Nad ranem 17 września 1939 r. jednostki Armii Czerwonej i sowieckiej straży granicznej, łamiąc pakt o nieagresji, przekroczyły granice Polski.
Do operacji przeciw zachodniemu sąsiadowi zostały utworzone fronty Białoruski i Ukraiński. Prócz ogólnej dyrektywy, która nakazywała błyskawiczne rozbicie wroga i osiągnięcie linii rzek Pisy, Narwi, Wisły i Sanu, obu ugrupowaniom przypadły również szczegółowe zadania. Frontem Białoruskim dowodził komandarm Michaił Kowaliow. Celem jego wojsk było jak najszybsze zajęcie głównych centrów polityczno-gospodarczych regionu, a więc Wilna i Grodna, i uniemożliwienie wycofania się oddziałom przeciwnika na Litwę i Łotwę. Znacznie ważniejsze zadanie przypadło Frontowi Ukraińskiemu pod komendą komandarma Siemiona Timoszenki. Jego zadaniem było nie tylko błyskawiczne zajęcie Lwowa, ale także uniemożliwienie ewakuacji do Rumunii skupionym na tzw. przedmościu rumuńskim oddziałom polskiego wojska oraz najwyższym dostojnikom władz Rzeczypospolitej.
W pierwszym rzucie Stalin wysłał przeciwko Polsce ponad 460 tys. żołnierzy i ok. 5,5 tys. pancernych wozów bojowych oraz ok. 1,8 tys. samolotów. W następnych dniach Sowieci włączyli do walki wojska drugiego rzutu; łącznie w „kampanii wyzwoleńczej” na zachodniej Białorusi i Ukrainie wzięło udział ok. 1 mln żołnierzy, wspomaganych przez wojska ochrony pogranicza i NKWD.
Wobec takiej siły polskie wojsko i oddziały Korpusu Ochrony Pogranicza niewiele mogły zdziałać. Sytuację pogarszał fakt, że większość rezerw WP i KOP na wschodzie została rzucona do walki z Niemcami. Szacuje się, że 17 września we wschodnich województwach stacjonowało około 300 tys. żołnierzy WP i KOP (20 batalionów rozrzuconych wzdłuż 1400-kilometrowej granicy z ZSRR oraz cztery strzegące granicy z Litwą). Skuteczną walkę z Sowietami mogło podjąć jedynie 100 tys. żołnierzy.
Niestety, na wysokości zadania nie stanęło również naczelne dowództwo. Naczelny wódz marsz. Edward Śmigły-Rydz, który znajdował się w Kulach, otrzymał pierwsze informacje o sowieckiej agresji 17 września o 6 rano. Podobno jego pierwszą reakcją było podjęcie walki. Jednak w miarę napływania kolejnych meldunków marszałek zdał sobie sprawę, że wobec rozmiaru sowieckiej inwazji opór jest bezcelowy. Niewykluczone też, że w tej prawie beznadziejnej sytuacji strategicznej uznał, że głównym zadaniem jest teraz ocalenie jak największej ilości zdolnych do walki jednostek. O tym mógłby świadczyć jego rozkaz zakazujący podejmowania walki z Sowietami, chyba że w obronie własnej.
Wobec trudności z komunikacją rozkaz Rydza-Śmigłego nie dotarł do wielu jednostek. Swoje robiła również dezorientacja wielu polskich dowódców, którzy nie wiedzieli, jak traktować wkraczające do Polski wojska sowieckie. Oddziały sowieckie wkraczały do Polski z białymi flagami i hasłami: „przybywamy wam z pomocą”, „na Giermanca”. Oczywiście Sowieci szybko zrzucali maskę „sojuszników” i rozpoczynali aresztowania. Na pierwszy ogień szli żołnierze i oficerowie, następni w kolejce byli polscy urzędnicy i ludność cywilna A to był dopiero początek tragedii.
