Kiedy po sześćdziesięciu sześciu latach chcę napisać wspomnienia przeżytych lat, okazuje się, że pamiętam tylko najważniejsze wydarzenia i to w zarysie. W moim przypadku wygląda to jak niżej:
Jestem ósmym dzieckiem polsko – rosyjskiej rodziny inteligencko – ziemiańskiej.
Kiedy w roku 1939 wybuchła wojna miałem 9 lat i ukończone dwie klasy szkoły podstawowej.
Przebywałem wtedy na wakacjach w naszym folwarku Podgórze, leżącym na obrzeżu Puszczy Nalibockiej. To położenie spowodowało wiele cierpień ludności tam mieszkającej.
Wkroczenie Armii Sowieckiej na te tereny pozbawiło nas ojczyzny i zdegradowało nas społecznie. Groziła nam wywózka na Sybir. Musieliśmy wszyscy podjąć się ciężkiej pracy fizycznej. Na krótko nasze losy zmieniła wojna między Niemcami a Związkiem Radzieckim. Władza komunistyczna odeszła a na jej miejsce przyszła nowa, nie mniej agresywna.
Narysował p. Olgierd Rutkowski
W lipcu 1943 roku w czasie akcji” Hermann” zostałem z rodziną aresztowany przez Niemców i osadzony w iwienieckim więzieniu w celi, w której przeddzień byli osadzeni i zamordowani państwo Dzierżyńscy.
Ciężko przeżywałem opuszczenie na zawsze domu rodzinnego. Odbyło się to w atmosferze nieznanej mi grozy. Niemcy ładowali nas do wojskowych samochodów a w tym czasie miejscowi chłopi rabowali nasze mienie.
Pobyt w więzieniu nie był długi. Wkrótce załadowano nas na wojskową ciężarówkę i dołączono do kolumny samochodów wypełnionych ludnością cywilną. Tam spostrzegłem osoby, które nas rabowały. Cieszyłem się, że są wśród nas nasi znajomi. Transport ruszył na wschód do Mińska. Droga była błotnista. Samochody grzęzły. Saperzy wydobywali miny. Transport na noc zatrzymał się na placu miasteczka Raków. Noc była straszna, słychać było krzyki , płacz, strzały z broni i bełkot pijanych żołdaków. Wielu z nich było polskojęzycznych.
W Mińsku osadzono nas w prowizorycznym obozie na gołej ziemi, między zburzonymi budynkami. Wkrótce zaprowadzono nas na dworzec kolejowy i załadowano do pociągu towarowego. Pociąg ruszył na północny zachód. Przez szpary wagonu staraliśmy rozpoznawać dokąd nas wiozą? Pociąg zatrzymał się w pobliżu Grajewa. Tam kazano wysiadać z wagonów i zaprowadzono do nowo budowanego obozu. Osadzono nas w drewnianym baraku z piętrowymi łóżkami. Pamiętam jak wartownik polskojęzyczny proponował mi ucieczkę do lasu. Nie ufałem mu, bałem się tego, że mnie zastrzeli.
Zaprowadzono nas do łaźni w Grajewie. Pierwszy raz wśród tłumu obcych mi ludzi, kobiet i mężczyzn musiałem się obnażyć. Chciałem się ze wstydu zapaść pod ziemię. W łaźni powierzchownie sprawdzano stan zdrowia i higienę. Więźniów zawszonych golono. Odzież poddano termicznemu oczyszczeniu od pasożytów.
Z Grajewa transportowano nas przez Mazury do Olsztyna. Tam na bocznym torze otworzono wrota wagonów i pozwolono ludziom zaopatrzyć się w wodę z hydrantów do napełniania lokomotyw. Dano nam także po 1/5 kg trocinowego chleba.
Od Olsztyna wrota wagonów nie były zaryglowane. Można je było odsunąć aby wagon się przewietrzał.
Przed Poznaniem pociąg zatrzymał się pod semaforem. Przez otwarte wrota wagonu ujrzałem sad pełen owoców. Byłem bardzo głodny więc bez namysłu wyskoczyłem z wagonu i prosiłem ludzi aby dali mi kilka jabłek. W odpowiedzi wyskoczył z sadu właściciel z żerdzią i chciał mnie bić ale ja już goniłem odjeżdżający pociąg. W ostatniej chwili udało mi się do niego wskoczyć.
Po długiej podróży dojechaliśmy do miasta Gorkau. Tu osadzono nas w przepełnionym obozie. Tłumy więźniów leżały na placu, pod murami przepełnionych budynków. Warunki sanitarne przerażające. Nie było dostępu do wody. Ubikację tworzył wielki dół wykopany na środku placu. Przez dół były przerzucone belki aby na nich można było stanąć. Wszystko odbywało się na oczach więźniów. Bałem się korzystać z tego urządzenia. Łatwo było tam się utopić.
Dawano nam jeden posiłek dziennie. Więźniowie ustawiali się w olbrzymią kolejkę, pobierali fajansowe miski i podchodzili do stanowiska wydawania posiłku. Pracownik obozu brał w dłonie gotowane ziemniaki, miażdżył je i wrzucał do miski. Przy następnym stanowisku wlewano do miski mętny płyn. Jakież to było pyszne jedzenie.
