Nastąpił rok 1944, który okazał się dla mieszkańców Kiemieliszek tragicznym i krwawym. Wszelkie nadzieje na powrót przedwojennego życia upadły, choć jeszcze w styczniu wydawało się, że Polska tu wróci, bo już na początku 1944 roku pojawili się i w tych stronach partyzanci polscy.
31 stycznia 1944 roku 5. Brygada Armii Krajowej „Łupaszki” stoczyła bitwę z Niemcami pod wsią Worziany, około 8 km od Kiemielizek. W pobliżu Worzian położone były dość liczne zaścianki, m. in. Rojściszki i Sosnówka. Były partyzant, uczestnik tej bitwy, Rymsza, pochodzący ze Świra opowiada:
„W Sosnówce kwaterowałem z plutonem, po wykonaniu zadania i przyprowadzeniu majora „Węgielnego” do Worzian. Na noc „Węgielny” pozostał razem z „Łupaszką” na kwaterze u gospodarza Klimowicza. 31 stycznia u gospodarza Michała Tubisa zebrali się wszyscy dowódcy. Major „Węgielny” prowadził odprawę. Po zakończeniu odprawy „Łupaszko” zaprosił wszystkich na wspólny obiad. Zanim przystąpili do obiadu, usłyszeli pojedyncze strzały”.
Okazało się, że do Worzian wjeżdżał oddział niemiecki. I wtedy rozegrała się słynna bitwa pod Worzianami. Walka trwała kilka godzin. W bitwie tej zginęło 37 niemieckich żołnierzy, rannych było, jak wspomina Rymsza, 155 żołnierzy. Ranny został też komendant „Łupaszko” oraz 8 partyzantów, zginęło 18 AK-owców. Bitwa pod Worzianami szerokim echem odbiła się w okolicy. Już na drugi dzień wszyscy w Kiemieliszkach opowiadali o tym, co się działo w Worzianach, a później, kiedy w środę worziańscy chłopi przyjechali na targ, to w kuchni Makiewicza przy szklance samogonu opowieść o tym boju snuł Gruby Tubis, ze szczegółami opowiadał ojczymowi o bohaterstwie partyzantów.
– Wiesz Wąsaty, jak nasze chłopcy bili szkopów… To ja z Rojściszków widziawszy jak oni sznurem na Niemiaszków szli, a na przedzie ichni Łupaszka z pistaletam w ręce, tylko „hura, chłopcy!” – krzyczał i leciał jak wilk na swoja ofiara. Oj, dali oni w dupa tym Niemcom, oj, dali! Wiele było wspomnień o tej bitwie pod Worzianami z oddziałem niemieckiego wojska. W Kiemieliszkach aż do Wielkanocy ludzie opowiadali o zwycięstwie partyzantów polskich nad oddziałem niemieckim i o bohaterstwie „Łupaszki”.
Bohaterska śmierć pierwszego partyzanta – Antoniego Burzyńskiego „Kmicica” i bohaterstwo Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki” oraz czyny innych AK-owców już w 1944 r. działały na wyobraźnię młodzieży kiemieliskiej. Mężczyźni urodzeni w latach 1920-1926, a wychowani w okresie do 1939 roku, byli wielce patriotyczni. Wszyscy oni – że wymienię Gerarda Rakowskiego, Wierzbickiego, Janka Fiedorowicza, Ślipików z Dawciun, Rudzińskich z Pren – należeli do Armii Krajowej. Jeśli nie byli w oddziale, to zostali zaprzysiężeni i działali w konspiracji.
Większość z tej młodzieży należała do Związku Strzeleckiego, który po I wojnie światowej nawiązywał do tradycji Związku Strzeleckiego z lat 1910-1914. Zrzeszał pozaszkolną, przedpoborową młodzież, głównie wiejską i rzemieślniczą. Prowadził działalność w zakresie wychowania fizycznego i przysposobienia wojskowego. Podlegał Ministerstwu Spraw Wojskowych. Należał do Polskich Związków Sportowych i był ściśle związany z obozem Józefa Piłsudskiego. Terytorialna struktura organizacyjna Związku Strzeleckiego odpowiadała wojskowo-administracyjnemu podziałowi państwa.
