Pani Zofia Boradyn to założycielka nowogródzkiego oddziału Związku Polaków na Białorusi. Prawie całe jej życie było związane z Nowogródkiem, gdzie w 1929 roku przeprowadziła się z Radomska jej rodzina. Publikujemy unikalne fragmenty jej wspomnień, barwne i jednocześnie wstrząsające.
Od 1929 roku ojciec jako referent gospodarczy w starostwie był kilkukrotnie przenoszony z Nowojelni do Nowogródka i z powrotem – w zależności od tego, gdzie był wakat – ale od listopada 1935 roku mieszkaliśmy w Nowogródku już na stałe.
Spotkałam się z koleżankami, z którymi rozpoczynałam naukę w I klasie w naszej szkole im. Grzegorza Piramowicza, która mieści się w byłym pałacu Radziwiłłów przy placu zwanym Wielki Rynek. Na parterze, od strony rynku, jest drukarnia, gdzie drukują gazetę nowogródzką i żydowską w języku jidysz.
Idąc do szkoły, muszę przejść ulicą Hołówki, potem Bazyliańską i już jest rynek. Jaką mozaiką są te domy, które mijam w drodze do szkoły! Na każdym domu jest tabliczka z numerem i nazwiskiem właściciela. Nasz gospodarz, Mikołaj Żdan, mieszka w domu pod nr 39. Żona pana Żdana to córka Adama Gibasa, ma jeszcze siostrę – Helenę Piotrowiczową. Stolarz Adam Gibas wykupił obydwu córkom place i wybudował domy przy pomocy zięciów. Mają studnię i kawałek łąki. Biegamy tam, gdy podnosi się wieczorem mgła. Państwo Piotrowiczowie mają jeszcze mniejszy dom, w którym jest sklepik z towarami spożywczymi. Sam Adam Gibas, już bardzo posunięty w latach, ma też swój nieduży dom.
Następny dom należy do Bronisława Wilniewczyca, szlachcica z jakiegoś zaścianka, miejscowego szewca, nosimy tam obuwie do reperacji. Wilniewczyc jest kawalerem, więc sąsiadki ze wszystkich sił starają się go wyswatać, bo bez kobiety przecież trudno samemu.
Ilko i Ludmiła Bernatowie to właściciele dużego domu, tam mieszkają lokatorzy. Właścicielami następnych trzech domów są Tatarzy Makułowiczowie. Mają duży sad, piękny ogród i dużo kwiatów. Sami mieszkają w jednym domu, a dwa wynajmują lokatorom. Obok stoi dom Nestora Wojtko – gospodarz mieszka na wsi, a w domu lokatorzy. Dalej duży teren należący do inż. Lewackiego, obsiewany rumiankiem. W czasie wakacji zbierałyśmy tam kwiatki dla apteki, za co nam płacili.
Dom Kamienieckich, gdzie też mieszkają lokatorzy, bo pani Kamieniecka jest artystką w teatrze żydowskim i rzadko bywa w domu, chociaż ma syna Griszkę. Następne dwa budynki to domy braci Aronowskich, jeden większy, drugi mniejszy. Mniejszy należy do właściciela sklepu. Trzeci dom też żydowski. Mieszka w nim rzeźnik. Wygląda on na biedniejszego, w suterenach na rynku ma jatkę z mięsem. Jego synek choruje.
Dalej dom panien Wojniłowiczówien – ziemianek z Węgłów, które mieszkają na wsi, też z lokatorami. Znów dom Tatara, Lebiedzia, i na samym rogu ul. Hołówki i Bazyliańskiej stoi maleńki dom Tatarki Furszy Alijewicz. Właścicielem dużego areału po lewej stronie ulicy, którą chodziłam do szkoły w stronę Bazyliańskiej, był Żyd Mowszowicz. Wybudował on i sprzedał dużo domów. Kiwacze kupili dużo ziemi nie tylko pod budowę domu, ale i na potrzeby gospodarstwa. Zofia Lebiedziowa to siostra p. Kiwaczowej. Lebiedź jest nauczycielem na wsi, przeniósł się do miasta, mieli dwoje dzieci. Dom Władka Mazura jest duży. Właściciele zajmowali tylko jeden pokój, a resztę wynajęli lokatorom, żeby spłacać pożyczkę zaciągniętą w banku.
Po sąsiedzku stoją domy Białorusinów Jurewiczów i Sidorkiewiczów. Obok dom Mackiewiczów – Polaków, dalej Białorusinów Huleckich. Bardzo duży dom sąsiedni jest własnością Żyda Piątaka. Właścicielem domu Kordiaków jest Polak Oleszkiewicz (rodzina mieszana). Tam dwa domy Felicji Szahidewicz – Tatarki, żydowski dom Lipchina, za nim – Tatara Aleksandrowicza. Następny dom należy do Żyda Szafiry, który miał fabrykę mydła. Dalej dom Hryńki. Znów dom Tatarki – Smolskiej, Polaków – Szumskich, Podlipskich, Czaboćków, pani Lewaszkiewiczównej. Za nimi dom żydowski. W nim mieszkała moja koleżanka Renia Baleinowska. No i wreszcie plac, gdzie będzie budowana nowa szkoła. Na rogu Bazyliańskiej i Hołówki z lewej strony stoi dom państwa Łukowskich – to bardzo posunięci w latach ludzie. Bazyliańskiej ulicy nie będę opisywać, ale tam jest prawie taka sama mozaika. Chcę zaznaczyć, że ludzie żyją obok siebie w zgodzie, bez nienawiści.
