ŚLADAMI ELIZY ORZESZKOWEJ
Stanisław Poczobut Odlanicki
Trasa: Dom Elizy Orzeszkowej w Grodnie – Kwasówka – Swisłocz – Zaniewicze – Bohatyrowicze – Miniewicze – Łunna – Milkowszczyzna – cmentarz Pawłowskich – Kamionka – Skidel – Obuchowicze – Lerypol – fara w Grodnie – stary cmentarz katolicki w Grodnie.
Autokar zostawiamy na placyku w Grodnie obok prawosławnego soboru św. Pokrowa. Wysiadamy, rozglądamy się. Trójnawowa bazylika wzniesiona jako cerkiew wojskowa w 1907 r. Architekt Prozorow, wykonawca projektu – wojskowy inżynier I. Sawieliew. Wzniesiona jako pomnik żołnierzy i rosyjskich oficerów biorących udział w wojnie na Dalekim Wschodzie, w tym żołnierzy 26 Brygady Artylerii, w której służyło wielu Polaków.
Naprzeciwko soboru budynek z wielką gwiazdą na fasadzie, dzisiaj nazywany domem oficerów. Zbudowany przed wojną, w latach trzydziestych, jako Dom Strzelca. Składki na ten budynek napływały z całej Polski, kosztował trochę ponad 300 tys. złotych. Budowie patronowali dowódcy DOK III. Obok stare zabudowanie z XIX w. – niegdyś hotel, potem dom eparchii prawosławnej, do niedawna obiekty mieszkalne, zostały obecnie zwrócone wiernym prawosławnym. Mieści się tutaj biblioteka i sklepik eparchalny. Trwają remonty.
Dom z ogromną płaskorzeźbą na ścianie należał przed wojną do społeczności żydowskiej i tutaj przez jakiś czas mieściła się szkoła żydowska im. Berka Jasielowicza, bohatera Powstania Kościuszkowskiego. I jeszcze przed nami długi, budowany w różnym czasie, budynek Uniwersytetu Grodzieńskiego imienia Janki Kupały. Popiersie patrona tej uczelni odnajdziemy przed główną fasadą. Na jego miejscu stał tutaj stary budynek kantoru z czasów Antoniego Tyzenhauza. Budynek po lewej stronie z szarej cegły, do którego dobudowano obiekty uniwersyteckie, został wzniesiony na przełomie minionych wieków jako gimnazjum żeńskie, za czasów polskich – seminarium nauczycielskie im. Elizy Orzeszkowej.
Dom pisarki
Parterowy, drewniany, z epoki Antoniego Tyzenhauza, dom administracyjny ośrodka manufakturowego Horodnica. Bez ganka, na ścianie dwie tablice – w języku polskim i białoruskim, poświęcone znakomitej właścicielce. Dom architekta J. Mjoziera został zbudowany w latach 1756-1766 na zamówienie starosty Tyzenhauza. Stary, drewniany, prostokątny, z dwuspadowym dachem. Główną elewację zdobi balkon z żeliwnym ogrodzeniem. Okna prostokątne, przykryte nalicznikami (bogato rzeźbiona listwa drewniana). Ganek od strony Horodniczanki był ulubionym miejscem odpoczynku pisarki.
Ten dom ma swoje zasługi dla zachowania polskości w Grodnie. Tutaj, na poddaszu, w dwóch niewielkich pokoikach była zebrana literatura polska – funkcjonowała tajna biblioteka. Działał „uniwersytet”, czyli komplety tajnego nauczania – czytanie i pisanie w języku ojczystym dla dzieci, a na poziomie szkolnym lekcje historii i literatury polskiej. Podwieczorki ze wspólnym czytaniem dzieł poetów i pisarzy polskich. Sama patronka prowadziła dwa razy w tygodniu wykłady z literatury polskiej i historii cywilizacji. Jej wystąpienia świadczyły o ogromnej wiedzy i gruntownym przygotowaniu do każdego wykładu. Wygłaszane potem przez słuchaczy referaty poddawano wszechstronnej analizie i surowo oceniano.
Szczęśliwa po ślubie ze Stanisławem Nahorskim, wprowadza się tutaj zmęczona życiem, prawie po trzydziestu latach „potajemnej” miłości, o czym wiedziało poza nią chyba tylko całe Grodno…
Tutaj pisze od serca dla ludu, działa dla Ojczyzny. Pisarka jest nadzwyczaj pracowita i regularna w pracy. W końcu ma swój własny kąt i święty w nim spokój. Jej twórczość, już w tym czasie szeroko znana, tłumaczona na angielski, czeski, francuski, hebrajski, niemiecki, ukraiński, serbski i szwedzki. Wie, że od 1902 roku jest kandydatką do Nagrody Nobla. Z listu 1907 r:
„Tymczasem pada na mnie ciągle deszcz zaszczytów pod postaciami rozmaitemi. Zosia ma tysiąc bied z umieszczeniem adresów, które w szafach już się nie mieszczą, Grodno ulicę jedną imieniem moim nazywa i czyni mię swoją honorową obywatelką…”.
Jest gościnna. W tym swoim „dworku” przyjmuje znakomitości literatury i kultury nie tylko polskiej. Każdy z ludzi oświeconych, bywając w Grodnie, marzy aby zapukać do drzwi domu na ulicy Murawiowskiej. Stąd odprowadza swojego męża, a potem odchodzi sama, przy ogólnym smutku mieszkańców całego miasta.
Zazwyczaj rocznicę śmierci pisarki obchodzono uroczyście. Za polskich czasów robiono to co roku. I tak 18 maja 1938 r. o 10.00 rozpoczęło się nabożeństwo w kościele bernardynów o spokój duszy zmarłej, nazywanej duchem opiekuńczym grodnian. Ludzie masowo odwiedzali mogiłę i dom pisarki, składali kwiaty. Towarzystwo jej imienia o 18.30 oddało hołd pamięci swojej patronki przed pomnikiem w ogrodzie miejskim. Uroczysta akademia odbyła się w kasynie garnizonowym. Wysłuchano odczytu doktora Jarosława Iwaszkiewicza „Orzeszkowa jako pisarka i człowiek”. Aktorzy teatru i studenci liceum pedagogicznego imienia pisarki w Grodnie recytowali wiersze J. Balińskiego i J. Kasprowicza. Chór pod batutą profesora J. Kuzego wykonał „Gaude Mater Polonia”; Poloneza Ogińskiego wykonała orkiestra wojskowa.
Z myśli Elizy Orzeszkowej
„Chciałabym przez życie przejść z pracą i czynem, przez dni doczesne cieszyć się szczęścia sprawianiem, a potem umrzeć w objęciu istoty kochanej, czytać w jej oczach najwyższą boleść rozstania”.
Jak wiemy, nie wszystkie tak wzniosłe myśli-marzenia się spełniły. Dom wzniosłych czynów, tryskającej radości, tajnej nadziei i nieodwracalnej ludzkiej tragedii. W końcu to był jedyny jej własny kąt. Po jej odejściu dom zmienił kilkanaście razy gospodarzy. Według woli wielkiej damy, powinien być przekazany sierotom. Za czasów polskich okresowo mieściły się tu klasy szkolne, pokoje jej pamięci, macierz szkolna. Później, za Sowietów – technikum sportowe i stacja krwiodawstwa, dzisiaj – biblioteka literatury obcej, gdzie niestety, zbyt mało literatury w języku, który najbardziej kochała pani Eliza.
W domu tym podczas I wojny światowej wycofujący się Niemcy przekazali władzę Radzie Mejskiej. Stał wtedy przy ulicy, która za czasów polskich zaczęła nosić imię sławnej swojej mieszkanki. W latach 70-ch minionego stulecia dworek przeniesiono nieco w głąb posesji. Kilka razy przechodził remont, stracił wiele elementów szczególnie wewnętrznych, które miał za życia pisarki. Dzisiaj we wspomnianej bibliotece są też dwa pokoje na parterze poświęcone życiu i twórczości Elizy Orzeszkowej. Można obejrzeć jej własnoręczne zielniki i usłyszeć ciekawą historię autentycznego kominka, który podczas II wojny światowej wywieziono do Niemiec, a później jakimś cudem przywędrował on na swoje dawne mejsce.
Informacja praktyczna
Kontakt telefoniczny z domem pisarki: 44-85-70. Kustosz społeczny Muzeum E.Orzeszkowej: pani Maria Ejsmont, tel. 31-43-34.
Mamy czas, warto więc przejść miejscami, po których niemal codziennie stąpała Pani Eliza. Rozpoczynamy od ganku na tyłach domu. Tu lubiła siadywać w zadumie przy herbacie, często w towarzystwie znanych i nieznanych już dziś osób. Widziano ją także spacerującą wzdłuż Horodniczanki, Szwajcarską Doliną, dzisiaj zmienioną, ale rzeczułka wciąż śpiewa i mruczy, a na drugim jej brzegu, na niewielkim wzniesieniu, stoi XVIII-wieczny budynek z kolumnami – „Dom Masona”. Może gdzieś w jego zakamarkach zaczaił się duch Benedykta Pawłowskiego, ojca Elizy Orzeszkowej? Ścieżka i most doprowadzą nas do pomnika pisarki, dłuta rzeźbiarza Romualda Zerycha, wzniesionego obok, na skrzyżowaniu ulic Telegraficznej i Orzeszkowej.
Pomnik, na nasz pogląd, nadzwyczaj udany, pokazujący charakter i wolę kobiety, która zostawiła po sobie trwały ślad w kulturze i literaturze polskiej i szczególny ślad w duszach potomnych na tej nadniemeńskiej ziemi. Pomnik ustawiono w ogrodzie miejskim w 1928 r. Po wojnie przeniesiono go na to miejsce, gdzie dziś stoi. Dalej ścieżki ogrodu miejskiego doprowadzą nas do teatru, w którym bywała i który przez jakiś czas nosił jej imię. Tu stary lamus pogodził się ze współczesnym rozplanowaniem parku miejskiego. W głębi ogrodu jest kawiarnia – zaduma nad filiżanką kawy na pewno nam nie zaszkodzi…
Kościół Bernardynów
Dojeżdżamy autobusem ulicami Lenina i Budionnego do dwóch wież ciśnień. Na prawo – do ulicy Socjalistycznej, my zaś kierujemy się na lewo, koło murów kościoła Podniesienia Krzyża Świętego. Tutaj mało co się zmieniło od czasu kiedy młodziutka 16-letnia dziewczyna stanęła na ślubnym kobiercu z 32-letnim człowiekiem, łysawym, może dobrym, ale niekochanym. Wola matki zadecydowała o tym. Odbyło się to wydarzenie w 1858 r. Unieważnienie małżeństwa nastąpiło w roku 1869, po powrocie Piotra Orzeszki z zesłania w Permie. Nie miał prawa powrócić w rodzinne strony, do Ludwinowa na ziemi brzeskiej. Zamieszkał więc w Warszawie, gdzie zmarł w 1874 roku.
Jednowieżowa bazylika stoi w nadzwyczaj okazałym miejscu, na urwistym wzniesieniu i ładnie prezentuje się z drugiego brzegu Niemna. Potężne mury najstarszej katolickiej świątyni w Grodnie, wzniesionej w XVI-XVIII ww., dzisiaj odrestaurowane, po okresie sowieckiego zacofania cieszą oko i dusze wiernych swoją stałością i nieprzemijalnością wartości chrześcijańskich mimo tak ciężkich prób w czasach państwowego ateizmu. Dają też nadzieję Polakom, że ich język, kultura i tradycja, tak mocno zanurzone w wyznaniu rzymsko-katolickim, zostaną utrwalone i przekazane następnym pokoleniom.
Do kościoła ufundowanego przez Króla i Wielkiego Księcia Aleksandra Jagiellończyka, w latach 1595-1618 bernardyni dobudowują klasztor. W latach 80-ch XVII w. jest tu 30 braci zakonnych, którzy otaczają też opieką klasztory sióstr brygidek i bernardynek. Ten trud braci na niwie duszpasterskiej kończy się wraz ze skasowaniem klasztoru przez władze carskie w 1852 roku. Trudny okres po Powstyniu Styczniowym, jeszcze trudniejszy w czasach władzy sowieckiej. Ale mury trwają i czekają na prawowitych gospodarzy. W 1990 r. klasztor zostaje zwrócony kościołowi. Powstaje tu seminarium duchowne, tak potrzebne dla dalszego trwania przy wierze dziadów i ojców.
Oprócz Jagiellończyka, współfundatorami trzynawowej o sześciu słupach bazyliki, w różnych okresach byli znani panowie, wśród nich Stefan Batory, który w roku swojej śmierci w Grodnie (1586) zdążył o kościół miłościwie zadbać i fundację potwierdził. Środków nie skąpili też jegomoście Druccy – Sokolińscy, Tarasiewiczowie, Sapiehowie, Wołowiczowie i sam Zygmunt III Waza. Pamiętamy także słynny gest jego rycerstwa – po talarze od kopyta, w czasie powrotu z wyprawy moskiewskiej. W roku 1602 położono kamień węgielny, a po szesnastu latach trudnej budowy biskup wileński Eustachy Wołowicz wyświęcił kościół. Kronika następnych lat kościoła Podniesienia Krzyża Świętego układała się następująco:
1618 – 15 marca – poświęcenie.
1656 – odbudowa po pożarze.
1680 – rekonstrukcja dachu, ołtarza św. Antoniego, wybudowanie kaplicy św. Barbary. W tym samym roku ustawiono w kościele organy.
1736 – ustawiono ołtarze św. Michała, Bonawentury, Onufrego i Piotra z Alkantory.
1738 – odbyła się rekonstrukcja dzwonnicy.
1754, 1759 – odlano dla świątyni dwa dzwony.
1753 – pożar ponownie uszkadza kościół.
1788 – poprawienie dzwonnicy przez architekta F.Michałkiewicza. W tym samym roku panowie A.Gruszecki i F.Michałkiewicz wykonali malowidła we wnętrzu kościoła: 12 apostołów i 12 wybitnych mężów stanu Wielkiego Księstwa Litewskiego.
W czasie prac nad głównym ołtarzem św. Franciszka i pozostałymi wykorzystano architekturę kolumn i pilastrów, portyków w stylu korynckim, krzyżowych sklepień, witraży i attyk. Powstały figury aniołów i Świętej Rodziny – w Kaplicy Loretańskiej na tronie zasiada Matka Boża z dzieciątkiem Jezus na kolanach w asyście Jana Chrzciciela i św. Józefa. W kościele widzimy też obrazy z XVIII i XIX ww. „Święty Antoni z dzieckiem”, „Matka Boska z dzieciątkiem”, „Matka Boska Niepokalanego Poczęcia”, „Przemienienie”, „Święta Rodzina”, „Święty Bonawentura”, „Święty Kazimierz”, „Stanisław Kostka”.
Wędrujemy do Bohatyrowicz
Po odwiedzeniu domu pisarki udajemy się ulicą Lenina, Kirowa (plac Sowiecki), Mostową, dojeżdżamy do mostu, jedziemy pod górkę ulicą Gornowych, mijamy rondo, skręcamy w lewo, w szeroką ulicę. Trzymamy się prawej strony, wyjeżdżamy na szosę indurską. Potem półkole ronda i dalej prosto. Za rynkiem w lewo. Mkniemy teraz do Kwasówki.
Zatrzymujemy się w Kwasówce
Przywita nas po 25 kilometrach. Opowiadają, że w swoim czasie nasz sławny polski Madziar, Stefan Batory, miłujący się w łowach, zapędził się kilkanaście mil na południe od Grodna. Zmęczony zsiadł z konia na zemszałą kłodę, utarł spocone czoło i rzekł:
– Podać no mnie chłopcy napoju, a to nie ze stołu królewskiego, a z prostego wieśniaczego, który na co dzień pije chłop od sochy!
Powiedział to chyba po węgiersku lub po łacinie, bo niektórzy twierdzą, że ni polskiego, ni rusińskiego tak i nie zdążył opanować. Dwór jednak zrozumiał i rzucił się na rozkaz monarchy co tchu szukać miejscowego chłopa. Na szczęście, osada była pod bokiem. Przywleczono królowi całą dzierzkę. Nie czekał monarcha na kielich, zanurzył się z brodą. Dwór, usłyszawszy głęboki oddech i ujrzawszy zadowoloną królewską minę, rozkwitł w uśmiechach.
