Ktokolwiek będzisz w nowogródzkiej stronie, / Do Płużyn ciemnego boru / Wjechawszy, pomnij zatrzymać twe konie, / Byś się przypatrzył jezioru”. Nie podejrzewam, by zachęcając w te słowy do odwiedzenia „nowogródzkiej strony” wybitny Wieszcz naówczas cokolwiek wiedział o współczesnej reklamie i marketingu. A tym bardziej o szeroko pojętych zasadach public relations. Niemniej, czytając „Świteź” polsko-białoruskiego (no, niech będzie — litewskiego też) poety aż się prosi, by, czy to Polak, Białorusin, a tym bardziej Litwin, kazał zatrzymać w tamte strony swe konie. Nawet jeśli dziś te konie są wyłącznie mechaniczne – pisze Stanisław Tarasiewicz w Kurierze Wileńskim
Zresztą, nie tylko tajemnicza jeziora otchłań spowita w równie tajemnicze legendy opisane w balladach Wieszcza mogą zatrzymać turystycznego pątnika przemierzającego obecne przestworza dzisiejszej północno-zachodniej Białorusi. Tu bowiem, w obrębie kilkudziesięciu kilometrów od jeziora „Świteź” leży pradawne centrum państwa książąt litewskich ze stolicą w Nowogródku:
(…)
Świteź, i w sławne orężem ramiona,
I w kraśne twarze bogata,
Niegdyś od książąt Tuhanów rządzona
Kwitnęła przez długie lata.
Nie ćmił widoku ten ostęp ponury;
Przez żyzne wskróś okolice
Widać stąd było Nowogródzkie mury,
Litwy naówczas stolicę.
(…)
(A. Mickiewicz „Świteź”)
I choć Wieszcz, wydaje się, słabym był historykiem, bo w dzieje narodów ochoczo legendy powplatał, jednak faktem niezbitym zostaje, że właśnie Nowogródek wielki książę i prawdopodobnie pierwszy król Litwy Mendog (1240-63) — lit. Mindaugas — na stolicę swego państwa oblubował. Jeśli wierzyć niektórym źródłom, właśnie też tu, w Nowogródku, na zamku, Mendog, wraz z żoną Martą, chrzest dla kraju przyjął (1252), a rok później koronę króla zjednoczonych ziem litewskich na czoło swe włożył. I jak mówi legenda, w Nowogródku, na wzgórzu obok zamku został pochowany jako pierwszy król Litwy siedzący na złotym tronie. W pamięć czego to wzgórze do dziś Górą Mendoga się zwie.
Zanim jednak późnym popołudniem dotarliśmy z Wilna do nowogródzkiego zalążka europejskiej cywilizacji współczesnej Litwy, musieliśmy pokonać około 200 km w sumie nie najgorszych dróg zarówno litewskich, jak i białoruskich. Bo choć Litwę i Białoruś wieki wspólnej historii łączą, to jednak dziś odgradza je szczelny parawan granicy Unii Europejskiej i Wspólnoty Niepodległych Państw.
Więc zanim rozpoczęliśmy (grupka dziennikarzy czołowych mediów litewskich) podróż białoruskim szlakiem Wielkiego Księstwa Litewskiego najpierw musieliśmy otrzymać białoruskie wizy. I tu pierwsze doświadczenie, a zarazem rada, że warto zapłacić (około 20-30 litów) firmie pośredniczącej za załatwienie wizy, niż samemu próbować ją dostać. Bo wizę w zasadzie każdy dostanie, ale w kolejkach nastoi się co niemiara. A biorąc pod uwagę, że podróżując w te i we wte na Białoruś czeka nas nieunikniona kolejka na przejściach granicznych, to żeby w ogóle nie zniechęcić się do podróży, warto zaoszczędzić sobie przynajmniej tę jedną kolejkę w konsulacie po wizę.
My akurat nie musieliśmy zbytnio nachodzić się i naczekać, jak też nie musieliśmy stać w kolejce na granicy, bo wyjazd dziennikarzy został zorganizowany na zaproszenie ambasadora Republiki Białoruś w Wilnie, Władimira Drażina. Jego piecza nad nami udrożniła więc proces otrzymania wiz — numery zaś dyplomatyczne na samochodach orszaku wiozącego dziennikarzy historycznym szlakiem skróciły czas przekroczenia granicy do minimum.
Kontrola litewska, kontrola białoruska i po chwili wpadamy na tereny białoruskie. Faktycznie w niczym się nie różnią one od tych pozostawionych po litewskiej stronie granicy. Jedyne co na razie rzuca się w oczy, to jednolita ściana betonowego muru zdobiona niewymyślnym ażurem ciągnących się wzdłuż dróg przecinających białoruskie wsie i miasteczka. Jedynie barwne kolorowanie wyróżniało poszczególne wsie, a niekiedy schowane za tym betonowym płotem. Właśnie słowo „schowane” przychodzi na myśl na widok tych płotów, bo jak to w państwie Aleksandra Łukaszenki, na pokaz wszystko musi wyglądać super. Przynajmniej z fasady, bo za płotami podwórza domów różne widoki obierały — od zadbanych z rabatkami i trawnikami, po zaniedbane i zarośnięte chwastami. Słowem niczym na Litwie.
