Wigilia dla wielu z nas jest najbardziej magicznym świętem. W ten cudowny wieczór znów na jakiś czas stajemy się dziećmi, z niecierpliwością czekamy na pierwszą gwiazdkę i wierzymy w cuda.
W przedświątecznej krzątaninie często powracamy pamięcią w dawne lata, wspominając, jak to było kiedyś… Każdy z nas ma swoją Wigilię dzieciństwa.
Na pewno do tej pory pamiętamy zapach domu babci, do której zjeżdżała się na Święta cała rodzina. Te cudowne, wspaniałe babcie! Dzięki nim wielu z nas umie dziś pacierza, dzięki ich determinacji zostaliśmy ochrzczeni i doprowadzeni do Pierwszej Komunii Świętej, dzięki zachowaniu przez nie tradycji wiemy, jak należy obchodzić święta.
W wieczór wigilijny czas niby staje w miejscu, wszystko ma być tak, jak było przed laty: sianko na stole, biały obrus, opłatek, postne dania i koniecznie talerz dla niespodziewanego gościa. Piękna choinka, kolędy, pasterka w kościele i ciepła, rodzinna atmosfera. A jak było przed nami? Jak wyglądała Wigilia na naszych ziemiach kilkadziesiąt lat temu? Cofnijmy się w czasie i zawitajmy na ziemię lidzką.
Niech opowieść o niej snują jej mieszkańcy i świadkowie tamtych czasów. Pomogą nam w tym zachowane egzemplarze przedwojennych miejscowych pism «Ziemia Lidzka» i «Życie Lidzkie», a tak- że wspomnienia, opublikowane w książkach «Wspomnienia lidzianina» Władysława Naruszewicza, «Lida prawdziwa» Józefa Kordasza i zanotowane przeze mnie podczas wywiadów w trakcie badań terenowych na ziemi lidzkiej.
Dzisiejsza Lida znacząco się róż- ni od swego stanu sprzed II wojny światowej. Bardzo mało zostało tu pamiątek po jej bogatej, niezwykle ciekawej historii, którą warto przypomnieć.
Nazwa miasta po raz pierwszy figuruje w «Kodeksie Dyplomatycznym Katedry i Diecezji Wileńskiej» (1387-1507) pod rokiem 1387 w dokumencie króla Władysława Jagiełły, który «ufundowany przez siebie kościół pod wezwaniem NMP., WWSS i S. Krzyża w mieście Lidzie uposadza kwotą pieniężną z czynszów królewskich z grodu lidzkiego»; nazwa miasta jest zapisana jako Lyda (s. 29).
Dokument z 3 czerwca 1397 roku, którego oryginał znajduje się w Muzeum Czartoryskich w Krakowie, wspomina o erygowaniu w Lidzie klasztoru braci mniejszych. W dokumencie z 25 maja 1460 roku nazwa miasta została zapisana jako Lidda. Założone w 1323 roku przez wielkiego księcia litewskiego Giedymina miasto było stolicą księstwa lidzkiego, którym władał książę Giedymin, a po jego śmierci syn Olgierd i jego synowie: Jagiełło i Witold.
Zamek był potężną twierdzą wielokrotnie szturmowaną przez Krzyżaków, tylko raz zdobyty w 1384 roku. Gościł dwukrotnie wygnanych z Ordy Tatarskiej chanów: Tochtamysza (1396-1399) i Hadżi Gireja (1434- 1443). W XIV-XVI stuleciach Lida była jednym z pięciu największych miast Wielkiego Księstwa Litewskiego.
W 1590 roku uzyskała prawa miejskie, nadane jej przez Zygmunta III, który wydał przywilej (1611) organizowania jarmarków. Potwierdzili te nadania i nadali nowe przywileje królowie Władysław IV (1640) i Michał Korybut Wiśniowiecki (1669, 1670).
Mirosław Bronisław Narbutt w swoim pamiętniku «Lida i powiat lidzki sprzed stu laty» wymienia następujące ważne dla Lidy wydarzenia: «kilkudniowy pobyt króla Aleksandra Jagiellończyka w czasie choroby, po której umarł w Wilnie; przejazd cesarza rosyjskiego Pawła I z synami Aleksandrem i Konstantym, w czasie którego wydał pieniądze z własnej szkatuły na wymurowanie kościoła pijarów; w 1831 r. potyczka Rosjan z oddziałem polskim jenierała Chłapowskiego; w 1863 roku rozstrzelanie x. Falkowskiego proboszcza iszczołnskiego za ogłoszenie ludowi z ambony manifestu Rządu Narodowego Polskiego o powstaniu».