– No i cóż to był za smak? – zapytał Batory. Wierny Isztwan wyjaśnił:
– Chłopi kwasem go nazywają, Wasza Królewska Mość…
– To wtedy – w zadumie rzekł monarcha – na cześć tego znakomitego napoju nadajemy imię tej osadzie Kwasówka, a pachołkowi, który ten napój odnalazł i przyniósł – nazwisko szlacheckie Kwaśniewski.
Widzimy, że Państwo już ten legendarny wypadek z czymś, a raczej z kimś skojarzyliście…
Wolę króla szanuje się po dzień dzisiejszy. Taka jest legenda, a my już dojeżdżamy. Szerokie, wspaniale wypielęgnowane pola, po lewej stronie sad ogrodzony płotem, karłowate drzewka rumieńcem wstydliwym płoną. Większymi gospodarzami gruntów w okolicy Kwasówki za czasów polskich byli Panowie Pticzkin. Dom mieszkalny wzniesiony w 1900 r. w Likówce zachował się do dziś. Zniekształcony przybudówką daje dach kilku rodzinom. Po dworkach panów Sarosieka i Mazolewskiego pozostały jedynie wspomnienia. Trochę dalej przetwórnia, potem cukiernia, gospodarska ręka w porządku utrzymuje obory i chlewnie. Już wjeżdżamy.
Z prawej strony oko cieszyć mogą różnorodne domki. To jeden z bogatszych kołchozów na Białorusi. Pod mądrym, jednak dyktatorskim kierownictwem zaradnego „predsiedatiela” (przewodniczącego) kołchozu, pana Kremko, Kwasówka wykorzystała wszystkie możliwosci czasów sowieckiego systemu, aby stać się najlepszym gospodarstwem na tle niegospodarności sowieckiej. Zmiana systemu (ale czy ta zmiana się w ogóle odbyła?) nie zagroziła twardo stojącemu na nogach kołchozowi, który niewielu ma konkurentów po sąsiedzku. A zbiory tutaj naprawdę imponujące. Jest też szpital, szkoła, przedszkole, mleczarnia, kombinat mięsny, przetwórnia owocowa, piekarnia. Pan Kremko, podwójny bohater pracy – państwa sowieckiego i białoruskiego – może pozwolić sobie na wydawanie za darmo swoim pracownikom i emerytom kiełbasy i chleba (2009). Ale nie tego przecież szukamy.
Stoimy na placu w centrum Kwasówki. Dookoła budynki rzadko spotykane we wsiach. Administracja kołchozu, na czele z bohaterem Białorusi, panem Kremko, nie próżnowała. Klub – moda czasów sowieckich, piekarnia – codzienna potrzeba, sklepy, którym brakuje dzisiejszej cywilizacji. Jednak nas przywiodło tutaj zainteresowanie kościołem. To stąd pod koniec XIX wieku wyruszył chłop do cara Wszechrosji z prośbą o pozwolenie na budowę świątyni katolickiej. I udało się, pozwolił. Takie były czasy, szkoda, że bohater zapomniany… Imię Dziurdzia „chodoka” gdzieś by całkiem w ludzkiej niepamięci przepadło, gdyby nie pani Eliza. Gdyby nie ona, to kto by tak naprawdę o chłopach z Kwasówki cokolwiek wiedział? Inni zauważają jednak, że architektura świątyni podobna – oprócz dachu – do prawosławnej. Może pozwolono wznieść cerkiew, a jakimś cudem wybudowano kościół?
Kościół
Zbudowany w 1860 r. (1873) z rysami eklektyki, prezentuje się nadzwyczaj proporcjonalnie. Obniesiony kamiennym murem, jest wierny tradycji. Na dziedzińcu kościelnym dzwonnica i kilka grobów. Przez 26 lat nie było tutaj księdza, ludzie jednak twardo trzymali się wiary. Trzystykowe ołtarze (tryptyki), w głównym – obraz Madonny, kopia obrazu Murilla.
Na ścianie epitafium Ludwika i Pelagii z Jaskołdów Roszkowskich ze zdjęciami. Na dziedzińcu i w niszach kościoła – rzeźby Stanisława Byka oraz groby Kisielewskich. Józef Kisielewski był fundatorem kościoła, zmarł w 1873 roku. W latach 20-ch i 30-ch XX wieku posługe duszpasterską pełnił tu ks. Władysław Murawski. Parafia, jak mówi ks. Zaniewski, nieduża – ponad 600 wiernych. Na naukę religii przychodziło do 120 dzieci. Zadziwia, że władze, a szczególnie „pan priedsiedatiel”, nie usunęły kościoła. Najtragiczniejsza to przecież rzecz dla ateistów, że w jego scenerii niemożliwe było ustawienie ich bożka Lenina.
Rynek osady
Dzisiaj to jeden wielki klomb z ogromnym, prostokątnym, socrealistycznym kamieniem ustawionym pośrodku na pamiątkę okrągłej daty kołchozu. Klub, przewidziany na masowego widza oraz na kołchozowe uroczystości został zbudowany w latach siedemdziesiątych. Stołówka, parę sklepów ze skromnym jednak wyborem towarów. Ogromny jak dla tego placu i praktycznego zmysłu pana predsiedatiela budynek administracji. I tutaj nie dało się uciec od kołchozowej biurokracji.
Cmentarz
Cmentarz, wyniesiony poza wieś, został założony (o czym świadczą pomniki) w pierwszej połowie XIX w. Maleńki, przytulny, pełen pokoju i powagi. Gdyby nie biegnąca obok szosa, byłoby to dobre miejsce do zadumy nad życiem. Aż roi się od nazwisk Byków i Dziurdziów. To z Kwasówki powinni pochodzić bohaterowie Elizy Orzeszkowej, ale ona ich osadziła w Suchej Dolinie. Co prawda, to i tak jedna parafia i jedna gmina niegdyś. Pośrodku, w prawej części cmentarza pomnik na zbiorowej mogile pomordowanych przez miejscowych komunistów. Czytamy ich imiona: Władysław Szota – wójt Kwasówki, Andrzej Moćko – sołtys wsi, Andrzej Polkowski – kierownik szkoły w Swisłoczy, Władysław Romanowski – podporucznik, legionista, zarządca lasów Krasińskich. Michał hrabia Krasiński – dziedzic majątku Bojare oraz Adamczewski, Sopotnicki. Ponad trzydzieści lat leżeli niewinni i zapomniani. Wieczne odpocznienie racz im dać Panie! Pobłądziwszy trochę z własnej woli po cmentarzu, odczytując epitafia, westchnijmy do Boga ofiarując mu naszą modlitwę za dusze Dziurdziów, ale nie tylko, bo pod każdym zauważalnym wzniesieniem zamarło serce polskie i któż, jak nie my Polacy, powinni o tym pamiętać!
Ponad 30 mężczyzn było tu w AK, wielu przeszło przez więzienia, po czym wyjechało do Polski. Prezesem miejscowego oddziału Związku Polaków przez dłuższy czas była pani Irena Sliżewska, działali od roku 1990. A jak dzisiaj? Trzeba byłoby się dyskretnie dowiedzieć. Wiemy, że Polacy zostali poróżnieni z powodu mieszania się władz białoruskich w sprawy Związku.
Z myśli Elizy Orzeszkowej
„Szczęśliwszy stokroć, kto w tem przelotnem istnieniu umie myślą wznieść się wysoko, umie spojrzeć ku niebu i przesłać do Stwórcy myśl pełną wzniesłości ducha. Szczęśliwy, kto w swoim życiu dopełnił dobrego czynu, kto otarł z oka bliźniego łzę troski i niedoli, komu w ostatniej godzinie przyjazna dłoń rękę uściśnie, na czyim grobie spadnie łza kochającego serca”.
Informacja aktualna
W Kwasówce, centrum gminy składającej się z 30 wiosek, 4296 mieszkańców i centrum rolniczej spółdzielni „Oktiabr” mieszka 1258 osób (w tym 330 dzieci i 127 emerytów). Jest 413 chłopskich zagród (dane z 2006 r.). Mieszkańcy mają tu szkołę średnią, przedszkole, szpital, piekarnię i mleczarnię. Pan predsiedatiel, a chyba i jego wnukowie (ma trzech synów) są miłośnikami zwierząt. Kwasówka zajmuje się bowiem hodowlą koni na eksport do Włoch. Ma też swoje kołchozowe ZOO! Emeryci dostają co miesiąc takie oto darmowe dodatki do emerytury:
Kiełbasy wędzonej – 2 kg
Kiełbasy gotowanej – 1 kg
Masła mlecznego – 1,5 kg
Mleka – 18 litrów
Chlebów czarnych – 4
Chlebów białych – 8
W dzień urodzin – 15 kg mięsa, na Sylwestra prezent w postaci kilograma cukierków i 5 kg jabłek. Pracownicy gospodarstwa, które po staremu nazywają kołchozem (bo cóż się zmieniło?), po dwóch latach okresu próbnego dodatkowo do pensji otrzymują talony na trochę większą rację, co prawda, z potrąceniem nieznacznej sumy przy wypłacie pensji (2009).
Sł. B. Stanisław Byk
Rocznik 1924, rzeźbiarz ludowy. Przed śmiercią otrzymywał emeryturę w wysokości… 50 dolarów amerykańskich. Rzeźbił w drewnie od dzieciństwa. Żubry, jelenie i niedźwiedzie. Wyrzeźbił ich chyba więcej niż jest w naturze na Białorusi. Jego twórczość zauważono w 1953 r., kiedy został delegatem na festiwal młodzieży w Moskwie. Wykonywał różne rzeźby na zamówienie: od sekretarza podwórkowego do Pierwszego Sekretarza Komitetu Centralnego. Goście zagraniczni, jak George Pompidou, zabierali jego rzeźby ze sobą.
Czasy się zmieniały i spod dłuta rzeźbiarza ludowego zaczęły wychodzić postacie świętych. Jeszcze długo przed wojną wyrzeźbił Chrystusa, rzeźba wisi w pokoju, a w drugiej połowie swego życia powrócił do wątków sakralnych, nie z własnej woli porzuconych. Prace Stanisława Byka można podziwiać w kościołach Grodna, Łunny, Kwasówki, Szczecina, Gdańska i wielu innych miast. Zmarł podczas składania tego przewodnika.
Drogą do Swisłoczy
Region dość ciasno utkany wioskami. Współżyje tu w tolerancji wiele wyznań i narodowości. Tak było od niepamiętnych lat. Na przykład w okresie Polski międzywojennej (dane na podstawie spisu ludności z 1921 r.), osada Łasza, którą zamieszkiwało 496 osób, miała tylko 8 Polaków, Kowalicze Wielkie i Małe – 173 Białorusinów i 14 Polaków, w Dekalowiczach i Świsłoczy przeważała ludność białoruska, w Likówce mieszkało 196 Białorusinów i 55 Polaków, w Rudowicy było ich odpowiednio 96 i 28, w Kuncewszczyźnie – 63 i 44, w Suchej Dolinie 190 i 76, w Litwince – 117 i 76.
Były także osady, gdzie Polacy przeważali liczebnie. To Pohorany i Kwasówka oraz Bojary (majątek, leśniczówka i wieś), w których mieszkało 164 Polaków i tylko 2 Białorusinów. Świsłocz Górna z folwarkiem liczyła 19 Polaków i 17 Białorusinów. Powstawały tutaj w szczerym polu (na gruntach państwowych) gospodarstwa osadników wojskowych, jak choćby Nowa Kwasówka w gminie Łasza. W tej samej gminie majątek „Kruglany” miał Leon Mozolewski. Na posiadłość składało się przed wojną 200 mórg ziemi ornej, 70 – łąk i 20 – lasu. Majątek „Rudowice” należał do Tadeusza Tomaszewskiego. Uprawiano tam prawie 200 ha gruntów ornych oraz 21 mórg łąki z niewielkimi nieużytkami, które pozwalały utrzymywać 20 krów. Pola i obory ładnie zagospodarowane, stawy – to wszystko oglądamy przez okno autobusu. Sad uprawiany w nowoczesny sposób, przetwórnia. Są one częścią kołchozu „Czerwony Wrzesień”. Dawniej ziemie należały do tutejszych chłopów i dziedziców Krasińskich i Sarosieków.
Swisłocz
Przy wjeździe do osady po lewej stronie wita nas maleńka cerkiew, odbiegająca architekturą od carskich „murawiowek”, nazywanych tak w niedobrej pamięci Murawiowa „Wieszatiela”, carskiego generała – gubernatora w Wilnie, który w okrutny sposób na Kresach zdławił Powstanie Styczniowe. Wkrótce potem władze carskie zabroniły wznoszenia katolickich kościołów w tzw. „Północno – Zachodnim Kraju”, a wzięły się za aktywną budowę cerkwi o podobnej, powtarzającej się architekturze. Obok zadbany cmentarz prawosławny, biała dzwonnica.
Swisłocz zawsze była niewielką osadą, przytuloną do rzeki o tej samej nazwie. Rzeczkę tę będziemy przekraczać kilkakrotnie, więc parę słów o niej na pewno nam się przyda. Długość rzeki wynosi 137 km. Zaczyna swój bieg w powiecie swisłockim, a nabrawszy trochę mocy odskakuje ku polskiej granicy i tak wzdłuż niej spieszy ku Niemnowi, dołączając do siebie Wiereteję, Nietupę, Brzestowiczankę, Odłę, Indurkę i wiele innych drobniejszych rzeczułek i ruczajów. Niegdyś zaprzężona w wiele młynów, dzisiaj chyba nie ma ani jednego. Od 1924 r. pod stałą kontrolą, dzisiaj – wolna i niezależna.
Wjechawszy do wioski skręcamy za mostem w prawo (drugi skręt). Ale przedtem wita nas niedawno zbudowany niewielki kościółek z tak popularnej na Białorusi białej cegły, a w głębi alei, niegdyś prowadzącej do pałacu, szary pomnik żołnierzy Armii Sowieckiej poległych w tych miejscach w 1944 r. W zbiorowej mogile jest pogrzebany jest Bohater Związku Sowieckiego. Tutaj znajduje się dom „priedsiedatiela” sowchozu „Swisłocz”. Lipowa aleja prowadzi ku dworowi Marty Marii hr. Krasińskiej z Pusłowskich, która miała tu majątki w ostatniej ćwierci XIX i na początku XX wieku. Sama hrabina przyjeżdżała z Warszawy lub z Petersburga na parę tygodni wiosną i latem. Lubiła kwiaty, co rok sadzono specjalnie dla niej do tysiąca róż! Był jeszcze dworek (przed rzeczką Swisłoczą w lewo), który odwiedzała Eliza Orzeszkowa oraz dwór w Swisłoczy Górnej, położony trochę wyżej nurtem rzeki. Pierwszy raz pisarka spędziła swoje wakacje w Swisłoczy w 1879 r. Mówią, że to Swisłocz podsunęła jej tematy chłopsko – zaściankowe. Przytaczamy fragment jej listu do przyjaciół z tamtego okresu:
Jest tu (w Swisłoczy) dom taki, jakiemu podobnych szukać by darmo w innych stronach świata, pozostałość czasów, ludzi i obyczajów dawnych, stary, szary, nie zmazany ani kroplą tynku lub farby, z wysokim spiczastym dachem, na który spływają olbrzymie gałęzie klonów i kasztanów. Dookoła – morze zieleni. Trawy jak lasy, a źdźbło jedno do drugiego niepodobne, dziko sobie rosną, bujają, rozradzają się w niezliczone odmiany, pachną niewidzialnym kwieciem, oplatają stopy przechodnia zwojami dzikich powojów. Z jednej strony sad owocowy, stary i cienisty, bez dróg grasowanych, z mnóstwem bzów, róż zdziczałych, akacyj, malin i rozkwitających już biało poziomek; pośrodku zaś sadu, wprost od ganku, na czterech szarych słupach, droga ku wiosce, wysadzona topolami, niedługa, bo wieś tak bliska, że wieczorem widać z ganku światła palących się w chatach ognisk. Z drugiej strony domu, u stóp dość wysokiego wzgórza, na którym dom stoi – rzeka Swisłocz, z wysokim przeciwległym brzegiem, nagim jak skały, złotym o wschodzie i czerwonym o zachodzie słońca, z wodą spokojną, płynącą wielkimi, poważnymi kręgi, ciemnoszara, choćby niebo najbłękitniejsze było…
O wiosce Swisłocz pani Eliza pisała, że chaty chłopi mają porządnie zbudowane, w dni świąteczne lud jaskrawo ubrany, mężczyźni w skórzanym ubraniu, a materialny stan ludności się podnosi. Jednak pisarka ubolewa, że postęp w parze nie idzie z umysłowością i idącą za nią moralnością, które leżą odłogiem przy wzrastającej zamożności. „Piją straszliwie, a kradną tak bezwzględnie, że w lasku tuż pod domem ławki postawić nie można…” Myśleliśmy, że złodziejstwo przyszło dopiero z bolszewikiem, teraz trzeba za to obarczać winą także i cara, a tak naprawdę – ludzką biedę, mentalność i brak wyrzutów sumienia.
