„Obrona Lwowa w życiu powstającego państwa polskiego w przełomowym okresie (…) odegrała zbyt wielką rolę, by jakikolwiek historyk tej właśnie części naszych działań i naszego życia nie musiał poświęcić specjalnej uwagi” – Józef Piłsudski.
Jesień 1918 roku w Magdeburgu była ciężka: brak możliwości działania i odcięcie od świata, skąd niekiedy tylko dochodziły wiadomości za pośrednictwem niemieckich gazet. I to w momencie kiedy dla Polski rozgrywały się wydarzenia przełomowe!
Podoficer niemiecki, „czy to przez sympatię, czy to przez złośliwość”, wpycha do ręki Józefowi Piłsudskiemu niemiecki tygodnik. Ten idzie natychmiast z gazetą do generała Kazimierza Sosnkowskiego, który zerka na treść, potem na Piłsudskiego, po czym obaj… wybuchają śmiechem. Na szpalcie widnieje portret Piłsudskiego z podpisem: „Minister spraw wojskowych Polski”. Kpinom i żartom nie było końca. Chodziło o jakiś „gabinet Świeżyńskiego”, o którym przyszły polski marszałek w ogóle wówczas pierwszy raz słyszał. Jeśli minister spraw wojskowych jest symbolem Polski, to jednak gazeta doskonale oddaje jej sytuację – skwitowali.
Gdy uwolniony z Magdeburga Piłsudski znalazł się w Warszawie, Lwów już walczył. Komendantowi potrzebny był czas na ogarnięcie wszystkiego z chaosu i zjednoczenie pod swoim dowództwem wszystkich sił. Odbył bardzo wiele rozmów, lecz początkowo żadna z nich nie była o Lwowie. Głównie dostawał od każdego wiele „recept na zbawienie Polski”. Podówczas jeszcze, jak wspominał, Niemcy chodzili ulicami Warszawy, wszędzie zaś pełno było bezrobotnych.
Komendant próbował też uporządkować wiadomości przychodzące ze wszystkich polskich regionów, także ze Lwowa – o panującej tam sytuacji usłyszał najpóźniej następnego dnia po swoim przyjeździe. Miejscowe społeczeństwo było oburzone agresją Ukraińskiej Halickiej Armii na polskie miasto. Piłsudski potrzebował jednak informacji rzeczowych i ścisłych, oczyszczonych z plotek. Postanowił uzyskać je od swojego podwładnego Stanisława Nilskiego-Łapińskiego, szefa sztabu obrony Lwowa i legionisty. Dzień później, 12 listopada, przyjął na audiencji pilota Stefana Steca, który informacje te dostarczył.
Stec był dzielnym lotnikiem, który przebił się przez opanowane przez Ukraińców rejony Lwowa, by dostać się na lotnisko, kontrolowane przez siły polskie. Wówczas znajdowało się ono na Lewandówce i tam właśnie próbowali przedrzeć się przez ukraińskie linie polscy piloci. Stec przyleciał z okupowanego Lwowa samolotem przejętym od Austriaków (lwowscy mechanicy powykręcali wcześniej z samolotów części, aby Austriacy nie mogli tych maszyn ewakuować). Austriacki znak na aeroplanie zastąpiono namalowaną przez lwowiaków na prędko biało-czerwoną szachownicą – „prowizorycznie”…
Wieści, z którymi przyleciał Stec, były dramatyczne: siły polskie są słabe, obrona w dużej części spoczywa na barkach młodzieży, a nawet dzieci, które z trudem utrzymują część miasta. Stec mówił też o przewadze sił ukraińskich nad zwykłymi mieszkańcami Lwowa oraz o tym, że wielu nie wierzy w możliwość skutecznej obrony. On sam „nie jest pewny, czy będzie mógł jeszcze wylądować we Lwowie i czy lotnisko, z którego wyleciał, będzie jeszcze w posiadaniu polskim”.
Sytuacja wydała się Komendantowi dość rozpaczliwa. Przeanalizował swoje możliwości i powiedział szczerze:
– „Gdybym nie wiem co robił, ze siebie tej pomocy nie wydobędę i żadnego terminu postawić nie jestem w stanie. (…) Wytrzymacie dłużej – prawdopodobnie zdążę, nie wytrzymacie dłużej – nie będę w stanie tego zrobić”.
Jak wspominał Piłsudski, broń, którą gromadzono w Warszawie przy rozbrajaniu Niemców, była do momentu postawienia straży systematycznie rozkradana. „Zwyczajem bowiem polskim rozkradano tę broń dla uzbrojenia prywatnego wojska, które wyrastało, jak grzyby po deszczu. Każde nieledwie stronnictwo, mające pewne recepty na uratowanie Polski, tworzyło swoje prywatne wojsko i zupełnie swobodnie sięgało do składów wojskowych, o ile te nie były pilnowane, dla uzbrojenia ludzi, nieraz grożąc mi, gdy byłem jeszcze na ulicy Mokotowskiej, że ta broń będzie przeciw mnie użyta”.