Moja mama w młodym wieku została sierotą. Zamieszkała w majątku. Była przyzwyczajona do tego, że trzeba nieść pomoc potrzebującym, szczególnie chorym. Umiała stawiać bańki, często nawet wieczorem przychodzili ludzie prosić ją o pierwszą pomoc. Nigdy nie brała wynagrodzenia. Nie była kurą domową, miała skończony kurs Czerwonego Krzyża, należała do Klubu Kobiet Katolickich, gdzie na zebraniach radzono na temat pomocy charytatywnej. Była też członkiem komitetu rodzicielskiego w mojej klasie. Zawsze bardzo gościnna. Mimo że nie byliśmy zamożni, zawsze do nas przychodziły dzieci; częstujemy tym, co i my jemy. Mama miała dużo przyjaciół. Rodzice prenumerowali dla siebie gazety centralne i czasopisma, a dla dzieci „Mały Przewodnik Katolicki”.
W naszej klasie mamy mozaikę narodowościową: Polacy, Białorusini, Tatarzy i Żydzi. W sobotę Żydom nie wolno pisać, toteż moje koleżanki Sara Dawidzon, Michla Krulewiecka, Adasa Mimękina tylko siedzą na lekcjach i nikt nie zmusza ich do łamania praw religijnych. Kiedy mamy lekcję religii, przychodzą katolicki ksiądz Wiktor Gliński, prawosławny duchowny Klejewski, wyznanie mojżeszowe reprezentuje rabin Bruk, zaś islam – muzułmański imam Safarewicz. Dzielimy się na grupy wyznaniowe w czasie tej lekcji, a na następną przychodzimy już wszyscy razem do swojej klasy. Nikt nie czuje się gorszy czy lepszy, jesteśmy wszyscy jednakowo traktowani.
W Nowogródku na 12 tysięcy mieszkańców połowę stanowili Żydzi, co widać było szczególnie w handlu, tym większym i tym mniejszym. Na Rynku stały hale targowe z mnóstwem sklepików. Żydzi byli wykształceni, inteligentni. Są wśród nich lekarze, adwokaci, farmaceuci, właściciele aptek. Przy Rynku – Ginzburg i Lejzerowski, bracia Delatyccy, skład apteczny – Ajzikowicki, Kiwelewicz – sklep materiałów kancelaryjnych, małżeństwo Delatyckich, Harkawy – dentyści. Żydzi byli właścicielami hoteli, piekarni – Ejszysko, Masłowaty, właściciel kina Iwieniecki, właściciel restauracji Lipuner (na gmachu pierwszy neon w Nowogródku). W handlu zajmują pierwsze miejsce. Również są rzemieślnikami – szewcy, krawcy, fryzjerzy, blacharze, stolarze, fotografowie – Winnik, Szymonowicz. W sobotę do swoich sklepów wynajmują chrześcijańskich ekspedientów.
Z okazji otwarcia muzeum pamiątek po Adamie Mickiewiczu 11-22 października 1938 r. okazjonalny jednodniowy biuletyn pisał: „Według najświeższych danych rzemiosło Nowogródczyzny posiada legalnych warsztatów 9 000, w tym chrześcijańskich 3 400, żydowskich 5 600. W miejskich ogółem 3 510, chrześcijańskich 789, żydowskich 2 721. W wiejskich ogółem 5 490, chrześcijańskich 2 775, żydowskich 2 715”. Gmina żydowska posiadała szpital, dom położny, bożnicę i szkoły, swoją prasę. Według mojego pojęcia nie mogli czuć się obywatelami niższej kategorii.
Jest rok 1939, marzec. W maju skończę 13 lat. Już mamy nową szkołę przy ulicy Zamkowej, a przy rynku jest szkoła nr 3. Teraz dzieci będą się uczyć tylko z rana, a przedtem uczyliśmy się na dwie zmiany. Jest mała mobilizacja. Jestem w 6 klasie, wprowadzono lekcje samoobrony na wypadek wojny. Śmiejemy się, co za brednie. Przecież niedawno skończyła się wojna światowa, która tyle ofiar ludzkich pochłonęła.
Nieraz zaglądam do gazet moich rodziców. Tu są jakieś artykuły w obronie zwierząt, nad którymi znęcają się ludzie. Były również artykuły przeciwko ubojowi zwierząt według rytuału żydowskiego. Trzeba zabić tylko jednym pociągnięciem noża. A jeżeli zbyt słabo? Poprawiać nie można. Można sobie wyobrazić straszne męki tego zwierzęcia. Mamy sklepy z mięsem koszernym, każdy mógł wybrać, jakie mu odpowiadało. Były jeszcze jakieś sporne kwestie w akademii medycznej. Studenci uczący się na lekarzy preparowali tylko ciała umarłych chrześcijan, a Żydzi mieli godny pochówek. Domagano się, żeby studenci Żydzi preparowali umarłych wyznania mojżeszowego.