Działania żołnierzy Armii Krajowej były w tym czasie, na początku 1944 roku, dość aktywne, zwłaszcza w okolicy Kiemieliszek. To tu rozpoczęła swoją działalność późniejsza 36. Brygada „Żejmiana”. W siatce 36. Brygady byli też chłopcy z Kiemieliszek i okolic. Dowódcą tej Brygady był por. Witold Kiewlicz „Wujek”. Od marca 1944 roku na terenie dawnego powiatu święciańskiego, w okolicach Kiemieliszek oraz wileńsko-trockiego (dziś rejon ostrowiecki na Białorusi i rejon święciański na Litwie) działała też 4. Brygada AK „Narocz” porucznika Longina Wojciechowskiego „Ronina”. 28 kwietnia 1944 r. Brygada „Narocz” wspólnie z 5. Brygadą „Łupaszki” pod Bołoszą koło Kiemieliszek rozbiła niemiecko-litewski oddział rekwizycyjny. Partyzanci odebrali zarekwirowane krowy i cielęta i przekazali je chłopom.
Wspominam te oddziały partyzanckie AK dlatego, że w okresie od lutego do początku lipca 1944 roku przechodziły one często obok Kiemieliszek lub nawet w pewnym okresie przebywały w miasteczku. Dla młodzieży i nawet podrostków 12-14–letnich były one przykładem patriotyzmu polskiego i namiastką wolności. Podczas postojów tych AK-owców w Kiemieliszkach przynosiłem i ja dla nich mleko, a nawet kiełbasę i kawałki słoniny. Podziwialiśmy ich odwagę, słuchaliśmy opowieści o stoczonych walkach z Niemcami, sowieckimi partyzantami i policjantami litewskimi z poszczególnych garnizonów. Partyzanci z tych oddziałów, jako walczący o Polskę na tych terenach, pozostawali na długo wzorem trwania w polskości.
Luty 1944 w Kiemieliszkach minął spokojnie, zima w tym roku nie była surowa… Na zapusty, jak co roku, starsi chłopcy zaprzęgali konie do sanek i jeżdżono po polach na „len”, a wieczorem w Domu Parafialnym zabawa taneczna trwała do północy, bowiem po godzinie 24. zaczynał się Popielec i Wielki Post. Zimą chodziłem w starym kożuchu Makiewicza. Uszyto mi samodziałowe spodnie i frencz, byłem zadowolony; z chłopcami chodziłem na narty na wzgórze w Zagoryszkach, jeździłem na samodzielnych łyżwach, które z drewna wykonał majster-klepka Tońko Mich…
Nadal się z nim przyjaźniłem, wypożyczałem książki z ich bogatego księgozbioru. Z początku wieczorami czytałem je, jak już wspomniałem, przy „kopciałce”, a nawet przy płonącym łuczywie, które z sosnowych polan szczepał Makiewicz i wiązał je w pęczki. Ale na początku 1944 roku w Kiemieliszkach pojawił się karbid, czyli acetylenek wapnia i lampy karbidówki, tj. typ lampy gazowej, w której jako paliwa używano acetylenu. Takie lampy karbidówki były w czasie okupacji rozpowszechnione w Polsce i dotarły też do Kiemieliszek. W mieszkaniach, ze względu na wydzielany zapach, używane były jednak niechętnie.
Wyjątek stanowił okres kiedy nie było elektryczności i innych źródeł światła (lub np. pieniędzy na drogie świece), wówczas powszechne były karbidówki wykonane domowym sposobem. Składały się z dwóch metalowych zbiorników umieszczonych jeden nad drugim. W dolnym był karbid, w górnym woda. Ze zbiornika z karbidem wychodziła rurka zakończona palnikiem. W zbiorniku wodnym w dnie był mały otworek, przez który woda powoli kapała na karbid. To urządzenie samoczynnie utrzymywało stałe ciśnienie acetylenu w lampie. Jeśli ciśnienie gazu w zbiorniku z karbidem nadmiernie wzrastało, woda nie mogła własnym ciężarem pokonać tego ciśnienia i przestawała kapać na karbid. Przestawał wydzielać się acetylen. Kiedy ciśnienie acetylenu spadło, woda znów zaczynała spływać do dolnego zbiornika. Lampki te przestały być używane w Kiemieliszkach po wojnie z braku karbidu.
