W naszej powierzchownej, poszarpanej i pełnej pośpiechu codzienności nam, mieszkańcom Kijowa, trudno dojść do wyciszenia i skupienia uwagi na rzeczach powszechnych. Natomiast „świeże oko” przybysza uwrażliwione jest na pewne aspekty, na które my, w zabieganym świecie stołecznej metropolii, często prawie nie zwracamy uwagi. Stąd też proponujemy spojrzeć na Kijów oczyma młodego wileńskiego dziennikarza Macieja Mieczkowskiego, który spędził w naszym mieście cztery lata, i opuszczając je podzielił się z nami niektórymi wrażeniami.
KIJOWSKIE METRO
Nie trzeba stać w korkach, a i ciągle kombinować, gdzie tu zaparkować samochód. Jedzie się szybko, ludzi zawsze sporo. Na niektórych stacjach zjeżdża się ruchomymi schodami dłużej, niż jedzie parę stacji do celu. W stacji „Zołoti Worota” zjazd zajmuje prawie 5 minut. Pociągi kursują w godzinach szczytu co 30-60 sekund, są starej produkcji i dosyć głośne. Ludzie „wysypują się”, wysiadając ze wszystkich stron, każdy podąża przed siebie. Wszyscy mieszają w tłumie.
Wieczorem metro oszczędza prąd i z trzech ruchomych schodów, pracują tylko dwie linie. Nie ma jeszcze fotokomórek, które wyłączałyby je, gdy późną porą nie ma pasażerów. W godzinach szczytu z powodu ich masy przechodzi się w tempie żółwia pod ziemią z jednej linii metra na inną. Czasem nie sposób wejść do pociągu – ludzie wolą nie wchodzić w głąb wagonu, szczególnie, jeśli mają do przejechania nieduży odcinek.
Mimo wprowadzenia plastikowej karty wielokrotnego użycia, utrzymuje się wiele etatów. Zazwyczaj na stacjach jest kilka kas, gdzie te karty można doładować lub kupić żeton na przejazd. Tworzą się kolejki, choć obok są automaty! Przy bramkach pełni dyżur zazwyczaj pani, która dzieci, emerytów i ludzi z przywilejami wpuszcza za darmo po ukazaniu legitymacji. Taka pani otwiera bramkę ręcznie. Pomiędzy ruchomymi schodami – kolejna pani, pilnująca porządku, siedzi w budce, a nierzadko drzemie.
STATKIEM PO DNIEPRZE
Można sobie wybrać rejsy: w górę rzeki do styku Desny z Dnieprem, do „Kijowskiego Morza”, w dół rzeki do mostów. Na statku znajduje się zazwyczaj mały bar, ale pasażerowie i tak wchodzą na pokład z własnym wiktem bądź jedzeniem przyniesionym z fastfoodu. Niektórzy mają też swoje napoje, modne są wciąż pestki.
Oto statek przepływa pod mostami w stronę Ławry Pieczerskiej. Widać z oddala Matkę-Ojczyznę, na którą notabene można wejść na poziomie tarczy, którą trzyma matka – kobieta potężna i waleczna. Widnieją zielone pagórki, wierzchołki wieżowców, w oddali – ruchliwa magistrala nad rzeką.
W Pomniku Matki-Ojczyzny są windy, drabiny horyzontalne i wertykalne, przewodnicy mają za zadanie upewnić się, czy śmiałek nie ma bojaźni, z klaustrofobią włącznie. Naszym przewodnikiem był Pawło. Już na początku przełamał „sztuczną grzeczność” i zaczął się odzywać po imieniu lub na „ty”. Zachowywał się tak, jakby pomnik należał do niego. Dał nam ekwipunek i poinstruował jak go zapiąć. Robił wszystko mechanicznie i bez zbędnego wyjaśniania. Jak już weszliśmy na poziom owej tarczy, „pozwolił” robić zdjęcia, sam pstrykał nam telefonem zdjęcia, z których nie dało się wybrać żadnego. W końcu zapytał wprost, czy nie chcę mu się odwdzięczyć. Zaskoczyła mnie ta bezpośredniość i speszony dałem mu napiwek. Nie ja jeden. Zadowolony Pawło „pozwolił” na odwiedzenie – gratis, wszak już mu zapłaciłem – pobliskiego Muzeum Wojny Ojczyźnianej, które znajduje się pod statuą. „Gdyby ktoś się czegoś czepiał i wypytywał, powiedzcie, że od Pawła” – skwitował. Ale nikt nas o nic nie zapytał – widać umowa była wiążąca.