Z horyzontu moich 13 lat nie mogę wyrobić swojego zdania, to jeszcze nierealne i odległe, bo jeszcze przede mną długie 6 lat nauki. Po 6 klasie szkoły powszechnej czekał mnie egzamin do gimnazjum państwowego nr 919 im. A. Mickiewicza w Nowogródku. Moja starsza siostra już się tam uczy. Moja mama i mama mojej koleżanki Aliny M. umówiły się, że trzeba nająć korepetytora. Dwa razy w tygodniu chodziłam do Aliny i miałyśmy lekcje. Korepetytor Hilel Kapliński, uczeń liceum (po 4 klasach gimnazjum są 2 liceum) jest Żydem. Muszę odrabiać lekcje do szkoły i potem na korepetycje. Dowiedział się o tym kierownik naszej szkoły, p. Antoni Marcinowski. Wezwał mamę i odradzał, zapewnił, że ja zdam bez korepetycji i miał rację. Przestałam chodzić na te lekcje do Aliny. Zdolnym uczniom starszych klas, niezależnie od narodowości czy wyznania, dobrze się powodziło. Mogli zarabiać korepetycjami.
Już koniec roku szkolnego, takie małe pożegnanie z naszą szkołą, nauczycielami, bo jeżeli nie zdamy, to będziemy uczyć się w 7 klasie. Mam przeżycie emocjonalne – egzaminy. Wchodzimy do gmachu gimnazjum (były klasztor pojezuicki), jest tak uroczyście. Zdałam. Moje nazwisko jest na liście przyjętych. Mama szykuje mundurek, wymarzona tarcza z nr 919 przyszyta na lewym rękawie. Teraz już wakacje, a początek roku szkolnego 1 września.
Upalne, gorące lato. Cieszę się, że słońce tak świeci i opalam się na czekoladowo. Jest niespokojnie, ale nam nic nie mówią. Chodzimy do lasu grabnickiego po jagody i grzyby, nabieramy siły do zajęć w szkole. Ciepła, wchłoniętego przez organizm, wystarczy na długie jesienne dni. Po 20 sierpnia zostaje 11 dni do rozpoczęcia roku szkolnego, do zajęć w ukochanej, wymarzonej budzie. Niepokoi nas wyjazd delegacji niemieckiej do Moskwy. Już jest piosenka okazjonalna: „Hitler swastykę wypuścił z dłoni i bolszewikom się pokłonił, straszą nas czerwoną szmatą, taką szmatą, a my sobie gwiżdżem na to”. Rodzice rozmawiają ze sobą, nie wiemy o czym. Mama chce wyjąć pieniądze z książeczki oszczędnościowej. Rodzice odkładali na „czarną godzinę”. Ojciec nie może pozbawić Ojczyzny tych pieniędzy w ciężkiej chwili.
Pierwszego września jest jakiś mglisty poranek. Wszyscy wychodzimy, oprócz mamy. Ja z siostrą do gimnazjum, brat i młodsza siostra do szkoły powszechnej. Ojciec do pracy. Zbliżamy się, ale drzwi są zamknięte. Tłum uczniów stoi i czeka. Wychodzi dyrektor: „Kochani, Niemiec napadł na nasz kraj – wojna”. Stoimy strwożeni. Wchodzimy do budynku, rozdzielają nas. Nasza klasa będzie w gmachu dodatkowym przy ul. Pieresieka. Po małej mobilizacji rezerwistów w marcu puścili ich, a teraz rozpoczyna się znów mobilizacja. Ojciec wyjeżdża w delegację. Mówi, że pójdzie na ochotnika do wojska. Mama płacze, bo zostanie sama z czwórką dzieci.
Chodzę do gimnazjum. Raz tylko nadleciał samolot, to wtedy zeszliśmy do podpiwniczenia. Alarm odwołano i znów odbywały się lekcje. Nie wiem, co będzie dalej. Nie mamy w domu odbiornika, bo przeszkadzałby dzieciom w nauce. Moja koleżanka, Janka S., mieszka u państwa Makułowiczów, oni mają radio. Myśleliśmy, że Rosja jest państwem neutralnym, może będzie mówić prawdę. Języka nie znamy, ale jej mama mówi, że podają w komunikacie dużą liczbę żołnierzy polskich wziętych do niewoli. Robi się nam smutno.
Już 17 dzień wojny. Niedziela. Pogoda znów słoneczna. O 6 godzinie rano ktoś puka do okna. Wzywają ojca natychmiast do pracy. Czekamy na jego powrót, idziemy do kościoła, wracamy – jeszcze go nie ma. Idziemy z siostrą do biura. Wszyscy na miejscu, robią porządek z dokumentami. Ojciec każe nam iść do domu, zapewnia, że przyjdzie. Ludzie idą do kościoła na sumę, a tu na niebie samolot z czerwonymi gwiazdami. To nas zaskoczyło. Baliśmy się samolotów z czarnymi krzyżami, czy to już sowieckie samoloty mają prawo latać nad nami?