Swisłocz na pewno przyczyniła się też do powstania „Nizin” i „Dziurdziów”. W Swisłoczy Dolnej w roku 1921 mieszkało, razem z folwarkiem, 140 Polaków i 17 Białorusinów.
Pałac Krasińskich
Ładny pałacyk w stylu modern (eklektycznym) w kształcie litery „L” został zbudowany pod koniec XIX w. Budynek piętrowy z cegły i kamienia, własność hrabiostwa Krasińskich. Ściany podparte kontrforsami, tylna fasada urozmaicona romańską arkadą ciosaną z szarego granitu (dla zwiększenia przestrzeni roboczej kancelarii kołchozu brzydko obłożona cegłą), na której opiera się taras ozdobiony balustradą. Dach o skomplikowanej konstrukcji pali oczy czerwienią pośród zieleni parku. Niewielki taras znajduje się i na głównej fasadzie, co pozwalało w upalny dzień przebywać w cieniu. Pałac miał około 60 pokoi. Z kuchni, którą urządzono na samym dole, jedzenie na wyższe piętro przewożono windą. Przed główną fasadą ogród krzewowy z harmonijnie wysadzonymi kwiatami.
Po wojnie zorganizowano tutaj sierociniec, po jego likwidacji zamieszkało tu około 20 rodzin kołchoźników, w latach siedemdziesiątych mieszkała tu jeszcze księgowość kołchozu. Dzisiaj budynek jest w trakcie renowacji. Chciałoby się podziękować panu „priedsedatielowi” za troskę o zabytki i jednocześnie wyrugać obwodowego konserwatora, jeżeli taki w ogóle jest, za przestępczą niefachowość w odnawianiu zabytkowego obiektu.
Informacja aktualna
Miejscowość Swisłocz to centrum gminy i kołchozu. Gospodarstwo mocne ekonomicznie. Naczelnik gospodarki ma swój autorytet i inteligencję. W pałacu założono muzeum, w wiosce jest szkoła muzyczna i średnia ogólnokształcąca. Przy wjeździe kilka sklepów.
Maria Marta Krasińska z Pusłowskich
Hrabina, właścicielka Swisłoczy i jeszcze kilku majątków. Urodziła się w Mereczowszczyźnie w 1859 r. Miała zapał do działania społecznego, angażowała się w mecenat. W 1882 r. wyszła za mąż za Kazimierza Krasińskiego. Większość czasu spędzała w Warszawie lub w Petersburgu. Była frejliną (damą dworu carów rosyjskich), ale na letnie wakacje przyjeżdżała do Świsłoczy. Zapraszała na spotkania towarzyskie wybitne osobistości ze świata polityki, literatury, sztuki, teatru. Odmawiała wizyt urzędnikom władz zaborczych. Salon jej przetrwał bez mała 40 lat. Ileż tam się przewinęło znakomitości końca XIX i początku XX wieku! Złożył jej wizytę nawet późniejszy premier Indii, Neru. Królikarnia w Warszawie i Świsłocz pod Grodnem były dobrze znanymi miejscami w wyższych sferach.
Hrabina Maria brała się czasami za pióro lub pędzelek. Przed I wojną światową wydała nawet jakieś swoje dzieło pod pseudonimem Monkgud (przydomek Pusłowskich), które jednak nie przeszło do historii literatury. Inna jej praca, „Wolny ptak”, napisana w języku francuskim, przełożona później na polski przez autorkę, również nie zagrzała miejsca na półkach znawców literatury. Miała dwóch synów. Starszego Michała, który gospodarzył w niedalekich Bojarach, zamordowali w 1939 r. miejscowi komuniści. Drugi syn wyemigrował do Francji, zmarł w Nicei w 1943 r.
Wiele okolicznych gruntów należało niegdyś do Marii księżnej Zamojskiej. Dziś pola nadal są zadbane – kołchoz „Swisłocz” jest nawet kilkakrotnym zwycięzcą ogólnobiałoruskiego współzawodnictwa gospodarstw rolnych. W 2002 roku były tutaj największe zbiory. Ktoś mógłby w tym miejscu zarzucić nam nostalgię po czasach kołchozowych, jednak nie doczekacie się Państwo szlochów, ten system sam siebie dawno i bezpowrotnie skasował. Natomiast niektóre gospodarstwa o wielkich obszarach, opierające się na współczesnych osiągnięciach naukowych i technicznych mogą dobrze funkcjonować i w nasze dni.
Zaniewicze
Kościół pod wezwaniem Najświętszego Serca Jezusa i Św. Józefa
Kościół stoi w polu, ogrodzony współczesnym ogrodzeniem, murowany. Żelazna bramka, alejka z dębów i lip. Po prawej stronie cmentarz. Kościół parafii Zaniewicze jest przykładem architektury neoklasycystycznej, która miała wpływ na sakralne budownictwo katolickie na Grodzieńszczyźnie od początku XIX wieku. Został ufundowany przez miejscową ludność i okolicznych dziedziców w 1917 r. Projekt świątyni powstał od razu po tolerancyjnej carskiej ustawie wyznaniowej, czyli w 1906 roku.
Budynek prostokątny, dach dwuspadowy. Na frontonie serce Jezusa. Monumentalny portyk o czterech kolumnach, zwieńczony trójkątnym frontonem, po bokach wejścia puste nisze. Elewacje boczne mają po trzy okna w kształcie łuków. Takie same trzy okna znajdują się w ścianie elewacji tylnej. Wewnątrz sześć tablic epitafijnych związanych z rodzinami Borzeckich i Wereszczyckich.
Cmentarz przykościelny
Cmentarz jest oczyszczony z krzaków. Kilka drzew, sosna, jodła, brzoza, nie dają mrocznego cienia, tak przyjaznego chwastom. Najstarszy pomnik na cmentarzu, postawiony chyba na grobie rodziny Zalewskich, pochodzi z 1914 r. Napis na grobie ś.p. Adama Strzałkowskiego informuje, że zmarł w 1917 r. Bliżej kościoła, w pierwszym rzędzie, znajdują się mogiły proboszczów parafii. Granitowy pomnik ze zdjęciem ustawili wierni na grobie swojego proboszcza, poświęcając mu takie epitafium: „Ś.p. Ksiądz Józef Maciejewski, wielce gorliwy i dobroczynny kapłan. Długoletni proboszcz parafii zaniewskiej. Zmarł w Panu 25 IV 1984 r. Żył lat 75. Pokój jego duszy. Dla upamiętnienia zasług w ofiarnej, pełnej poświęcenia duszpasterskiej pracy od wdzięcznych parafian.” Obok czarny granit, krzyż bez figury Jezusa, pomnik innego proboszcza zaniewickiej parafii: „Ś.p. Ksiądz Antoni Andycki (Audycki?), proboszcz parafii Zaniewskiej. Zmarł 27 Lipca 1932 r., żył lat 79. Cześć jego pamięci. Pamiątka od rodziny.” Pomnik jest sygnowany przez kamieniarza A. Sankowskiego z Indury. Niedaleko nagrobek Stefanii Strzałkowskiej (zm. 1913). Trudno jednak spotkać na tych grobach inne niż Zaniewskich nazwiska.
Na zakręcie drogi malutki folwark, nazywany niegdyś Wandopolem na cześć właścicielki. Jej siostra, Marta, też miała pod Swisłoczą swój majątek. Po dworku pana Chlewińskiego pozostała tylko alejka.
Bohatyrowicze
Dzięki Wielkiej Damie stały się dla oświeconego Polaka miejscem kultu pisarki i jej bohaterów. Pożegnawszy dwór Hrabiny Krasińskiej, kościół w polu, pozostałości po folwarku, jedziemy bardzo uważnie, aby nie przeoczyć Antka – drewnianego, jednak solidnego bałwana wskazującego kierunek na Bohatyrowicze. Potem Jaśko i Mojszyk, też drewniane posągi, doprowadzają nas do mogiły Jana i Cecylii. Ponieważ jednak jest jedna niepowtarzalna prawda: że drewno próchnieje, więc mimo wszystko polegamy głównie na mapce.
Z tej pary legendarnego kmiecia i szlachetnie urodzonej pani ma swój początek ród Bohatyrowiczów. Jaka by nie była prawda i co by nie mówili naukowcy, wycieczkowicz i tak wie, że Jan i Cecylia są protoplastami Bohatyrowiczów. Jednak Józef Jodkowski, słynny nasz historyk, spoczywający już na Powązkach, twierdził: „O «siole» Bohatyrowiczów nie mogliśmy odnaleźć wiadomości nawet w aktach Metryki Litewskiej. Nie znajdujemy jej również na mapach Sztabu Generalnego”. Jednak jakieś wieści docierają do nas z herbarzy szlacheckich. W 1509 r., za czasów Zygmunta I Starego, jeden z Bohatyrowiczów był tłumaczem królewskim, który posłował do tatarskiej Ordy w 1522 r. Odnajdujemy również imiona Jana, Iwana, Hieronima Bohatyrowiczów, ziemian Powiatu Grodzieńskiego w połowie XVI w. Mikołaj Bohatyrowicz, poseł województwa trockiego, podpisał akt elekcji Jana Kazimerza w roku 1648.
Samo nazwisko „Bohatyrowicz” pochodzi od ruskiego „Bogatyr” (bohater). Do Rosji dotarło na pewno wraz z Tatarami, bo w ich języku słowo brzmiało „bohadur” i dotyczyło śmiałego, walecznego wojownika. Chyba informacja o takim pochodzeniu nie skrzywdziłaby współczesnych Bohatyrowiczów – Tatarzy przed wiekami tutaj osiedleni byli szanowani przez Polaków, Litwinów, Białorusinów i szczególnie przez władców, którzy zrównali ich w prawach ze szlachtą litewską.
Za czasów polskich miejscowość Bohatyrowicze była oblegana przez wycieczkowiczów z całej Polski. Zaglądali tu nawet miłośnicy twórczości pani Elizy spoza granicy Państwa Polskiego. Przyjeżdżali rowerami, przypływali kajakami, przychodzili na piechotę. Ci, co przyjeżdżali bryczkami obładowanymi walizkami, pozostawali na dłużej, płacąc po 4 złote za dobę. Każdy dom w Bohatyrowiczach mógł przyjąć gości. A było tych domów wtedy prawie dwadzieścia, czystych i zadbanych. Za władzy ludowej mieszkańcy nie mieli już własnych hektarów. Dziesięć arów na polu kołchozowym, w zagrodzie świnia, kilka kur, pies lub kot. Na całą okolicę dwie krowy i ludność w liczbie 13… W roku 2009 ich liczba układała się już na palcach jednej ręki. A i ostatnie krowy odprowadzono już do rzeźnika…
Klemens Strzałkowski, szlachcic drobny, ale charakteru szlachetnego i dowcipnego, pojął za żonę w 1901 r. Stasię Kamieńską. W ten sposób stał się gospodarzem majątku Miniewicze. Wpływy powieści „Nad Niemnem” widać gołym okiem. Ależ musiała się cieszyć pani Eliza widząc, jak jej fantazje wcielały się w życie!
Potem komuniści z Hledowicz i Poniżan zabrali Klemensa i Kazimierza Strzałkowskich. Wieźli ich wozem, trzymając broń w pogotowiu. Kazimierza Strzałkowskiego, wnuka Jana Kamieńskiego, powstańca styczniowego (pierwowzoru Benedykta Korczyńskiego z powieści Orzeszkowej „Nad Niemnem”) zamordowali po drodze w lesie. Pani Hanna, małżonka Kazimierza, odnalazła ich ciała i przewiozła je na cmentarz w Łunnie. Tam spoczęli obok swoich przodków. Majątek, dobra Strzałkowskich, rozkradł komunista, chłop z Miniewicz o nazwisku Mikuła. Kara Boska doścignęła go jednak – zabito go gdzieś, jak mówiono, w powiecie oszmiańskim, dokąd pojechał zakładać kołchozy. A dwóch innych złoczyńców utonęło podczas jakiegoś sowieckiego festynu.
Nie ma już folwarku (Korczyna) – ten, do którego przyjeżdżała Eliza Orzeszkowa, spłonął podczas I wojny światowej. Zostały fundamenty i ławeczka między dwoma klonami, gdzie pisarka lubiła przesiadywać, przypatrując się ze stromego brzegu nurtowi Niemna i rybakom na dłubanych czółnach. Nie ma tutaj już ani Strzałkowskich, ani Kamieńskich. Wspomniana już pani Hanna z pomocą siostry Dzierżyńskiego, Aldony, wyjechała do Polski w 1953 roku. Pozostali ostatni Bohatyrowicze i dworek Strzałkowskich, kupiony przez sowieckiego generała i porzucony. Stoi z pękniętym sercem, zaniedbany. Biedna sierota po czasach wzniosłych i tragicznych.
W Bohatyrowiczach pozostało już tylko 5 osób – starych i porzuconych. Sami wybrali taki los, bo cóż oni mogliby zrobić z dala od swojej ziemi? Autobus i autoławka (sklep objazdowy w samochodzie) przyjeżdżają tu raz na tydzień. Po Strzałkowskich został niewielki dom murowany z pęknięciem przez całą ścianę. Wiatr hula w pustych, zniszczonych pokojach. Były dwór Kamieńskich – Korczyńskich to już tylko fundamenty i kamienna oficyna o ładnych sklepieniach, wynajmowana w lecie wycieczkowiczom. Ściany jeszcze stoją – mają dobry dach. Drewniany dom popada w ruinę. Któż ocali te miejsca? Któż tchnie w nie życie?
Mogiła Jana i Cecylii
Był to grobowiec bardzo prosty i ubogi, ale takiego kształtu i w taki sposób przyozdobiony, że aby móc podobny mu zobaczyć, trzeba by cofnąć się wstecz o kilka wieków. Składał się on z sześciokątnego, grubego u podstaw a zwężającego się ku szczytowi krzyża, na którego czerwonym tle bielała postać Chrystusa, a którego boki ok1yte były różnobarwnymi godłami i figurami. Były tam białym pokostem powleczone i ściśle do krzyża przylegające trupie głowy i różne narzędzia Chrystusowej męki, płaskie popiersie Marii, z tkwiącymi w nim siedmiu pozłacanymi niegdyś i w kształt miecza wyrzeźbionymi strzałami, wsparte na rękach i w zamyśleniu na podstawach z drzewa lub gliny siedzące wypukłe figury świętych. Z chudości tych figur, ze szkieletowej długości ich członków, z okaleczeń, którymi czas zatarł rysy ich twarzy, po znać można było smak i robotę odległych czasów. Krzyż był tak spróchniały, że rychłym upadkiem groził, ale rozpięta na nim postać Chrystusa i boki jego okrywające figurę, przez czas okaleczone, ze spłowiałymi barwami i pozłotami, zachowywały niezmącone główne zarysy swe i cechy. Osłaniał je i od zupełnego zniszczenia chronił rozpięty u szczytu gontowy daszek. Na szerokiej podstawie krzyża bielał wyraźny jeszcze choć miejscami zacierający się już napis: JAN I CECYLIA, ROK 1549, memento mori.
Jak już stwierdziliśmy powyżej, trudno było udokumentować historię leżącej na uboczu okolicy mogiły. I wtedy pani Eliza oparła się na przekazywanym z pokolenia na pokolenie wśród Bohatyrowiczów opowiadaniu o pochodzeniu rodu i jego protoplastach. Opowiadanie, czy raczej legenda opisana przez Orzeszkową w stylu romantycznym, stała się dla wielu ludzi prawdziwą historią, choć, jak wiemy, nie pozbawioną sprzeczności.
