Życie Polaków pierwszej połowy XIX w. w Wielkim Księstwie Litewskim, ze szczególnym uwzględnieniem Wileńszczyzny i Wilna, znalazło potwierdzenie głównie w pamiętnikach tamtejszego ziemiaństwa i inteligencji. Choć ich autorzy żyli w burzliwym okresie dziejowym, niewiele uwagi poświęcali bezpośrednim aluzjom na temat represyjnej polityki carskiej wobec tych ziem.
Zasięg narodowego zniewolenia staje się jednak przejrzysty przez zabieg rekonstrukcji modelu ówczesnego życia towarzyskiego. Właśnie na tej płaszczyźnie, mimo pozornej monotonii upływającego czasu, Litwa jawi się jako migotliwe w swej zmienności odbicie wydarzeń i decyzji politycznych wieku. Sporo reakcji skłania do weryfi kacji obiegowych sądów w stylach zachowań wobec zaborcy znacznej części kresowego społeczeństwa. Dotyczy to szczególnie przejawów aktu lojalizmu, nie zawsze usprawiedliwionych obawą przed antypolskimi represjami.
Pierwsze trzydziestolecie poddaństwa, pod panowaniem kokietujących liberalną postawą Pawła I i Aleksandra I, nie było zresztą tak uciążliwe dla szlachty na Litwie jak za czasów Mikołaja I, który od 1825 roku wzmógł tempo i metody ostatecznej asymilacji Polaków. Pamiętniki I połowy XIX wieku ukazują życie polskiej zbiorowości w dwóch perspektywach. Jedną stanowi prezentacja tradycyjnego modelu wiejsko-rezydencjonalnego, gdzie ziemiaństwo wciąż zachowywało wyłączność pozycji obyczajowo-towarzyskiej, bez naruszenia formuły «bene nati et possessionati».
Wewnętrzne zróżnicowanie ekonomiczne stanu szlacheckiego w granicach od rodowej arystokracji i domów pół-pańskich po szaraczkowych dzierżawców oraz najuboższą szlachtę czynszową nie przekreślało jej zwartości w zakresie obyczajów i wzorca życia towarzyskiego. Polskie społeczeństwo kastowe na prowincji litewskiej mimo wprawienia w nowe mechanizmy po rozbiorach, żyło po staremu. Silne więzy rodowe i sąsiedzkie skłaniały nadal do szerokich kontaktów towarzyskich. Miały one charakter tradycjonalny, sięgające czasów Stanisławowskich. Zmiana statusu politycznego oraz społecznej funkcji szlachty tylko w nieznacznym stopniu wpływały na ich modyfi kację. Inną nieco, acz zbliżoną strukturę życia towarzyskiego, ukazują pamiętniki o Wilnie. Są one świadectwem powolnego kształtowania się miejskiego, urzędniczo- -mieszczańskiego modelu życia, ale bez zrywania związków z korzeniami towarzyskiej tradycji ziemiańskiej. Stereotypy szlacheckiej mentalności zostały przeniesione do miasta. W zakresie przyswajania elementów nowej obyczajowości i towarzyszących jej zachowań zbiorowych zachodziło zjawisko wzajemnego przenikania się dworu i miejskiego salonu. Te same bowiem postacie socjety towarzyskiej zaludniały przestrzeń rustykalną i urbanizacyjną.
W pierwszej połowie XIX wieku, do czasów klęski powstania listopadowego oraz spisku i procesu Szymona Konarskiego w 1839 roku, na litewskiej prowincji w obrębie takich instytucji kulturalno- -obyczajowych, jakimi były dwory i dworki szlacheckie oraz rezydencje magnackie, nie dostrzegało się widocznego przewartościowania dziedzictwa obyczajowo-towarzyskiego przodków. Partykularz po dawnemu był odporny na miejskie nowinki «metropolitalnego» Wilna. Być może wyrażała się tu i postawa na pół świadomej obrony przed naporem mieszczańskiej cywilizacji i «nowej» moralności. Nie bez znaczenia był i fakt przywiązania do własnego kąta, a także powściągliwości względem kręgów towarzyskich spoza zintegrowanej od pokoleń prowincjonalno-sąsiedzkiej wspólnoty.
