Jako pierwszy w Polsce zaczął wypłacać honoraria swoim autorom. Do dziś przetrwała anegdota o jego konflikcie z Adamem Mickiewiczem. Dziś również przypada rocznica jego śmierci. 5 grudnia 1938 roku zmarł wileński księgarz, drukarz i wydawca Józef Zawadzki.
Zawadzki, syn Kaspra i Stanisławy z Kobierskich urodził się w Koźminie w Wielkopolsce. Nie wiem, czym trudnił się jego ojciec, zapewne pochodził z zubożałej szlachty i był rzemieślnikiem – pisała w 2010 roku jego prawnuczka, Dorota Zawadzka Cywińska.
Był człowiekiem światłym – świadczą o tym starania o wykształcenie syna, który po ukończeniu szkoły oo. Pijarów w Rydzynie, w wieku 15 lat został skierowany na praktykę księgarską. Odbywał ją kolejno w Poznaniu, Wrocławiu i Lipsku – a zatem w miastach dla wydawców i księgarzy znaczących. W roku 1803 przybył do Wilna, z którym związał się do końca życia. Do końca życia też postępował „wedle rzemieślniczego powołania”, „miarkując” wydatki na życie, a dochód przeznaczając na rozwój firmy, chcąc przekazać ją synom i wnukom (co się też stało, chociaż nie przez tyle pokoleń, ile sobie wymarzył).
Uniwersytet Wileński w tymże 1803 roku otrzymał od cara Aleksandra I „Akt potwierdzenia starodawnego Uniwersytetu w Wilnie” normujący zasady pracy uczelni. Dlatego też zewsząd napływali młodzi do szkół a później na Uniwersytet, napływali też uczeni – profesorowie, a ponieważ powstawały wśród nich różne towarzystwa i organizacje – jakbyśmy dziś powiedzieli „pozarządowe” – rozszerzał się stale krąg ludzi, których celem było realizowanie programu oświecenia, a przez to – ratowanie kultury polskiej pod rosyjskim zaborem. Doceniali oni w pełni oddziaływanie na młodzież przez słowo nie tylko mówione, ale i drukowane, stąd wielkie zapotrzebowanie na „usługi” wydawnicze i księgarskie. Można by powiedzieć, że Józef Zawadzki trafił do Wilna w najlepszym możliwym momencie.
Józef Zawadzki, namówiony na przyjazd do Wilna przez Jana Bietscha, pracował przez pierwszy rok w jego sklepie… bławatnym, w którym było też stoisko książkowe. Już w 1804 usamodzielnił się jednak i założył własną drukarnię. W roku 1805 – odkupił od Uniwersytetu wyposażenie drukarni (znajdującej się zresztą w opłakanym stanie) i został mianowany „typografem uniwersyteckim”. W kolejnym roku – objął zarząd księgarni uniwersyteckiej, którą przekształcił w wielki skład książek polskich o bogatym asortymencie – obok podstawowego działu podręczników. Ale „typograf uniwersytecki” mierzył wyżej: miał ambicję zostania samodzielnym wydawcą. Nie szło to tak szybko jak w czasach internetu i e-maili – dopiero w roku 1816 Zawadzki kupuje księgarnię i łączy ją z drukarnią. W roku 1828 żegna się z Uniwersytetem: powstaje samodzielna firma „Józef Zawadzki”.
Dzisiaj zapewne mówilibyśmy o organizatorskich, wręcz menedżerskich zdolnościach Józefa Zawadzkiego, który wkrótce znalazł sobie wspaniałego sponsora w osobie ks. Adama Kazimierza Czartoryskiego, generała ziem podolskich. Kontakt, początkowo związany z finansami (książę udzielił mu pożyczki 3000 rubli na rozbudowę i unowocześnienie drukarni) zamienił się po latach w przyjaźń, a korespondencja Zawadzkiego z Czartoryskim jest kopalnią informacji o działalności drukarza i wydawcy, o jego zamierzeniach i celach działania. Zawadzki był też zaprzyjaźniony z licznymi profesorami Uniwersytetu, szczególnym poważaniem otaczał Jana Śniadeckiego. Należał do Towarzystwa Szubrawców (używając trudnego do wymówienia pseudonimu Sweytextyx), był też masonem, (należał do Loży „Gorliwy Litwin Reformowany”), udzielał się w Towarzystwie Typograficznym i Towarzystwie Dobroczynności. Nie wstydząc się swego rzemieślniczego fachu, stał się wkrótce jednym z czołowych przedstawicieli stanu trzeciego, a w rzeczywistości jednym z wileńskich intelektualistów, o otwartych, demokratycznych i postępowych poglądach.