Piłsudski kazał Stecowi natychmiast lecieć do Krakowa i zawieźć tam rozkaz dla generała Bolesława Roji by przerwać operację zaczętą na Spiszu, wycofać się, zostawić oddziały niezbędne do obrony, resztę zaś skierować na pomoc dla Lwowa. Stec latał tam już wcześniej w tym celu z profesorem Stanisławem Strońskim, jednak obecny rozkaz Komendanta w sposób oczywisty mógł przyspieszyć krakowską odsiecz dla Lwowa. „Z ulgą dowiedziałem się, że 5 Pułk Legionów, stojący w Przemyślu, na wieść o tym, że Lwów jest bardzo zagrożony (…) bez rozkazu gen. Roji, pod dowództwem ppłka Tokarzewskiego ruszył naprzód na ratunek. (…) Zrobił to 5 Pułk Legionów, ppłk Tokarzewski, wbrew zdaniu swoich przełożonych, gdyż i Przemyśl był również niepewny”. Według innych dokumentów, postawa Komendanta, wbrew jego pamięci i skromności, miała jednak dla odsieczy Lwowa znaczenie jeśli nie decydujące to zdecydowanie dopingujące.
Po przybyciu odsieczy gen. Tokarzewskiego wojska ukraińskie wycofały się 21 listopada ze Lwowa, choć nadal miały przewagę liczebną, a miasto było cały czas w oblężeniu. Taka sytuacja utrzymywała się aż do 1919 roku i Piłsudski musiał poświęcić dużo energii by odblokować miasto, wysyłając tam raz po raz kontrolowanym przez Polaków wąskim korytarzem siły zdolne odepchnąć wroga. Kolejne oddziały wysyłał też przeciwnik – rząd Zachodnio-Ukraińskiej Republiki Ludowej.
Ta próba sił wypadła dla Polaków pomyślnie. Kosztowało to jednak polskie społeczeństwo niemało trudu. „Pamiętam te skargi wszystkich oficerów, którzy mi twierdzili, że takich żołnierzy do boju wyprowadzać nie wolno (…) pamiętam te skargi, gdy komendant batalionu, mającego natychmiast wyruszyć w pole, z rozpaczą w sercu opowiadał, że nie wszyscy jego ludzie mają buty (…). W tych warunkach rzucałem batalion za batalionem lub chociażby kompanie ledwie sformowane, by w ten sposób napełnić ten wiecznie głodny worek, jakim był wówczas dla mnie front lwowski”.
Wspomnienia Marszałka na odczycie legionistów we Lwowie w sierpniu 1923 r. zawierały więcej podobnych opisów mówiących o braku amunicji czy odpowiednich ubrań w zimie. Do walczącego Lwowa posyłano Komendanta wyłącznie pociągiem pancernym. „Kampania lwowska należała moim zdaniem do najcięższych rzeczy, które ludzie wytrzymali. Nie dziwię się wcale wrażeniu cudzoziemców, którzy potem ze łzami w oczach opowiadali o bohaterstwie żołnierza naszego, który w takich warunkach pracować jest w stanie. Mówili mi, że jeżeli kiedykolwiek wątpili o prawach Polski do Lwowa, to widok żołnierza polskiego, który w tych warunkach (walczył), w tym piekle życiowym, w którym żaden inny żołnierz dwa tygodnie przetrwać by nie potrafił (…) był dostatecznym motywem, aby przyznać go Polsce”.
W pewnym momencie wysiłki Komendanta w celu obrony Lwowa, jego zmęczenie i nerwy, przerodziły się w swego rodzaju irytację, co ze wstydem przyznał lwowiakom i prosił o wyrozumiałość: „(…) razu pewnego w Belwederze, gdy z codziennym raportem wchodził do mnie adiutant, by mnie zameldować o audiencjach powszechnych, znalazł mnie w niebywałej dotąd postawie. Przy boku leżał pistolet i powiedziałem adiutantowi, patrząc mu prosto w oczy i grożąc, słowa: Lwów, a strzelam! Adiutant przerażony wyszedł i skreślił wszystkie audiencje w sprawie Lwowa”. Nie wpłynęło to jednak, na szczęście, na całość postawy Naczelnego Wodza w tej kwestii.
Tymczasem wojska ukraińskie odcięły mieszkańcom Lwowa wodę i prowadziły ostrzał artyleryjski miasta, zakładając, że Ukraińców zginie w nim mniej niż Polaków z powodu składu etnicznego. Pogarszające się warunki życia dawały się coraz bardziej we znaki.