Około godziny 14 przychodzi ojciec. Zawiadamia, że ma rozkaz odjechać ze wszystkimi kolegami, a tutaj idą bolszewicy. Mama stoi jak skamieniała, siostra dostaje histerii. Co będzie z nami? Ojciec żegna się z nami, z mamą. Zostawia dokumenty z pracy, gdzie był wcześniej zatrudniony. Mieliśmy dwa rowery, jeden własny, drugi służbowy. O 15 godzinie ojciec wsiadł na swój rower, służbowy oddał koledze i odjechał. Po dwóch godzinach byli już w Nowogródku bolszewicy.
Patrzymy na naszych sąsiadów, których córeczka była naszym „stałym gościem”, jak witają sowieckich „towariszczej”. Przychodzi do nas gospodyni, mieszkamy już u państwa Mackiewiczów (to bliżej rynku), każe odpruwać tarcze gimnazjalne, bo bolszewicy nie lubią gimnazjalistów. W ciągu kilku godzin zostaliśmy bez Ojczyzny, na łasce cudzego państwa, przeciw któremu nie popełniliśmy żadnego przestępstwa, a już byliśmy osądzeni. Ta świadomość przyszła do nas później.
Pierwsza noc bez głowy rodziny. Na drugi dzień przychodzą do nas podrostki z czerwonymi kokardami, żądają „lisopiedów” (rowery). Mama mówi: „Szukajcie. Znajdziecie – to wasze”. Zabrali się i poszli. Mama i starsza siostra poszły do pracy w parku. Płacili 5 rubli za dniówkę. Ja gotowałam obiad. Przychodzą załamane, nie fizycznie, a psychicznie. Nadeszli Żydzi, szydzili z nich, z tych Polaków, którzy pracowali, że muszą prędzej pracować i przyznali się, że oni (Żydzi) 17 dni pościli i za 17 dni Polskę diabli wzięli i to dla nich wielka radość. Byliśmy wstrząśnięci.
Tymczasem jednostki armii sowieckiej przesuwały się na zachód. Nam zarekwirowano jeden pokój. Nocowało tam z sześciu żołnierzy. Buty smarowali dziegciem, całe miasto przeszło tym zapachem. Po ich wyjeździe nie mogliśmy wywietrzyć pokoju.
Gdzie są sklepy? Gdzie się wszystko podziało? Wszystko już znacjonalizowane, nie ma nic prywatnego. W witrynach sklepowych widać wycięte z forniru wędliny i inne towary. Kolejki po cukier, mydło. Gospodarzom zabierają domy, zostawiają małą klitkę do przeżycia, a wynajmują lokatorom, których przysyłają z urzędu. Z więzienia wypuścili kryminalistów, okazuje się, że wszyscy siedzieli za „ideę”. Naszym dzielnicowym jest Żyd – był kowalem, siedział za zwyczajne przestępstwo, ale awansował na milicjanta.
Znów chodzimy do gimnazjum w budynku przy Rynku na dwie zmiany, bo nabrali dużo nowych uczniów. Uczymy się rosyjskiego, lecz nie mamy łaciny. Ks. Zienkiewicz jest bez pracy, bo oczywiście religii nie ma, nawet niemieckiego nie pozwolono mu wykładać. Niemieckiego uczyła nas Żydówka Dulsinowa, która prowadziła też antyreligijne wykłady. Byliśmy przygnębieni. Starsze klasy były bardziej niepokorne, nieraz robiły spięcia, elektryczność wyłączali, było ciemno. Koleżanka opowiadała, jak dyrektor Poźniak deklamował po ciemku wiersz Staffa „Deszcz jesienny”. Wszyscy siedzieli jak zaczarowani, nie śmieli się poruszyć, żeby nie przeszkodzić.
Jest 7 listopada – rocznica „oktiabrskiej rewolucji”. Mamy iść na defiladę. Błoto i mokro, ale po defiladzie idziemy do kinoteatru na ul. Beczkowicza. Jest referat, a potem występy. Nasi chłopcy pod kierownictwem pana Strycharzewskiego zaprezentowali ćwiczenia gimnastyczne, są doskonali. Występuje także Hilel Kapliński w czerwonej koszuli, mówi, że on ma nową ojczyznę – nie spocznie, dopóki czerwony sztandar nie zawiśnie na wieży Eiffla w Paryżu. Jest mi ogromnie smutno, my nie wyrzekamy się swojej ojczyzny.
Nie ma już niedzieli, są tylko „wychodne” w pracy, kiedy wypadnie. My w szkole mamy niedziele. Na rogu placu, niedaleko hotelu „Europa”, jest ogromny sklep ze szkła, to firma czeska Bata. Tu można było kupić tanie obuwie, ale już go nie ma, przyjmują tylko zamówienia, bo szewcy i krawcy musieli być w „arcieli”. To jest państwowe, nad nimi jest jakiś naczelnik.
Przeprowadzają „paszportyzację”. Mama wypełniała dokumenty do nowego zameldowania – nie wiedziałam, że umie pisać po rosyjsku. Trzeba było pisać życiorys, dawała sobie radę. Tymczasem mamy wiadomość, że nasi przeszli granicę z Litwą i zostali internowani. Ojciec jest w obozie ze wszystkimi razem. Czerwony Krzyż im tam pomaga. Litwa jest niezależna; niektóre panie przekraczały granicę nielegalnie, odwiedzały swoich mężów.