Cele Zawadzkiego i sposoby jego działania były szerokie i nowoczesne. Był w pełni świadomy kulturotwórczej roli wydawcy jako pośrednika między autorem a czytelnikami. Dlatego też jako pierwszy w Polsce zaczął wypłacać swym autorom honoraria (na razie co prawda niewielkie), biorąc na siebie finansowanie wydawnictwa i ryzyko jego sprzedaży. Dobierał zaufanych współpracowników, edytorów i redaktorów, którzy byli zdolni do oceny dzieł, dokonywania przypisów i komentarzy – dbał bowiem ogromnie o poprawność wydawanych książek, a zła jakość rękopisów, częste przeróbki w czasie druku a nawet błędy ortograficzne były codziennością… Wydawał katalogi swych wydawnictw a informacje o ukazujących się nowościach umieszczał w periodykach, organizował punkty sprzedaży podręczników w szkołach, marzył o Targach Księgarstwa w Warszawie… Dokonywał wymiany z innymi drukarniami i księgarniami z Warszawy, Lipska, Paryża, Wiednia i Wrocławia, przyjmował książki w komis. W mniejszych miastach nawiązywał kontakty ze „składami ksiąg”. Wydawał nie tylko w języku polskim, ale także m.in. litewskim, żydowskim a nawet hebrajskim. Papier i farbę dla swych wydawnictw sprowadzał z za granicy, aby osiągnąć jak najlepszą ich szatę graficzną. Brał czynny udział w wydawaniu pism periodycznych, przede wszystkim „Dziennika Wileńskiego”, a także „Pamiętnika Warszawskiego” a być może i „Pamiętnika Lwowskiego”, w których starał się wprowadzać fachową krytykę literacką. Całe swoje doświadczenie wykorzystał opracowując dla Towarzystwa Przyjaciół Nauk projekt organizacji rynku księgarskiego.
Jak w tej sytuacji wytłumaczyć dziwną sprawę jego niechęci do wydania poezji Mickiewicza? Tak, wspierał wileńskich literatów i pisarzy, ale byli to ludzie z kręgu „szkiełka i oka”, ukształtowani w końcu wieku XVIII, dla których romantyczne próby były czymś nie do pojęcia i nie do przyjęcia… Zawadzki wydawał zresztą przede wszystkim dzieła naukowe, z beletrystyką, której też próbował, miał raczej złe doświadczenia. Zanotowana jest odprawa, którą dał Adamowi Mickiewiczowi: „Wiersze nie pisze się w Wilnie, ale w Warszawie!” Na szczęście przyjaciel Mickiewicza, Jan Czeczot, zorganizował prenumeratę i na druk Zawadzki się już zgodził (wyraźnie zaznaczając na karcie tytułowej „drukiem” a nie „nakładem i drukiem”). Pod względem edytorskim – te tomiki są bez zarzutu. Ponieważ „Poezje” miały ogromne powodzenie (oprócz ok. 150 subskrybowanych egzemplarzy I tomu – pozostałe 350 znikło natychmiast z rynku)! Zawadzki zorientował się, że się tym razem pomylił i nie tylko zrobił dodruk 1300 egzemplarzy, ale też chciał odkupić prawa do „Poezji” na własność za sto rubli… Jednak tym razem zagniewał się Mickiewicz i zdecydowanie odmówił, „bo nie lubił Zawadzkiego”… Ale tak czy inaczej Józef Zawadzki wszedł do historii literatury polskiej!
Ocalał portret Józefa Zawadzkiego – przedstawiający bruneta z okrągłą twarzą i czarnymi oczami, krótko ostrzyżonego (stosownie do ówczesnej mody), z prawdziwie sympatycznym, nieco figlarnym wyrazem twarzy. Był raczej niskiego wzrostu (co zaznaczono w paszporcie, kiedy w 1803 roku jechał do Wilna), a jak pisze Stanisław Morawski („Kilka lat młodości mojej w Wilnie”) był „pękaty, zacnej duszy i wybornego a jednostajnego w każdym razie humoru”. Pracownicy uważali go za wymagającego, ale sprawiedliwego, życzliwego, pomagającego w kłopotach.
Kresy24.pl/ Dorota Zawadzka – Cywińska, na podstawie książki: „Józef Zawadzki – księgarz, drukarz, wydawca” Radosław Cybulski, Ossolineum, Wrocław, 1972. Źródło: Głos z Litwy – Pogoń.lt
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!