wyrzeknie się ona wtedy ziem zabranych Polsce po 1772 roku. Nie do końca pojmowali wtedy, co różni mienszewików od bolszewików. Ukazało się to naszemu bohaterowi w pełni – jak sam pisał – dopiero po 1945 roku.
Po zakończeniu edukacji w gimnazjum i osiągnięciu 18 roku życia Franciszek Skibiński zgłosił się 10 września 1917 roku we wsi Dukora do I Korpusu Polskiego gen. Józefa Dowbór-Muśnickiego. Wspominał potem z tamtego okresu m.in. Władysława Andersa – przyszłego generała, którego wtedy spotkał. Służył w 2 szwadronie (dowódca – por. Zygmunt Podhorski „Zaza”) 1 Pułku Ułanów Krechowieckich (dowódca – płk Bolesław Mościcki).
Po rozwiązaniu Korpusu Polskiego w Armii Rosyjskiej i po różnych perturbacjach Skibiński trafia w szeregi Wojska Polskiego i w latach 1918-1919 walczy w wojnie polsko – ukraińskiej. Zostaje ranny i leży w Gródku Jagiellońskim. Wtedy to – jak potem wspominał z humorem – zdarzyła mu się dość ciekawa seria zdarzeń. Zostaje ewakuowany z Gródka z powodu ataku ukraińskiego. Przewieziony do Przemyśla, po krótkim czasie ponownie musi się ewakuować – powodem jest znowu atak ukraiński. Krótko cieszy się dobrymi warunkami w Bielsku, gdyż tym razem następuje atak czeski i kolejna ewakuacja rannych.
Wkrótce jednak nasz bohater wraca do służby czynnej, walcząc w 14 Pułku Ułanów Jazłowieckich. W kwietniu 1920 roku bierze udział w zagonie kawaleryjskim na bolszewików pod Koziatynem. Po błyskotliwym zwycięstwie ułani biorą znaczne łupy, w tym… wielbłąda, który wkrótce znajdzie się w warszawskim ZOO, opatrzony na wybiegu tabliczką: Dar 14 Pułku Ułanów Jazłowieckich. Ułan Franciszek Skibiński czuje radość pokonując trasę Biała Cerkiew – Bogusław – Korsuń, znaną mu z jego ulubionej lektury i dziecięcych marzeń.
Po kontrofensywie sowieckiej, wraz z kolegami, wypełnia zadanie nieustannego nękania bolszewickiej Armii Konnej Siemiona Budionnego. Ciągłe atakowanie i odskakiwanie było niezwykle niebezpieczne. Nie było czasu aby dostatecznie nacieszyć się ponownym spotkaniem w Jeziernej z Wacławem Dąbrowskim, teraz – podobnie jak on – kawalerzystą. Po jednym z rajdów mających dezorganizować i spowalniać konnicę Budionnego, zobaczył pędzącego na koniu, skrzywionego i bladego z bólu Wacka, który krzyknął: – Dostałem w brzuch! Godzinę później dawny druh zmarł…
W kolejnych tygodniach Franciszek Skibiński nadal nękał sowiecką Konarmię, teraz już będącą w odwrocie. Wcześniej wziął udział, skromny – jak podkreślał – w bitwie pod Komarowem, gdzie 31 sierpnia 1920 roku polska jazda pokonała 10-krotnie liczniejszą konnicę Budionnego. (Przeczytaj więcej o bitwie pod Komarowem). Z wojny polsko – bolszewickiej wyniósł order Virtuti Militari i Krzyż Walecznych.
W Polsce międzywojennej był słuchaczem, a następnie wykładowcą w Centrum Wyszkolenia Kawalerii w Grudziądzu. Wspominał ten okres barwnie, opatrując to licznymi anegdotami. W jego wspomnieniach możemy przeczytać o generałach z Kresów Południowo-Wschodnich – o Stanisławie Maczku, o ganiającym „maniacko” w czasie manewrów po wszystkich mniejszych jednostkach Romanie Abrahamie, pragnącym mieć wszystko pod kontrolą i o Stanisławie Sosabowskim wypowiadającym bardzo dźwięcznie głoski „ą” i „ę”, co było przedmiotem licznych żołnierskich żartów. Przeczytaj artykuł Stanisław Maczek walczy na Kresach.