Już jest wojna z Finlandią. Mamy nowego dyrektora. Cieślonek zbiera wszystkich i oznajmia o wojnie. Wychodzi taki wysoki uczeń liceum, Bażko: „Ja książkę zamienię na karabin i pójdę walczyć za swoją ojczyznę”. Dyrektor zapytał, czy są jeszcze pytania. Spomiędzy wielu mundurków odzywa się cieniutki dziewczęcy głosik: „A kiedy Norwegia wyśle pomoc Finlandii?” Dyrektor jest wściekły, łamie krzesło. „Kto to powiedział?” Cisza, nikt się nie przyznał.
Tylko do nowego roku mamy gimnazjum. W szkole sióstr nazaretanek otwarto polską 10-latkę. Jestem w piątej klasie, Basia w siódmej. Trzeba stać w kolejce po cukier. Zima jest mroźna. Nadchodzi 10 lutego. Następnego dnia w szkole nie ma wielu uczniów, puste ławki. W takie 40-stopniowe mrozy wywozili w nieznane. Sańmi do Nowojelni, a potem pociągiem na Sybir. Kto układał listę tych ludzi?
Basia już dawno załatwiła sobie pracę w „wyszywalnoj arcieli”. Mamusia na zmianę z panią Seklecką szyją na naszej maszynie białe płaszcze z lnianego płótna wykrojone w fabryce. Ja uczę się robić na drutach. Maria Mazurowa umiała robić na drutach swetry i chustki, więc ja siedząc obok niej prosiłam o druty, wełnę i nauczyłam się. Pierwszy sweter zrobiłam, gdy miałam 14 lat.
13 kwietnia. Śnieg pada ogromnymi płatami. Znów wywożono ludzi – Marię Mazurową z małą Alinką, Pruszyńskich, którzy mieszkali w domu pani Wojtko, Lebiedziową z dziećmi (mąż poszedł na wojnę), Szagidewiczów – synową i wnuczkę pani Felicji. Kordiaków wywieźli 10 lutego, została tylko babcia. Po tej wywózce (byliśmy też spakowani) przyszedł szewc Lipchin. Znał nas, bo ojciec zawsze zamawiał u niego obuwie. Mówi: „Na pewno was wywiozą. Ja zabiorę wasze meble teraz, a potem wam będę wysyłać paczki do Rosji”. A na razie poprzynosił jakieś stare obuwie, które wyszło z mody. Mama zgodziła się, więc wieczorem nową szafę, cztery fotele, kanapę, etażerkę – to wszystko nowe, niedawno kupione – przewieziono do Lipchina. Nie mamy tutaj żadnych krewnych, więc to było jedyne wyjście w tej sytuacji. Został stół, tapczan na dwie osoby i nasze łóżka. Ludzie potrafią wykorzystać niepewność i zamieszanie – zabrali zabawki na choinkę, widoczki olejne malowane, bo to na Sybirze czy w Kazachstanie nam nie będzie potrzebne.
Przychodził do nas dzielnicowy Marciszewski, mówił do mamy: „Kobieto, rozwiąż swoje tłumoczki, o was się nikt nie pyta”. Jednak jest pewna sprawa, która nie daje mi spokoju. My u nikogo nie kupowaliśmy na kredyt. Nikomu nie byliśmy dłużni. Mieszkania i umeblowanie, zostawione przez wywiezionych, było sprzedawane na licytacji. Jeżeli ktoś mógł udokumentować, że dany człowiek był mu dłużny, to zwracano dług. Nie można wszystkich jedną miarką mierzyć, ale coś w tym jest. Mama zaniosła nie doszyte płaszcze, żeby nie obwiniano pani Pierożnikowej w razie, gdyby nas wywieźli.
Stale mamy sublokatorów, ponieważ trudno zapłacić za mieszkanie. W czasie wakacji w szkole nauczyciele Żydzi, uciekinierzy z Warszawy, mają kursy doskonalenia białoruskiego języka. Chodzą, szukają mieszkania na miesiąc. Uzgodniono opłatę i już nowogródzcy Żydzi poprzynosili kanapy, tapczany i dwóch Żydów, z inteligencji warszawskiej, zamieszkało u nas. Alfred Łazar i Mietek. Cały dzień byli zajęci. Mieli wyżywienie zapewnione w mieście, więc nic nie gotowali. Wieczorami przychodzili ich koledzy. Zawsze rozmawiali po polsku, ale kiedy myśleli, że wszyscy śpią, to rozmawiali po żydowsku. Mieli jeszcze jakieś dochody uboczne, bo ich współplemieńcy mieli dużo znajomości. Sprzedawali nowe buciki. Później przyszedł rozkaz – wszystkich, którzy przekroczyli nielegalnie granicę niemiecko-radziecką – wywieźć. Ich też wywieźli, ale na Ukrainę, w bardziej dogodne do życia tereny. Tylko Mietek Kohn napisał z Darewa – uczył w szkole. Znów mamy sublokatorów, to państwo Snarscy. On jest inżynierem.