W tym czasie coraz więcej słyszeliśmy o działaniach partyzantów polskich. W okolicach Kiemieliszek, jak wspomniałem, działała 36. Brygada „Żejmiana” por. Witolda Kiewlicza „Wujka” i 4. Brygada „Narocz” por. Longina Wojciechowskiego „Ronina”. Kiemieliski garnizon litewski nadal istniał, chociaż humory policjantów się pogorszyły: noce spędzali w bunkrze zbudowanym w pobliżu budynku dawnej gminy, obecnej ich siedziby, lękając się prawdopodobnie napaści partyzantów polskich albo sowieckich, bowiem partyzanci ppłk. Fiodora Markowa, byłego nauczyciela ze Święcian, byli coraz odważniejsi, zapuszczali się w tzw. rajdy daleko poza okręg Miadzioła: pod Świr i dalej ku granicy z Litwą.
I oto 1 marca 1944 r. w nocy obudziła nas strzelanina, wszyscy troje położyliśmy się na podłodze .Za chwilę usłyszeliśmy stukanie do drzwi i okrzyk po rosyjsku:
– Atkrywaj! Atkrywaj, tak twoju mat’!
Ojczym Makiewicz otworzył drzwi. Weszło trzech uzbrojonych bandytów, doszła do nich młoda kobieta, także z automatem.
– Łożiś wsie! – rozkazał jeden z nich.
Położyliśmy się na podłogę w sypialni koło ścianki, a oni plądrowali mieszkanie, z komody wyciągnęli pościel, prześcieradła i poszewki, zabrali nawet mamy sukienki. Następnie weszli do sypialni, kazali wstać i rewidowali Makiewicza i mnie, nic nie znaleźli, jeden z nich rewidował Mamę – wymacał złoty zegarek ojca, który miała w węzełku za pazuchą i woreczek z kilkoma złotymi rublami „na czarną godzinę”. Bandyta sowiecki zabrał ten zegarek i złote monety. Zabrali wszystko, co im się podobało i przed wyjściem jeden z nich krzykął:
– Mołczi, starik! A to rieszu, pokonczu z toboj! – i wyszli.
A strzały nadal było słychać. Ze strachu leżeliśmy ponad godzinę, dopiero jak strzały ustały, Makiewicz wyjrzał na dwór. Już nikogo nie było, słyszał tylko turkot kół po ulicy Gwoździkiańskiej. Natomiast Antoni Rakowski, który też był świadkiem bandyckiego napadu partyzantów sowieckich na mieszkańców Kiemieliszek, tak wspominał to zdarzenie:
„Usłyszeliśmy wrzask na podwórzu, krzyki w języku rosyjskim, wreszcie głośne stukanie do drzwi. Mamusia otworzyła drzwi, a ten Ruski dalej wrzeszczy i woła:
– Dawaj spiczki!
Mama podała zapałki, partyzant zapalił świecę i zaczął w domu wszystko przewracać, czegoś szukał. Drugi zwrócił się do mnie:
– Zapriagaj łoszad’!
Ja mu mówię, że klacz jest źrebna, a drugi koń to jeszcze źrebak. Ale ten Ruski dalej wrzeszczy:
– Dawaj kluczi!
Zrozumiałem, że on sam zadecyduje, co dalej. Ale w tej chwili weszli trzej mężczyźni w kożuchach i kobieta, również w kożuchu. Rozkazali tym dwóm wyjść, widocznie byli to jacyś „komandiry”. Nowi usiedli do stołu i zaczęli pytać mamę o policję w bunkrach, ilu ich tam jest. Mamusia odrzekła, że nie wie, bo tymi sprawami nie interesuje się. Zawołali więc mnie, miałem już 16 lat i byłem dość wysoki. Ja powiedziałem, co wiedziałem, więc kazali zamknąć drzwi i nikogo nie wpuszczać. Jakoś potem nikt już do nas nie zapukał, udało się uratować konie.
