Odziały WP stacjonujące pokojowo w Grodnie w końcu sierpnia 1939 roku przerzucono na granicę niemiecką. W mieście pozostało dowództwo Okręgu Korpusu nr III oraz nowo powołane dowództwo Obszaru Warownego „Grodno”, na którego czele stał płk dypl. Bohdan Hulewicz.
Jednak oddziały mu podległe od 7 do 13 września przewieziono pod Lwów lub skierowano na Lubelszczyznę.
Na wieść o agresji sowieckiej na Polskę doszło w Grodnie 17 września 1939 roku do dywersji komunistycznej, która została szybko stłumiona.
Na Grodno ruszyły 17 września siły sowieckiej Grupy Konno-Zmechanizowanej komkora Iwana Bołdina.
Następnego dnia dowódca OK nr III gen. bryg. Józef Olszyna-Wilczyński wyjechał z Grodna nie wyznaczając nowego dowódcy obrony.
Jednocześnie miasto opuścili starosta i prezydent oraz niektórzy urzędnicy.
Fakt wyjazdu części administracji uaktywnił działania miejscowych komunistów, którzy opanowali położony w centrum plac Batorego, ale dzięki akcji pododdziału z 31. batalionu wartowniczego dywersja ponownie została zdławiona.
Wobec braku dowództwa obrony miasta, faktycznymi przywódcami obrony i przygotowań do niej stali się komendant Rejonowej Komendy Uzupełnień „Grodno” mjr Benedykt Serafin oraz wiceprezydent miasta Roman Sawicki. Obaj podjęli decyzje o wykopaniu rowów i wybudowanie zapór przeciwczołgowych oraz przeszkoleniu ochotników.
Nauczycielka Grażyna Lipińska zanotowała:
„Na wezwanie megafonu zbierają się tysięczne rzesze ludzi z łopatami. Kopiemy rowy i stawiamy zapory na wszystkich możliwych drogach, wiodących do miasta. Nie mamy przecież wywiadu, nie wiemy z jakiej strony i który z dwu wrogów na nas uderzy. Kopiemy także w mieście, wznosimy barykady na ulicach, balami zastawiamy oba mosty. Chłopcy ze Szkoły Ogrodniczej przywdziewają mundury, zbroją się w karabiny, robią nasypy, rowy strzeleckie. My – liczne kobiety – biegamy za prowiantem, przygotowujemy lekarstwa, bandaże, nosze i butelki z benzyną – tę improwizowaną broń przeciwczołgową”.
Główne siły obrońców stanowił 31. batalion wartowniczy dowodzony przez mjr st. sp. Kazimierza Połtawskiego oraz improwizowany batalion z Ośrodka Zapasowego 29. Dywizji Piechoty dowodzony przez kpt. Piotra Korzona. Ponadto w mieści pozostawała część rzutu kołowego 5. pułku lotniczego z Lidy, grupy żandarmerii i policji.
W trakcie walk obronę zasilili licznie cywilni ochotnicy, a zwłaszcza harcerze, uczniowie miejscowych szkół gimnazjalnych i zawodowych oraz urzędnicy państwowi. Ogółem liczebność polskich sił wynosiła około 2 tysięcy osób.
Rano 20 września miasto zaatakował sowiecki batalion rozpoznawczy 27. Brygady Pancernej. Oddział ten został na moście ostrzelany przez polskich obrońców, którzy zniszczyli kilka czołgów.
Rankiem 21 września wraz z oddziałami Rezerwowej Brygady Kawalerii „Wołkowysk” do miasta dotarł gen. bryg. st. sp. Wacław Przeździecki, który przejął dowództwo obrony miasta.
Jednak popołudniem generał Przeździecki ogłosił, że zgodnie z rozkazem Naczelnego Wodza należy przygotować się do ewakuacji na Litwę i opuścił miasto z kawalerią i części innych oddziałów.
Większość obrońców nie chciała przyjąć do wiadomości tej decyzji, a kolejne sowieckie ataki były odpierane. Po południu 21 września silne natarcie 27. Brygady Pancernej przełamało polską obronę, docierając do centrum miasta, gdzie doszło do heroicznych zdarzeń, gdy Sowieci do ochrony swoich czołgów użyli żywej tarczy z cywilów.
Grażyna Lipińska wspominała:
„Ale ja widzę na dalekim czołgu jasną plamę. Nagła, straszna pewność! Na łbie czołgu rozkrzyżowane dziecko, chłopczyk. Krew z jego ran płynie strużkami po żelazie. Zaczynamy z Danką uwalniać rozkrzyżowane, skrępowane gałganami ramiona chłopca. Nie zdaję sobie sprawy, co się wokół dzieje. A z czołgu wyskakuje czarny tankista, w dłoni trzyma brauning, za nim drugi – grozi nam. Z sąsiedniego domu z podniesioną do góry pięścią wybiega młody Żyd, ochrypłym głosem krzyczy, o coś oskarża nas i chłopczyka. Dla mnie oni nie istnieją, widzę tylko oczy dziecka pełne strachu i męki. I widzę jak uwolnione z więzów ramionka wyciągają się do nas z bezgraniczną ufnością. Wysoka Danka jednym ruchem unosi dziecko z czołgu i składa na nosze. Ja już jestem przy jego głowie. Chwytamy nosze i pozostawiając oniemiałych naszym zuchwalstwem oprawców, uciekamy w stronę szpitala. Nazywa się Tadeusz Jasiński, ma 13 lat, jedyne dziecko Zofii Jasińskiej, służącej, nie ma ojca, wychowanek Zakładu Dobroczynności. Poszedł na bój, rzucił butelkę z benzyną na czołg, ale nie zapalił, nie umia. Wyskoczyli z czołgu, bili, chcieli zabić, a potem skrępowali na froncie czołgu. Danka sprowadza matkę. Nie pomaga transfuzja krwi. Chłopiec coraz słabszy, zaczyna konać. Ale kona w objęciach matki i na skrawku wolnej Polski, bo szpital wojskowy jest ciągle w naszych rękach”.
Nad ranem 22 września z Grodna wydostali się dwaj faktyczni przywódcy polskiej obrony – wiceprezydent Sawicki i mjr Serafin wraz z grupą podkomendnych.
Armia Czerwona w południe opanowała już całe miasto. Do niewoli wzięła około 1000 polskich obrońców, z których około 300 bestialsko zamordowała.
RTR
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!