Porządku na placu pilnowali mundurowi nadzorcy. Chodzili wśród tłumu z nahajami i zadawali razy w lewo i prawo.
Z obozu w Gorkau przetransportowano nas do obozu w Kaden. Tam na porannym apelu, gdy staliśmy w kolumnach, przyszli mężczyźni ubrani w krótkie skórzane spodenki na szelkach. Na nogach mieli białe skarpetki podkolanówki a na głowach zielone kapelusze z pędzlem. Oglądali więźniów i robili notatki. Wkrótce oznajmiono nam, że jesteśmy skierowani do pracy przymusowej na roli.
Przyjechał po nas traktor z przyczepą i zawiózł nas do wielkiego dworu ogrodniczego. Pracowało tam wielu ludzi z podbitych krajów Europy. My byliśmy jedynymi Polakami w tym dworze.
Władzę sprawował szef, członek SA, paradujący w ugrowym mundurze i jego córka Hilda, mająca około 22 lata. Źle taktowali więźniów. Za opieszałość, małe przewinienia bili bezlitośnie. Dziewczyna przeważnie pilnowała pracujących i kopaniem zachęcała nas do szybszej pracy. Ta praca była ciężka i długa. Wieczorem dostawaliśmy posiłek , składający się z „cienkiej” jarzynowej zupy i 1/5 kg chleba. W niedzielę w zupie pływały trzy plasterki kiełbasy. Opadałem z sił. Pracując w polu ukradłem trzy główki cebuli. Schowałem je za pazuchę. Hilda to zauważyła i gdy wracałem z pola dogoniła mnie i kazała ukradzione cebule zwrócić szefowi. Wiedziałem, że szef mnie zbije więc udałem się o wstawiennictwo do Ukraińca, który cieszył się nadzwyczajnymi względami szefa od czasu, kiedy złapał Hildę jak puszczała się z Francuzem. Taki postępek uważano za srogo karane przestępstwo. Za milczenie Ukrainiec został przywilejowanym szefa. Stanął on w mojej obronie. Darowano mi przewinienie ale aby sprawa ucichła przeniesiono nas do innego dworu.
Przyjechał po nas zaprzęgiem konnym Białorusin Franek. W drodze powiedział, że dobrze trafiliśmy bo szef dworu jest przyzwoitym człowiekiem i nie krzywdzi ludzi.
W dworze wsi Ledau dostaliśmy dwupokojowe z kuchnią mieszkanie, wyposażone w łóżka piętrowe, szafę ubraniową, dwa stoły z krzesłami, kuchnię węglową i naczynia.
Dostaliśmy także kartki żywnościowe i zaliczkę na zakup produktów. Mamę zwolniono z pracy aby mogła zająć się rodziną. Tacie, który był leciwym człowiekiem, dano lekką pracę – pilnowanie bydła na pastwisku.
Dwór był duży. Specjalizował się w uprawach rolnych. Pracowało tam wielu ludzi przeważnie słowiańskiego pochodzenia. Robotnikami zarządzał aufscher. Szef tylko czasami sprawdzał jakość pracy.
Następnego dnia po zakwaterowaniu stawiliśmy się w dworskiej stajni na odprawie. Szef z aufscherem wyznaczali dzienne zadania do wykonania. Nas pouczono co będziemy robić. Mnie uczyniono furmanem pary wołów. Od początku wojny pracowałem fizycznie, między innym powożąc koniem. Wołów nigdy nie widziałem. Pokazał mi je aufscher. Miałem zaprząc je do wozu i pojechać do lasu po drewno. Zadanie proste ale jak zaprząc woły do wozu, jak nimi powozić nie wiedziałem. Aufscher pokazał mi jak należy to robić.
Woły były wysokie, białe z dużymi rogami. Nie mogłem im założyć uprzęży bo sięgałem im zaledwie do pyska. Nie umiałem nimi kierować bo tam nie stosowano lejc. Kierowano zwierzętami wydając im spokojnie rozkazy. W lesie aufscher już nie musiał mnie uczyć jak się obchodzić z drewnem. Umiałem to robić lepiej od niego. Przecież gdy w Podgórzu wycinano nasze lasy, drewno transportowałem do Stołpców saniami z „kozą”, po trzy sosnowe pnie.
W nocy przeżywałem wydarzenia minionego dnia. Mama mówiła, że całą noc się wierciłem i wydawałem różne okrzyki. Następnego dnia dostałem inną parę wołów, którym sam mogłem założyć uprząż, których pokochałem. Stały się moimi przyjaciółmi w niedoli. Pod koniec wojny mnie awansowano. Zostałem furmanem pary koni. Pracy miałem więcej. Musiałem wcześniej wstawać aby przygotować konie do pracy, nakarmić je i napoić, wyczyścić aby lśniły, sprawdzić podkowy czy maja wszystkie hacele, wyczesać grzywy i ogony, uprzątnąć stanowiska, wypastować uprząż i wyczyścić metalowe ozdoby uprzęży. Praca furmana często była ponad moje dziecięce siły, ale byłem jednym z wielu furmanów jak oczko łańcucha i nie mogłem liczyć na lepsze traktowanie. Musiałem robić to co oni i w tym samym rytmie czasowym. Nie mogli mi pomagać ale uczyli mnie jak posługiwać się narzędziami, jak dźwigać worki wagi 50 i70 kg aby się nie poderwać. Uczyli mnie ciężkiej pracy.
