
Collage / screen: CTVBY
Milicyjne tępaki i szpicle – nauczyciele mogą straszyć do woli. A ludzie i tak swoje wiedzą.
Białoruskie rodziny starają się do samego końca trzymać w tajemnicy zamiar wyjazdu ich dzieci na studia do Polski. W szkole żaden uczeń się tym nie chwali. Powód? Milicja i nauczyciele zaczęli prześladować tych, którzy planują edukację za zachodnią granicą.
“Mój syn uczy się w mat-fizie. Chce się dostać na Uniwersytet Warszawski. Ale zrobimy to spokojnie, bez rozgłosu. Nikt w szkole o tym nie wie. Najpierw musi dobrze nauczyć się polskiego, zdać na poziomie B1, znaleźć mieszkanie i załatwić wszystkie dokumenty. A pochwalimy się dopiero, jak już pojedzie” – mówi pani Natalia z Grodna (imię zmienione przez Hrodna.life).
“Wychowawca w szkole ciągle ich pyta: gdzie pójdziecie na studia? Więc wszyscy na odczepnego mówią, że na informatykę lub elektronikę w Mińsku. Prawdy nikt nie powie bo natychmiast będą kłopoty” – przyznaje kobieta.
Reżim Łukaszenki już dawno zrobił z wielu nauczycieli zwykłych szpicli, którzy natychmiast donoszą milicji o “nieprawomyślnych” zamiarach swoich uczniów i starają się za wszelką cenę wytropić tych, którzy uczą się gdzieś po cichu lub sami polskiego.
Sama milicja też nie zasypia gruszek w popiele – do szkół co pewien czas przychodzą funkcjonariusze z “ideologiczno – profilaktycznymi pogadankami”. “Niedawno do uczniów 10 i 11 klasy przyszedł przedstawiciel MSW. Straszył ich, że Polska to ‘wrogi i biedny kraj’ i że jeśli tam pojadą to czeka ich potworna niedola, poniżenie, prześladowania i bieda” – opowiada inna matka.
Oczywiście każdy, kto był w Polsce lub ma tam już kogoś z rodziny, ewentualnie pracujących znajomych lub studiujących kolegów, jest na takie straszenie odporny. Więc uczniowie zwykle słuchają tych bredni w milczeniu.
Ale trafił się złośliwy, który zapytał znienacka: “A pan był kiedyś w Polsce? Bo tak dobrze pan wie, jak tam jest”. I kiedy czerwony na twarzy oficer zaczął coś dukać w stylu, że… “no nie, nie był, ale i tak wie”, przez klasę przebiegł ironiczny śmieszek.
“Od samego początku ubiegłego roku szkolnego wychowawca ciągle wypytywał rodziców na zebraniach, gdzie chcą studiować nasze dzieci. Mówił, że koniecznie muszą iść na uczelnie na Białorusi” – opowiada Wiera (imię zmienione), której córka dostała się w tym roku na polski uniwersytet. Wcześniej przez rok intensywnie uczyła się z korepetytorem, ale w szkole nikt o tym nie wiedział.
“Nie mogliśmy powiedzieć prawdy bo narobiliby jej w szkole kłopotów, a może i nam w pracy. Odpowiadaliśmy więc, że jeszcze się nie zdecydowaliśmy. Potem powiedzieliśmy, że w tym roku pewnie nie będzie nigdzie zdawać, dopiero za rok. I dopiera jak wsiadła do pociągu, powiedziała o tym koleżankom” – mówi kobieta.
Cóż, edukacja w Polsce otwiera człowiekowi perspektywy, a na Białorusi – żadnych. Natomiast sowieci, których Łukaszenka jest nieodrodnym synem, nigdy nie potrafili pojąć banalnej prawdy, że zakazany owoc smakuje jeszcze bardziej, szczególnie gdy zakazuje go taki burak. I jak młodzi ludzie widzą milicyjnego tępaka, który próbuje ich straszyć Polską, tym bardziej chcą tam jechać.
Zobacz także: Coście zrobili? Rakietą we własny samolot!
KAS
1 komentarz
Wańka-nie-wstańka
17 października 2025 o 18:48Ten na zdjęciu mógłby wystąpić w roli tytułowej parodii o wilkołakach p.t. “Stary Frankenstein”, ale kto by przyszedł do kina? Plajta gwarantowana, podobnie jak z tegoroczną parodią nakręconą przez polskiego reżysera, jeżdżącego czarnym ferrari, o kremlowszczaku i jego pełnym pampersie.
Oszałamiająca parodia z “udziałem” kilku dyktatorów musi zwalać z nóg, typu “Ludzka stonoga”, Holandia 2009, coś, czego nie można pokazać w kinach.