Folwark i wieś Miniewicze
Folwark, czyli Korczyn, według powieści „Nad Niemnem”, znajdował się na skraju Bohatyrowiczów i należał do rodziny Kamieńskich. Jako wiano przeszedł do rodziny Strzałkowskich. Od lat 20-ch aż do agresji sowieckiej jego właścicielem był Klemens Strzałkowski. Miał on wówczas 282 dziesięciny ziemi ornej, 100 dz. łąki i 62 dz. lasu. Po roku 1886 dojechać można było tutaj nie tylko bryczką, ale i parostatkiem, który przypływał z Grodna trzy razy w tygodniu. Podróż, wedle słów pisarki, trwała sześć godzin i wcale nie była nudna. Obok Miniewicz leży długa wieś na urwistym brzegu Niemna. Za dawnych czasów wszystko tu kipiało życiem bo nawet sama natura o to dbała. U stóp wysokiego, krętego brzegu, w całej krasie leniwie pluska się Niemen. Gdzieś tutaj stała kiedyś pani Eliza, która tak oto potem pisała:
Z jednej strony widnokręgu wznosiły się niewielkie wzgórza z ciemniejącymi na nich borkami i gajami; z drugiej wysoki brzeg Niemna, piaszczystą ścianą wyrastający z zieloności ziemi, a koroną ciemnego boru oderżnięty od błękitnego nieba, ogromnym półkolem obejmował równinę rozległą i gładką, z której gdzieniegdzie tylko wyrastały dzikie pękate grusze, stare krzywe wierzby i samotne słupiaste topole. Dnia tego w słońcu ta piaszczysta ściana miała pozór półobręczy złotej, przepasanej jak purpurowa wstęga tkwiąca w niej warstwa czerwonego marglu. Na świetlnym tym tle w zmieszanych z dala zarysach rozpoznać można było dwór obszerny i w niewielkiej od niego odległości na jednej z nim linii rozciągnięty szereg kilkudziesięciu dworków małych. Był to wraz z brzegiem rzeki zginający się nieco w półkole sznur siedlisk ludzkich, większych i mniejszych, wychylających ciemne swe profile z większych i mniejszych ogrodów. Nad niektórymi dachami, w powietrzu czystym i spokojnym wzbijały się proste i trochę tylko skłębione nici dymów; niektóre okna świeciły się od słońca jak wielkie iskry; kilka strzech nowych mieszało złocistość słomy z błękitem nieba i zielonością drzew.
Jeszcze kilka minut stoimy w ciszy, przyglądając się rozpostartemu przed nami landszaftowi, starając się połączyć wrażenia pisarki i swoje, które dzieli bez mała 130 lat.
Obecnie mieszka w osiedlu dwadzieścia kilka osób, emerytów miejscowego kołchozu. Lud prawosławny, zaniedbany i porzucony, nie reagujący nawet na licznie zwiedzające te miejsca grupy turystów. Wieś ożywa wiosną, podczas sadzenia kartofli, latem – kiedy z miasta przyjeżdżają wnuki i jesienią – przy wykopach ziemniaków.
Mogiła powstańców
Niedaleko, 300 metrów w głąb lasu, znaleźć można niewielki kurhanek usypany za czasów polskich, zwieńczony płasko ciosanym czarnym kamieniem. Smukły, drewniany, usztywniony krzyż z lakonicznym napisem: „Gloria Victis” – „Chwała zwyciężonym”. Kto dowodził tymi powstańcami? Nie wiemy. Czy wiedziała to Pani Eliza? Napewno więcej niż napisała. A w „Nad Niemnem” czytamy:
„Jan w milczeniu pogórek ten Justynie ukazał, ona też milcząc skineła głową; wiedziała że to zbiorowa mogiła.
-Ilu ?- z cicha zapytała.
– Czterdziestu – odpowiedział, głowę znów odkrył i kroku pszyśpieszył.
Suche, czarne szyszki pod stopami ich zaczszeszcały, kiciasty ogon uciekającej wewiórki zaszeleścił w jodłach, kos gwizdał donośnie, trochę dalej szczygły zanosili się do śpiewu, jeszcze dalej gruchały gołęmbie i tętniały we wszystkich stronach rytmiczne stukania żółn i dzięciołów…… kiedy jan i Justyna staneli u Mogiły na kturej gdzie niegdzie bujały proste i wysokiełodygi kompanuli, mające zda się, tuż, tuż, pszy najlżejszym powiewie w delikatne liłowe dzwonki uderzyć. Jan z głową odkrytą u stop Mogiły stojąc z wolna wymówił:
– Zupełnie jak w pieśni:
Chyba czarny kruk zakracze
Czarna chmura dżdżem zapłacze.
Kwadranse upłynęły, godzina prawie minęła, a Justyna siedziała jeszcze na stoku Mogiły utopiona w myślach i uczuciach prawie zupełnir dla niej nowych…
Samotność i zapomnienie. Ileż wiosen, ile zim i jesieni przeminęło nad tym pogórkiem wznoszącym się za jeziorem jałowych piasków w zamkniętym kole starego boru! Ile przez ten czas przeniosło się po świecie hucznych, triumfalnych, wesołych szumów, których najlżejsze echo tu nie doleciało! Płynęły dnie za dniami, lata za latami; kędyś, daleko, w wesołe pary łączyli się tancerze i zakochani; pracownicy z plonami w dłoniach wracali do ognisk domowych, wojownicy z chwałą na czołach nieśli zwycięskie sztandary, po cmentarzach płonęły pochodnie żałobnych parad i kwitły kwiaty kochającymi dłońmi zasadzone. Tu, nad tym grobem wiecznie było cicho i samotnie. Świat o nim nie wie nic i tylko niebieskie sklepienie zapala nad nim w pogodne noce gromnice gwiazd i lampę księżyca, a w dżdżyste i burzliwe – rozciąga mokre całuny chmur i huczy potężnym żałosnym hymnem wichrów. Wiosny i lata grają mu rozgłośną muzykę ptasich śpiewów, a zimy kładąc po drzewach śniegi i szrony zmieniają je w marmurowe i kryształowe grobowce. Wtedy bywa tu zimno i pusto; blade słońce miriadami iskier haftuje śnieżne wysłanie polany, a w krysztalowych koronkach drzew przemienionych w grobowce czerwony gil niekiedy zagwiżdże, sroka uderzy w żałobne skrzydła lub siwe wrony, te kumochy lasu, osiądą na nich i ochrypłymi głosy zagadają o plotkach ziemi… Zupełnie jak w starej pieśni:
Chyba czarny kruk zakracze, Czarna chmura dżdżem zapłacze…
Chyba też zima i drzewa powiewają cmentarnymi woniami jodłowca i pleśni, a w letnie wieczory wysmukłe kampanule, tkniętne powietrzną pieszczotą, uderzą w liliowe dzwonki na pacierz żałobny, który wyszepczą chyba niskie trawy…”.
Po drodze do Łunnej
Dziedzic mejscowy Jan Mazolewski niedaleko Łunny miał 148 dziesięcin ziemi ornej, 33 dz. łąki, 48 dz. lasu. Edward Tarasowicz gospodarzył na Siemaszkowszczyźnie na 271 dziesięcinach gruntów, był także dziedzicem w majątku „Wolna”, gdzie uprawiał 172 dziesięciny ziemi ornej, miał 136 ha łąki i 151 ha lasu. Radzwonowicz gospodarzył zaś na 207 ha należących do Olgi Mazolewskiej. Wiele z takich rodzin po wejściu sowietów na te tereny dotknął tragiczny los, a świadkowie tego, ich dworki, został splądrowane. Po latach po niektórych i śladu nie pozostało lub tylko ruiny…
Łunna
Leży na płaskim terenie, Niemen śliczną pełną błękitu poranną wstęgą podpiera ją i otula. Zmierzch czaruje swoją tajemniczością i zagadkami minionych wieków. Nie we wszystkim można byłoby zgodzić sią z panią Elizą, która pisząc list do pana Skirmunta w 1902 r. odnotowała:
Łunna jest wsią bez szczególnej malowniczości, ale ma piękne pola, piękne łąki, duży ogród i prawdziwie wspaniałe, stare zadrzewienie dworu. Są tu szczególnie akacje tak potężne, jakich w klimacie naszym nie widziałam nigdy i bardzo piękne odwieczne lipy. Wszystko to pomimo deszczów i chłodów, w momentach rozpogodzenia się nieba sprawia mi wiele przyjemności. Jest blisko kościółek niewielki, ładnie zbudowany i gustownie urządzony, który każdego ranka, południa i wieczora dzwoni na Anioł Pański. Nie umiem powiedzieć, jak dziwne wrażenia sprawia na mnie odgłos tego dzwonu, coś jakby wołanie ku górze, jakby rozsypujące się w powietrzu tony muzyczne…
Dawniej miasteczko o poetyckiej nazwie, obecnie wieś Powiatu Grodzieńskiego. Leży na drodze biegnącej w trzech kierunkach: do Grodna, Wołkowyska i Skidla. Tereny nadzwyczaj ładne, cisnące się do spokojnego Niemna. Historycy twierdzą, że Aleksander Jagiellończyk obdarzył dworem nad Niemnem kniazia Konstantego Kruszyńskiego. Darowizna ta ponoć została przekazana w roku 1505 pod warunkiem, że kniaź będzie korzystał z tych dóbr do czasu, póki nie odzyska swoich majątków straconych na rzecz Moskwy. Moskalom nie spieszyło się ze zwróceniem dóbr – dzieci powyrastały, a majątków im nie zwracali. W 1513 r. dostojny kniaź wydał córkę Annę za nie byle kogo, bo za samego Iwana Bohdanowicza Sapiehę, którego ród wkraczał wówczas w erę świetności.
Wdowa po kniaziu Kruszyńskim, chyba bojąc sią apetytów nowej rodziny i aby nie stracić swojej części majątku, oddaje się pod opiekę królowej Bony. Królowa, pani energiczna i mądra, jakby pieczętując swoje prawa do tych gruntów, zakłada w 1546 r. kościół. Plebanowi, aby ten miał kawałek chleba na co dzień, zapisuje z własnych dóbr trzy włoki ziemi. Do tego na brzegu Niemna już stał drewniany kościółek, nie wiadomo przez kogo wzniesiony.
Sapiehowie uznali, że miasteczko i kościół należą do nich, skoro powstały na ich ziemiach. Komisja wytypowana przez bystrą Włoszkę wytyczyła więc granice między dobrami. Od tego czasu połowa Łunny jest królewska, a druga połowa sapieżańska. Zapomnieliśmy dodać, że miasteczko powstało w 1531 r., ma więc historię sięgającą XVI wieku, kiedy to było w posiadaniu Sapiehów i królowej Bony.
Leci czas, zmieniają się właściciele. W okresie rządów króla Stasia miasteczko należy do ekonomii królewskiej i z polecenia Antoniego hrabiego Tyzenhauza powstaje tu szkoła parafialna, w której uczy się 10-15 dzieci. Po rozbiorach dobra te przechodzą we władanie hrabiego Walickiego. Dostojna córuchna o imieniu Wera przynosi w posagu część dóbr łunnieńskich Janowi Czechowskiemu. Za czasów tych władców, a mianowicie w roku 1833, majątek ten składał się z dwóch folwarków, pięciu wiosek i miasteczka, poddanych było 527. Roczny dochód wynosił ponoć 40.000 złotych.
A czas leci i znów dzięki uczuciom czcigodnej Józefy z Czechowskich majątek Łunna zmienia swojego właściciela, tym razem na Romera. W latach dwudziestych właścicielka Regina Romerowa ma 338 ha ziemi ornej, 48 ha łąki, 27 ha lasu. Łunna staje się majątkiem wzorowym i nowoczesnym. Z tego czasu pozostały stawy i stara brukowana szosa biegnąca ku Niemnowi.
Druga część Łunny, sapieżańska, była w posiadaniu Krzywickich, gospodarzy zaradnych i pracowitych, dbających o stan majątku. Józefa Krzywicka przyniosła te dobra w posagu Władysławowi Tarasowiczowi. Ostatni z Tarasowiczów został aresztowany przez bolszewików w Wilnie w 1940 r., zginął w więzieniu. Jego dwaj synowie nie mieli życia usłanego różami. Stanisław znalazł się w Kanadzie, Kazimierz podczas wojny był wójtem Łunny, przeszedł przez sowieckie łagry, skąd wyjechał do Polski.
W 1886 r. miasteczko, centrum łunnieńskich włości, liczy 1392 mieszkańców, ma kościół, cerkiew, 3 żydowskie modlitewne domy, 20 kramów, 3 szynki. Na początku XX wieku odwiedzane jest przez Elizę Orzeszkową, która uwiecznia je w swojej twórczości. W 1924 roku w Łunnie mieszkają 1884 osoby. Pod koniec lat trzydziestych mieszka tutaj 1155 wyznawców judaizmu, 550 katolików i 200 prawosławnych. Miejscowi przypominają nazwiska wójtów gminy: Szczypskiego Kazimierza, Szweda Jana. Nazwiska policjantów: Makowskiego, Rzywuskiego, Chożyńskiego, Skrzypskiego, Szkońskiego. Nauczycieli: Szurowskiego, Falkowskiej, Józefa Nabłoki. Nazwy ulic: Brzestowicka, Wołpiańska, Paderewskiego, Grodzieńska, Plac 3 Maja, Skarbowa, Kościelna. Dzisiaj inne czasy, ale nazwy z epoki sowieckiej wciąż widnieją w nazwach, np. ul. Kirowa.
Aktywna gospodarczo i politycznie była społeczność żydowska miasteczka. Ponad 20 sklepów żydowskich, handel z wozu, rzemiosło nadomne, wyrób skór, krawcy, szewcy na każde zapotrzebowanie i na wszelki gust. Obrotni żydzi dostarczali towar na zamówienie, dawali na kredyt. „Kohan” to na przykład porządny sklep obuwia z głównym towarem – kaloszami z Lidy; „Kapłana” to warzywa i owoce dostarczane również do pobliskich miast; „Gołdin”, a raczej „bracia Gołdin”, to młyn i sklep; „Złote jabłko” – sklep ubrań gotowych.
Miasteczko ma szkołę, wyznawcy Mojżesza korzystają z 5 bożnic. Jednak autorytet rabina zaczyna podupadać podczas kryzysu ekonomicznego lat trzydziestych. Potem, w czasie wojny było getto i mord na ludzie żydowskim. Pozostały do dziś domy z gwiazdą Dawida na frontonie.
Różnice w poziomie zamożności mieszkańców w okresie międzywojennym nie dawały spać spokojnie części młodzieży: nocą rozklejała ulotki, wywieszała czerwone transparenty i flagi, w końcu, we wrześniu 1939 r. budowała triumfalne bramy i cieszyła się ze spotkania Armii Czerwonej. Rozbrajano polskie władze i zbrojnie utrzymano przeprawy pod Łunną na Niemnie. Wkrótce jednak radość jednych obróciła się w łzy innych. Czerwoni swoim zwyczajem zaczęli odbierać sklepy, zaganiać rzemieślników do spółdzielni, zabraniać nauczania religii.
Podczas wojny w Łunnej był silny garnizon policyjny, do dzisiaj ocalały bunkry koło byłej siedziby komendanta.
Kościół
Od 1782 r. wierni modlili się w zbudowanym właśnie kościele pod wezwaniem św. Anny, ufundowanym przez króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Kościół ma architekturę klasyczną, w której można dopatrzeć się elementów barokowych. Zrobiony z kamienia polnego, zwieńczony dwuspadowym dachem krytym blachą. Na frontonie napis „Fund Anno Domini 1782 Renov 1895”.
Na dziedzińcu dużo kwiatów i kilka starych pomników okolicznych dziedziców i ich rodzin. Po lewej stronie od wejścia spoczywa marszałek szlachty grodzieńskiej, Józef Kamieński, z małżonką Rozalią z Mrozowskich. Zmarli w latach 1842 i 1843. Po tej samej stronie kute ogrodzenie bez pomnika. Kilka kroków dalej wysoki, około pięciometrowy żeliwny pomnik z ciężkim żeliwnym ogrodzeniem, w którego odlewie wykorzystano motywy roślinne. „Aleksander i Waleria z Romerów, rodzice zmarłej swej córce Jadwidze ten pomnik żalu postawili dnia 17 lipca 1855 r.” Po prawej stronie widoczny przy furtce wyniosły, murowany pomnik rodziny Czechowskich, z częściowym żeliwnym ogrodzeniem.