Byłem lubianym bo pracowałem uczciwie i pomysłowo. Wciąż coś ulepszałem. Cieszyłem się ,że w pracy nie ustępuję dorosłym. Praca przynosiła mi radość. Ciekawiło mnie wszystko i wszystkiego chciałem się nauczyć. Muszę powiedzieć, że pobyt w Niemczech był dla mnie wielką szkołą życia. Poznawałem charaktery ludzi, uczyłem się języków, uprawy gleby, płodozmianów ,nowoczesnego rolnictwa. Nauczyłem się dbania o zwierzęta, bezstresowego wdrażania młodych sztuk do pracy i wielu innych rzeczy a w tym obsługi nowoczesnych maszyn , nawadniania pól i uprawy roślin. Aufscher, z własnej woli, nauczył mnie prowadzić traktor. Uczyłem się nowej cywilizacji, gdzie ludzie dbają o środowisko, o zwierzęta, o stosunki międzyludzkie. Chłonąłem tą wiedzę z nadzieją, że jak wrócę do rodzinnego domu, do Podgórza to wprowadzę tą wiedzę do naszej zacofanej gospodarki. Prymitywnej gospodarki.
To czego się nauczyłem i co zrozumiałem jest kompensatą za krzywdy i cierpienia, których doznałem.
Wreszcie nadszedł długo oczekiwany koniec wojny. Witałem Armię Czerwoną. Wracałem do Polski. Ale to już była inna Polska, obca mi Polska Ludowa. Moje rodzinne strony, o których po nocach śniłem już nie były nasze. Nigdy już tam nie wróciłem. Zatrzymaliśmy się w Milanówku koło Warszawy. Wciąż mnie przedrzeźniano za moją łamana polszczyznę. Krzyczano – Rusek, Rusek. Po pięciu latach znów przekroczyłem próg szkoły podstawowej. Wkrótce wstąpiłem do przyśpieszonego gimnazjum dla dorosłych. Ponieważ rodzina wszystko straciła i nie miała gdzie mieszkać tato zabrał mnie z sobą do Kętrzyna. Tam dostał mieszkanie i pracę a ja podjąłem dalszą naukę w nowym środowisku. W czasie robienia małej matury , za domalowanie orłowi korony zostałem wyrzucony ze szkoły a potem z miasta Kętrzyna. Nie wiedziałem co mam z sobą zrobić?. Widziałem rozpacz ojca. Pojechałem do Katowic i tam zdałem egzamin do Liceum Technik Plastycznych. Nauka mnie pochłonęła. Ukończyłem Liceum z wyróżnieniem i otrzymałem dyplom rzeźbiarza snycerza. Byłem szczęśliwy.
W Warszawie zdałem egzamin na Wydział Rzeźby Akademii Sztuk Pięknych. Równolegle studiowałem pedagogikę i samodzielnie wzornictwo przemysłowe. Ale po drodze napotykałem wyboje. W maju pierwszego roku studiów wyrzucono mnie z uczelni za nie wzięcie udziału w pochodzie Pierwszo Majowym. Cudem wróciłem na uczelnię.
W 1958 roku otrzymałem dyplom ukończenia studiów i tytuł artysty rzeźbiarza oraz dyplom ukończenia Studium Pedagogicznego.
Po studiach zostałem członkiem Związku Polskich Artystów Plastyków. Podjąłem pracę konserwatora dzieł sztuki a następnie projektanta wzornictwa przemysłowego. Pracując intensywnie wybiłem się na czołowego projektanta wzornictwa przemysłowego w Polsce. Krzywdy mi wyrządzone nigdy nie zostały zrekompensowane. Należnego odszkodowania za Podgórze nie dostałem. Nie czuję się pełnoprawnym obywatelem Polski. Na mojej i mojej rodziny krzywdzie wzbogacili się nieuprawnieni.
Olgierd Karol Rutkowski
2 komentarzy
maria domian
23 października 2014 o 19:18Witam pana panie Olgierdzie z ciekawością przeczytałam pana życiorys.Bardzo proszę oile pan pamięta czy Podgórze ,z którego pan pochodzi jest od strony „podługom” Moja mama z rodziną Adamcewicz mieszkała na skraju puszczy i mówiła Pdługom a pod koniec Podgórze czy to jest to samo.Zrodziny nikt nie może mi wytłumaczyć.Pozdrawiam serdecznie pana.
Paweł
28 sierpnia 2018 o 16:51Witam Panie Olgierdzie,
czy jest możliwość skontaktowania się z Panem w celu rozmowy n/t.znaczka Osy dla WFM?
pozdrawiam,
Paweł