Naszkicowany przez Skibińskiego obraz przedwojennej polskiej elity oficerskiej jest niezwykle żywy. Przytacza na przykład humorystyczną wypowiedź swojego kolegi gen. Kazimierza Dworaka do tych, którzy go nie lubili:
– Proszę panów, wszyscy mówią, że ja jestem menda, a ja wcale nie jestem menda, jestem tylko bardzo systematyczny…
Popularna wśród historyków była anegdota Skibińskiego o niezbyt inteligentnym chłopie białoruskim Iwanie Kowaliuku, który trafił do służby w kawalerii. Jak pisał autor – dla tego człowieka szokującym elementem cywilizacji był nie tylko tramwaj, ale nawet schody. Skibiński starał mu się jednak pomagać widząc szczerą chęć do pracy nad sobą i możliwość wychowania lojalnego obywatela Rzeczypospolitej. Pewnego dnia postanowił zabrać tego żołnierza do ZOO na wycieczkę z grupą podchorążych. Kowaliuk zatrzymał się przy strusiu. Po pewnym czasie zauważono, że żołnierza nie ma. Znaleziono go kiedy nadal stał jak wryty przy strusiu. Zapytany o powód, odpowiedział:
– Panie Rotmiszczu – jak ja u siebie w domu opowiem, że widział kuru taką wielką jak koń, to mi wszystko jedno nie uwierzą…
Problem załatwiono w ten sposób, że oficerowie kupili mu pocztówkę ze zdjęciem strusia.
W 1938 roku Franciszek Skibiński brał udział w zajmowaniu Zaolzia, a następnie w Wojnie Obronnej 1939 roku. 19 września przekroczył ze swoimi żołnierzami granicę węgierską. Przedostał się do Francji i brał udział w jej obronie. Potem udało się mu dotrzeć do Wielkiej Brytanii. Służył w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie i pod dowództwem gen. Stanisława Maczka przeszedł zwycięski szlak bojowy z jego I Dywizją Pancerną. „Za samodzielne przeprowadzenie zwycięskich bojów pod Axel i pod Moerdijk” został odznaczony złotym krzyżem Virtuti Militari. W lipcu 1947 roku zdecydował się wrócić do Polski.
W 1951 roku Skibiński został aresztowany na podstawie nakazu „krwawego prokuratora” pułkownika Stanisława Zarakowskiego, zdrajcy i „czarnej owcy Wilna”, znanego z ferowania wyroków śmierci na członków polskiego podziemia niepodległościowego. Aresztanta przesłuchiwano codziennie po 15–16 godzin. Stalinowskie służby chciały skazać go jako jednego z głównych konstruktorów rzekomego spisku w wojsku oraz za szpiegowanie na rzecz Wielkiej Brytanii. „Przyznał się do winy” dopiero po 10 dniach śledztwa. „Sąd” uznał go winnym zarzucanych czynów i skazał 28 kwietnia 1952 roku na śmierć „za zdradę ojczyzny”.
„Prezydent” Bolesław Bierut nie skorzystał z prawa łaski. Wstrzymał jednak wykonanie egzekucji, chciał bowiem wykorzystać jego zeznania do procesów innych oficerów oskarżonych o spisek. Po swoim „procesie” zmaltretowany psychicznie Skibiński usiłował popełnić samobójstwo. Jednocześnie żył ze świadomością, że wyrok może zostać na nim wykonany w każdej chwili – komuniści stosowali taką metodę do łamania ludzi.