W lutym 1797 roku traktem z Grodna przez Lidę, wykonanym na rozkaz carycy Katarzyny II, wieziono do Petersburga pod konwojem zdetronizowanego ostatniego polskiego króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Tym samym traktem szły na Moskwę w roku 1812 półki napoleońskie.
W latach 1565-1929 r. powiat lidzki był dość rozległy i obejmował między innymi takie miejscowości jak: Soleczniki, Werenowo, Iszczołna, Szczuczyn, Bieniakonie, Lipniszki, Ejszyszki, Raduń i Żemłosław. Lida międzywojenna gościła prezydenta RP Ignacego Mościckiego, który przyjechał tu z Dni Mickiewiczowskich w Nowogródku.
W latach przedwojennych do Gimnazjum Klasycznego imienia hetmana Karola Chodkiewicza w Lidzie uczęszczał urodzony w Mińsku Jerzy Putrament, przyszły pisarz, który później przedstawił swoje wspomnienia z tamtych lat w książce «Pół wieku».
W tymże gimnazjum języka łacińskiego uczyła Jadwiga Mostowicz, siostra znanego pisarza, scenarzysty i dziennikarza Tadeusza Dołęgi- Mostowicza; odeszła z pracy w latach 30. XX wieku, kiedy została żoną przyszłego premiera generała Sławoja Składkowskiego.
Za Krupowem w majątku Zapole mieszkał w majątku swego stryja w latach 1825-1831 Ignacy Domeyko, a w siedmiu kilometrach na północny zachód od Lidy znajdowały się Sukurcze, majątek rodowy Witolda Pileckiego, bohatera II wojny światowej.
Blisko Zapola mieściła się osada Borówka, zakupiona i podarowana honorowemu obywatelowi Lidy generałowi Rydzowi-Śmigłemu przez Garnizon Lidzki na dowód wdzięczności za zwycięską operację jego armii w bitwie o Lidę w wojnie polsko-bolszewickiej; tu generał, a później marszałek, często spędzał urlop.
W Skrzybowcach pod Lidą Józef Piłsudski założył główną kwaterę wojenną i stamtąd kierował w kwietniu 1919 roku bitwą o Lidę z bolszewikami, która została później uwieczniona w Warszawie na Grobie Nieznanego Żołnierza. II wojna światowa i jej konsekwencje znacząco zmieniły oblicze Lidy.
Ludność żydowska została zniszczona wskutek Holocaustu, znaczna część Polaków, którzy uniknęli represji, wyjechała w trakcie tak zwanych repatriacji, a do miasta masowo zaczęli przybywać Rosjanie; byli to przeważnie wojskowi i przedstawiciele władzy wykonawczej.
Ta nowa władza starała się zmienić wszystko, co się wiązało jej z polskością. Tak, 26 maja 1955 roku decyzją Miejskiego Komitetu Wykonawczego zmieniono dawne nazwy ulic: ze 166 przemianowano 100. Jednak władza nie zdołała zmienić tradycji i pamięci o nich, dlatego dzisiaj możemy przenieść się do Lidy przedwojennej i przypomnieć, jak dawniej obchodzono tu Wigilię.
Oczekiwania na nią rozpoczynały się cztery tygodnie wcześniej. Świąteczny nastrój panował już od 6 grudnia, kiedy dzieci wyczekiwały św. Mikołaja. W szkołach wtedy rozdawano prezenty – niestety, nie dla wszystkich uczniów, ponieważ fundowali je rodzice.
Czasem jednak dzięki hojności zamożniejszych mieszczan św. Mikołaj przychodził także do dzieci z rodzin biednych. W przedświątecznym tygodniu obowiązywał ścisły post. Wtedy jedzono tylko chleb, ziemniaki, kapuśniak bez żadnego tłuszczu, rosół śledziowy, a pito najczęściej kisiel i kwas chlebowy.
Choinkę ubierano wyłącznie w dniu wigilijnym, był to obowiązek dzieci. Ozdoby na choinkę zazwyczaj się robiło samodzielnie, były to różnego rodzaju koszyczki i łańcuchy z kolorowej bibuły ozdobione koralikami lub słomką, słomiane pajączki, koniecznie bombki i świece.
Do stołu siadano w miarę późno. Zgodnie z miejscową tradycją miało na nim być 12 potraw. Były tam między innymi śledzie, pokrojone w dzwonka i smażone w opiekanym cieście, sałatka z gotowanej fasoli, buraczków i drobno siekanych filetów ze śledzi, karpie. Często gotowano kutię z pęczaku i krupnik z grzybami.