Minęła zima. Chodzimy do pani Matarskiej, jej szwagier Tadeusz Derdelewicz ma radioodbiornik. Słuchamy audycji z Londynu. BBC podaje, że dużo wojska zgromadzili Niemcy na granicy z ZSSR. Rosja odpowiada, że to manewry. W międzyczasie mężczyzn z naszej ulicy, może i innych, zabierają do Białegostoku na budowę lotniska. Wśród nich są Jurewicz, Sidorkiewicz, Bażko. Żony się martwią. 19 czerwca przychodzę do pani Matarskiej (miała dwie córeczki, a mąż 17 września 1939 roku odjechał). W domu rozpacz, bo w nocy ich wywieźli.
22 czerwca, niedziela. Co to się stało, wojsko maszeruje w stronę Lidy, to znów z powrotem. Przybiega sąsiadka i mówi, że wojna. We wtorek bombardują Nowogródek, ale niedużo bomb zrzucono, tylko burzące. Nowogródek leży na szlaku do Mińska. Tyle wojska przejeżdża na Mińsk.
28 czerwca, sobota, bombardowanie. Jedne samoloty odlatują, drugie nadlatują, huk straszny. Teraz zrzucają także bomby zapalające. Nowogródek płonie. Wieczorem na tle łuny – postacie żołnierzy. Mama pobiegła do kościoła św. Michała patrzeć, co tam się dzieje. Przybiegli ludzie ratować kościół, bo paliła się instalacja elektryczna.
Podobno mieli wywieźć wszystkich Polaków, tylko nie zdążyli. Co z tymi, których wywieźli? My czujemy się ocalonymi przed deportacją, co dalej? Wśród Żydów niepewność, trwoga o dalszy los. Zajmowali często wysokie stanowiska. Niektórzy wyjeżdżali z wycofującą się administracją.
Trzy dni pożarów, ogień zajmuje coraz to nowe obiekty, nikt nie ratuje. Nie wychodzimy do miasta, ruiny i zgliszcza. Już nie bombardują, bo nie ma co, ale jedni odeszli, drudzy nie przyszli. Miasto jest bez władzy, przyjeżdżają ze wsi rabować puste domy. To jest straszne, człowiek nie wie, co go może spotkać, a jeśli śmierć? Któregoś dnia przyjeżdża na Rynek kilka motocykli z niemieckimi żołnierzami. To też wróg, ale może zakończą się grabieże. U nas nic nie ma, a i nigdzie nie uciekaliśmy, bo mieszkamy dalej od centrum. Jest pełno ruin, gruzów. Nasza była szkoła – pałac Radziwiłłowski – nie istnieje, starostwo, hale kościelne również. Kościół p.w. Św. Michała cały, tylko dach spalony, ale w budynku byłego klasztoru dominikańskiego pierwsze piętro rozbite (były tam kancelaria i plebania). Jest władza cywilna, magistrat i władza niemiecka.
22 lipca obok ruin hal rozstrzelano kilkudziesięciu Żydów. Z jakiej przyczyny – nie wiem. Wiem, że Żydom kazali nosić żółte łatki na wierzchnim ubraniu oraz ogłosili, że nie mają prawa wchodzić do mieszkań chrześcijan. Na razie mieszkają w swoich domach. Jest organizowany Judenrat, to on spotyka się z władzami. W kościele zaczynają zbierać pieniądze na zakup blachy. Jak zaczną się deszcze, to będzie lało się na sklepienie. Ks. Michał Dalecki kieruje wszystkim, bardzo pomaga mu Michał Półjan. Wynajmuje blacharzy, ksiądz ich zatrudnia, w tym wielu Żydów. Miasto wzywa młodzież przymusowo rozbierać ruiny. Chłopców wyznaczono do cięższych prac, dziewczęta oczyszczają i układają cegły. Magistrat je zabiera. Pracują za kilogram chleba. Chleb jest na kartki. Moja starsza siostra też musi chodzić do pracy.
Ogrodzono duży obszar płotem. To ma być getto. Przesiedlają z domów jednych do domów drugich. Nikt nie wie, jaki kogo los spotka. Nas nie wywieźli, a pana Lipchina zabierają do getta. Meble rekwirują. Pobiegła moja mama i siostra do domu Lipchina i zaczęły tłumaczyć. Tam tłumaczem był pan Kopyto, nauczyciel niemieckiego z gimnazjum. Pozwolono nam zabrać meble, ale kanapy już nie zabraliśmy, bo dzieci widocznie tak skakały po niej i tak zniszczyły, że nie było co zabrać. Na miejsce Lipchina przesiedlili rodzinę Zienkiewiczów, bo ich dom został zabrany pod getto. Już puste domy Kamienieckich, Baranowskich. W ich domach ci, których domy znalazły się na terenie getta.
6 grudnia. Wchodzą Niemcy i zabierają mężczyzn. U nas był tylko sąsiad. Z najbliższych domów też zabrali. Zapowiadają, żeby nikt nie wychodził z domów. Po trzech dniach wracają mężczyźni, ale nie chcą z nikim rozmawiać. Niemcy rozstrzeliwali Żydów, a mężczyźni musieli kopać doły, a potem zasypywać. Jeszcze latem miasto było wstrząśnięte zbrodnią dokonaną na 12-letniej dziewczynce – Izie S. Znaleziono ją nieżywą w gruzach starostwa, zadano jej kilkanaście ran. Jedni mówili, że to Żydzi na odkupienie musieli przelać chrześcijańską krew. Inni, że to Niemcy, żeby skłócić chrześcijan z Żydami. Prawdę znał ten, kto dokonał tej zbrodni. A teraz tyle ofiar. To pierwsza masowa egzekucja Żydów. Chociaż chodziły pogłoski, że to Żydzi robili spisy ludności polskiej na wywózkę, współczujemy im, bo co winne są małe dzieci. Niektórzy Żydzi zostawiali dzieci w polskich rodzinach. Gdyby je znaleziono, a były takie wypadki, to od razu rozstrzeliwano dorosłych, a dzieci wywożono do Niemiec.