Kościół podzielony jest słupami na trzy nawy. Wystrój klasyczny. Ciekawy obraz w bocznym ołtarzu Matki Boskiej z Dzieciątkiem. Ludzka pamięć przekazuje legendę, jakoby przed tym ołtarzem brali ślub pierwsi Bohatyrewicze. Na ścianach liczne epitafia: Józefy z Zawistowskich Ejsmontowej, wojskiej grodzieńskiej, zm. 1849 r., Jana Czechowskiego, sędziego, zmarłego w 1823 r. i Eustachego Czechowskiego, poległego w potyczce z Turkami w 1829 r., Aleksandra i Walerii z Romerów Czechowskiej. W kruchcie epitafium ku pamięci Tekli z hr. Komarowskich Niemcewiczowej, zm. w 1902 r. Nad lożą kolatorską napis informuje: „Pamięci Xiężnej Maryi z Szemiottów Druckiej Lubeckiej, ur. 2 lipca 1833 r., zm. 9 grudnia 1897 r. od włościan parafii łunnieńskiej, wdzięcznych za odnowienie tego kościoła i inne rozliczne dobrodziejstwa. Zielone Świątki 1900 r.”
W 1895 r. ze składek ludu oraz ofiary ks. Druckiego-Lubeckiego i jego czcigodnej małżonki kościół został kapitalnie przebudowany. Zamówiono gotyckie ołtarze. W roku 1911, za czasów probostwa ś.p. księdza Mieczysława Radziszewskiego, zamontowano w kościele organy. To dzieło z kamienia i cegły widzimy dzisiaj w glorii różnych kolorów. Ksiądz Lucjan, obecny proboszcz, lubi kwiaty, do tego ma duszę wzniosłą – zna się na pięknie. Dzięki jego miłości do historii znamy nazwiska kolejnych pasterzy parafii Łuneńskiej od początku istnienia kościoła murowanego. Byli nimi księża: Mateusz Antoni Dzielnik (1765-1785), pochowany pod głównym ołtarzem, Stefan Rylewicz (1785-1786), Michał Kopecki (1795), Ignacy Nowicki (1796-1801), Leon Koncewicz (1801), Stanisław Ratski (1801), Paweł Jackowski (1801-1805), Michał Dziekoński (1805), Tomasz Ignatowicz (zm. w 1831 r., żył lat 85), Piotr Sadziewicz (1831-1832), Adrian Ladanowicz (1832-1833), Stanisław Wojtkiewicz (1832-1835), Adrian Słodkiewicz (1835-1837), Paweł Gramaszkiewicz (1837-1841), Jan Soroka (1841-1843), Józef Grzedzieński (1854-1859), Julian Olszewski (1883), Kazimierz Grymaszewski (zm. w 1892), Antoni Dolinkiewicz (1895). Adam M. (zbudował plebanię), Antoni S. (odnowił kościół, zbudował dwa ołtarze, św. Józefa i Matki Bożej, kosztem 500 rubli srebrem), Piotr Mazur (1911-1922, zbudował dziesięciogłosowe organy), Zenon Worotyniec (1922-1927), Mieczysław Radziszewski (1927-1948, osądzony przez Sowietów na 6 lat lagrów; należał do AK). Od 1948 do 1955 r. kościół w Łunnie nie miał księdza, później parafię objął Władysław Naczko (1955-1982). Od roku 1982 (z krótką przerwą) proboszczem w Łunnie jest wspomniany ks. Lucjan Radomski, skarbnica wiedzy krajoznawczej.
Cmentarz
Ogrodzony murem, ma dwa wejścia. Żelazne krzyże na grobach Strzałkowskich Franciszków – ojca i syna, ostatnich właścicieli Miniewicz, zamordowanych przez komunistów. O jednym z tej rodziny w liście do W. Zyndram Kościałkowskiej w roku 1886 Eliza Orzeszkowa pisze:
„Pamiętasz dziwaka Strzałkowskiego w pięknej zagrodzie? Chodziliśmy do niego gruszki jeść, jak chodziliśmy po agrest i porzeczki. Przyjmuje nas bardzo gościnnie i coraz więcej przenośniami mówi”.
Odnajdziemy tutaj pod ciężką płytą i krzyżem Chrystusa grób rodziny Kamieńskich (Korczyńskich). Jest też grób nieznanego żołnierza z 1928 r. Na cmentarzu stoi kaplica z XIX w. Na frontowej elewacji kaplicy napis: „Tu spoczywają zwłoki doktora Antoniego Bartoszewicza, zmarł 13 marca 1933 r., żył lat 78.” Na pomniku poświęconym Jadwidze Kramkowskiej epitafium: „Nadzieję moją złożyłam w grobie i grób mnie tylko pocieszy po tobie. Matka – Córce”. Z lewej strony mogiła ks. proboszcza Łunny, który zmarł w 1867 r. Przed kapliczką okazałe pomniki lekarzy i bogatszej szlachty.
Informacja aktualna
Dzisiaj miasteczko jest centrum gminy. Znajduje się tu poczta, szkoła, kościół, cerkiew, kilka sklepów. Zachowały się jeszcze budynki poczty i apteki z początku XX wieku. Dość liczna jest liczba domów pożydowskich, zbudowanych w latach trzydziestych, z gwiazdą Dawida na szczytach i bez niej. Wszechobecne jest wrażenie szarości i biedy.
Sł. B. Irena Teresa Olizar (1926-2005)
Aktywna harcerka, żołnierz AK, działaczka „Solidarności”. Urodziła się w Łunnie w rodzinie inteligenckiej. Do szkoły chodziła w Świsłoczy. Aresztowana w 1948 r., przeszła przez ciężkie śledztwo w więzieniu w Grodnie, została skazana na 25 lat łagrów sowieckich. W strasznych warunkach obozu pozostała osobą o nadzwyczajnej sile ducha. Po roku od wyjścia z obozu (1956 r.) wyjechała do Polski. W sowieckiej rzeczywistości nie było dla niej miejsca w jej małej ojczyźnie.
Jedziemy drogą do Milkowszczyzny
Po Łunnie, tak samo ślicznej jak jej nazwa, mamy piękną drogę. Przekraczamy cichy i łaskawy Niemen chowający swoją siłę w pokorze i krzakach nawisłych nad samą wodą. Już nigdzie nie skręcamy szukając śladów. Nie dojeżdżając do Chorcicy, dworu sławnych Druckich – Lubeckich, wspominamy tylko osobę znakomitego Franciszka Ksawerego Druckiego – Lubeckiego, ministra finansów Królestwa Polskiego pierwszej połowy XIX w. Nie zatrzymujemy się też koło niewelkiej cerkiewki ufundowanej przez księżną Marię Drucką – Lubecką z Zamoyskich dla ludu miejscowej wiary prawosławnej za szlachetne ich zachowanie się podczas bolszewickiej nawały.
Za Chorcicą skręt w prawo. Jakieś 10 kilometrów obok Niemna stał niegdyś dwór dziadka pisarki z linii matki – pana Kamieńskiego, zasłużonego oficera Jego Carskiej Mości. W Skidlu też się nie zatrzymujemy, przyjdzie jeszcze na to czas. Po kilku kilometrach pięknej drogi, zgodnie z drogowskazem: „Milkauszczyna” skręcamy w prawo, aby po paru kilometrach dotrzeć wreszcie do kolebki Wielkiej Pani.
Cerkiew św. Opieki
Przy dojeździe do miejsca, na którym stał niegdyś folwark Pawłowskich, u wylotu na główną ulicę w Milkowszczyźnie, trzeba skręcić w prawo. Otóż tam, w otoczeniu obór kołchozowych, stoi ładna cerkiew w rosyjskim stylu, pod wezwaniem św. Pokrowa (Opieki) Matki Bożej.
Została wzniesiona przez generała-lejtenanta K. Szyrmę, uczestnika wojny z Turkami. Generał został odznaczony przez Persów, Rumunów, Włochów, Francuzów, nie wspominając już o rodzimych wyróżnieniach. Nawet przy niewątłej piersi bohatera trudno byłoby je chyba na niej umieścić. Miał generał majątki, ale nie miał ich komu zostawić, więc zbudował cerkiew. Pochodził z rodziny katolickiej, a stał się – jak widać – gorliwym wiernym prawosławia.
Milkowszczyzna
Miejsce urodzenia Elizy Pawłowskiej – Orzeszkowej. Tutaj jej ojciec, Benedykt Pawłowski, miał piękny majątek, który odkupił od rodziców swojej pierwszej żony, Teresy Borzęckiej. Niegdyś dobra te, a i grunty okolicznych folwarków, należały do Chreptowiczów. Wiele lat później, przekazany w dzierżawę majątek przynosił 5.000 rubli srebrem czystego zysku. Ruchomości wyceniane były na 10.000 rubli. Obszerne grunty, pięknie zadbane lasy (30 włók), łąki wysokiej jakości. Drewniany, jednak dość skromny dwór z krytym gontem dachem, okna nisko tulące się do ziemi, otynkowane i pobielone ściany. Dwa ganki na końcach, gniazdo bocianie. Dookoła park angielski: trawniki, ścieżki, mostki, pośrodku niewielkie jeziorko. Dwa ogrody ogrodzone sztachetami. Utulna alejka prowadziła do gościńca, na którym stała poczta. W połowie alei drewniana kapliczka o żółtych ścianach.
Wewnątrz, według opisów Orzeszkowej, dwór miał czternaście pokoi o niskich sufitach. Meble stare, ciężkie, bo nowsze i modniejsze były wywiezione do Ludwinowa, gdzie też przepadły. Na ścianach ubyło znacznie obrazów. W jednym z pokojów dwie wielkie szafy z książkami.
Tutaj 25 maja starego stylu (według kalendarza juliańskiego), a 6 czerwca 1841 r. nowego stylu (według kalendarza gregorianskiego) ujrzała po raz pierwszy świat przyszła wielka polska pisarka/strong Eliza Pawłowska 1 voto Orzeszkowa 2 voto Nahorska. 16 maja 1910 r., gdy nadszedł czas rozliczeń z własnym życiem, na dwa dni przed śmiercią pisała po raz ostatni:
„Człowiek jest nurkiem, szukającym pereł w gorzkim morzu życia, a gdy wody gorzkie pierś mu zalewają i na dnie ich rozlega się ciemność, jakże trudno mu prawdziwą od fałszywej, żywą od umarłej perłę odróżnić.”
Natomiast swój okres życia w Milkowszczyźnie, po katastrofie Powstania Styczniowego pisarka wspomina ze smutkiem, odnosi się wrażenie, że rana samotności tamtego okresu nigdy się nie zabliźniła. W jednym z listów czytamy:
„Jedne tylko przyzwyczajenie mam fatalne. Palę papierosy. Nauczyła mnie tego głęboka samotność, w której spędziłam sześć lat bardzo młodych, bo od 21 do 27-go roku życia (…) W latach tej ciszy, niemal grobowej samotności bezbrzeżnej i ciągle wewnętrznego płaczu nad sobą nauczyłam się czytać, pisać i palić papierosy. Wszystkie te trzy rzeczy robię aż dotąd.”
A i sam dwór, niegdyś wesoły i radosny, w okresie tak trudnym dla pisarki pozostał w jej pamięci w takim obrazku:
„W poojcowskim majątku, wiejskim, starym, dużym, pustym, otoczonym odwiecznymi lipami, od których w dzień było ciemno, a w których nocami jęczały sowy.”
Tylko dusza sieroca, zapomniana przez otoczenie, budząca się bez uśmiechu i radości, mogła widzieć otoczenie w tak smutnych kolorach, a dusza ta była stworzona do dzieł niepospolitych.
Podczas wojny polsko-bolszewickiej w 1920 r. miejscowe czerwone komitety robiły spisy mienia dziedziców. Z tego dokumentu dowiadujemy się, że Milkowszczyzna należała do pana Stalkowskiego, który uciekł z polskim wojskiem. Wtedy ocalała kamienna koniusznia (stajnia), a gruntów ornych było 300 dziesięcin, łąk 15, pastwisk 29, lasu 57 i nieużytków 145. W całości majątek składał się z 547 dziesięcin ziemi. Żywego inwentarza nie było, jednak w dokumencie odnotowano, że u kuzynek dziedzica, sióstr Płońskich, był 1 koń, 2 krowy, 3 cielaki i 4 świnie.
Rodzice pisarki
O rodzicach pisarki nie wiemy zbyt wiele. Ojciec urodził się na Wołyniu w majątku Pawłówek z rodziców Jana i Barbary Pawłowskich szlachetnie urodzonych, herbu Korwin. Miał trzech braci, starszego Andrzeja i młodszego Jana. Z tym ostatnim po wojnach napoleońskich wybrał się na Litwę. Dlaczego osiedlił się na Grodzieńszczyźnie, już nigdy się od nikogo nie dowiemy, a i dokumenty milczą. Prawnik, filozof, mason, poza pracą był miłośnikiem książek. Miał pokaźną bibliotekę dzieł francuskich myślicieli Oświecenia i utopistów. Coś pisał, ale nie drukował swoich prac. Był szanowanym w swoim gronie człowiekiem o poglądach niezależnych. W roku urodzenia swojej drugiej córki Elizy zostaje wybrany przez szlachtę grodzieńską na prezesa sądu powiatowego. Pracuje dużo, chyba czuje się źle. 28 listopada 1843 r. „nad stosami papierów w nocy przy biurku w gabinecie swoim atakiem apoplektycznym śmiertelnie ugodzonym został” – wspomina pisarka. Nie znała go, a jednak miał na nią ogromny wpływ, odziedziczyła po nim skłonności wolnomyślicielskie i szereg innych zalet, które potem zaowocowały w niej wielkimi dziełami w życiu.
Pisarkę otaczało w dzieciństwie morze modlitw i opieki ze strony teściowej pana Benedykta, babuni Elżbiety Kamieńskiej z Kaszubów, niegdyś pięknej kobiety. Babcia na zmianę oskarżała zięcia i jednocześnie usprawiedliwiała go w modlitwach. Kiedyś złapawszy za rękę Elizę przed portretem ojca, błagała: „Pamiętaj, abyś była do niego podobna, pamiętaj, abyś była taka jak on!” (ze wspomnień pisarki). Do ojca będzie tęsknić przez całe życie. Pod koniec lat życia Eliza Orzeszkowa modli się do ojca:
Ojcze mój, co spoczywasz w grobie! Wołam do ciebie, cześć tobie składam. Oczy ciała mojego nie widziały cię nigdy, boś umarł wtedy, gdym nie czuła jeszcze co ból… Ale jednak znam cię, o ty mój opiekuńczy duchu, boś mi się co nocy w snach moich ukazywał dziecinnych, bo w dziecinnych troskach moich modliłam się do ciebie, bo gdy dojrzałam, ujrzała cię dusza moja ducha oczyma. (…) I czuję serca twojego uderzenia, i widzę ciebie, kocham ciebie, pod twoje tulę się skrzydło. I dziś gdy cierpię, to mi się zdaje, że głowę moją na twoim łonie składam, że tulisz do siebie słabe i ukochane dziecko swoje (…).
Matka pisarki, Franciszka Pawłowska 2 voto Widacka, piękna i jednocześnie kontrowersyjna postać w życiu swojej córki. Pochodziła z rodziny oficera wojsk Napoleona. Pełna energii, patriotyczna i nieustępliwa w wielu sprawach, na pewno w zbyt wielu. O urodzie matczynej Orzeszkowa pisze z zachwytem i lekką zazdrością:
Była piękną. Podnoszę oczy i patrzę na zawieszony nad biurkiem moim bardzo dobrym pędzlem malowany jej portret. Wysmukła brunetka z niezmiernie swieżą cerą i ogromnymi czarnymi jak noc oczami, ze szczupłą, ślicznie utoczoną ręką, w sukni dekoltowanej i kunsztownym naszyjniku dookoła łabędziej szyi; z obu stron owalnych, różowych policzków spadają, zakrywając uszy, grona czarnych loków. Taka jest na portrecie i taką ją pamiętam.
Despotyczna, kategoryczna w swoich sądach, jeszcze bardziej oddaliła się od swojej córki po jej zamążpójściu. „Niech Bóg broni” – tak wyraziła się kiedyś pani Franciszka o zawodzie pisarki dla swej córki. Bóg nie usłyszał, nie obronił, ale zesłał łaskę.