Podczas swojej przemowy do lwowskich legionistów Komendant przywołał te wspomnienia. Coraz gorszą sytuację czuć można było „przez zmysł powonienia, czuć ją na bladych twarzach dzieci, na zmęczonych twarzach kobiet i mężczyzn, na żniwie śmierci, które chodziło po mieście, biorąc i chwytając drogie każdemu człowiekowi osoby. (…) wojsko rzucone na samym brzegu miasta, tramwajem jeździło do okopów, mieszając się z ludnością. Ludność stawała się wojskiem, wojsko stawało się ludnością. (…) A trwało to miesiącami. (…) I kiedym ja, jako sędzia wojskowy (…) myślał i przemyśliwał nad kampanią pod Lwowem, to wielkie zasługi oceniłem (…) tak, jak gdybym miał jednego zbiorowego żołnierza, dobrego żołnierza i ozdobiłem Lwów krzyżem Virtuti Militari, tak, że wy jesteście jedynym miastem w Polsce, które z mojej ręki, jako Naczelnego Wodza, za pracę wojenną, za wytrzymałość otrzymało ten order”.
Wiemy, że Marszałek Józef Piłsudski, z racji pochodzenia, najbardziej kochał Wilno. Jednak to Lwów był miastem, do którego uciekł niegdyś z rąk Rosjan, w którym przed I Wojną Światową mógł spokojnie planować przyszłą walkę o niepodległość i którego rolę doceniał – jako południowego bieguna ziem wschodnich Polski. Do Lwowa i jego mieszkańców żywił najwyższy szacunek. Polskie prawo do tego miasta uznawał, podobnie i całe polskie społeczeństwo, za takie samo jak do Poznania czy Wilna, czemu dał wyraz 15 grudnia 1919 r. w rozmowie z członkiem Ukraińskiej Misji Dyplomatycznej S.Witwickim.
Niestety, dzisiaj wielu współczesnych Polaków nie docenia tamtego wielkiego wysiłku naszych przodków, a wielu w ogóle go nie zna. Dziś nie mamy Lwowa. Mamy natomiast polski Wrocław, wysadzony w czasie wojny w powietrze przez niemieckich fanatyków i odbudowany z równie dużym trudem lwowskimi rękoma. Jednak Wrocław nigdy przecież Lwowem nie będzie, bo Ziemi Świętej nie da się przenieść.
Aleksander Szycht
7 komentarzy
grzech
10 września 2013 o 10:20prawda Wrocław Lwowem nigdy nie będzie. Kiedy Zawsze Wierne wróci do Macierzy?
Odpowiem. Gdy Polska znowu odzyska niepodległość.
Gość
14 września 2013 o 15:26Ale to Wrocław jest ziemią polską, która wróciła do macierzy po tylu wiekach, miastem gdzie napisano pierwsze zdanie po polsku, gdzie pierwszy raz po polsku wydrukowano książkę. To tam powstała jedna z najstarszych siedzib biskupich kościoła katolickiego w Polsce. Wrocław to nie mianowana stolica państwa polskiego za rządów Henryków Śląskich. To wreszcie jedno z trzech najważniejszych ówczesnych miast Królestwa Polskiego (obok Krakowa i Sandomierza). To również domena jednego z najpotężniejszych biskupów polskich – Oleśnickiego. Wrocław to miasto, które było świadkiem narodzin państwa Piastów – Polski. Z tego punktu widzenia Lwów nigdy nie będzie Wrocławiem, takie są fakty. Wszyscy królowie elekcyjni (od Jagiellonów poczynając – elekcja w obrębie dynastii) nie dotrzymali przysięgi, dlatego Wrocław ze Śląskiem do Polski nie należał, choć to jedna z jej najstarszych prowincji.
Siniuszka
8 grudnia 2013 o 14:46I analogicznie Lwów (Lwiw – od ruskiego księcia Lwa), jest ukraińskim miastem, które po wiekach WRÓCIŁO DO MACIERZY!!!
Moralność Kalego nie popłaca…
ksbs
6 grudnia 2016 o 00:18jaki banderwoski idiota – jak wy wszyscy – z ciebie, przed twoim ruskim księciem Lwem (co miał z usraińcami tyle wspólnego co Batu Khan z Montezumą) była już tutaj osada, a Nestor (chyba wiesz kto to jest usraiński debilu) pisał w kronice że były to ziemie lechickie. pidaras jesteś i tyle.
lwowiak
26 maja 2014 o 14:18siniuszka zajmi ty się lepiej swoja historia bo w czasach lwa to nikt nawet nie słyszał o ukraincach boli was prawda jedna tyle macie wspólnego ze Lwowew co Kijów z Afryka a swoją historie wypiusuj na forach banderowskich
Kresowaik
6 stycznia 2015 o 13:19Oddajcie Orlętom Lwowskim ich lwy-apel Kresowego Towarzystwa z Żar, więcej na www.kttk.pl, włącz się do akcji, nie zostawiaj grobów naszych bohaterów na łasce nacjonalistów ukraińskich
Andrzej
30 marca 2015 o 11:07Czemu w artykule nie wspomniano o gen. Rozwadowskim dowodzącym obroną miasta, który mimo rozkazu Piłsudskiego z 7 marca nakazującego wycofanie do Przemyśla nie oddał Lwowa Ukraińcom.