
Napoleon Jeleński i Hieronim Kieniewicz (po prawej). Fot. Domena publiczna
Spisek kazański, mający na celu wsparcie powstania styczniowego 1863 roku, doprowadził do wprowadzenia stanu wojennego w mieście. Jednak ostatecznie ujawnił on słabość i nieudolność sił, na które tak liczyli polscy powstańcy. Rosyjscy spiskowcy nie byli w stanie opracować jasnego planu. A chłopi, w których pokładano szczególne nadzieje, woleli donosicielstwo od buntu.
Głównym donosicielem, który pokrzyżował plany spiskowcom, okazał się student Uniwersytetu Kazańskiego Iwan Głasson, którego do szeregów spiskowców próbował wciągnąć kapitan sztabowy Iwanicki. Zdrajca chciał po prostu zarobić pieniądze i doniósł tam, gdzie trzeba.
Najpierw o ambitnych planach spiskowców, a także o tym, dlaczego właśnie Kazań został wybrany na miejsce przygotowań do powstania. Początkowo nie było mowy o żadnym konkretnym regionie Imperium Rosyjskiego.
Część polskich powstańców liczyła, że z pomocą rosyjskiej organizacji konspiracyjnej „Ziemia i Wola” uda się podnieść w Rosji bunt chłopów, aby odciągnąć z Polski znaczne siły rosyjskie. Ostatecznie jednak członkowie organizacji uznali ten pomysł za zbyt ryzykowny. Właśnie wtedy agent dyplomatyczny powstańczego Rządu Narodowego Hieronim Kieniewicz, który w Sankt Petersburgu prowadził negocjacje z „Ziemią i Wolą”, zwrócił swoją uwagę na region nadwołżański.
Pojawił się nowy plan napoleoński. Planowano, że powstanie wybuchnie w guberni kazańskiej. Miało ono szybko objąć Dolne Powołże, Ural, region doński oraz Ukrainę, i ostatecznie połączyć się z powstaniem w Królestwie Polskim. Znając ostateczny wynik, wydaje się to zaskakujące, ale plan nie był aż tak desperacki i ryzykowny.
Po pierwsze, studenci Cesarskiego Uniwersytetu w Kazaniu byli ogarnięci nastrojami rewolucyjnymi. Poza tym mieszkało tam wielu zesłanych Polaków. Wśród nich byli urzędnicy, profesorowie, a nawet wojskowi. W wojskach stacjonujących w guberni kazańskiej służyło wielu oficerów i żołnierzy polskiego pochodzenia.
Podówczas w wielu miastach Powołża działały już grupy rewolucyjne (w tym polskie patriotyczne), a w Kazaniu – lokalny komitet „Ziemi i Woli”.
Było wreszcie chłopstwo, które zareagowało negatywnie na reformę z 1861 roku. Spiskowcy liczyli na to, że podburzą chłopów do nowego buntu. Broń niezbędną dla armii ludowej planowali zdobyć w fabryce broni w Iżewsku. A rzeki Wołga i Kama, z rozwiniętą żeglugą, miały pomóc w szybkim rozprzestrzenieniu powstania na inne regiony.
Jednak spiskowcy nie zdołali wykorzystać nawet impulsu polskich studentów, z których wielu wraz z wybuchem powstania w Polsce zaczęło grupowo wyjeżdżać do ojczyzny.
Próby poszerzenia grona uczestników spisku doprowadziły, jak już wspomniano, do tego, że wśród spiskowców znalazł się donosiciel.
Były też inne donosy. W jednym z nich na przykład informowano, że Iwanicki, rzekomo „dowiedziawszy się, że w Królestwie Polskim w kościołach śpiewa się rewolucyjne hymny, zamierzał w tym celu zorganizować w Kazaniu chór, ale matka Iwanickiego i pewna hrabina-ziemiańka, dowiedziawszy się o tym, napisały do gubernatora wojskowego, aby ten „rodzicielskimi radami uspokoił tę niesforną głowę”.
Nie jest jasne, jak potoczyła się ta historia. Wiadomo natomiast, że gubernator wojskowy Piotr Kozljaninow, dowiedziawszy się o spisku, ogłosił stan wojenny i sprowadził do miasta wojsko. Wtedy spiskowcy postanowili przeprowadzić agitację wśród chłopów.
Jednak i w tej kwestii nie wszystko układało się idealnie. Część rosyjskich spiskowców uznała za niedopuszczalne rozpowszechnianie wśród chłopów fałszywych manifestów, które naśladując styl carskich manifestów, ogłaszały „zniesienie wszelkich podatków, nadanie ziemi żołnierzom, robotnikom fabrycznym i mieszczanom”.
Na domiar złego, władze ponownie przechytrzyły spiskowców. Chłopi otrzymali polecenie zatrzymywania osób rozpowszechniających „fałszywe manifesty o treści niezgodnej z prawem”, bez względu na to, kim są, i przekazywania ich odpowiednim urzędnikom. Najwyraźniej za wynagrodzeniem.
W 1864 roku chłopka Olga Nikolajewa poprosiła cara o wynagrodzenie dla jej syna Nikanora Sidenkina „za pomoc w poszukiwaniu rozpowszechniających fałszywy manifest”. Okazało się, że urzędnicy w Kazaniu z jakichś powodów odmówili mu wynagrodzenia.
Ten epizod pokazuje, dlaczego w głębi Rosji nie doszło do żadnej rewolucji, która byłaby wsparciem dla toczącego się w Królestwie Polskim powstania.
Grono spiskowców okazało się zbyt wąskie, a oni sami byli w dużej mierze naiwnymi idealistami, niezdolnymi do realnego planowania i prowadzenia walki zbrojnej. Nie zdołali poderwać do walki rosyjskiego ludu, który nie tylko godził się na życie w systemie pańszczyźnianym, a nawet był skłonny donosić na buntowników.
Dlatego, studiując historię spisku kazańskiego, bardzo trudno pozbyć się wrażenia déjà vu. Teraz, podobnie jak półtora wieku temu, rosyjska opozycja snuje napoleońskie plany dotyczące Pięknej Rosji Przyszłości – ale poza mglistymi fantazjami sprawa nie posuwa się dalej. A naród przedkłada chwilowe interesy własne nad solidarność dla wspólnego dobra. Dlatego Ukraina, która obecnie walczy z Rosją, broniąc swojej niepodległości i prawa do istnienia, nie powinna liczyć na pomoc z tej strony.
Andrei Grigorev, niezależny dziennikarz, redaktor naczelny i wydawca emigracyjnego czasopisma „Wschody”










Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!