Jestem na wsi. Latem swetrów się nie robi, więc pomagam w gospodarstwie; zawsze jedną „gębę” mniej będzie mama miała do nakarmienia. W niedziele bywam w Nowogródku.
29 czerwca 1942 rok. Aresztowani zostali: ks. Dalecki – dziekan nowogródzki, ks. Józef Kuczyński – proboszcz wsielubski, także dużo naszej inteligencji, m.in. Michał Półjan. Jak to jest? Niemcy i bolszewicy są wrogami, a umowy dotrzymują – niszczą Polaków. 31 lipca grupa Polaków została rozstrzelana, a 14 sierpnia znów rozstrzeliwano Żydów.
Getto jest coraz mniejsze. Zostawiali tylko tych, których zatrudniali na różnych robotach. Już przenieśli getto do byłego sądu okręgowego w Nowogródku. Egzekucje były wykonywane w różnych miejscach – za koszarami, przy drodze do Litówki, przy drodze na Mińsk.
Już pracuję u sąsiadów, bo mnie nie chcą zameldować u matki, ponieważ to, że byłam na wsi, jest przeszkodą nie do pokonania. Moi chlebodawcy to rolnicy, ich córka pracowała jako nauczycielka w seminarium nauczycielskim, więc zameldowali mnie. Moi gospodarze mają dużo pracy – mają krowę, konia, trzodę chlewną. Na kwaterze są również chłopcy. Trzeba nagotować im jedzenia. Uczą się na nauczycieli. Robią im zebrania i informują, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem. Niemcy to przyjaciele, a Polacy są wrogami. Wszystkiemu winna jest polityka – dziel i rządź. Nakazują nienawidzić ludzi, którzy już są prześladowani przez Niemców, bolszewików, no i jeszcze Białorusinów. Jest mi ogromnie ciężko na sercu. Tyle nienawiści, gdzie jej kres?
W 1943 roku wykonano egzekucję na 11 siostrach nazaretankach. Aresztowano, a potem wywieziono do Niemiec dużo polskiej młodzieży. Oto owoce polityki nienawiści. W mieście zamieszanie. Żydzi uciekli z getta w byłym gmachu sądu. Niemcy biegają, szukają, ale bez skutku. Czy Żydzi mieli biernie czekać na śmierć, mając okazję do ucieczki? Cały ten ruch partyzancki, to ludzie wynieśli na swoich plecach. Przecież nikt im nie zrzucał z samolotów wyżywienia czy ubrania. Wielka szkoda, że czasem zabierali wszystko. Szczególnie te nowe oddziały, organizowane w miarę odzyskiwania wolności. Ja mieszkam w mieście, ale przychodzili na obrzeża miasta i też zostawiali ludzi w jednej bieliźnie. Ludzie nie mieli komu się poskarżyć, cierpieli w milczeniu. Szła pogłoska, że Żydzi w partyzantce byli bardziej bezwzględni od innych. Nieraz ludzie po przeżyciu nocy nie wiedzieli, czy przeżyją następny dzień. Bywało i śmiesznie. Jacyś ludzie w dzbanku chowali tłuszcz, wstawiali go do śniegu na noc. Pies wsunął głowę, a wydostać nie mógł. Ze zgrozą patrzyli, co to za dziwne zwierzę biegnie po polu – pies z dzbankiem na głowie.
Zachorowałam. Od uderzenia mam zapalenie szpiku w lewej nodze. Operację wykonał dr Karol Mazurkiewicz. Jestem na zwolnieniu lekarskim, nie mogę chodzić. Robimy swetry.
Nadchodzi rok 1944. Coraz bliżej front. Baliśmy się kiedyś niemieckich samolotów, potem sowieckich. Trwa godzina policyjna; w mieście zaciemnienie. Wozami wiozą rannych Niemców. Już nie są butni jak kiedyś. Ostatni dzień. Przyszło dużo młodzieży z sąsiedztwa. Zaszli Niemcy. „Dlaczego nie wyjeżdżacie?” – „Nie mamy powodów”. Ale oni mówią: „Pamiętajcie, wy nie jesteście zwykłymi ludźmi. Byliście pod okupacją. No i do widzenia, panowie, a jutro będzie dobranoc, towarzysze”. No i wszystko się spełniło. Tak wojna splątała ludzkie losy. Przekonywaliśmy się, kto jest kim. Jednak nadal pozostają zamknięte, niedostępne dla nas sprawy. „My na tej ziemi nieproszeni goście” – tak pisał wielki Adam – „doświadczyliśmy tej prawdy na sobie”.