Pamiętnikarze nie zostawili świadectwa o tym, by tak zwani «ludzie miejscowi» jednoczyli się z elementem napływowym. Brak np. informacji, by były znane ówcześnie przypadki utrzymywania kontaktów towarzyskich z urzędnikami czy wojskowymi Rosjanami i ich rodzinami. Zdarzało się przekroczenie granicy stanowej przez szlachtę i wejście do domu chłopa czy mieszczanina, lecz nie Rosjanina. Podtrzymywanie życia towarzyskiego w formie rozrywek wiązało sie i z tym, że stanowiło ono najważniejszy, jeśli nie jedyny czynnik komunikowania się szlachty oraz element jej swoistej edukacji. Rozliczne spotkania z różnych okazji zastępowały szlachcie lekturę książki. Poziom kultury intelektualnej był bowiem niezwykle ubogi.
Adam Korsak wspomina w latach czterdziestych, że nawet w domach «dostatniejszych obywateli » do rzadkości należały pisma Kraszewskiego, Grabowskiego czy Odyńca. Umysłowy marazm średniej szlachty potwierdzał w latach 50- tych Władysław Syrokomla. Mimo wyjazdów młodzieży męskiej na naukę do Nowogródka, Słucka, Mińska, czy nawet do Wilna, przeważały domy, które «gospodarstwo z książką mają za coś niezgodnego ze zdrowym rozsądkiem, a wierzą jak we świętość, w przepowiednie wileńskiego lub berdyczowskiego kalendarza». I chociaż tu i ówdzie, poza «Tygodnikiem Petersburskim », zaczęły pojawiać się egzemplarze «Gazety Warszawskiej» i «Dziennika Warszawskiego», nie spełniały one swej informacyjnej funkcji. Szlachcic bowiem nie ufał wiarygodności dziennikarskich doniesień dopóty, dopóki nie zasięgnął opinii miejscowego arendarza, pachciarza czy kupca. Literaturą piękną, traktowaną jako nowinki z wielkiego świata, interesowały się jedynie szlacheckie córki. Za ich przyczyną zaczęły docierać do dworów modne dzieła Eugeniusza Sue, Dumasa, Korzeniowskiego. Często były to jedynie wypisy z tekstów, bowiem szlachta nie chciała inwestować w zakup książek.
Na kontraktach w Nowogródku, Pińsku, Mińsku, czy na jarmarkach w Nieświeżu przeznaczała rocznie na książki mniej niż 0.5 kopiejki sr., czyli jednego polskiego grosza. Wyjątek popularności stanowiła jedynie książka «swoja» tj. «Pan Tadeusz » Mickiewicza. Utwór krążył powszechnie po prowincji w rękopiśmiennych odpisach. Często był przywłaszczany, na co właściciele reagowali pobłażliwie, zgodnie z litewskim obyczajem, że «książek i wyżłów nie musi się zwracać». Pierwszy paryski egzemplarz utworu znalazł się w Nowogródzkiem dopiero w 1851 roku. Został ofiarowany Władysławowi Syrokomli przez studentów z Dorpatu.
Szlachta na Litwie usiłowała nadrabiać utratę znaczenia po rozbiorach upublicznieniem rozrywek. Jak nigdzie w pozostałych zaborach, tu począł się upowszechniać obyczaj świętowania różnych okazji poprzez wspólną zabawę. Hucznie i licznie obchodzono imieniny i wesela, oględziny zboża oraz dożynki, podwieczorki na murawie z okazji powrotu młodzieży za szkół, połowy ryb na Niemnie, bale i maskarady z okazji jarmarków. Spotkania organizowano po kolei w sąsiedzkich domach «okolicy». A bawiono się zapamiętale, często po kilka dni z rzędu. Ponieważ ekonomiczna kondycja szlacheckiej braci nie była najlepsza, weszło do obyczaju urządzanie składkowych zabaw. W ten sposób każdy mógł być gościem oraz gościć u siebie po kilkaset osób.