Trzy pułki KOP strzegące granicy na odcinku białoruskim były uzbrojone niewystarczająco, aby skutecznie przeciwstawić się sowieckiemu agresorowi. Kopiści byli wyposażeni jedynie w broń ręczną, maszynową, karabiny i granaty.
Już po południu 18 września pierwsze jednostki Armii Czerwonej dotarły do przedmieść Wilna. Jednak mimo, że miasto mogło się bronić nawet kilka dni, pełniący obowiązki dowódcy obrony płk Jarosław Okulicz-Kozaryn po konsultacji ze swoim bezpośrednim przełożonym gen. Józefem Olszyną-Wilczyńskim, dowódcą Okręgu Korpusu III w Grodnie, zdecydował o zaniechaniu obrony i wycofaniu swoich żołnierzy na Litwę. Mimo to część podkomendnych Okulicza-Kozaryna nie podporządkowała się jego rozkazowi i przywitała wroga ogniem. Były to jednak działania osłonowe, które umożliwiły wycofanie się z Wilna w stronę Litwy ostatnim oddziałom. Walki w kilku punktach miasta trwały do wieczora następnego dnia. Zasługa w tym pozostałych w mieście grup żołnierzy i różnych oddziałów ochotników, składających się z wileńskiej młodzieży.
Inaczej byto w Grodnie. Mimo że już 18 września opuścił miasto nominalny komendant obrony gen. Olszyna-Wilczyński, to jednak pozostali w mieście dowódcy i urzędnicy nie załamali rąk. Co prawda początkowo siły obrońców były nieliczne (piechota i lotnicy z Lidy, części Baonu KOP „Troki” i Baonu Obrony Narodowej „Postawy” oraz dwa zapasowe pułki kawalerii). Jednak dzięki energii wiceprezydenta Romana Sawickiego i kilku wyższych oficerów, m.in. mjr. Władysława Benedykta Serafina, komendanta Rejonowej Komisji Uzupełnień, i kpt. Piotra Siedleckiego, który przejął dowództwo obrony miasta, udało się zorganizować znaczące wzmocnienie w postaci oddziałów policji i młodzieży gimnazjów oraz szkół średnich. Ponadto w nocy z 21 na 22 września obronę miasta wzmocniła Rezerwowa Brygada Kawalerii „Wołkowysk” gen. Wacława Przeździeckiego, który przejął dowództwo obrony miasta. W tym czasie doszło w mieście do krótkotrwałych walk z V kolumną w postaci miejscowych komunistów dywersantów, w większości narodowości żydowskiej, którzy próbowali opanować centrum miasta. Do podobnych aktów dywersji doszło w pobliskim Skidlu. Jednak dzięki szybkiej reakcji oba bunty udało się stłumić.
Walki o miasto trwały od 20 do 22 września i mimo słabości sił obrońcom udało się zadać agresorowi ciężkie straty: Sowieci stracili ponad 200 zabitych i rannych oraz około 20 wozów bojowych. Po opanowaniu miasta w odwecie rozstrzelali blisko 300 obrońców. Większości oddziałów na czele z gen. Przeździeckim udało się jednak wycofać na Litwę. Gen. Władysław Sikorski miał zamiar odznaczyć Grodno orderem Virtuti Militari za bohaterską obronę, jednak nie zrealizował tego zamiaru.
Nie mniej chwalebnymi epizodami w walkach z wojskami sowieckimi na Białorusi były bitwy pod Kodziowcami i Szackiem. 101. Pułk Ułanów mjr. Stanisława Żukowskiego po bezpiecznym wycofaniu się z Grodna zatrzymał się pod wsią Kodziowce. Tutaj został zaatakowany przez kolumnę sowieckich czołgów. Decydujący bój rozpoczął się 22 września o 4 nad ranem. Po zatrzymaniu piechoty z dala od zabudowań Polacy wpuścili kilka sowieckich maszyn do wsi. W ruch poszły butelki z benzyną, a gdy tych zabrakło lampy naftowe zebrane z domostw. Gdy i ta amunicja się wyczerpała, kawalerzyści chwycili się roboty „ręcznej”. Przykład dał kpr. Choroszucha, który wskoczył na wieżyczkę sowieckiego czołgu i jął kolbą karabinu walić w lufę czołgowego cekaemu. Rozgrzaną do czerwoności zgiął w mig. Sowieci wycofali się, jednak polskie straty były dotkliwe.