Ale partyzanci Fiodora Markowa spenetrowali całe miasteczko. Walka z policją litewską trwała cztery godziny. Wywieziono z Kiemieliszek wiele różnych rzeczy, Ruscy grabili, co się dało. Dopiero nad ranem partyzanci sowieccy wycofali się z miasteczka. Nasi ludzie czekali do rana. Dopiero jak zaczęło świtać, wszyscy wylegli na ulice. Ludzie zbierali się koło budynku dawnej gminy, gdzie były bunkry policjantów, oni też wyszli z bunkru, ale wszyscy byli bardzo wystraszeni. Jeden z policjantów był ranny: gdy wstawał z łóżka, to szkło wybitego okna rozcięło mu twarz.
Rosjanie mówili, że trzech policjantów zabito, a pięciu było rannych. Myśmy jednak tego nie stwierdzili. Litewscy policjanci wiedzieli, że napadną na nich białoruscy partyzanci, więc się przygotowali do walki. Mówiono, że Litwinów uprzedzili polscy partyzanci. W przeddzień wieczorem, kiedy około godziny 19-tej szedłem do domu, policjanci radzili, abym jak najszybciej oddalił się od ich posterunku. Rosyjskim partyzantom nie chodziło jednak o zdobycie posterunku, lecz o ograbienie ludności. Oni wiedzieli, że z okolicznych wsi ludzie wywieźli swój dobytek do Kiemieliszek bo tutaj stacjonowali policjanci i mało liczebne bandy bały się wchodzić do miasteczka.
Partyzanci sowieccy, gdy weszli do Kiemieliszek, wszystko rabowali, nic nie pozostawili. Dosłownie ograbili wszystkich. Brali rzeczy osobiste, bieliznę, garnki, żywność – wszystko, co było pod ręką. Ludzie niczego nie ukryli, bo byli pewni, że banda sowiecka do miasteczka nie wejdzie. Z naszego domu szczęśliwie nic nie wzięli, bo bandytów wypędzili „politrucy”, którzy weszli pytać o drogę do centrum miasteczka. Ale stryjowi zabrali konia z zaprzęgiem, odzież i mięso. W ogóle bandyci sowieccy zrabowali całe miasteczko”.
Inaczej napad sowieckich partyzantów na Kiemieliszki opisał prof. Adam Maldzis w książce „Astrawiecczyna, kraj darahi” (Narys. Mińsk 1977, s. 31):
„Od dwudziestego lutego do czwartego marca 1944 roku kilka oddziałów brygady (Fiodora Markowa – M.J.) wykonało rajd w stronę Wilna. Ich szlak wiódł przez Supronięty, Żukojnie, Kiemieliszki, Bystrzycę. Podczas tego rajdu partyzanci wykonali sześć walk. W nocy z 1 na 2 marca połączone siły trzech oddziałów szturmowały garnizon litewski w Kiemieliszkach. Zachowały się raporty o tej operacji i nawet mapa działań bojowych, narysowana odręcznie przez jednego z partyzantów. Z tej mapy widać, że atak na Kiemieliszki zaplanowano z trzech stron: z północy od wioski Wierdzieliszki (wieś Wierdzieliszki leżała na zachód od Kiemieliszek – M.J.), z zachodu – od wsi Chmielany i południowego zachodu – od Zagoryszek.
Pozostawiwszy zasadzki na drogach Michaliszki-Kiemieliszki i Karkoliszki-Kiemieliszki (powinno być: Karkożyszki-Kiemieliszki – M.J.), partyzanci podeszli do miasteczka i rozpoczęli atak. Walka trwała trzy godziny. Jak napisano w raporcie, oddziały sowieckie szturmem opanowały południowo-zachodnią część linii oporu przeciwnika, zdobyli dwa bunkry i otoczyli koszary. Ale zniszczyć przeciwnika w koszarach nie udało się. Podczas operacji zostało zabitych dziesięciu wrogów a rannych było siedmiu, spalono budynek gminy, sklep, nadleśnictwo i mleczarnię. Zdobyto trofea: jeden ręczny karabin maszynowy (erkaem) i trzy karabiny”.