W maju do obowiązkowych rozrywek należały wspólne wycieczki uczniów gimnazjalnych i rodziców. Na hasło «majówka» młodzież gromadziła się pod szkolnym sztandarem i wyruszała z orkiestrą szkolną do celu wycieczki. Po drodze wstępowano na odpoczynek do zaprzyjaźnionych dworów. Tam starsi tańczyli swojskiego poloneza i przyswojonego kozaka, a młodzież oddawała się popularnym grom ruchowym jak palant, zając, przepędzanka. Wiele śpiewano. Do ulubionych należała melodia z tekstem ody «Do wąsów» F.D. Kniaźnina. W niektórych częściach Litwy starsza młodzież okolicznych dworów organizowała w miasteczkach tańcujące wieczorki. Poprzedzała je gra w bilard. Palono przy tym cygara «przełykając dym ponczem, żeby nie spadł na słabe piersi». Tańce należały również do programu polowań, w których uczestniczyły kobiety. Były to wspólne dla obu płci tzw. poobiednie mniejsze łowy, urządzane w lasach okalających wsie i dwory. Kończyły je tańce na dziedzińcach, na kilkadziesiąt a nawet kilkaset par.
W pierwszym dwudziestoleciu XIX wieku ten typ spotkań przebiegał pod hasłem powszechnego bratania się. Wiejskie obyczaje nakazywały szlachcie utrzymywać ścisłe kontakty z prowincjonalną inteligencją. Należeli do niej, obok dworskich oficjalistów, lekarze i aptekarze, proboszcz obrządku rzymskiego oraz grekokatolicki paroch. Duchowni, w celu zbliżenia z parafianami, organizowali zwyczajowo kilka razy w roku huczne zabawy z tańcami. Do znanych postaci w szerokich kontaktach towarzyskich należał m.in. ksiądz Ignacy Łappa z Wilna, bliski znajomy Syrokomli. Jego plebańskie śniadania, odwzajemniane rewanżem ze strony parocha z Żukowego Borku, gromadziły co znaczniejszych «obywateli okolicy» obu obrządków.
W Świsłoczy do ściśle przestrzeganych obyczajów towarzyskich należały niedzielne obiady u proboszcza z udziałem dyrektora gimnazjum, dwóch profesorów, a w porze egzaminów i wyróżniających się uczniów. Na Podlasiu w Kleszczelach jarmarki kończyły sie spotkaniem u parocha przedstawicieli środowisk szlachecko-mieszczańskich. Przybywały całe rodziny z córkami na wydaniu, gdyż panowała opinia, że wspólna gra towarzyska w «ślepą babkę» może ułatwić wypatrzenie kandydata na męża. W odstępach między ludycznym świętowaniem codzienne bytowanie szlachty urozmaicali wędrowni «trubadurzy» Litwy. Byli to starzy weterani wojen napoleońskich,wcale liczni jeszcze w latach trzydziestych, chętnie goszczeni po dworach i dworkach. Zabawiali oni gospodarzy opowieściami o wojennych przygodach u boku «małego kaprala» oraz przy akompaniamencie lub skrzypek lub gitary umilali wieczory popularną pieśnią patriotyczną «Lecą liście z drzewa…». Pośrednio odgrywali oni znaczną rolę w podtrzymywaniu historycznej pamięci narodowej, zwłaszcza wśród pokolenia urodzonego w niewoli. Nie tylko zresztą oni.