W trzeciej dekadzie września na Wołyniu gen. Wilhelm Orlik-Rückemann zdołał zebrać rozproszone pułki KOP oraz jednostki policji państwowej, a także żołnierzy, którzy stracili kontakt ze swoimi jednostkami. Łącznie zgrupowanie liczyło 7‒8 tys. ludzi. Orlik-Rückemann chciał się przeprawić przez Bug i połączyć z Samodzielną Grupą Operacyjną „Polesie” gen. Franciszka Kleeberga. Po drodze jednak musiał stawić czoła Sowietom pod Szackiem (28‒29 września). Polacy rozbili sowiecką 52. Dywizję Strzelecką i zajęli miasto. Niestety, po drugiej stronie Bugu mieli mniej szczęścia. Pod Wytycznem wyczerpani żołnierze nie mieli sił, aby ponownie stawić czoła Sowietom. Rückemann podjął decyzję o wycofaniu się, a następnie rozproszył swoje oddziały. Większości jego żołnierzy udało się dotrzeć do SGO „Polesie”.
Na południu, z racji lepszej komunikacji, rozkaz Rydza-Śmigłego dotarł do znacznie większej liczby dowódców, a zawarty w nim nakaz o wycofywaniu się na Węgry lub do Rumunii był znacznie łatwiejszy do wykonania. Polskie oddziały opuściły wiele miast, nie podejmując prób ich obrony. Do takich sytuacji doszło m.in. w Pińsku, Włodzimierzu Wołyńskim, Równem i Stanisławowie. Nierzadko kolumny wojskowe zmierzające ku południowej granicy Rzeczypospolitej musiały walczyć z uzbrojonymi grupami Ukraińców.
Wobec wycofywania się regularnych oddziałów Wojska Polskiego walkę podejmowali miejscowi ochotnicy. Tak było m.in w Trembowli. Por. rez. Bronisław Komplikowicz, nauczyciel języka polskiego i historii w miejscowym gimnazjum, zebrał kilku uczniów i członków Związku Strzeleckiego, którzy ostrzelali wkraczające do miasta wojska sowieckie. Walka nie trwała długo, a po złożeniu broni wszystkich wymordowano.
Lwów skutecznie odpierał ataki Wehrmachtu od 12 września. Załogę miasta tworzyło 25 batalionów piechoty, która dysponowała około 80 działami i 16 armatami przeciwlotniczymi. Miasto było przygotowane na co najmniej kilkutygodniową walkę. Jednak dowództwo obrony Lwowa z gen. Władysławem Langnerem na czele uznało, że dalszy opór nie ma sensu, a bombardowania doprowadzą do dużych strat wśród ludności cywilnej i zniszczenia miasta. Spodziewano się, że Niemcy wesprze Armia Czerwona.
19 września pod Lwów dotarli Sowieci. Kilkanaście godzin wcześniej dowództwo obrony odrzuciło niemieckie ultimatum o poddaniu miasta. W takiej sytuacji gen. Langner samodzielnie podjął decyzję o nawiązaniu rozmów z sowieckim dowództwem. 22 września podpisano akt kapitulacji. Wszystkim oficerom przysługiwało prawo swobody osobistej i nienaruszalności majątku ruchomego, a także możność udania się za granicę. Jednak szybko się okazało, że Sowieci nie zamierzają dotrzymać słowa. Prawie wszyscy oficerowie ze Lwowa zostali aresztowani i wywiezieni do obozów jenieckich w ZSRR. To był początek ich tragedii, której finałem był Katyń i Charków.