Za kim jeszcze z lat dziecięcych będzie tęsknić Eliza? Wiemy, że za drogą babunią Elżbietą. I za starszą o kilka lat siostrzyczką Klemunią, utalentowaną malarsko, która zmarła w 1852 r., kiedy Elżunia miała 10 lat. Na pewno tęskno jej będzie za nauczycielką Malwiną Kobylińską, która była pierwszym „krytykiem” pierwszego dzieła pisarki pt. „Dzwon pogrzebowy”. Mówiąc o swoim talencie, twórczyni nadniemeńskiej epopei twierdziła, że dar ten odziedziczyła po stryju Janie, malarzu, kolekcjonerze mieszkającym z bratem w Milkowszczyźnie. Miał talent, zostawił po sobie kilka obrazów, przede wszystkim ojca i matki z małą Ziunią. Chorował na epilepsję, do tego cierpiał z powodu konsekwencji chorób wieku dziecięcego. Poglądy miał wolnomyślicielskie, do kościoła nie chodził. Z opowiadań babci – był złym duchem domu i miał negatywny wpływ na pana Benedykta.
Trudny los
W strony rodzinne Orzeszkowa powróciła po styczniowej tragedii narodowej i osobistej. Nie pojechała za wysłanym do Permu mężem. I to był pierwszy grzech wielkiej Pani, wytykany jej przez jej pokolenie i nigdy nie naprawiony. Gdy Piotr Orzeszko wrócił, na pewno dobił go proces rozwodowy wszczęty przez Orzeszkową. Przez sześć lat młoda, inteligentna, mądra kobieta pozostaje na odludziu, choć i w miłym sercu miejscu. Samotna, ma czas na analizę przeżytych lat. Wybierze sobie sposób widzenia świata przez pryzmat Powstania Styczniowego.
Jednak powracamy do Milkowszczyzny. Pisarki i tutaj nie pozostawia bez uwagi policja. „Miacieżnica” (buntownica) znajduje się na skraju bankructwa. Biedy sypią się na głowę jak grad z czarnych chmur dniem letnim. Traci według serwitutów 50 ha dobrej łąki (w rublach wynosiłoby to prawie 5000) na korzyść włościan Miniewicz. Władze carskie obkładają ziemian kontrybucją, za jej niewypłacenie na czas można stracić majątek. W sprawach zarządzania majątkiem Orzeszkowa nie była tak sprawna, jak za biurkiem z piórem w ręku. W 1869 r. pisarka na zawsze porzuca ojcowiznę. Po dwóch latach majątek zostaje sprzedany na wpół Anglikowi, Doury, pułkownikowi wojsk rosyjskich, protestantowi. I to byłby drugi grzech pisarki. W warunkach rusyfikacji kraju sprzedanie majątku nie-Polakowi było uważane za gest niepatriotyczny. Ale jakie miała wyjście w sytuacji majątkowej ruiny?
Wobec nasilającej się likwidacji katolickich świątyń zagrożona jest stara drewniana kaplica Pawłowskich w Milkowszczyźnie. Osobista własność na prywatnym gruncie. Władze w osobie wojennego gubernatora miasta Grodna szukają pretekstu dla jej zniesienia. I znajdują: kaplica jest drewniana, do tego postawiona w niewygodnym miejscu, nie wiadomo kiedy. Do tego niewielki z niej pożytek, bo służy mniejszości katolickiej w liczbie 303 osób, wobec przewagi braci w Chrystusie – 386 prawosławnych. 5 maja 1867 r. władze miejskie meldują władzom naczelnym o rozebraniu kaplicy. Wyposażenie wewnętrzne jeszcze zawczasu Eliza Orzeszkowa zabrała do dworu. Władze carskie wydały decyzję na niekorzyść katolików, jednak tak prawosławni, jak i krzywdzeni katolicy zazwyczaj żyli w zgodzie.
W drugim końcu wioski znajduje się ciekawy budynek cerkwi. Batiuszka dojeżdża, dlatego na ogół możemy oglądać ją tylko z zewnątrz. Ciekawa architektura, ładny obiekt sakralny, atrakcyjny dla oka i kamery turysty, znajduje się pod ochroną państwa. Został zbudowany ze środków generała Konstantego Szyrmy. Cerkiew Świętego Pokrowa Matki Boskiej rozpoczęto budować w 1904 r. Za czasów sowieckich składowisko, jest nim jeszcze do dziś, a na pewno długo jeszcze cerkiew będzie stać w scenerii kołchozowych ferm.
Dwór Pawłowskich stał obok traktu pocztowego Warszawa – Grodno – Wilno, który funkcjonował jeszcze w XIX w. Chyba w tym wieku, w jego pierwszej połowie, ku dworowi wiodła aleja wysadzana jesionami, niemy świadek dzieciństwa małej Elizy. Tam, gdzie w tym czasie stał drewniany dwór – dziś pustka. Trochę z boku krzyż, figura Matki Boskiej i kamień z tablicą w dwóch językach: polskim i białoruskim. Jeszcze przy odrobinie chęci można odszukać fundamenty, studnię. Budynki gospodarcze, zbudowane później, niegdyś przejął kołchoz. Pozostała aleja prowadząca do nieistniejącego już dworu.
Okres życia w Milkowszczyźnie ponad wszystko zdeterminował dalszą drogę przyszłej pisarki. Tutaj w 1866 r. napisze „krótki obrazek” z pewnego smutnego wypadku z Ludwinowa, który wysyła do „Tygodnika Ilustrowanego”. Był to „Obrazek z lat głodowych”. Jego ukazanie się drukiem było dla Orzeszkowej drogą ratunku, szczęściem losu. Powie potem: „…nad samotną głową moją Bóg zawieszał tarczę i zapalał gwiazdę.”
Milkowszczyzna obecnie
Dzisiaj w Milkowszczyźnie wybudowano wiele pięknych parterowych i piętrowych domów, tym chyba nikogo nie zadziwisz. Chorobliwą nastalgię czuje chyba każdy z wędrowców raczej do tych mniejszych, starszych, tradycyjnych na Kresach Wschodnich.
Zaznaczymy, że w 1987 roku wieś znacznie przytyła dzięki przyłączeniu do niej innej wioski o nazwie Krywlany, która za czasów młodości Elizy Orzeszkowej była własnością Marii Osipownej Zygmuntowskiej, małżonki radcy tytularnego.
Tak więc w tymże 1987 roku mieszkało tu nieco mniej niż 300 osób, z czego połowa „w wieku produkcyjnym” i 81 na emeryturze. Była też dziewięcioletnia szkoła, a w niej 69 uczniów, biblioteka, punkt medyczny, oddział banku, klub i jeden sklep, cerkiew. Kołchoz przyodział się w nowy szyld „Skidelski”, z literami SCUP co znaczy: Rolnicze Prywatne Unitarne Pszedsiębiorstwo. Jego pratoplasta – kołchoz powstał w 1950 r.
Cmentarz Pawłowskich
Leży parę kilometrów w stronę Kamionki, niecały kilometr za wsią Zaleśna, przy samej drodze, z prawa. Kawałeczek ziemi, ku któremu pisarka w miarę przybywania lat, powracała myślami coraz częściej. Ojciec Benedykt, stryj Jan, ukochana siostra Klemunia – najbliżsi i najbardziej kochani. Dziś cmentarz, tak jak wiele symboli polskości na ziemiach Białorusi, jest zaniedbany. Energia samych Polaków wystarcza często na jeden zryw, który nie zawsze doprowadzi do celu. I… muszę wziąć te słowa z powrotem i przeprosić nieznanych mi ludzi, którzy odnowili tu pomniki i wycięli zarośla.
Z myśli Elizy Orzeszkowej
Więc jaki dar ode mnie zaniesiesz, ptaszyno, w rodzinne strony moje? Daleko stąd, daleko, na zielonym wzgórzu wśród jodeł i brzóz cmentarnych, znajdziesz mogiłę wysoką… Zdejmij łezkę z oka mojego i złóż ją na tej mogile, bo to grób mojego ojca… I zaśpiewaj, ptaszyno, nad tym drogim grobem najpiękniejszą z twoich piosenek, ale taką smutną, taką tęskną, jako płacz córki na ojca mogile, a taką łzawą, taką wzniosłą, serdeczną, jak jej modlitwa nad ojcowskim grobem.
Kamionka
Bocianie gniazdo na kominie domu, kościół – neogotyk, obok pomnik na miejscu głównego ołtarza, przed którym trzymano niemowlę, które potem rozsławiło ziemię grodzieńską na cały świat.
W 1599 r. Kamionka zdobywa niektóre prawa miejskie. Sklepy, targi jarmarki, a lud wciąż biedny, kościół słomą kryty. Potem właścicielami Kamionki stają się Nonhartowie. Ale jeszcze w roku 1588 Kacper Kłodziński wznosi tutaj drewniany kościół pod wezwaniem Trzech Królów i św. Wawrzyńca. Podczas Wojny Północnej, w 1706 r., przez dwa tygodnie przebywał tu król Karol XII ze sztabem. Żołnierz głodny i w bitwach zdziczały łupi wszystko dookoła. Sto kilka lat później nowy sojusznik, Francuz, łakomi się nie tylko na żaby. Potem szarańcza ze wschodu wytrząsa to, co po lasach schowane. W XIX w. miasteczko należy do Tyzenhauzów, potem do Uruskich, a na początku XX w. do Sapiehów. Miasteczko jednak nie pękało w szwach i w 140 lat po założeniu miało tylko 47 domostw i 329 mieszkańców. Niewiele zmieniło się pod tym względem do roku 1878, bo wtedy doliczono się tutaj 410 osób. Na początku XX w. Kamionka liczy 484 mieszkańców plus majątek – 18 osób. W tym samym czasie w miasteczku znajdują 2 żydowskie domy modlitewne oraz szkoła ludowa z nauczycielem i uczniami. W 1908 r. było ich 70. W miasteczku odbywa się wówczas 7 jarmarków w roku. W tym samym czasie ksiądz Bolesław Jarocki z pomocą parafian i ziemian buduje ładny neogotycki kościół. Szczególnie dobrze wybrane proporcje czynią budynek lekkim, wewnątrz jakby unoszącym się w powietrzu.
Podczas rządów polskich Kamionka staje się centrum gminy wchodzącej w skład Powiatu Szczuczyńskiego. Jest znana z aktywności społecznej jej mieszkańców. W latach 1927-1930 mieszkańcy czynnie wspierają brukarzy, którzy w tym czasie wykładają 3380 m drogi kamieniem, trochę później 4000 m wijącej się drogi bitej, łączącej Kamionkę z gościńcem lidzkim. Wszystkie ulice zostały obsadzone drzewami. Pod koniec lat dwudziestych wzniesiono tu budynek szkolny oraz dom ludowy. Przed samą wojną mieszkańcy gotowi byli przystąpić do układania fundamentów szpitala, już nawet jakieś prace były rozpoczęte.
Aktywność społeczna mieszkańców Kamionki jest udokumentowana ich członkostwem w organizacjach gospodarczych i patriotycznych. Przed wojną działały tutaj: Spółdzielnia Rolniczo-Handlowa, Kasa Oszczędnościowo-Pożyczkowa Franciszka Stefczyka, Spółdzielnia Mleczarsko-Jajcarska, Ochotnicza Straż Ogniowa, Koło Rolnicze, Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży, Gminne Koło Osadników Wojskowych, Koło Związku Strzeleckiego oraz Towarzystwo Przyjaciół Harcerstwa. Mieszkało wtedy w Kamionce ponad 1500 osób, narodowości polskiej – 68%, żydowskiej – 27%, białoruskiej – około 5%. Utrzymywali się z rolnictwa, handlu i pracy poza miasteczkiem.
Kościół
Potężny, neogotycki, zbudowany w zawrotnym tempie w latach 1908-1910. Z czerwonej cegły, dwuwieżowy, z ładnym portykiem. Podobny do wielu, a jednak lekki, przy tak ogromnej bryle. Przytulny, chociaż jako kościół gotycki powinien wiać chłodem i nieprzystępnością. Fundatorem pierwszego drewnianego kościółka pod wezwaniem dość nietypowych postaci, bo Trzech Króli i św. Wawrzyńca, był Kacper Kłodziński. Na bieżąco restaurowany, kościół służył długo i wiernie. Jednak przyszedł czas pomyśleć o wzniesieniu nowego, murowanego. Ksiądz Bolesław Jarocki, dzięki ofiarności parafian i okolicznych dworów, wznosi świątynię pod wezwaniem św. Antoniego Padewskiego i Trzech Króli. Na ścianie kościoła zawieszona jest tablica poświęcona najznakomitszej kamieńskiej postaci, Elizie Orzeszkowej. Wielki wpływ na losy parafian miały dwie osoby: księża Aronowicz i Grasiewicz. W miejscu, gdzie stał ołtarz starego kościoła, został ustawiony pomnik. Przypomnijmy, że to właśnie tu była ochrzczona Eliza Pawłowska, przyszła dokumentalistka życia na Kresach. W początkach odrodzonego państwa polskiego duszpasterzem parafii kamieńskiej był ksiądz Joachim Raczkowski.
Klasztor Zgromadzenia Sióstr Matki Miłosierdzia
Początek dzisiejszemu Zgromadzeniu dało Towarzystwo Najświętszej Maryi Panny Zwycięskiej „Marianum” założone przez Tadeusza Bireckiego (1894-1966). Statut opracował ks. Józef Grasiewicz i zatwierdził w 1937 r. arcybiskup wileński, Romuald Jałbrzychowski. Towarzystwo „Marianum” to pobożny związek religijny, który łączy kapłanów, mężczyzn i niewiasty, którzy w gorliwości i żarliwości pierwszych chrześcijan poświęcają się apostolstwu w służbie Królewstwa Bożego na ziemi. Towarzystwo „Marianum” dzieli się na dwie gałęzie, męską i żeńską.
Ksiądz Grasiewicz po pobycie w więzieniu powrócił do Nowej Rudy, ale był tam tylko przez rok. W tym czasie przywiózł do Kamionki pierwszy obraz Jezusa Miłosiernego, namalowany przez Kazimierowskiego, według wskazówek świętej Faustyny. Po kilku latach obraz, na polecenie ks. Sopoćki, po wykonaniu kopii dla Nowej Rudy, zostaje potajemnie przewieziony do Wilna i po restauracji przez ks. Aleksandra Kaszkiewicza (obecnie biskup grodzieński) zostaje umieszczony w bocznym ołtarzu kościoła Św. Ducha. Obraz jest czczony nie tylko przez wilnian.
Po Nowej Rudzie ks. Józef Grasiewicz zostaje przeniesiony do Krzemienicy. Tutaj dołączają do niego siostry zakonne. Jednak władze sowieckie prześladują duszpasterza z Krzemienicy, który organizuje m.in. protesty przeciw niszczeniu krzyży przydrożnych. Ksiądz Grasiewicz zostaje następnie przeniesiony do Kamionki, przyjeżdżają z nim do tej parafii 3 siostry. Zaczyna się tajna rozbudowa Zgromadzenia. W pierwszej kolejności przystosowano statut do nowych warunków. Zmieniono nazwę towarzystwa na „Instytut Matki Miłosierdzia”. Statut głosi:
Celem Instytutu Matki Miłosierdzia jest działalność apostolska dla religijnego odrodzenia społeczeństwa, według hasła papieża Piusa X «Wszystko odnowić w Chrystusie» (Art.9).
W 1986 r., po śmierci Teresy Jundo, siostry przełożonej generalnej, jej stanowisko zajmuje s. Cecylia Obuchowska. W 1996 r. zmieniono nazwę na Zgromadzenie Sióstr Matki Miłosierdzia. Siostry składają śluby czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. Siedzibą Zgromadzenia jest Kamionka. W kościele ks. Biskup Aleksander Kaszkiewicz poświęcił dwa boczne ołtarze odpowiadające charyzmatom Zgromadzenia – ku czci Jezusa Miłosiernego i Matki Miłosierdzia. Oprócz Kamionki domy sióstr znajdują się również w Grodnie, Żołudku, Indurze, Odelsku, Lipniszkach i Mikielewszczyźnie. Razem z kandydatkami Zgromadzenie liczy ponad 60 osób.