W zaściankach odległych od centrum politycznego obchodzono rocznice wydarzeń bliskich Polakom. Nie wiemy, o jakie rocznice chodzi. Ostrożny Ignacy Chodźko nadmienia jedynie, że były to «corocznie wracające epoki domowych dziejów naszych». W takie dnie uwalniano się od codziennych zajęć gospodarczych, by w zaufanym gronie krewnych, sąsiadów i przyjaciół świętować w atmosferze szczerości. W najuboższych dworkach, nie wiele różniących się architekturą od chat, życie towarzyskie nie wykraczało poza obręb własnego obejścia. Wyróżniały je patriarchalne układy między «państwem» i «czeladzią». Wspólne pomieszczenie dla gospodarzy i służby, często dzielone porą zimową i z domowym inwentarzem, zacierało granice stanowe. Do towarzyskich akcentów dnia należało śpiewanie godzinek i odmawianie różańca, ranne objaśnienia snów i wieczorne opowiadania o upiorach, a także nocne straszenie domowników. Dni świąteczne odróżniały się od powszednich śpiewem «światowych » oświeceniowo-sentymentalnych melodii, jak «Kurdesz» Franciszka Bohomolca lub «Chciało się Zosi jagódek».
Do gry w karty w codziennego mariasza i świątecznego ćwika czeladź nie była dopuszczana. Monotonię życia prowincjonalnego ze szczególnym rozmachem umilały także rody magnackie. Spotkania towarzyskie, organizowane z pańskim przepychem, były tłumne w okresach corocznych jarmarków. Leon Potocki, uczestnik przyjęć w Swisłoczy u hrabiego Wincentego Tyszkiewicza, pozostawił relację o przebiegu dwutygodniowej, nieustannej zabawy, towarzyszącej jarmarkowi w miasteczku. W 1818 roku do Swisłoczy na bale zjechały przedstawicielki najznakomitszych rodów Litwy: Radziwiłłów, Potockich, Kossakowskich, Sapiehów, Czetwertyńskich, Wołłowiczów. Dla nich to odbywały się obiady na sto osób, reduty, wyścigi konne, łowy, przejażdżki po sztucznych jeziorach. W ogrodach Tyszkiewiczowskich zadziwiały przepychem i pomysłowością «żywe obrazy», skutecznie konkurujące z teatralnymi sztukami francuskimi. «Żywe obrazy» były dowodem uhonorowania przez gospodarza szczególnie wyróżniających się gości. Tak przyjmowano damy z pierwszych dworów na Wileńszczyźnie. Tak też w Wilnie czczono przyjazd lub imieniny cara czy wojskowych dostojników. Właśnie za pośrednictwem miasta ta forma życia towarzyskiego została zaszczepiona na prowincji. Znana z prywatnych salonów Józefa Franka, została po raz pierwszy zaprezentowana szerszej publiczności w teatrze wileńskim w 1823 roku. Poprzez «żywe obrazy» wkraczał na prowincję romantyczny kult historyzmu jako umiejętność przekształcania codzienności i potoczności życia «wyższych sfer» w imponujące wydarzenie. Iluzja identyfi kacji «aktorów» z postaciami mitologicznymi, starotestamentowymi, czy literackimi okresu preromantyzmu czyniły tę zabawę szczególnie ponętną dla wykonawców. A widzowie doznawali silnych wrażeń estetycznych.
Od lat czterdziestych zaczęła powoli upowszechniać się nowa forma życia towarzyskiego. Działo się to za pośrednictwem miejscowości kuracyjnych, gdzie zjeżdżali ludzie z różnych stron, nie zawsze sobie znajomi. Pobyt na kuracji, w miejscu ograniczonym przestrzennie, zmuszał do codziennych kontaktów towarzyskich i wspólnych rozrywek z osobami spoza własnego środowiska. Dla mniej zasobnej szlachty oraz inteligencji miasta dostępna była miejscowość Stokliszki. Na leczenie i odpoczynek przybywali tam goście nie tylko z okolic Grodna, Kowna i Wilna, lecz nawet i z Korony. Odległość miejsca od głównych traktów, położenie w lasach, gdzie zimą wilki przemierzały spacerową promenadę, brak teatru i księgarni powodowały, że z konieczności kuracjusze stanowili zgrane towarzystwo. Życie towarzyskie nie wykraczało w tych warunkach poza przechadzki, rozmowy, sezonowe ploteczki, gry w karty.