W walkach z Sowietami zginęło 3‒3,5 tys. wojskowych i cywilów, a ok. 20 tys. zostało rannych lub uznanych za zaginionych. Do niewoli sowieckiej dostało się ok. 240‒250 tys. żołnierzy WP, KOP i funkcjonariuszy Policji Państwowej. Wśród nich było ok. 10 tys. oficerów ‒ niemal wszyscy zostali wymordowani w Katyniu, Charkowie, Starobielsku, Ostaszkowie i Twerze. Sowieci stracili prawdopodobnie 2,5‒3 tys. zabitych i 6‒7 tys. rannych. W wielu wypadkach owe straty były spowodowane słabym wyszkoleniem, brakiem doświadczenia i fatalnym dowodzeniem, co w połączeniu z przerażającym chaosem powodowało liczne straty, a w co najmniej dwóch wypadkach doprowadziło do walk między własnymi jednostkami (Nowogródek i Tarnopol).
Wbrew sowieckiej propagandzie celem agresora było zniszczenie wojska i państwa polskiego. Sposobem na to miała być fizyczna eliminacja korpusu oficerskiego oraz elit polityczno-kulturalnych polskiej ludności na Kresach. Choć masowe egzekucje polskich jeńców oraz represje wobec ludności polskiej na Kresach rozpoczną się dopiero w 1940 roku, to już we wrześniu 1939 Sowieci dopuszczali się zbrodni. W Wilnie rozstrzelali 300 obrońców. Dowódcę obrony Grodna gen. Olszynę-Wilczyńskiego i jego adiutanta rozstrzelał patrol sowiecki. Masowe mordy bez sądu oficerów, podoficerów, policjantów i cywilów miały miejsce w pobliżu Augustowa (30 policjantów), na Polesiu (150 oficerów), w Mokranach (kilkudziesięciu marynarzy Flotylli Pińskiej) i wielu innych miejscowościach. Niezbicie świadczy to o tym, że Sowieci rozpoczęli planową eksterminację Polaków już we wrześniu 1939 roku.
Podczas agresji na Polskę Sowieci robili wszystko, aby zjednać miejscową ludność zamieszkującą tereny zajmowane przez Armię Czerwoną. Rzecz jasna, chodziło przede wszystkim o ludność białoruską i ukraińską, którą wszak Sowieci „brali w opiekę”. Z kolei miejscowi Żydzi mieli pomagać tworzyć doraźne struktury władzy, zdolne utrzymać porządek do czasu powstania silnej administracji.
Wojska sowieckie miały oszczędzać pod względem aprowizacyjnym ludność miejscową; oczywiście to zarządzenie nie obejmowało ludności polskiej. W praktyce bywało z tym różnie. Wygłodzeni krasnoarmiejcy najpierw szukali zaopatrzenia u ludności polskiej, z reguły kojarzonej z obszarnikami i „panami”, a gdy nic nie znaleźli, nie wahali się brutalnie grabić kogo popadnie.
Innym gestem Sowietów wobec „wyzwalanych” Białorusinów i Ukraińców było przyzwolenie na rozprawę z „ciemiężycielami klasowymi”. W praktyce było to przyzwolenie na grabież ludności polskiej, co w wielu wypadkach przeradzało się w czystkę etniczną. Hasła sowieckiej propagandy wbijano czerwonoarmistom do głów na wiecach tuż przed rozpoczęciem agresji. Na terytorium Polski sowieccy politrucy już wprost agitowali miejscowych cywilów lub szeregowych żołnierzy Wojska Polskiego do dezercji, rabunków i mordów: „Obracajcie swą broń przeciw obszarnikom i kapitalistom” albo „Bijcie oficerów i generałów”.