Gdy przyjechała do mnie siostra, udaliśmy się też do Muzeum Czarnobylu. Jest to państwowa nieduża placówka, gdzie raczej nie uświadczy się nic nowego poza wiedzą z dostępnych powszechnie materiałów. Niestety, technologia ekspozycji jest raczej dostosowana do pracujących tu pań blisko emerytury. Tłumaczą dramatycznie wyuczone formułki na temat katastrofy, sprzedają „uzupełniające” bilety na „zamknięte części ekspozycji”, skrupulatnie i starannie, ale wrażenia to nie robi.
Będąc w Kijowie, warto natomiast odwiedzić Ławrę Sofijską, czyli Sobór Mądrości Bożej w starej części Kijowa. Liczący ponad tysiąc lat, przebudowywany na przełomie wieków sobór, mieści w sobie kawał autentycznej historii. Trzeba dodać, iż jest to obiekt z płatnym wstępem. Można zwiedzić kilka budynków, odpocząć w parku, w którym odbywają się wystawy rzeźby i instalacji. W soborze co pół godziny są wycieczki po ukraińsku i rosyjsku. Informacje tu usłyszane pozwalają zrozumieć Kijów, a może bardziej „Ruś Kijowską”. W świątyni okazjonalnie odbywają się również nabożeństwa.
Sobór Mądrości Bożej ujrzałem po raz pierwszy w 2014 roku, gdy koleżanka przywiozła nas autem, od ulicy prowadzącej od Majdanu. Był wieczór, oczom moim ukazały się złote kopuły w zachodzącym słońcu. Niezapomniany widok na początek! A w bliskim planie przed soborem stała stara sfatygowana i rdzewiejąca wołga. Potem takie auta zaczęły znikać, przynajmniej z centrum.
Statek robi łuk, obok inny przepływa – „Złote Cielę” (Cielec) – od tytułu znanej powieści satyrycznej Ilfa i Pietrowa, popularnej w Rosji, jak też na Ukrainie czy Białorusi. Po drugiej stronie widać zatoczkę, widnieje duży napis: Zgłodniałeś – Szwartujsia (cumuj). Raz, kiedy dzieci zaczęły się nudzić, kapitan pozwolił im wejść do kabiny. Zadawały mu pytania, miały różne prośby, ten zaś wbrew instrukcjom włączał im różne urządzenia, nawet syrenę, puścił sygnał S.O.S. Nikogo to nie naraziło na dyskomfort, było wesoło i rodzinnie. A na przystani, obok Pocztowej Płoszczi i Funikulera, wśród innych statków na wycieczkowiczów czekał „Roman Szuchewycz”.
KIJOWSKIE MARSZRUTKI
Ciekawym ewenementem są tzw. marszrutki, na które się narzeka, ale bez których ciężko sobie wyobrazić krajobraz miasta. Są to małe busy, często zdezelowane. Przewożą duże ilości pasażerów, kosztują też rozmaicie – od 6 do 8 hrywien. Kierowcy jeżdżą ostro, często naciskają na hamulce. Zdarzają się bardzo pomysłowi, którzy potrafią jadąc robić wiele rzeczy naraz: brać pieniądze za przejazd (biletu się nie dostaje), rozmawiać przez komórkę, słuchać muzyki, a nawet oglądać telewizję… Żółte busy rodzimej marki „Bogdan” ciągną za sobą smugi czarnego dymu, bywają w opłakanym stanie technicznym.
JAK NA METROPOLIĘ PRZYSTAŁO
Kijów to miasto kontrastów. Młodzież porównuje je z Berlinem, a to z powodu imprez, z których niemiecka stolica słynie. Architektonicznie niektóre rewiry wokół centrum da się porównać do Warszawy.
Kijów ma dużo do zaoferowania: jest tu różna i zasobna baza noclegowa, w tym hotele światowych sieci. W centrum nie brakuje eleganckich restauracji na każdą kieszeń i ze zróżnicowanym zarówno dizajnem, jak i jadłospisem. Ostatnio wielkim powodzeniem cieszą się restauracje wietnamskie i gruzińskie. Gruzińskie były i wcześniej, ale dziś idzie się w stronę orginalnych dań, często mają one przydomek „modern”.