Jeszcze w styczniu 1954 r. prokurator płk Antoni Skulbaszewski, nota bene zdrajca z darzonego przez Skibińskiego sentymentem Kijowa, wnioskował o wykonanie wyroku. Zarakowski nie zgodził się i poinformował o wniosku Aleksandra Zawadzkiego (nota bene niegdyś walczącego w obronie Lwowa), pełniącego funkcje Przewodniczącego Rady Państwa. Ten ułaskawił wszystkich skazanych w procesie „nowego kierownictwa konspiracji wojskowej”, w tym Franciszka Skibińskiego, zamieniając karę na dożywocie.
Przebywając w więzieniu we Wronkach gen. Skibiński podjął głodówkę protestacyjną przeciwko niesprawiedliwemu wyrokowi. Na skutek tego Najwyższy Sąd Wojskowy wznowił postępowanie w jego sprawie i po dwóch dniach umorzył je z braku dowodów. Po zwolnieniu Skibiński został szefem Biura Studiów przy Ministrze Obrony Narodowej. 10 lat później został przeniesiony w stan spoczynku. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia co on. Wśród skazanych obok niego w „procesie generałów” 40 oficerów, wyrok śmierci wykonano na 20.
Za III RP próbowano doprowadzić do skazania niektórych winnych znęcania się w czasach stalinowskich nad więźniami w śledztwach. W teorii powinno to być znacznie łatwiejsze wobec tych, którzy przebywają na terytorium Polski. Oskarżony został m.in. Henryk O., który groził Franciszkowi Skibińskiemu pozbawieniem życia w przypadku nie przyznania się do winy. Groźby te wyrażał następującymi słowami:
– Czy my na was potrzebujemy mieć oficjalny wyrok śmierci, aby was zakopać w ziemi? Czy wy nie możecie powiesić się w celi? Czy nie możecie umrzeć na atak serca? Czy nie możecie zabić się, spadając ze schodów?
Henryk O. oświadczał także, że mający sądzić Skibińskiego Najwyższy Sąd Wojskowy nieoficjalnie podlega Głównemu Zarządowi Informacji (organowi komunistycznego kontrwywiadu), więc wyda wyrok jaki „oni” będą chcieli:
– Jeżeli my zechcemy, to dziś zrobimy rewizję u wszystkich członków Sądu Najwyższego, a jutro oni tu będą siedzieć na stołku i przyznają się do wszystkiego, co my zechcemy.
Po latach szef Henryka O. – Władysław Kochan został wezwany do sądu w charakterze… świadka. Od stawienia się w sądzie i zeznań migał się jak mógł, gdyż odpowiadał z wolnej stopy. Żaden z oprawców nie został skazany. Henrykowi O. odebrano jedynie wojskową emeryturę…
Generał Franciszek Skibiński zmarł w maju 1991 roku nie doczekawszy się sprawiedliwego osądzenia swoich katów.
Aleksander Szycht
5 komentarzy
grzech
2 lutego 2015 o 12:48dlatego trzeba powołać podziemny sąd i wydawać wyroki póki szubrawcy żyją. Skazanych na śmierć jak w czasie oficjalnej wojny – kula w łeb na ulicy.
Jak oczekiwać sprawiedliwości w sądach zapełnionych komunistami i ich dziećmi? I to w kraju będącego kolonią?
MiraS
22 lipca 2015 o 13:11Po co marnować kule robić szum. Przejeżdżać sk.rvysynów samochodem albo walić w łeb pałką milicyjną. To wystarczy.
Waldemar Skrzypczak
16 maja 2016 o 21:53Gratuluje doskonałego materiału.
Waldemar Skrzypczak
16 maja 2016 o 21:55Podjąłem wysiłki dla renowacji(odbudowy) Jego grobu na Powązkach.
paolo
14 lipca 2017 o 22:13Nic gorszego nigdy nam sie w historii nie przytrafilo jak bolszewizm niemiecki i rosyjski to byla jedna niwidzialna reka ktora miala na celu zniszczenie tego slowianskiego narodu.