Ulotki rozpowszechniane po polsku były pisane fatalną polszczyzną. Jednak bardziej przerażająco brzmiały te po ukraińsku i białoruska Jedna z nich, podpisana przez dowódcę Frontu Ukraińskiego Siemiona Timoszenkę, to swego rodzaju instruktaż przeprowadzania rzezi. „Bronią, kosami, widłami i siekierami bij odwiecznych swoich wrogów ‒ polskich panów, którzy przekształcili twój kraj w bezprawną kolonię, którzy ciebie polonizowali, w błocie zdeptali twoją kulturę i zamienili ciebie i twoje dzieci w bydło, w niewolników”.
Nawiasem mówiąc, retoryka Timoszenki łudząco przypomina tę z odezwy Bohdana Chmielnickiego do ludu ukraińskiego z początku powstania w 1648 roku. Niewykluczone też, że w głowie Timoszenki, który z pochodzenia był Ukraińcem, mógł się narodzić pomysł bycia nie tylko nowym Chmielnickim, ale nawet przyćmienia jego dokonań.
Prócz ziejących nienawiścią ulotek Sowieci masowo kolportowali karykatury i plakaty, na których zohydzali państwo polskie i wszystko, co z nim związane. Typowym ich motywem był czerwonoarmista przebijający szablą szpilką polskiego generała insekta lub dźgający bagnetem polskiego orła, któremu spada z głowy generalska czapka.
Na Wołyniu oraz w województwach tarnopolskim, lwowskim i stanisławowskim Ukraińcy (często na spółkę z Żydami i czerwonoarmistami) w okrutny sposób rozprawiali się z polskimi osadnikami i jeńcami. Szacuje się, że we wrześniu 1939 roku tylko na Wołyniu bandy ukraińskie zamordowały ok. 1,4 tys. Polaków.
Już w nocy z 17 na 18 września cała okolica wsi Podhajce płonęła. W innych miejscowościach sytuacja wyglądała podobnie. Jeden ze świadków tak opisał grozę wydarzeń, które rozgrywały się już w pierwszych dniach sowieckiej agresji: „Zanim pojawiła się milicja bolszewicka, Ukraińcy rozbijali polskie posterunki policji państwowej oraz napadali na żołnierzy powracających z frontu do domu, mordując Bogu ducha winnego żołnierza polskiego, w dodatku bezbronnego. Dziesiątki pomordowanych żołnierzy polskich wyrzucali potem nurty Horynia i Styru. W majątkach ziemskich były liczne wypadki mordowania ludności polskiej, a niemowlęta nasadzano na widły i przyczepiano kartki, »że to polskie orlęta«, a następnie wbijali je w kupy obornika, aby przez wiele dni straszyły ludność polską”.
W Grodnie na przełomie września i października Żydzi wykonywali dla Sowietów zadania milicji ludowej, tropiąc w okolicy młodzież i harcerzy, którzy brali udział w obronie miasta: „A te poszukiwania ochotników, to muszę tu otwarcie powiedzieć, że robili to grodzieńscy Żydzi. W pierwszych miesiącach Sowieci dali całkowitą władzę miejscowym Żydom. I tak przychodzili Żydzi do nas do wsi jako milicja czy wręcz NKWD, i tak mówili do nas młodych: »Ty chodził bić się za Panów, ja ciebie, job twoju mać, dam twoja Polska«” – wspominał jeden z owych tropionych ochotników.