Zofia Boradyn
13 komentarzy
bekierow
24 sierpnia 2013 o 03:46Szanowna Pani
Jestem pod wrażeniem
Pytanie moje to
czy znała Pani Aleksandra Bekierowa z Nowogródka
to mój Dziadek.Ojciec się tam urodził.Proszę o kontakt
Z wyrazami szacunku Dariusz Bekierow
Piotr Sobolewski
25 listopada 2013 o 22:38Niezwykłe wspomnienia z niezwykłego miasta… Ja również, jak mój poprzednik, poszukuję źródeł o mojej rodzinie. Mój dziadek Feliks Sobolewski urodził się 22 lipca 1923 roku w Nowogródku właśnie…
Adam Świerblewski
18 sierpnia 2014 o 16:3624 czerwca 1941 r. podczas bombardowania Nowogródka zginęły moja babcia i moja prababcia. Dziadek pozostał sam z dwójką małych dzieci.
Anna J.
29 września 2014 o 21:07Dzien dobry, Czy znala Pani moze rodzine Jurewiczow mieszkajacych przy ul. Beczkowicza? Adam i Anna Jurewicz, mieli syna Romka(ur.1934).Serdecznie pozdrawiam,
Anna Jurewicz
Sławomir Przestrzelski
19 lutego 2015 o 09:58Dzień dobry. Czy w klasie do której Pani chodziła była Wiesława Ciecierska? Czy może pani Ją pamięta.Urodziła się w 1926 roku. Jej ojciec Wacław Ciecierski był chyba naczelnikiem w urzędzie wojewódzkim. Miała czterech braci. Wyjechali w 1939r. To moja Mama.
Będę wdzięczny za jakąkolwiek informację.
Serdecznie pozdrawiam, z poważaniem Sławomir Przestrzelski
Dariusz Szymanowski
31 marca 2015 o 15:09Czy dałoby się nawiązać kontakt z kimś z Nowogródka, kto miałby jakiekolwiek informacje o mojej rodzinie?
Przed wojną mieszkał tam mój dziadek dr Mieczysław Szymanowski z rodzeństwem i swoimi rodzicami.
Wojciech Budziak
17 kwietnia 2015 o 19:14Moja babcia tam mieszkała. Opowiadała mi że mieszkała w drewnianym domu który został spalony przez niemców. Kilka lat wcześniej mój pra dziadek wynegocjował że jeżeli przyniesie ileś tam kilogramu gwoździ to jego dom zostanie odgrodzone od getta( ponieważ zaraz obok to budowali)
Część mnie
5 grudnia 2015 o 15:14Dziś w Nowogródku w wieku 86 lat zmarła działaczka Związku Polaków na Białorusi, założycielka i wieloletnia prezes Nowogródzkiego Oddziału ZPB Zofia Boradyn.
Zarząd Główny ZPB oraz kierownictwo Oddziału ZPB w Nowogródku składają wyrazy szczerego współczucia rodzinie Zmarłej.
Henryk Kijakowski
4 marca 2017 o 20:04Mój Nowogródek kochany z wieszcza Mickiewicza Polakom znany !
pola
7 maja 2017 o 01:15Bardzo ladny i wzruszajacy opis wiele mozna z niego sie dowiedziec,szkada naszych ziem a przyjaciol niestety nie mamy.
Andrzej Szymko
1 lutego 2018 o 05:40Mój ojciec Jan Szymko chodził do szkoły Pedagogicznej w Nowogródku. On urodził się na wsi Wadówka w 1913 r. Jego rodzice to Włodzimierz Szymko i Maria Buida a dziadek to Tomasz Szymko. Mieszkał u rodziców, później około 1930r. studiował w szkole Pedagogicznej w Nowogródku. Po ukończeniu był nauczycielem we wsi Wielka Izwa. Tamta szkoła została zlikwidowana w 1943r. Ojciec był wywieziony na roboty do Niemiec do Cottbus.
To jest zdjęcie na jeziorze Świteź z jego klasą z Izwa Wielka.
https://www.radzima.net/eng/image_preview/7495.html
Chciałbym znaleźć informacje o ojcu, jego rodzinie, jego szkoły i historie Polaków.
s. Aleksandra Podleżańska SAC
27 października 2019 o 13:03Szczęść Boże!
Czy pamięta Pani Dom Starców „Caritas” przy ul. Beczkowicza 36? Od 1937 do 1944 roku pracowały tam Siostry Pallotynki z Rajcy k. Nowogródka. Niemcy podczas swojej okupacji zamienili go na Dom Dziecka dla sierot spod Stalingradu. Potem, krótko powrócili tam staruszkowie.
Czy kojarzy Pani, w którym miejscu ul. Beczkowicza znajdował się ten dom nr 36?
Pozdrawiam serdecznie,
s. Aleksandra, pallotynka
Kazimierz
18 października 2023 o 12:22Pozdrawiają Horbatowscy z Polski. W Nowogródku mieszkał dziadek Piotr z żoną Michaliną z Truszyńskich, ich dzieci w tym mój ojciec Zygmunt. Wywiezieni w 1940 w głąb Rosji i do Kazachstanu, ci co przeżyli zamieszkali w Kotli pow. Głogowski i teraz wnuk Zygmunta a prawnuk Piotra (mój bratanek) został posłem na Sejm RP.
Kazimierz Horbatowski