Ulubionym daniem dzieci były «śliżyki» (łamańce) – pokrojone w kostki ciasto upieczone na blasze, które jadło się z makiem roztartym z cukrem w makutrze, zalane mlekiem. Do picia był kisiel z żurawin, tak zwany «różowy», lub kompot z suszonych gruszek i jabłek.
Czasem się robiło kisiel owsiany nazywany «białym», któ- ry był na tyle gęsty, że trzeba było kroić go nożem. Prezentami obdarowywano się rzadko, zazwyczaj po prostu składano nawzajem życzenia, łamano się opłatkiem.
Pierwszy dzień Świąt upływał w atmosferze rodzinnej, przy biesiadnym stole, śpiewaniu kolęd. Chodzono też w odwiedziny do krewnych. W tym dniu stoły były już obfite, a zamożniejsi mogli sobie pozwolić na świąteczną szynkę wyrabianą w lidzkiej Krajowej Mechanicznej Wytwórni Wędlin Wersockiego przy Suwalskiej 9, lub w Mechanicznej Wytwórni Wędlin Rodziewicza przy Suwalskiej 52.
W pierwszym dniu Świąt dzieci chodziły po domach z gwiazdą betlejemską, śpiewały kolędy, a w zamian były obdarowywane smakołykami.
W drugi dzień Świąt w lidzkim Ognisku Kolejowym miejscowy Teatr Amatorski wystawiał jasełka. Często występowały też «Herody» – grupy przebierańców, które chodziły w święto po domach. Właśnie «Herody», jak i śnieg z mrozem, były nieodłącznym atrybutem świąt Bożego Narodzenia.
Taki pochód «Herodów» prezentował się niezwykle barwnie: na czele orszaku kroczył Herod w królewskim płaszczu i «złotej» lub «srebrnej» koronie wysadzanej «klejnotami» z choinkowych koralików. Jemu asystowali rycerze w tekturowych zbrojach; na głowie mieli hełmy, a w rękach trzymali miecze.
Tuż za nimi szedł anioł w białej szacie, mający przepiękne skrzydła. W pewnej odległości od nich skradał się diabeł w obcisłym czarnym stroju, z rogami i długim ogonem; w ręku trzymał widły. Obok niego był starozakonny Żyd w chałacie, z długą brodą i pejsami. Na końcu tego wielobarwnego orszaku posuwała się śmierć o wyglądzie kościotrupa, koniecznie z kosą.
Ponieważ takich grup «Herodów» w mieście było kilka, każda z nich miała prawo występować i zarabiać tylko w określonej części miasta, a w razie «przekroczenia granicy» nieraz odbywały się bójki. Występy «Herodów» dłużyły się do święta Trzech Króli, czyli do 6 stycznia włącznie. W tym samym czasie trwał karnawał, obchodzony hucznie i oferujący różnorodne zabawy w zależności od zasobności mieszkańców.
Jedno z ogłoszeń w «Ziemi Lidzkiej» proponowało mieszkankom «piękne stylizowane kwiaty do sukien balowych na karnawał 1939», które należało zamawiać w pracowni i magazynie kapeluszy damskich Gojłówny przy Suwalskiej 66. Na wsi urządzano tańce, do których przygrywała kapela, składająca się z cymbał, skrzypiec, harmonii i bębna.
Młodzież licznie zbierająca się na takich zabawach często psociła: chodziła po wsi, zdejmowała i chowała wrota i koła, zatykała kominy. Często też wróżono, wróżby były podobne do andrzejkowych. Na przykład rozsypywano na podłodze jęczmień i przynoszono kurę: czyj jęczmień zacznie dziobać, ta pierwsza pójdzie za mąż; przynoszono do domu drwa i liczono: która przyniosła parzystą liczbę, ta pierwsza pójdzie za mąż; wystawiano buty w kierunku progu: czyj ostatni, ta ma pierwsza zostać mężatką; szło się na to miejsce, gdzie zabijano świnię na święta i słuchało szczekania psa: w której stronie zaszczeka, tam dziewczyną pójdzie za mąż; kładło się pod rząd «uszka»: czyje pies zje pierwsze, ta pierwsza pójdzie za mąż; wyjmowano spod pieca słoik z postawioną tam na andrzejki gałązką wiśni: jeżeli ona zakwitła, być dziewczynie w tym roku mężatką.
Na wsiach młodzież katolicka często wróżyła także na tak zwaną «wasiljewu kaladu», chociaż to jest święto z kalendarza prawosławnego. Tradycje prawosławne i katolickie często się jednak przeplatały, szczególnie wśród ludności wiejskiej.