22 września 1939 r. w Brześciu nad Bugiem odbyła się wspólna defilada wojsk niemieckich i sowieckich. Podział Rzeczypospolitej pomiędzy obu agresorów ‒ III Rzeszę i ZSRR – określał traktat „O przyjaźni i granicy” z 28 września 1939 roku. Zawierał on korekty postanowień paktu Ribbentrop-Mołotow, który ustalał niemiecko-sowiecką linię demarkacyjną wzdłuż Narwi, Wisły i Sanu. Traktat z 28 września stanowił, że państwa nadbałtyckie znajdą się w sowieckiej strefie wpływów. W zamian Niemcy otrzymywali województwo lubelskie i część województwa warszawskiego. Wśród 12 mln osób zamieszkujących tereny zajęte ostatecznie przez Sowietów Polacy stanowili 40 proc., Ukraińcy ‒ 34 proc., Białorusini ‒ 8,5 proc., Żydzi ‒ 8,5 proc., inne nacje i tzw. tutejsi ‒ 9 proc. Na okupowanym terytorium Rzeczypospolitej Sowieci powoływali różnego szczebla rady i komitety, których zadaniem było nie tylko zarządzanie miejscowościami, ale także przeprowadzenie przygotowań do wyborów, które miały poprzedzić wcielenie Kresów Wschodnich II RP do ZSRR. Reprezentatywność rad i komitetów pod względem narodowościowym według sowieckiej pragmatyki wyglądała tak, że do sowieckiego przedstawiciela-przewodniczącego (najczęściej ściągniętego z głębi ZSRR) przydzielano miejscowych, z reguły Ukraińca, Białorusina i Żyda.
27 października 1939 roku zgromadzenia ludowe Zachodniej Białorusi i Zachodniej Ukrainy, wyłonione w drodze „wyborów”, podjęły uchwałę o inkorporacji tych ziem do ZSRR. Rada Najwyższa zatwierdziła ją, co oznaczało, że wszyscy mieszkańcy nowo przyłączonych obszarów otrzymali obywatelstwo sowieckie.
Na zajętych terytoriach Sowieci sięgali po wszelkie dostępne środki w walce z potencjalnymi przeciwnikami. Przy czym do tej grupy zaliczali nie tylko inteligencję i „burżuazję” (przemysłowców, profesorów, urzędników i dziennikarzy), ale także przywódców grup robotniczych, a nawet prostych rzemieślników. Sowieci starali się przyciągnąć do współpracy kogo się da, umiejętnie wykorzystując antagonizmy narodowościowe, pretensje, resentymenty i uprzedzenia. Sięgali też po banalniejsze środki: w Wilnie i Lwowie stworzyli biura skarg, gdzie przyjmowali donosy, płacąc po 5 rubli. Nie trzeba dodawać, że najczęstszą motywacją donosiciela była zemsta.
Symbolicznym aktem wymazania polskości na Kresach było demonstracyjne publiczne spalenie przez Sowietów tysięcy polskich książek na placu Wołowicza w Grodnie na początku 1940 roku.
We Lwowie i innych miastach regionu szybko rozpoczęły się represje. W odpowiedzi Polacy zaczęli tworzyć struktury konspiracyjne. We Lwowie już na przełomie września i października organizowała się Służba Zwycięstwu Polski, w listopadzie przemianowana na Związek Walki Zbrojnej. Na jego czele stanął Michał Karaszewicz-Tokarzewski, notabene dowódca i twórca rozwiązanej SZP. ZWZ podporządkowały się konspiracje lokalne, m.in. działające we Włodzimierzu Wołyńskim Pogotowie Harcerek, organizacja, która pomagała ukrywającym się polskim oficerom, rannym, uciekinierom oraz ludziom starszym i dzieciom, oraz Tajna Organizacja Harcerska ZWZ Młody Las, działająca w Tarnopolu i okolicach. Wobec terroru i wzmożonej inwigilacji okupanta działalność konspiracyjna w Małopolsce Wschodniej była bardzo niebezpieczna. W 1940 roku NKWD udało się rozpracować lwowski ZWZ, co skończyło się dla Karaszewicza-Tokarzewskiego wpadką i aresztowaniem. Podobnie zakończyła się działalność Młodego Lasu.
W grudniu 1939 roku na Kremlu podjęto przygotowania do deportacji części ludności polskiej zamieszkującej przyłączone do ZSRR „zachodnie okręgi”. Na pierwszy ogień mieli pójść osadnicy wojskowi i służba leśna, którzy na początku lat 20. otrzymali na Wołyniu ziemię w ramach akcji osadnictwa wojskowego. Wedle danych, które udało się potwierdzić w trzech akcjach deportacyjnych w pierwszej połowie 1940 roku na północ ZSRR, Ural, Syberię i do Kazachstanu Sowieci wywieźli około 275 tys. Polaków.