Miasto wygrywa też cenowo – za niewielką sumę można spędzić czas z dobrą obsługą w restauracjach i kafejkach, nie mówiąc o szerokiej gamie ofert muzeów i innych atrakcji. Obok wspomnianej taniej komunikacji miejskiej niedrogie są też taksówki. Dojazd z jednego z dwóch lotnisk, z lotniska Żuliany do centrum kosztuje równowartość 4-5 euro, z Borispola – oddalonego o 40 km – odpowiednio 12-13. Kursują też znacznie tańsze autobusy do Dworca Kolejowego w centrum, są plany dociągnięcia nitki metra do Borispola, niewiele już brakuje.
Kijów może się pochwalić dużą ilością zieleni – parków, trawników, skwerów i fontann. Nie ma ich tak wiele w Wilnie czy w Warszawie. Obok nich urządzone są gustowne „wysepki” z kafejkami i barami. Z roku na rok miasto pięknieje. Kiedy tu przed czterema laty przyjechaliśmy, na ulicach było więcej dziur, w wielu miejscach nie oznaczone były pasy na jezdni. Trzeba by tylko coś zrobić z kiczowatym oszkleniem balkonów, z byle jak zawieszonymi klimatyzatorami i kapiącą z nich prosto głowy przechodniów wodą.
Odremontowano ulice prowadzące do Andrijewskiego Uzwizu, czyli do najbardziej turystycznej części miasta. Usunięto brzydkie stragany, a właściwie budy z pamiątkami obok cerkwi św. Andrzeja. Teraz, co prawda, handlarze przenieśli się w dół ulicy. Daleko tu do rozwiązania, jakie spotkałem w australijskim Sydnej, gdzie pamiątki można nabyć trochę na uboczu centrum – pod zadaszoną halą. Informację o tym pozyskuje się w z ulotek, jest ona w każdym przewodniku. Tym bardziej, że w śródmieściu Kijowa nie brakuje pustostanów.
Już poczyniono taki jeden krok – w dzielnicy Padół zamknięto dla ruchu samochodowego część placu, dziś odbywają się tam różne festyny, jarmarki i święta. Obok placu Kontraktowa Płoszcza zadomowiło się „diabelskie koło”, ludzie zaczęli spacerować po zamkniętej części ulicy hetmana Sahajdacznego. Tam też stoi stary budynek, coś na kształt ratusza, od lat ogrodzony, nic się jednak z nim nie dzieje. Mieli ponoć tam usytuować kolejne centrum handlowe.
W Kijowie nadal trwa przemianowywanie ulic, niektóre z nich nawiązują do Polski. Swoją ulicę dostał Antoni Nowosielski, który w 1857 roku wydał książkę „Lud ukraiński” – o obrzędach, bajkach ukraińskich wierzeniach słowiańskich i ukraińskich zwyczajach. Dotychczas znajdziemy polonica m.in. w nazwach ulic: Rodziny Idzikowskich, Wilhelma Kotarbińskiego, Jana Pawła II, Jacka Kuronia. Nie ma już ulicy Wandy Wasilewskiej, dziś jej patronem jest Bogdan Hawrylyszyn.
W Mińsku na Białorusi jest już ulica Jerzego Giedroycia. Nie ma niestety jeszcze jej w Wilnie. Są natomiast plany nazwania jego imieniem dawnej Twerskiej w centrum Kijowa, która po ukraińsku brzmiałaby Hedrojcia. Prezenterka w popularnym radiu nie wiedziała, kim był Giedroyc i nabijała się z jego nazwiska. Cel miała jeden: dać do zrozumienia, że dziwne i nieznane nazwisko może nosić jedna z ważnych ulic. Z kolei Most Moskiewski stracił swój przydomek i dziś metalowy napis głosi, iż jest to po prostu Mist, czyli Most.
Maciej Mieczkowski
Dziennik Kijowski nr 574 – sierpień 2018 r
1 komentarz
Anna
23 listopada 2019 o 16:21Cześć! Czy na ten punkt widokowy można wejść normalnie czy miałeś jakieś 'specjalne wzgledy’, że udało Ci się zrobić takie fajne zdjęcie? ?