Sł. B. ksiądz Józef Grasiewicz
Współzałożyciel Zgromadzenia Zakonnego Sióstr Matki Miłosierdzia, działacz Akcji Katolickiej, poeta. Uśmiech, dobroć i poszanowanie ludzkiej godności towarzyszyły mu przez całe życie. Urodził się w 1904 r. na Białostocczyźnie, we wsi Bogusze, z ojca Józefa i matki Anieli z domu Sarnowskich. Pochowany jest za ołtarzem kościoła. Pisał bajki, więc po modlitwie nad jego grobem przeczytajmy niektóre:
Ropucha
Ropucha brzydkie to stworzenie i małe,
Ale z bajki wiadomo, jaka to żaba zuchwała:
Nadymając się coraz bardziej i bardziej chciała
Dorównać wołu.
Ludzie pospołu
Takież mają skłonności
Od chwili, gdy pierwsi nasi rodzice
Zapragnęli stać się mądrymi jako bogowie.
Nic dziwnego, że Litwin, gdy się na kogo oburzy,
Woła nań: „Ach ty ropuże!”
Brzydka pycha jak ropucha.
Nie daj się jej w sobie rozdmuchać,
Bo inaczej wszystkie twe łaski, zdolności, zalety
Na nic pójdą – niestety.
Indyk
Gdy lew ryczy, to strach bierze –
Każdy bez wstydu przyzna to szczerze.
Ale jak indyk gniewnie bulgocze, zdaje się, że udławi –
Nawet dzieci to bawi.
I lekceważąc go wyraźnie
Chustką czerwoną tuż przed nosem drażnią.
Jeśli o byle co nerwy cię ponoszą,
To zlituj się proszę
Racz ze wszystkich sił panować nad sobą.
Inaczej twoja osoba,
Niebożę,
Stanie się okazją dla ludzkiego pośmiewiska.
Wpierw z dala, za plecami może,
A potem i w oczy śmiać ci się i prawdę będą ciskać.
Pies
Pies dla swoich jest prawdziwym przyjacielem,
Lecz przyjaciół liczy pies niezbyt wielu.
Pies nie wie, co to znaczy słowo bliźni
I na każde zwierzę czy człowieka
Ze złości szczeka,
Rzuca się, gryzie.
Pełen zazdrości,
Walczy o każdą kość.
Choć sam nie je, drugiemu nie da –
Taka to z psami bieda.
Pies jak pies, ale są i ludziska,
Do których ani z bliska.
Naukę gimnazjalną Józef Grasiewicz pobierał w Białymstoku. Po zdobyciu matury wstąpił na Uniwersytet Stefana Batorego w Wilnie, na Wydział Polonistyki. Po ukończeniu studiów pracował jako polonista w gimnazjum oo. Jezuitów. Odczuwał jednak niedosyt, po dwóch latach namysłu wstępuje więc do seminarium duchownego. Święcenia kapłańskie otrzymuje z rąk bp. Romualda Jałbrzychowskiego. Jest redaktorem „Tygodnika Katolickiego” w Wilnie, przyjaźni się i uczy się życia od ks. Michała Sapoćki. Potem ks. Józef będzie powtarzał:
Pobyt u niego był dla mnie opatrznościowy, miał decydujący wpływ na całe moje życie.
Zaczyna się wojna. Dla ks. Józefa to droga przez mękę, która zabierze mu kawał życia osobistego, ale nie duszpasterskiego, bo duszpasterzem był w każdych warunkach. Przeszedł przez obóz w Prowieniszkach, potem Komi w ZSSR. Dopiero po śmierci Stalina ksiądz Józef powraca do kościoła w Nowej Rudzie, dokąd został przydzielony jeszcze przed wojną. Obsługuje kilka parafii, jest przez cały czas kontrolowany przez tajne służby, wzywany na przesłuchania i poniżany. Ostatni okres swojego długiego kapłańskiego życia spędza w cichej Kamionce. Tutaj w wieku 97 lat umiera. Spoczywa obok kościoła, w którego obronie twardo i stanowczo stał przez całe życie.
W drodze powrotnej – pomnik żołnierzy AK w Bohdanach
W Kamionce obok plebanii skręcamy w lewo i prawą drogą, koło oddalonego nieco cmentarza wyjeżdżamy na trasę Grodno – Lida – Mińsk. Na niej skręcamy w lewo w stronę Grodna. Jeżelibyśmy pojechali prosto to po sześciu kilometrach dotarlibyśmy do miejsca, gdzie zginął bohaterski partyzant Jan Piwnik „Ponury” pod Jewłaszami. Mejscowość nosi nazwę Bohdany, parę domów i pomnik żołnierzy AK.
Skidel
Znany jako dwór Wielkiego Księcia Litewskiego. W 1558 roku oddany w zastaw J.Radziwiłłowi. Z tej transakcji, zdaniem królowej Bony, wyszło jedno oszustwo Radziwiłła, zaczęły się sądy. Obie strony uparcie dowodziły swego. Po reformie wołocznej Skidel znajduje się w Ekonomii Grodzieńskiej. Dwór ma 24 włóki gruntów. W celu ochrony lasów powstaje zbrojna służba leśna, którą podczas pomiarów dowodzi namiestnik B.Hrańkowicz. Ziemie zasiedlone przez chłopów osadnych i ciągłych. Pierwsi płacili groszem za swoje powinności, drudzy wychodzili na pańszczyznę dwa razy na tydzień, oprócz ogólnych obowiązków. Trzecia kategoria pospólstwa to chłopi – słudzy. Ci wykonywali szereg prac potrzebnych na co dzień lub po przyjeździe gospodarza. Byli nimi: kucharze, rybacy, osocznicy, bartnicy, kowale, stolarze i wielu innych. W zamian za swoją służbę chłopi – słudzy i chłopi osadni dostawali jedną włókę ziemi. Dla ogrodników ziemie odmierzano w morgach, bo oni spełniali powinności naturalne.
Według przywileju Władysława IV, w miasteczku w ciągu roku odbywały się dwa jarmarki, a tygodniowo 2 targi. W tym czasie w Skidlu rzemieślnicy stanowią 21 proc. mieszkańców. Szczególną popularnością cieszą się na jarmarkach wyroby kowalskie i bednarskie. W czasach Tyzenhauza Skidel stanowi centrum klucza Ekonomii Grodzieńskiej, który obejmował ponad 1.300 osób. Wszystkie te dobra po rozbiorach Katarzyna II przekazuje wdowie księcia Czetwertyńskiego; w rękach tego rodu pozostają do II wojny światowej.
Wiek XIX był całkiem pomyślny dla Czetwertyńskich. Budowali się, dobrze wychodzili za mąż i posażnie się żenili. Tylko wojna w 1812 r. trochę pokrzyżowała ich plany. Francuzi założyli tutaj wielki magazyn wojskowy, ogołacając okolice, w tym i dziedziców Skidla, wiernych swoim monarszym dobrodziejom. W 1833 r. mieszka tu 1277 osób w 218 domach. Zabudowania, zarówno władców jak i ich poddanych, są drewniane.
Książęta żyją według starej magnackiej tradycji, z rolnictwa. Praca, nauka, bale, wyjazdy za granicę. Jednak dotychczasowy świat wyższych sfer po zniesieniu pańszczyzny zaczyna się zmieniać. W Skidlu mieszkańcy z inicjatywą zakładają garbarnie, szyją obuwie. Pierwszym odważnym, który nie czekał na zniesienie pańszczyzny, był kupiec Dajchel. Pod koniec stulecia w jego fabryczce pracowało 25 osób. Jego konkurent, Brener zatrudniał w tym czasie 35 pracowników. Harfinkiel im nie ustępował, dając pracę 25 osobom. Do tej kompanii na przełomie wieków, również wytwarzając skóry i obuwie, dołączają panowie Sarnacki i Rozentyl. Dodajmy do tego gorzelnie i ogółem mamy 210 miejsc pracy.
W 1931 r. grunty znajdujące się w posiadaniu Czetwertyńskich szacuje się na 2.790 hektarów. Zasiewano ponad 960 ha ziemi, było 210 ha łąk i 1613 ha lasów. W tym samym roku mieszkańców tutaj doliczono się 3815.
Miasteczko przed wojną miało znaczny procent swoich obywateli pochodzenia żydowskiego. Znani byli z wysokiej jakości produkcji rzemeślniczej, wyrobu skór, żelaza. Szewcy, krawcy na każde zapotrzebowanie. Tragiczne wydarzenia ostatniej wojny pod korzeń wysiekły lud wyznania mojżeszowego. Uratowała się niewielka jego część emigrując przed wojną na ziemie historycznej ojczyzny lub do innych krajów pozaeuropejskich.
Neogotycka kaplica pod wezwaniem Zaśnięcia Matki Boskiej znajduje się w parku niedaleko rzeczki Skidelki, wybudowana z funduszy Czetwertyńskich w 1870 r. Sam park był niewielki – 4,8 ha. Wjazd do dworu był przecięty przez tamę (w 1938 r. zbudowano mostek). Bramę w postaci dwóch wieżyczek postawiono w 1898 r. W parku były kanały i pałac drewniany, którego już nie zobaczymy, bo spłonął w 1920 r. W latach 30-ch Konstanty książę Światopełk – Czetwertyński znaczny kawał gruntów odstąpił osadnikom. Po dworze pozostała brama w stylu neogotyckim.
Piękny las wyrósł wzdłuż drogi w stronę Lidy. Zbudowano w nim szpital i przychodnię. Już mało kto pamięta, że niegdyś był tutaj cmentarz wojskowy, gdzie zostali pochowani żołnierze rosyjscy, niemieccy i polscy. Po cmentarzu ani śladu. Wszystko przez sowieckich barbarzyńców – nie da się tego już odwrócić, ale tablicę o istniejącym tutaj niegdyś cmentarzu najwyższa pora ustawić.
Kościół
Leży w polu przy drodze z Grodna na Lidę. Gromadzenie dokumentacji w celu zdobycia pozwolenia na budowę parafianie rozpoczęli w 1994 r. Potrzebne były na to dwa lata, potem zaczęto zalewanie fundamentów. Świątynię ukończono w ostatnim roku minionego stulecia. Do parafii należy obecnie ponad 2 tys. wiernych.
Informacja aktualna
Miejscowość Skidel liczy obecnie 11.500 mieszkańców. Ciekawostką może być fakt, że przodkowie lorda Roberta Skidelskiego, doradcy w dziedzinie gospodarki byłej brytyjskiej premier Margaret Thatcher, wywodzą się właśnie stąd. On sam, powszechnie znany ekonomista, odwiedził rodzinne strony swoich przodków na początku października 2004 r. Obiecał powrócić…
Dawne okoliczne majątki
Największe majątki w gminie, a i w powiecie, były w posiadaniu książąt Czetwertyńskich. Większość dziedziców budowała dwory i dworki na gruntach wielkości od 150 do 250 ha.
Dwór w Koszubincach
Takim gospodarzem był na przykład Antoni Matusiński. Na początku lat dwudziestych minionego wieku jego majątek „Gołowacze” składał się z 229 hektarów gruntów, z których 120 zaorywano. Maria Blawdziewicz, właścicielka majątku „Kaszubińce” w gminie skidelskiej była osobą znaną, potrafiła gospodarować twardą ręką. Miała zaoranych ponad 260 ha, oprócz tego 20 ha łąk, 31 ha pastwisk i 184 ha lasu. Miała też, co było wówczas rzadkością w Powiecie Grodzieńskim, 2 ha lustra wodnego, 14 ha ogrodów i zabudowań i tylko 3 ha nieużytków. Energiczna pani Maria często sądziła się z graniczącymi z nią chłopami, domagając się przez sąd zwalczania gospodarczych wykroczeń z ich strony.
Kościół w Koszubincach
Drewniany, dwuwieżowy, z elementami klasyki i baroku. Wzniesiony w 1750 r. Wiele razy przebudowywany i remontowany. Zbudowany przez jezuitów, po kasacie zakonu – parafialny. Odebrany wiernym w 1962 r., zwrócony podczas gorbaczowskiej „pierestrojki”. Obok drewniana dzwonica i cmentarz z ciekawymi pomnikami. Stary wystrój świątyni nie zachował się.
Zygmunt Domański odziedziczył majątek „Kotra” w stanie podupadłym, jednak orał i zasiewał 120 ha, a na 30 ha łąk pasł bydło. Bardzo majętną osobą była w tym czasie pani Maria Truszkowska, właścicielka majątku „Zbrokowszczyzna”. Prawie 300 hektarów w tym majątku odprowadzało się pod grunty orne i tylko 63 ha pozostawały pod łąkami i lasem. Pan Jan Mordewski, właściciel majątku „Kowszowo”, zaorywał 557 dziesięcin ziemi, do tego jeszcze posiadał 158 dz. lasu i 45 dz. Łąki. Pani Mindora Szlegiel, właścicielka majątku Migowo, gm. Żydomla, gospodarowała na 200 morgach ziemi ornej i na 2 dziesięcinach lasu. W tej samej gminie majątki „Marianówka”, „Paniuk” i „Żydomla” zostały w latach dwudziestych rozparcelowane przez rząd. Powracamy obok „Żydomli”, przekazanej niegdyś po rozdzieleniu Klucza Skidelskiego gen. majorowi Tormosowowi.
Drogą ze Skidla do Grodna
Na gruntach w gminie Żydomla w latach dwudziestych XX w., zgodnie z państwową ustawą o osadnictwie, dostali swoje działki żołnierze wojny z bolszewikami 1920 r. Przybywali na gołą ziemię, zaczynali od patyka zaznaczającego działkę. Kilkanaście kilometrów za Grodnem, wzdłuż szlaku naszej obecnej wędrówki, założono 3 osady ochotników – Budowlę, Lerypole i Rokicie. Centralną osadą była Budowla, w której swoje gospodarstwa miało 20 byłych żołnierzy. Tutaj postawiono szkołę, która w potrzebie służyła tskże jako Dom Ludowy, założono też mleczarnię, otworzono Kasę Stefczyka. Osadnicy pracowali zażarcie, z mocną wiarą w lepsze jutro dla siebie i swoich dzieci. W latach 30-ch, po mozolnej pracy i wielu wyrzeczeniach, były to już wzorowe gospodarsta z chlewniami i oborami, z odpowienimi narzędziami. Nawozy stuczne na ich polach stają się rzeczą naturalną, rasowe bydło i jakościowe nasiona – rzeczą zwyczajną.
Znani byli w regionie nie tylko z tego, że stali się cenionymi gospodarzami ale i z tego, że w przededniu swojej nowej biografii rolnika też coś już znaczyli, byli zahartowani przez życie. Wykorzystywali swoją wiedzę i doświadczenie pracując w urzędach lub piastując społeczne stanowiska. Na przykład osadnik Stanisław Nowak pełni funkcję burmistrza w niedalekim Skidlu, major Adam Machnowski był skarbnikiem w Kasie Stefczyka. W Lerypolu miał z kolei swoje grunty gen. Antoni Szylling. Ponieważ jeszcze był na służbie, musiał korzystać z usług zarządcy, pana Jóźwickiego. Ale – jak pisze z humorem znawca życia lerypolskich osadników pułkownik Antoni Tomczyk – chyba jeszcze lepszym zarządcą, doradcą i eksperymentatorem pana generała była pani generałowa. A mówiąc poważnie: kobiety – żony i matki w rodzinach osadniczych powinny były umieć wszystko – i pierogi piec i porody przyjmować i za pług uchwycić jeśli było trzeba.
Wierząc w naukę, często odczuwając jej głód we własnym życiu, nie oszczędzali środków aby tego głodu nie zaznały ich dzieci. Początek drogi ku wiedzy dzieci znajdowały w swojej szkole, gdzie kierownikiem był Stanisław Misiak, człowiek szeroko uzdolniony, muzyk, miłośnik pieśni patriotycznych i ludowych. Przez kulturę muzyczną zaszczepiał swoim wychowankom miłość do Ojczyzny. Kochana przez dzieci i doceniana przez rodziców jako nauczycielka była pani Sabina Kuleszanka. Miłość do rodzinnej ziemi wpajał swoim podopiecznym także Zygmunt Piotrowski, zapalony turysta, organizator obozów letnich dla harcerzy z miast i kolonii osadników.