Opr. TB
2 komentarzy
Pawel
16 września 2019 o 22:0817 wrzesnia 1939
Groźny początek wrzesnia się wróżył
Gdy wermacht na Polskę z wojną wyruszył.
Gdy pierwsze bomby spadły na miasta,
Na drogach zrobiło się tłoczno i ciasno.
Czołgi pędziły, za nimi armaty.
Wszędzie potyczki, dotkłiwe straty.
Wojsko – na zachód,
Cywile – na wschód.
Czasem przez pola I łąki na skrót.
W miastach przez bomby wybuchły pożary.
Żolnierz pospiesznie opuszcza koszary.
Bardzo gorący wydarzył się piątek –
Wojny światowej burzliwy początek.
Dzień 17 wojny nastąpił,
Sojusznik Hitlera do podziału przystąpił.
Związek Sowiecki napadł zdraciecko.
Podczas walki toczonej z Niemcami,
Od wschodu wrkoczył “towarzysz” Stalin.
Armia czerwona spieszy “na ratunek”,
Przy okazji zgarniając obfity rabunek.
Propaganda sowiecka zrobiła wrarzenie,
Niektórych trafiło otumanienie.
Żydzi witali, bramy stawiali,
Flagi czerwone po miastach wieszali,
Wiece zbierali, piosenki spiewali.
A bolszewicy jak wynajenci: obiecywali,
Obiecywali…
Kto by mógł wtedy wiedzieć na pewno,
Na czym polega to “wybawienie”?
Sojusznik Wermachtu Armia czerwona
Do pomocy Niemcom na Polskę sprowadzona.
W miastach zdobytych – wspólne defilady,
Uciski dowódców, obustronne wojskowe narady.
Brześć, Grodno, Pińsk swiadkowie pojednanja –
Nazistów z bolszewikami wspólnego “bratania”.
Nie wszyscy w baśnie sowieckie uwieżyli,
Wbrew rozkazom dowódców z sowietami walczyli.
Kto czym mógl: słowem, karabinem,
Czołgi sowieckie palono benzyną.
Lecz nie sposób jest bronić skutecnie od wschodu,
Gdy walec wermachtu naciera z zachodu.
Walki skonczono, odstawiono bagnety,
Wtedy przejeli rządy “sowiety”.
Po to by ludzi sterroryzować,
Zastraszyć, obezwładnić, sparaliżować
Wprowadzili represje, łapanki, wywózki,
Konfiskaty mienia, ucisk nieludzki.,
By opór niezgodnych stłumić do reszty,
Czerwoni stosowali masowe areszty.
Ten “zbyt bogaty”, tamten “jest niepewny”,
“Wojskowy“,”urzédnik”, ”partyjny”,
Ten z kolei “wroga ludu krewny”…
Jedni szli do więzienia, drudzy do łagru na Syberje
Na tym polegało czerwonych “wyzwolenie”.
“Oswobodzili” “wyzwoliciele”
Jednych od pracy, drugich od mienia,
Trzecim doszczętnie zabrali sumienie.
Wtedy dopiero naiwni poznali,
Kogo witali, na kogo czekali.
Jedyną zaletą tych “pierwszych Sowietów”
Były ich krótkie rządy (niestety.))
heh
17 września 2019 o 08:19„W majątkach ziemskich były liczne wypadki mordowania ludności polskiej, a niemowlęta nasadzano na widły i przyczepiano kartki, »że to polskie orlęta«, a następnie wbijali je w kupy obornika, aby przez wiele dni straszyły ludność polską” No prosze a na Ukrainie twierdza ze walczyli tylko o miejsce do zycia.