Tyle napisał profesor Adam Maldzis o napadzie sowieckich partyzantów 1 marca na Kiemieliszki. Kiedy po ukazaniu się tej książki drukiem i przeczytaniu tych bredni powiedziałem autorowi, że w jego relacji nie ma krzty prawdy, to mi odpowiedział, że spisał to wszystko z zachowanych meldunków partyzanckich, które przechowywane są w archiwach mińskich. Przytoczona relacja A. Maldzisa w każdym calu mija się z prawdą. Koszar (kazarmy) w Kiemieliszkach w ogóle nie było, kilkunastu policjantów litewskich kwaterowało w dawnym budynku gminy, obok tego budynku były dwa bunkry. Nikt z policjantów nie został zabity, jeden był ranny w twarz szkłem wybitej szyby, nie spalono żadnego budynku.
Gmina mieściła się w domu Żyda Bromberga i znajdował się on naprzeciwko chaty Makiewicza, leśnictwo mieściło się w budynku obok chaty Romaszowej, później umieszczono tam biuro sielsowietu. Dobrze pamiętam, że nic nikomu się nie stało. A ten rzekomy „rajd brygady” to był po prostu rajd bandycki. Ograbili oni wówczas mieszkańców Kiemieliszek i uciekli jeszcze przed świtem w kierunku Michaliszek. I nawet w raportach bojowych wyszło kłamstwo sowieckie.
Po tym napadzie sowietów na Kiemieliszki zmienił się stosunek ludności do Litwinów. Zaczęliśmy siebie wzajemnie szanować. Ale sytuacja ta trwała niezbyt długo bo w maju polscy partyzanci poprosili Litwinów by opuścili miasteczko, co oni chętnie zrobili: pewnej nocy wyjechali wszyscy do Podbrodzia. Warto tu przytoczyć jeszcze jedną opowieść Adama Maldzisa dotyczącą Kiemieliszek. Na stronach 31-33 książki „Astrawiecczyna, kraj darahi” Maldzis pisze:
„Jonas Vildžiunas, znany w ruchu partyzanckim jako Iwan Iwanowicz, w książce „Kova be atvangos” („Walka bez wytchnienia”, 1971) napisał, że przez Kiemieliszki przechodziły grupy zwiadowców pod dowództwem Viliucisa z obozów partyzanckich znad Miadzioła do Wilna. Do oddziału partyzanckiego im. K. Woroszyłowa (pod dowództwem F. Markowa – M.J.) przybyła młoda litewska partyzantka Sofia Gorodzieckytė, była córką adwokata, znała kilka języków, więc u Markowa została tłumaczką. Później postanowiono wykorzystać ją dla wywiadu i wysłać do Kowna. Do Wilna odprowadzała ją grupa Viliucisa.
I oto pewnego dnia w lutym 1944 roku zwiadowcy w okolicy Kiemieliszek postanowili odpocząć. Miejscowi chłopi powiedzieli Viliucisowi, że chce z nim spotkać się lejtnant litewskiej samoobrony z garnizonu kiemieliskiego. Viliucis znał tego lejtnanta, bo ten kilkakrotnie przekazywał partyzantom ważne informacje. Po kilku godzinach spotkanie się odbyło. Po przybyciu na wyznaczone miejsce z kilkoma policjantami lejtnant powiedział, że garnizon kiemieliski nie chce już służyć okupantom niemieckim. Ale Litwini boją się, że Niemcy uznają ich za dezerterów i wywiozą do Niemiec ich rodziny. I lejtnant zaproponował, żeby partyzanci sowieccy zainscenizowali napad na garnizon w Kiemieliszkach i „rozbroili” policjantów. Broń w nocy zostanie złożona w wyznaczonym miejscu, a więc partyzantom nic się nie stanie.
