„Białoruś imperium kontrastów”, to tytuł książki autorstwa Artura Zygmuntowicza. Wydanie wymyka się definicjom. Jest jednocześnie reportażem, publikacją podróżniczą, zbiorem zabawnych anegdot oraz błyskotliwych obserwacji socjologicznych, do których materiał został zebrany przez autora podczas czterech podróży, w tym dwóch rowerowych.
Autor pisze, że to jedno z państw najrzadziej odwiedzanych przez polskich turystów. A szkoda, bo sympatią, jaką Polaków darzą Białorusini, można spotkać jedynie w Gruzji lub na Węgrzech. Zaproszenie wprost z ulicy do domu czy na wesele nie jest niczym nadzwyczajnym.
Białoruś to kraj, w którym przeciętny obywatel zarabia miesięcznie równowartość 300 dolarów, na życie wydaje 400 i kolejne 100 zostawia na czarną godzinę. To państwo jednocześnie opiekuńcze i represyjne, w którym nieznane są problemy ze znalezieniem przedszkola dla dziecka, ale na bezrobotnych nakłada się podatek od pasożytnictwa, a z opozycją rozmawia za pomocą pałek.
Białoruś to kraj, w którym prezydent w telewizji uczy, jak się prawidłowo zbiera ziemniaki, jeździ na łyżwach czy remontuje dworce, a podczas gospodarskich wizyt widowiskowo zwalnia z pracy urzędników lub dyrektorów państwowych przedsiębiorstw. Białoruś to nowoczesna, imponująca stolica i wsie, które niewiele zmieniły się od stu lat.
To jednocześnie sowiecki skansen z wszechobecnymi pomnikami Lenina, a nawet Dzierżyńskiego, i kraj z fantastycznymi obiektami sportowymi dostępnymi dla każdego, kto chce trenować – od kajakarstwa po hokej. Białoruś to Nowogródek Mickiewicza, Nieśwież Radziwiłłów, królewskie Grodno czy niesamowity Pińsk Kapuścińskiego. Białoruś to kraj, w którym większość obywateli, łącznie z prezydentem, nie zna języka narodowego, a oficjalnym członkiem zagranicznych delegacji rządowych jest nieletni syn prezydenta.
To nowoczesna, imponująca stolica i wsie, które niewiele zmieniły się od stu lat. Białoruś to jeden z rekordzistów w spożyciu alkoholu per capita, ale na ulicy nie spotkacie pijanego proszącego o parę groszy. Spotkacie tam śmiertelnie poważnego urzędnika i wyjątkowo życzliwego dla Polaków „statystycznego Kowalskiego”.
To przyroda Puszczy Białowieskiej i zaczarowane, dzikie Polesie z rozlewiskami Prypeci porównywanej z Amazonką. Kraj, w którym «Czterech pancernych i psa» puszcza się w telewizji częściej niż w Polsce. Białoruś to połączenie ognia i wody niespotykane gdzie indziej. Zdaniem autora podróż na Karaiby będzie się wspominać przez pół roku. Wizytę na Białorusi – przez całe życie.
Kresy24.pl/Magazyn Polski na uchodźstwie/bab
2 komentarzy
gegroza
11 czerwca 2018 o 23:33dawno tam nie byłem ale całkowicie się zgadzam !
apud
11 lipca 2018 o 13:10Przecietny obywatel na Bialorusi nie zarabia 300 dolarow, ale znacznie wiecej. 300 dolarow to srednia emerytura.
Co zlego w tym, ze bezrobotnych zmusza sie do pracy? W Polsce wszyscy krzycza, ze 500+ jest takie zle, bo wspiera patologie.