Zarówno bale miejskie, jak i tańce w wiejskiej chacie były huczne i liczne; pamięć o nich do tej pory jest żywa w pamięci mieszkańców ziemi lidzkiej. Jednak Święta nie zawsze były radosne. Najstarsi lidzianie pamiętają, jak w 1943 roku niemieccy okupanci wtrącili do więzienia przy ulicy Syrokomli księży dekanatu lidzkiego.
Komendant tego więzienia, niejaki Bittner, był człowiekiem wierzącym i zaproponował księżom opuścić więzienie na okres świąt Bożego Narodzenia po złożeniu przez nich przysięgi, że po Świętach powrócą. Świadkowie tamtych wydarzeń twierdzą, że komendant współczuł księżom i wypuścił ich umyślnie, by nie powrócili.
Jakżeż wielkie było jego zdumienie, kiedy księża, zgodnie ze złożoną przysięgą, w wyznaczonym terminie powrócili do więzienia! Kilka dni później gestapo rozstrzelało ich za miastem. Byli wśród nich: Aleksander Augustowicz, proboszcz z Niecieczy; Alfons Borowski, proboszcz z Lacka; Franciszek Cybulski, proboszcz z Trab, Stefan Dobrowolski, proboszcz z Bielicy; Wincenty Łaban, proboszcz z lidzkiej parafii na Słobódce; Lucjan Mroczkowski, lidzki wikary; Jerzy Ożarowski, proboszcz z Lipniszek; Wincenty Strześniewski, proboszcz z Juraciszek i Stefan Śniegocki, wikary lidzkiej fary.
Lidzianie pochowali ich na cmentarzu na Słobódce i do tej pory nieustannie dbają o ich groby. Różne były te lidzkie Wigilie – radosne i smutne, spokojne i w zawierusze wojennej, jednak zawsze tradycyjne, takie, jak nakazywała przekazywana z pokolenia na pokolenie wiara.
Niebawem już zasiądziemy do wigilijnych stołów. Zbierze się cała rodzina, nawet ci, którzy na co dzień są daleko. Będą rozmowy i żarty, wspomnienia i smutek po tych, których przy wspólnym stole już nigdy nie będzie; śpiewanie kolęd i niecierpliwe oczekiwanie dzieci na prezenty pod choinką;
12 dań na stole – czasem wystawnym, a czasem skromniejszym. Będzie tak, jak zawsze, jak nauczyły nas nasze babcie, których może z nami już nie ma. Teraz jednak to od nas będzie zależało, czy przy takim samym, tradycyjnym stole zasiądą nasze wnuki, czy zdołamy przekazać im nasze piękne polskie tradycje…
Katarzyna Konczewska/ Magazyn Polski grudzień 2015, nr 12 (120)
2 komentarzy
olo
24 grudnia 2015 o 09:37długie:), ale świetne. dziekuje.
Krzysztof Fabisiak
27 grudnia 2015 o 08:00Aż się łza w oku kręci czytając o naszych, polskich wigilijnych tradycjach, wciąż kultywowanych na tych nieszczęsnych polskich ziemiach, pod obcym panowaniem. Nasi śmiertelni wrogowie, sowieci,hitlerowcy ale też bracia Litwini, Białorusini i oczywiście Ukraińcy, wykarczowali wszystką intelectualną elitę polską, pomordowali masowo tysiące rodzin, a resztę wrzucono do bydlęcych wagonów by zostali nowymi mieszkańcami ziem odzyskanych. Jednakże garstka Polaków ostała się i kultywuje polskie tradycje. Wraz ze zmianą rządów w Polsce, jednym z priorytetów powinna być inicjatywa parlamentarna dla wszechstronnej pomocy dla Polaków, gdziekolwiek by nie mieszkali, naBiałorusi, Syberii, Ukrainie, zachodniej Europie i Amerykach. Często wystarczyłaby pomoc moralna, pomoc w nauczaniu języka polskiego, ale także polityczna, ekonomiczna i religijna. Pamiętajmy o pomordowanych, a pomagajmy żyjącym, to przecież nasi, z naszych ziem. Tak, politycznie, formalnie już nie nasze, ale gdzieś tam głęboko w sercu jest wciąż taka mikroskopijna, nierealna, ale jakże bardzo bliska duszy polskiej, nadzieja. Dziękuję autorce za wzruszające, acz realistyczne spojrzenie na historię i obecne problemy powiatu lidzkiego. Zyczę Pani, wszystkim czytelnikom, a zwłaszcza milionom Polaków na obczyźnie spokojnych i wesołych Swiąt Bożego Narodzenie, a także by ten nadchodzący, 2016-ty zbliżył nas wszystkich do naszej macierzy – Polski