Za portalem ispravda.ru publikujemy kolejny artykuł Igora Mielnikowa o zbrodniach, jakich dopuszczono się na Zachodniej Białorusi wobec obywateli polskich. Artykuł pt. „Podziemienie – białoruski Katyń” cieszył się sporym Państwa zainteresowaniem, ale takich tragicznych miejsc jak Podziemienie w pobliżu Kobrynia jest na całej tzw. Zachodniej Białorusi setki.
Odurzeni anarchią i poczuciem bezkarności ludzie z czerwonymi opaskami, całą swoją złość wyładowywali na polskim wojsku, policji i na cywilach. W połowie września 1939 roku, kiedy Polska stała na krawędzi, najgorszej proweniencji odszczepieńcy i renegaci ukrywając się pod płaszczykiem bojowników z „pańskim jarzmem”, dopuszczali się okropieństw.
W pobliżu Kobrynia leży mała wioska Buchowicze. Obecnie to niemal przedmieście Kobrynia. We wrześniu 1939 roku przez tę miejscowość przechodziły wycofujące się oddziały Wojska Polskiego, broniące od kilku dni miasta przed niemieckim okupantem.
17 września 1939 Armia Czerwona przekroczyła granicę radziecko- polską i dość szybko kierowała się na Zachód. W tych okolicznościach, obrona Kobrynia stała się bezcelowa i jednostki polskie zaczęły się wycofywać. W Buchowiczach, w opuszczonym dworku zatrzymali się oficerowie 83 pułku piechoty Wojska Polskiego (jak wspominali naoczni świadkowie – było ich sześciu). Następnego dnia „sztabowcy”, jak nazywała ich miejscowa ludność, zobaczyli na drodze sowieckie czołgi i czerwonoarmistów. Polscy oficerowie „wyszli na spotkanie gościom ze wschodu” , ale przechwycili ich miejscowi „aktywiści”, którzy nałożyli sobie na rękawy czerwone opaski i zażądali od Polaków żeby oddali broń i zdjęli mundury, a kiedy odmówili, bestialsko pozbawili ich życia.
Mimowolnym świadkiem masakry byli bracia Siergiej i Alieksiej Matwiejczucy. Paśli krowy niedaleko, a kiedy usłyszeli krzyki i jęki ludzkie, ukrywając się w krzakach z przerażeniem obserwowali masakrę.
„Aktywiści” ściągnęli z zabitych mundury i buty, a zwłoki polskich oficerów zepchnęli do rowu. Siergiej Matwiejczuk wspominał, że niektórzy Polacy konali w tym rowie jeszcze przez kilka godzin. Dopiero pod wieczór na miejsce kaźni przyszli ludzie z wioski, wykopali dół i pogrzebali nieszczęśników.
Tymczasem lokalni bandyci włożyli mundury polskich oficerów (na jednym z nich było wiele oznaczeń), i paradowali we wsi chwaląc się, jak to „zniszczyli bandę oficerską”. Wśród „aktywistów” było dwóch braci – Filip i Siergiej Michaluk. Los tych braci, których trudno nazwać ludźmi, zasługuje na szczególną uwagę. Filip, za czasów pierwszego sowieta szczególnej sławy nie zdobył. Nie wybił się, do władz miejscowych nie chciano go, a jego zasług w walce z „pańskim jarzmem” nowy rząd nie docenił. A gdy przyszli Niemcy, Filip natychmiast zaciągnął się do policji. Wieśniacy z Buchowicz wspominali, jak nowo upieczony policjant rozpowiadał po wsi, jak dzielnie pilnuje żydowskiego getta.
Po wyzwoleniu Białorusi od niemieckich najeźdźców Michaluk ukrywał się w lesie, ale szybko został złapany i skazany na 20 lat łagrów. W 1953 r. po ogłoszeniu amnestii wrócił do rodzinnej wsi, jednak szybko zapił się na śmierć. Widocznie wstyd mu było patrzeć ludziom w oczy.
Los Siergieja Michaluka też dość osobliwie sie potoczył. Świadkowie pamiętają, jak człowiek ten osobiście ściągał buty z nóg polskich oficerów, których przedtem bestialsko pozbawił życia, a później we wsi chwalił się nowym nabytkiem. Jednak długo nie nacieszył się oficerkami.
W 1940 roku NKWD aresztowało Siergieja. Okazało się, że w dokumentach polskiej policji, przejętej przez sowiecką władzę, człowiek ten figurował … jako informator. Sąd skazał Siergieja Michaluka na zsyłkę do Gułagu. I pewnie zginąłby ten donosiciel i zabójca w jednej osobie gdzieś w obozie w dalekiej Republice Komi, gdyby nie to, że hitlerowskie Niemcy zaatakowały Związek Radziecki. Wkrótce potem, na podstawie umowy Sikorski – Majski w ZSRR zaczęło tworzyć się wojsko polskie pod dowództwem gen. Władysława Andersa. Z sowieckich łagrów wypuszczono polskich obywateli, którzy przeszli przez piekło stalinowskiego systemu represji. Wśród nich z łagru został zwolniony agent polskiej policji i aktywista komunistyczny w jednej osobie Siergiej Michaluk z Buchowicz.
W latach 60. XX wieku krewni tego człowieka zaczęli otrzymywać nagle listy z Wielkiej Brytanii od niejakiego Georgea Michaelsona. Okazało się, że w 1946 roku, Michaluk nie chciał już wracać do BSRR i zdecydował osiąść na stałe w Wlk. Brytanii, zmienił nazwisko i stał się szanowanym obywatelem, poddanym Jej Królewskiej Mości. W listach do rodziny opisywał swoją wierną służbę podczas II wojny światowej, ale jego najbliżsi i sąsiedzi zapamiętali go już na zawsze jako członka szajki, który bestialsko zamordował niewinnych ludzi.
… Tragedia 1939 roku do tej pory jest ciągle niezabliźnioną raną w sercach wielu Polaków. Nie obca jest też Białorusinom, wszystkie bowiem te niegodziwe morderstwa, wywózki, deportacje, jakie miały miejsce na Kresach, nie mogą być zapomniane. Oczywiście każdy naród ma „swoje” na sumieniu, ale Europejczycy starają się choćby pokajać za fatalne błędy przeszłości. A Białorusini wciąż wojują ze swoją własna historią, poszukując uzasadnienia dla nieludzkich eksperymentów przeprowadzanych przez Stalina na własnym narodzie i na obywatelach innych państw. Może nadaszedł wreszcie czas, aby wreszcie to zatrzymać, i nauczyć się szanować pamięć ludzi, którzy stali się ofiarami bolszewickiego terroru.
Игорь Мельников, Нина Марчук, „Историческая правда”
Kresy24.pl za isprawda.ru
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!