W Stokliszkach bywał znany wileński pejzażysta Wincenty Dmochowski. O wiele ciekawiej wypełniali wolny czas kuracjusze renomowanych Druskiennik. Uzdrowisko posiadało resursową salę, gdzie odbywały się bale, orkiestrę zdrojową i teatr, który w sezonie obok sztuk francuskich wystawiał komedie Fredry oraz Korzeniowskiego. Ale publiczność, nie posiadająca nawyku do odbioru ambitniejszej sztuki, chętniej oddawała się niewybrednym rozrywkom jak gra w karty oraz spotkania towarzyskie z tańcami i kolacjami. Wprawdzie, jak wspomina Józef Ignacy Kraszewski, kuracjusz w latach 1844- 1847, próbował wraz z lekarzem zdrojowym Ksawerym Wolfgangiem ożywić ubogie życie kulturalno- towarzyskie, ale z miernym skutkiem.
Nie każdy wszakże odbierał Druskienniki negatywnie. W tym samym co Kraszewski sezonie 1844 roku przebywał na kuracji Edward Pawłowicz, były słuchacz rozwiązanej w 1842 roku Akademii Medyko-Chirurgicznej w Wilnie. Jego wspomnienia potwierdzają w części opinię o rozbawionym kurorcie, gdzie panował przepych zamożnych ludzi, których gusta zaspokajano licznymi piknikami i wycieczkami, balami i redutami. Druskienniki w pierwszej połowie lat czterdziestych zaczęły pełnić inną rolę. Zaczynały być miejscem, gdzie zjeżdżano dla oderwania się od represyjnych posunięć cara Mikołaja I wobec Polaków na Litwie. W sezonowych salonach druskiennickich patriotycznej «socjety» Wileńszczyzny gromadzono się dla swobodnej wymiany poglądów, udzielano informacji, nabierano chęci do przetrwania. Tam, jak wspomina pamiętnikarz, ludzie pamiętający niedawną egzekucję Konarskiego, uwalniali się «z obręczy więzienia Mikołajewskiego». Z perspektywy Druskiennik «można było rozpatrzyć się nieco po kraju i spojrzeć na Świat Boży».
Odtąd przybysze z różnych zapadłych zakątków poczęli kreować Druskienniki na miejsce, które dawało iluzję wolności. Nie było przypadkiem, że tam właśnie w 1861 roku obchodzono głośną na całą Litwę rocznicę Unii Lubelskiej podczas zjazdu szlachty z obu brzegów Niemna, z Litwy i Korony. I w innych swych wspomnieniach Pawłowicz również przypisywał szczególnie pozytywną rolę życiu towarzyskiemu wileńskiej prowincji. Akcentu tego brak w relacjach innych pamiętnikarzy. Konsolidacja towarzyska, jak zauważał Pawłowicz, była szczególnie pożądana po klęsce powstania listopadowego, kiedy dla Litwy nastąpił fatalny okres «grobowego spokoju». Ambicje i nadzieje, rozbudzone zrywem wolnościowym, a potem nieudanym spiskiem Konarskiego, pogłębiły przygnębienie. Polacy ujrzeli się zamknięci w jednym wielkim więzieniu. Pozbawieni życia publicznego, ognisk oświaty, często podstaw materialnych, musieli zadowolić się realizacją drobnych celów w szczupłym gronie towarzyskim.