Barwne murowane płoty jednak dają efekt murowany, bo jeszcze przed wyjazdem na Białoruś słyszało się nie jedną opinię, że „u Łukaszenki wsie i drogi zadbane, nie tak jak u nas”. Jechaliśmy jednak nie oglądać betonowe, choć i w kolorach wesołe płoty (a propos, ogrodzenie i farby wyłącznie produkcji lokalnej znane również na Litwie, z miejscowych zakładów konstrukcji żelbetonowych oraz fabryki farb i lakierów w Lidzie), ale zabytki Wielkiego Księstwa Litewskiego.
Właśnie Lida była pierwszym celem naszej podróży. „Prastary gród Giedymina” został założony u zbiegu rzek Kamienka i Lidejka (od litewskiego lydeka — szczupak) prawdopodobnie około 1180 roku. Na pewno wiadomo jednak, że kiedy pojawiła się w źródłach (w liście wielkiego księcia Giedymina do papieża Jana XXII datowanym na 1323 r.) — pierwsza wzmianka o Wilnie — tenże Giedymin w Lidzie wybudował potężny murowany zamek obronny (wysokość murów do 14 m; grubość do 2 m; powierzchnia około 72 a), jeden z fortec strzegących granice Wielkiego Księstwa Litewskiego na linii Troki-Miedniki-Lida-Krewo-Nowogródek. Według białoruskiej historiografii, zamek w Lidzie był pierwszym z tych zamków obronnych wybudowanym przez Giedymina i jego następców. Przez wieki wielokroć oblegany przez Krzyżaków, Rusinów i inne hordy najeźdźców był zdobyty tylko raz w 1384 roku przez Krzyżaków. Dopiero w 1655 roku zamek uległ kozakom Zołotarenki, a niedługo potem został splądrowany i spalony przez Szwedów w czasie wojny północnej (1702 i 1710 rok). Ostatecznie zamek w ruinę zamienił się w 1794 roku podczas walk wojsk carskich z powstańcami Tadeusza Kościuszki.
Dziś obronna forteca wygląda prawie jak za dawnych czasów. Odbudowana i odrestaurowana w 2010 roku średniowieczna budowla wygląda imponująco i przyciąga coraz więcej turystów zarówno krajowych, jak i zagranicznych — głównie z Rosji oraz Litwy i Polski. Co roku w zamku (sierpień-wrzesień) organizowany jest festiwal sztuki średniowiecznej, na który przyjeżdżają kluby rycerskie i grupy rekonstrukcji historycznych z całej Europy.
Na razie w twierdzy (oprócz samych murów) można obejrzeć ekspozycje (co prawda wciąż jeszcze skromne) w jednej z dwóch wież zamkowych — Wieży Giedymina, która powstała wraz z murami fortecy, bo druga wieża została w przeciwległym narożniku twierdzy ponad wiek później.
Dziś natomiast na dziecińcu zamkowym trwają prace budowlane, bo powstają tu stylizowane kramy, kawiarnia oraz nieduży hotel dla turystów, co wywołuje oburzenie historyków. Ale biznes jest biznesem, więc turkot, huk i łomot trwających na dziedzińcu prac dolatuje przez otwarte drzwi zamkowej wieży na wyższe jej kondygnacje, czasami zagłuszając słowa naszego przewodnika. Przebrany za marszałka dworu, ze swoją damą u boku, kustosz opowiada nam barwnie o historii zamku. Nie wybrzydza ani litewskimi, ani polskimi wątkami dziejów zamku i miasta, ale stanowczo podkreśla, że dzieje te składają się na historię obecnego państwa białoruskiego, które onegdaj było jednym całym z Litwą i Polską.
Do najbarwniejszej opowieści zamkowej należy sławne „Wesele Jagiełły”, kiedy to w 1422 roku 70-letni już Władysław Jagiełło w zamku lidzkim urządził kolejną ucztę weselną po ślubie z 16-letnia Sonią Olszańską. Dziś ta uczta jest odtwarzana dla grup turystycznych. Niestety nie mieliśmy tego w programie, ale z opowieści „marszałka dworu” dowiadujemy się, że widowisko szczególnie podoba się turystom. Elementami widowiska są toasty wznoszone do młodej pary oraz spory między biesiadnikami uczty. Odgrywana jest też scenka petycji do wielmożnego króla o ułaskawienie straceńca z okazji królewskiego ślubu. Argument nie do zbicia, więc Jagiełło godzi się, a kat uwalnia więźnia z dyb. Są także tańce i pojedynki rycerskie. A do wszystkiego przygrywa stylizowana na średniowieczną muzyka instrumentalna. Na zakończenie poczęstunek dla widzów w postaci chleba ze słoniną oraz kwasu chlebowego, a dla co dostojniejszych gości również okowity. Zwłaszcza wielkim sentymentem widowisko darzą przybysze z Litwy.
— Pamiętam, jak odtwarzaliśmy wesele przed grupą litewskich parlamentarzystów. Byli tak rozczuleni, że śpiewając swoje ludowe piosenki, jeszcze długo nie chcieli opuścić „uczty królewskiej” — opowiada nam przewodnik.
My, niestety, nie mamy tyle czasu, żeby zostać na dłużej w Lidzie. Żegnamy więc naszych gospodarzy i z Lidy jedziemy do Litwy naówczas stolicy — Nowogródka.
Autor: Stanisław Tarasiewicz
Kresy24.pl za „Kurier Wileński
1 komentarz
józef III
14 lutego 2014 o 19:05Zofia Holszańska – nie : Sonia Olszańska