Viliucis przyjął propozycję Litwina. I około godziny jedenastej w nocy grupa partyzantów weszła do Kiemieliszek. Wstąpili do wyznaczonego domu i tam czekali na lejtnanta. Nagle na dworze usłyszeli polską mowę. Litewski lejtnant chciał przestrzec partyzantów, coś krzyknął – i rozległy się strzały. Partyzanci zrozumieli, że trafili w zasadzkę i chcieli uciec. Ale było za późno. Viliucisa i Gorodzieckytė na progu domu polscy nacjonaliści powalili na ziemię, powiązali ich i nazajutrz rozstrzelali.
Co się właściwie stało w Kiemieliszkach? Swirin, dowódca oddziału, dowiedział się o tym zdarzeniu na drugi dzień i pomyślał, że litewski lejtnant był prowokatorem. Ale później wyjaśniło się, że sprawa była dość skomplikowana. Po spotkaniu z Viliucisem, wracając do Kiemieliszek, lejtnant z kilkoma policjantami natknął się na patrol polskich nacjonalistów, którzy rozbroili Litwinów. Jeden z policjantów powiedział AK-owcom dokąd i po co chodzili. Na to Polacy powiedzieli: „Po co was mają rozbrajać czerwoni? My was rozbroimy! AK-owcy dowiedzieli się, gdzie w Kiemieliszkach ma się odbyć spotkanie partyzantów sowieckich z lejtnantem i postanowili ich schwytać i zabić”.
Ta opowieść Vildžiunasa, przekazana przez Adama Maldzisa, jest oczywiście wymysłem autora, bo ani we wspomnieniach Antoniego Rakowskiego, ani we wspomnieniach AK-owców z brygad „Żejmiana” i „Narocz” nie występuje to zdarzenie, zmyślone prawdopodobnie przez tegoż Vildžiunasa, sowieckiego szpiega i członka NKWD, który podobno był sprawcą śmierci polskiego dowódcy partyzanckiego „Kmicica” – Antoniego Burzyńskiego.
Warto tu wyjaśnić, kim był ten człowiek. Jonas Vildžiūnas, pseudonimy „Iwan Iwanowicz”, „Diadia Wania”, urodził się 29.09.1907 roku we wsi Pieniony rejonu oniksztyńskiego (Anykščiai), działacz komunistyczny, funkcjonariusz NKWD. Od 1928 r. członek Komunistycznej Partii Litwy, w latach 1933-1934 uczył się w Międzynarodowej Szkole Leninowskiej w Moskwie, w latach 1935-1936 był instruktorem KC Komunistycznej Partii Litwy w północnej Litwie, około 5 lat był więziony przez władze litewskie; w latach 1940-1941 przebywał w Moskwie; w 1942 został zrzucony na tyły frontu jako dowódca oddziału specjalnego NKWD do brygady Fiodora Markowa.
W 1943 r. kierował śledztwem i egzekucjami „Kmicica” – Antoniego Burzyńskiego i około 50 jego żołnierzy. Przypuszcza się, że to on zamordował Burzyńskiego. Po zajęciu Litwy przez ZSRR był wysokim funkcjonariuszem NKWD w Poniewieżu. W latach 1944-1947 był wysokim funkcjonariuszem NKWD w Wilnie, potem ministrem aprowizacji Litewskiej SRR, zmarł 01.11.1989 w Wilnie.
Ja również nie słyszałem o zdarzeniu w Kiemieliszkach opisanym przez tegoż Vildžiūnasa i przekazanym przez Adama Maldzisa. Nie było w Kiemieliszkach rozstrzelania Viliucisa i Gorodzieckytė. Nikt o tych osobach w Kiemieliszkach nie słyszał.
Prof. Mieczysław Jackiewicz
2 komentarzy
Andrzej Piórecki
19 grudnia 2013 o 13:13Szanowni Państwo
Szukam materiałów oraz informacji o Leonie PIÓRECKIM ps. „Bój”, który poległ w bitwie Worziańskiej. Przygotowałem bardzo obszerny artykuł o mjr Karolu Pióreckim ojcu wspomnianego Leona, który został zamordowany w KL Auschwitz. Jak również o jego i jego rodziny walce o wolną Polskę. Chętnie opublikuje ten materiał może ktoś dopisze do niego swoje informacje. Pozdrawiam.
Andrzej PIÓRECKI
józef III
21 września 2014 o 18:33Maldzis to gaduła i pijak