Życie towarzyskie na Litwie, szczególnie na prowincji, jak nigdzie indziej, stało się zjawiskiem pierwszej wagi. Pomagało przetrwać, dawało poczucie wspólnoty, stwarzało miraż psychicznego bezpieczeństwa. Co prawda, nie mogło być poparte inicjatywami edukacyjnymi i agrarnymi oraz było pozbawione rodzinnego zaplecza kulturalnego, co ograniczało je do tworzenia towarzyskich konwenansów. Ale mimo wszystko, dzięki jego podtrzymaniu, pokolenie wstępujące w życie w latach czterdziestych miało ułatwione zadanie odnowienia patriotycznych tradycji okresu filomackiego. Pomogła w tym lektura dzieł Mickiewicza. Przekazy pamiętnikarskie poświadczają, że młodzież lat czterdziestych wytworzyła specyficzny styl życia towarzyskiego. W okolicach jeziora Świteź odbywano coroczne letnie spotkania. Panny i kawalerowie z okolicznych dworków w określonym dniu odbywali przejażdżki po jeziorze. W naturalnej scenerii przyrody recytowano balladę «Świteź», a także inne wiersze poety. Recytacje urozmaicano chóralnym śpiewem. Do powszechnie wykonywanych należała aluzyjna pieśń o wolności: Przyjacielu, sadźmy róże, Długo jeszcze, długo światu, Szumieć będą groźne burze, Szczęśliwszemu sadźmy latu.
Wyjściu z odrętwienia, w które popadła młodzież naśladując starszych, pomogła, nielegalnie przemycana zza granicy lektura utworów Mickiewicza: «Pan Tadeusz » był w rękach wszystkich. Po świeżo widzianych scenach i przebytych katuszach więziennych, trzecia część «Dziadów», «Droga na Sybir», «Do matki Polki» z rąk do rąk porywane były, bo każdy w nich odczuwał jęk własnego bólu w mistrzowski wypowiedziany sposób. Poziom moralny i duchowy podniósł się znacznie». Wracające po Niemnie wiciny z Królewca wraz z talarami i winem zaczęły przywozić zza granicy nie tylko utwory Mickiewicza. W światlejszych domach szlacheckich, szczególnie tam, gdzie była młodzież, zaczął pojawiać się «Kordian» Słowackiego, «Przedświt» oraz «Psalmy» Krasińskiego, «Pieśń o ziemi naszej» Pola.
Spotkania towarzyskie coraz częściej wypełniały recytacje srogo zakazanej literatury. Pod dachy szlacheckie wkroczyła muzyka Moniuszki, Chopina, Lipińskiego, Komorowskiego. Na zamiejskich wycieczkach młodzież wznosiła toasty związane z tematyką «Ody do młodości». Szukała również bezpośrednich kontaktów towarzyskich z pokoleniem Mickiewicza, które stało się na powrót symbolem wolności. Ważnym wydarzeniem stał się pretekst młodzieży ziemi nowogrodzkiej dla odwiedzin Michała Wereszczaki, przyjaciela Mickiewicza i weterana filaretów, w celu złożenia mu noworocznych życzeń. Po drodze kuligiem, wśród śpiewów i muzyki wstępowano do zaścianków znanych z patriotyzmu jak Soplicę, Miratycze, Horbatowicze. Nowy rok 1844 powitano chóralnym odśpiewaniem «Pieśni Filaretów». Rok wcześniej szlachta nowogródzka zgromadzona w majątku Dołmatowszczyzna składała hołd Tomaszowi Zanowi oraz przybyłemu z zesłania Janowi Czeczotowi. W osobie Zana kilkaset osób czciło człowieka, który w procesie filomatów dał dowód przykładnej postawy moralno-patriotycznej.
Pamiętnikarz podkreśla doniosłość zjazdu. Uczestniczyli w nim ci, którzy uosabiali całą porozbiorową historię narodu: żołnierze spod Samosierry, ofi cerowie wojny 1830 roku, młodzież, która dojrzała doświadczeniem zgonu Konarskiego w Wilnie i Wołłowicza w Grodnie. Mimo złowrogiego stosunku do Polaków cara Mikołaja I na Wileńszczyźnie zaczęło powoli odradzać się poczucie patriotycznych więzi narodowych. W niemałym stopniu stało się to możliwe za przyczyną rozległych kontaktów towarzyskich, które z początkiem lat czterdziestych przestały mieć wyłącznie rozrywkowy charakter.
HALINA BURSZTYŃSKA/ Magazyn Polski Nr 4 (100) kwiecień 2014
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!