Dookoła raj. Każda z pór roku miała swój kolor i zapach i po swojemu przyciągała duszę ludzką do rozmiłowania się w raz smutnej, raz wesołej scenerii przyrody. Piękno natury, ogrom pracy, której o własnych tylko siłach nie można było podołać, nakazywały osadnikom żyć w harmonii i zgodzie z innymi. Współżyli zgodnie Białorusini i Polacy, nie bardzo zwracając uwagę na część skomunizowanych chłopów, członków KPZB z sąsiednich wiosek. Wszystko skończyło się we wrześniu 1939 r. Z podziemia wyszła komunistyczna rebelia, przyczajona i nakręcana antypolsko. Przyszli z wiosek Kurpik, Obuchowicz. Aresztowali, zamordowali…
Obuchowicze, groby polskich osadników z Lerypola
Wieś szlachecka, okolica. Naród pracowity, niegdyś bojowy, do szabli zdolny. Dzisiaj wymieszany, zgubiwszy tradycje. Z prawej strony siedziba bogatego kołchozu. Takie na Grodzieńszczyźnie to nie rzadkość. Mądry „priedsiedatiel stawia piętrowe budynki”.
Za polskich czasów wieś skomunizowana, rozsadnik rebelii. To stąd i z innych pobliskich wiosek 22 września 1939 r. dobry z natury chłop białoruski, skropiony jadem komunistycznym, przyszedł zabijać sąsiadów – osadników. I zamordował w okrutny sposób osadników z Lerypola. Oto imiona ofiar, które nigdy nie były, nawet po śmierci, wzięte w obronę przez prawo białoruskie:
Stanisław Barszcz, lat 41 – osierocił synaWładysław Górnicki
Tadeusz Górnicki, lat 16 – syn kapitana Wojska Polskiego
Jan Tomczyk, lat 41 – osierocił dwóch synów
Tadeusz Śliwiński, lat 19 – szwagier Tomczyka
Antoni Pawlikowski, lat 41 – osierocił pięcioro dzieci
Ignacy Zarębski, lat 42 – osierocił pięcioro dzieci
Jan Czyż, lat 41 – osierocił dziewięcioro dzieci
Paweł Mroczek, lat 42 – osierocił siedmioro dzieci
Jan Mazalewski, lat 45 – osierocił troje dzieci Jan Kraśnik Goliński – zabity 2 później gdy uciekał przez Niemen
Byli oni żołnierzami roku 1920. Ziemię wykupioną od ks. Czetwertyńskiego przez państwo, otrzymali za bohaterstwo i ofiarność. A potem przez długie lata nie mieli nawet oznaczonego krzyżem grobu. Rodziny w ostatnich czasach wystawiły im pomnik. Warto tu zajrzeć, aby potwierdzić, że pamiętamy i przekażemy tę smutną pamięć pokoleniom Polaków, które przyjdą po nas…
Osadnicy z sąsiednich miejscowości – Nowak, Szuba, Jagielski, Zawadzki – spoczęli na cmentarzu w Żydomli. Patrioci lat 30-ch, a obok już i ci którzy przenieśli tę polskość przez całe życie i odnawiali ją szeroko w latach 90-ch minionego wieku. Jednym z nich był inżynier budowlany Franciszek Obuchowicz. Spoczął na tym samym cmentarzu.
Ponownie w Grodnie
Wracamy do Pani Elizy.
Kościół Farny w Grodnie
Trzynawowa bazylika pod wezwaniem Franciszka Ksawerego wzniesiona przez jezuitów pod koniec wieku XVII. Kronika świątyni:
1585 r. – król Stefan Batory zaprasza jezuitów do Grodna, ofiarując im majątek Kundzin i 10 tys. w pieniądzach.
1622 – założono rezydencję jezuitów.
1650-64 – budowa kolegium i drewnianego kościoła pod wezwaniem Piotra i Pawła.
1678 – wzniesiono kościół pod wezwaniem św. Ksawerego.
1705 – wyświęcenie kościoła w obecności cara Piotra i Augusta Mocnego.
1709 – z Królewca i Wilna przywieziono 6 ołtarzy.
1736-37 – Jan Szmidt zbudował i wyrzeźbił główny ołtarz.
1750 – ustawiono ambonę.
1760 – zbudowano ołtarz Matki Boskiej Studenckiej.
1768 – ustawiono konfesjonały.
1770 – ustawiono organy.
1900 – ustawienie pomnika Antoniego Tyżenhauz dłuta Tomasza Dykasa.
Cudowny obraz Matki Boskiej Kongregackiej
Znajduje się w bocznej kaplicy po prawej stronie od ołtarza głównego. Tutaj w roku 1894 pani Eliza poślubiła Stanisława Nahorskiego. Wtedy nie było jeszcze stromych schodów z Jezusem dźwigającym krzyż na Golgotę. Zachwycają rzeźby ołtarzy, las kolumn ołtarza głównego, figury patrona kościoła Franciszka Ksawerego i Chrystusa, który zatrzymał się w geście miłości do ludu wiernego i oddanego. O swoim ślubie, wydarzeniu, które przyniosło jej ogromną ulgę i satysfakcję, pisała do przyjaciół:
„Brałam ślub we włosach siwych z tym, obok którego i w znacznej części dla którego one posiwiały. (…) Jest coś smutnego w tej spóźnionej naprawie życia w pierwszej młodości skrzywionego, lecz bądź co bądź lepiej jest niż było… Teoria tak zwanej miłości nie miała nigdy we mnie zwolenniczki i na stronę życia obyczajową miałam zawsze poglądy dość surowe. Byłam więc w sprzeczności sama z sobą, ale tylko ze strony formalnej, a gdy przed rokiem okoliczności się zmieniły, pospieszyliśmy uprawiać przed ludźmi związek, który może otrzymał przebaczenie Boga, bo przez lat dwadzieścia kilka trwały w nim serca szczere i które cierpiały wiele.”
Stary cmentarz katolicki w Grodnie
Przyjął swoją najsławniejszą lokatorkę w 1910 roku. Potem dołączą do niej jej przyjaciele i wielbiciele. O przyszłym miejscu wiecznego spoczynku tak ze smutkiem wzdycha w 1899 r.:
Tylko tam, za miastem, na wzgórzu nadniemeńskim, pomiędzy krzyżami i brzozami, cisza i sen…(…). Tam ci, którym już nic nie trzeba, którzy przepłynęli, odeszli, zniknęli… bez których, choć wszystko z pozoru dobrze, nawet naprawdę dobrze, wszystko źle…
Stoimy nad grobem pisarki. Czarny, ciężki pomnik, zakupiony przez panią Elizę po śmierci męża, został tutaj ustawiony w czerwcu 1897 r. Kosztował ponad tysiąc rubli. Poezja na zimnym kamieniu:
„W Tobie ja sam, Panie, człowiek smutny, nadzieję kładę, Ty racz o mnie radzić.”
Epitafium wykute na pomniku wybrała sama. Są to słowa z Psalmu VII w tłumaczeniu Jana Kochanowskiego. Pogrążeni w zadumie czytamy słowa modlitwy, przyglądamy się wijącemu się jak motyl płomieniowi znicza. Wielcy – wobec opatrzności zwyczajni ludzie, wobec zwyczajnych – wielcy pamięcią…
Obok Stanisław Nahorski, prawnik, mecenas, przyjaciel od wielu lat, a od 1894 r. mąż. Za czasów nie tylko polskich to miejsce na cmentarzu najbardziej odwiedzane. Podczas okupacji niemieckiej pomnik był zdemontowany i zakopany obok grobu. Jeszcze jedna informacja mówi, że Niemcy, pamiętając o żydowskich tematach literatury pisarki („dieser Judenmutter”), wysadzili go w powietrze. Pomnik odnowiono po wojnie.
Ślub, jak pamiętamy, odbył się kościele farnym w Grodnie. Świadkiem był Lubomir Obrembski. Chyba najdłuższe przyjacielskie więzi łączyły panią Elizę właśnie z rodziną Obrembskich. Lubomir zmarł w 1894 r., Maria z Zawistowskich, zacna małżonka o charakterze anielskim, odeszła dwa lata później. Pomnik Obrembskiego (kilkanaście kroków dalej), wykonany przez popularnego grodzieńskiego majstra Kaczana, jest znacznie uszkodzony. Czeka na ofiarodawcę, dobrą duszę i na majstra, który go odnowi. Epitafium poświęcone przez Orzeszkową przyjacielowi, człowiekowi o szlachetnej duszy i czynach, brzmi:
Sercem czystem i mężnem kochał ziemię i ludzi, czcił sprawiedliwość i służył nieszczęściu. Niech spoczywa w Bogu, którego prawa pełnił.
Miejsca spoczynku Marii Obrembskiej i syna Obrembskich, Maksymiliana, nie odnaleziono. Obok czarny marmur pomnika rodziny Sulewskich – pani Eliza darzyła wielkim szacunkiem Benona i Pelagię oraz ich syna Kazimierza, pułkownika artylerii wojsk carskich, który spoczywa w kwaterze żołnierskiej na tym cmentarzu.
Idziemy ku kapliczce aleją przyćmioną koroną drzew i ogrodzoną z dwóch stron krzyżami. Po lewej stronie mogiła Leokadii Nahorskiej, pierwszej małżonki Stanisława Nahorskiego. Prawie naprzeciw mogiła matki Elizy Pawłowskiej, Franciszki Widackiej, odnowiona z ofiar turystów z Ojczyzny. Ślub Franciszki, wdowy po Pawłowskim z Kamieńskich z panem Widackim odbył się na początku zimy 1849 r. Jesienią 1878 r. pani Widacka poważnie przeziębiła się, w listopadzie tego samego roku pochowano ją właśnie w tym miejscu. Zupełnie mało wiemy o relacjach matki i jej jedynej córki w okresie między tymi dwoma datami.
Obok kaplicy, z lewej strony, groby Kościałkowskich, rodziców Stanisława Kościałkowskiego, znakomitego profesora historii i przyjaciela pisarki. Pomniki w złym stanie, poniszczone. Czy znajdzie się ktoś, kto je naprawi? I już za kaplicą widzimy trzy krzyże z marmurowego kruszywa. Pomnik metalowy, płyta z osypującymi się literami, świeży fundament. To grobowiec rodziny Zyndram-Kościałkowskich. Ofiary na odnowę składali turyści z Polski, niski im ukłon za to – zrobione było wszystko na czas. Rodzina Zyndram-Kościałkowskich znana była z nadzwyczajnego patriotyzmu i twardych zasad wiary katolickiej. Najbardziej z trzech sióstr znana jest Wilhelmina – tłumaczka, eseistka, pisarka, a także przyjaciółka Elizy Orzeszkowej i Marii Konopnickiej.
Z myśli Elizy Orzeszkowej o Wilhelminie Zyndram-Kościałkowskiej
„Szlachetnych cech charakteru ma wiele, inteligentna i utalentowana, ale arystokratyzmem do szpiku kości przeniknięta, co z resztą w stosunkach z niearystokratkami nie przeszkadza jej być giętką.”
Z listu:
„Moja droga Wilciu, przez całe lato myślałam o pisaniu do Ciebie, tęskniłam za rozmową z Tobą, przynajmniej listowną i zawsze kończyło się na jałowych intencjach, tak leniwa do pióra się stałam…”
Od grobów Zyndram-Kościałkowskich idziemy w stronę kwatery żołnierzy polskich, którzy oddali życie w wojnie z bolszewikami. Pochowani są tu obrońcy Grodna z 1939 r., a wśród nich Tadzio Jasiński – 13-letni chłopiec, którego zamordowali żołnierze sowieccy. By złamać obrońców miasta żywcem przywiązali jego ciało do czołgu i obwozili po ulicach. Niedawno działacze ZPB postawili na jego mniemanym grobie pomnik.
Mogiła Jana Widackiego, brata pisarki, obok grobu rodziny błogosławionego Melchiora Fordona po lewej stronie kaplicy. Tutaj spoczywają też ludzie, z którymi na co dzień spotykała się pani Eliza, których darzyła sympatią i zaufaniem. Są groby Aleksandra barona Telhejma – doktora, Leona Bielawskiego – prawnika, dziedziczki majątku „Wola” – Wiktorii Krzywickiej, Józefa Kunickiego – zięcia Obrembskich, a także prezydenta miasta Grodna w ostatnich latach życia pisarki – Edwarda Listowskiego. Rodzina Kościałkowskich należała do najbliższych osób z otoczenia pisarki.
Z myśli Elizy Orzeszkowej
„Chciałabym potem, aby na pogrzebie moim nie było mnóstwa dam w pięknie strojnych szatach, aby za trumną moją nie jaśniał milion świec jarzących, lecz aby mi do mogiły towarzyszyli: pierwszy – kapłan szczerego żalu w oku, drugi – przyjaciel ze łzą, a trzeci ten, komukolwiek uczyniłam dobrze, komu ulżyłam troski, komu włożyłam w usta słowa: „Bóg zapłać!” A gdyby z takich z rzewnem błaganiem na ustach trzech osób składał się mój orszak pogrzebowy, dusza moja radośnie by uleciała ku niebu, bo trzy modlitwy szłyby tam za nią: modlitwa wiary, westchnienie przyjaźni i cichy pacierz wdzięczności.”
5 komentarzy
Doppler
5 marca 2013 o 22:05Serdecznie proszę o wstawienie informacji do Bazy Powstańców Styczniowych – a w szczególności owej mogiły powstańców znad Niemna – i zaznaczenie jej lokalizacji na mapie.
Powstała jedyna DOKŁADNA mapa lokalizacji związanych z Powstaniem. Zbieramy je wszystkie. Można ją znaleźć tutaj: http://www.genealogia.okiem.pl/mapa/mapa.php?fraza=powstaniestyczniowe&szukaj=szukaj Dlatego tak ważne jest wstawianie tam dokładnych precyzyjnych informacji przez osoby które były osobiście na danym miejscu.
Teresa
5 września 2019 o 09:54W Łubnie w latach 1955-1982 proboszczem był ksiądz Władysław Mączka a nie Byczki jak błędnie podano
Marlonia
9 września 2014 o 14:20Wielkie sprostowanie
Autor pomylił polską okolicę Obuchowicze z odległą o kilka kilometrów wsią białoruską Obuchowem.
To w Obuchowie utworzono komitet rewolucyjny, który dopuścił się mordu na osadnikach z Lerypola. Jest na ten temat na niniejszym blogu artykuł Józefa Porzeckiego : „Zagłada polskich osadników w gminie Żydomla”.
Obuchowicze są do dziś zamieszkałe głównie przez Polaków Obuchowiczów, mówiących po polsku i sentymentalnych patriotów.
W 2012 roku miałam zaszczyt rozmawiać z kilkoma mieszkańcami, którzy z wielką nostalgią wspominali czasy polskie i pieczołowicie przechowują tradycje, pamiątki i wszelkie objawy polskości.
Miroslaw Januszko
7 stycznia 2017 o 11:15Jestem wielce zaszczycony i dumny z faktu że urodziłem się na tych prastarych Ziemiach Polskich-Kresach,w Kamionce miejscu chsztu znakomitej naszej pisarki E.Orzeszkowej.To ziemie rodzinne innych wielkich Polaków takich jak:T Kościuszko,A Mickiewicz itd.Zawsze pozostaną polskimi.Mirosław Januszko ur.w1947 r w Kamionce pow Szczuczyn woj.Nowogródzkie syn Józefa i Leokadii z d.Januszko Pozdrawiam .
ANDRZEJ
25 stycznia 2019 o 00:19Z podziemia wyszła komunistyczna rebelia, przyczajona i nakręcana antypolsko. Przyszli z wiosek Kurpik, Obuchowicz. Aresztowali, zamordowali…
Obuchowicze, groby polskich osadników z Lerypola
Wieś szlachecka, okolica. Naród pracowity, niegdyś bojowy, do szabli zdolny. Dzisiaj wymieszany, zgubiwszy tradycje. Z prawej strony siedziba bogatego kołchozu. Takie na Grodzieńszczyźnie to nie rzadkość. Mądry „priedsiedatiel stawia piętrowe budynki”
POWYZSZE INFORMACJE NIE SA PRWDZIWE, OBUCHOWICZE TO RZECZYWISCE OKOLICA SZLACHECKA W ODRUZNIENIU OD SASIEDNIEGO OBUCHOWA KTORE JEST SIEDZIBA KOLCHOZU I W KTOREJ POCHODZILI BIALORUSCY SKOMUNIZOWANI CHLOPI KTORZY ZABILI OSADNIKOW Z LERYPOLA , NIE NALEZY WYMIENIAC POLSKIEJ OKOLICY OBUCHOWICZE W KONTEKSCIE TEGO MORDU KTORY NALEZY KOJARZYC Z DZIALANOSCIA KOMUNISTYCZNEJ BANDY Z OBUCHOWA.