Całkowicie unikalne dzieło Pana Stanisława Poczobuta z Grodna, znanego badacza i popularyzatora tematyki kresowej, w uzupełnionej przez niego wersji, ze zdjęciami i mapkami zwiedzanych okolic. Znajdziecie tu Państwo historię Kresów opowiadaną ze swadą, pięknym kresowym, miejscami poetyckim językiem, która przeplata się z plastycznie pokazaną współczesnością i z dowcipną, a niekiedy gorzką refleksją.
Precyzja opisów i ogrom zebranych przez Autora informacji jest tak duży, że nawet w domowym zaciszu możemy oczami wyobraźni podróżować przez miasteczka i zaścianki kraju nad Niemnem. A do tego coś, czego nie znajdziecie Państwo w innych przewodnikach – unikalne przepisy kulinarne i kresowe porady zdrowotne, skrzętnie spisane przez Autora.
Będziemy wdzięczni za wszelkie Państwa uwagi, spostrzeżenia lub uzupełnienia, które możecie zamieścić w komentarzach pod przewodnikiem, wzbogacając tym samym jego treść. Może uznacie też Państwo, że warto zamieścić u siebie link do naszej strony – za to również będziemy wdzięczni. A teraz już zapraszamy do lektury!
„WĘDRÓWKI PO GRODZIEŃSZCZYŹNIE”
STANISŁAW POCZOBUT ODLANICKI
Hymn wyprawy na Kresy
„Rozłączenie”
Za Niemen nam precz!
Ej koniu leć kulą,
Dziewczyno, zazulo,
Uściśnij, daj miecz!
— Za Niemen, za Niemen?
I czemuż wzajamnem
Nie przylgniesz tu sercem;
Cóż wabi za Niemen?
Czy kraj tam piękniejszy,
Kwiecistsza tam błoń,
Czy milsze dziewoje.
Żе tak tęsknisz doń?
Nie lecę do dziew,
Роlесę na gody,
Czerwone lać miody,
Niewiernych lać krew!
— Chcesz godów? Zaczekaj,
Kochanie tу moje!
Ja gody wyprawię,
Nasycę, napoję;
Ach, serce ci wierne,
Z tej piersi mi rwij,
Łez moich się napij,
I napij mej krwi.
Dziewczyno stój, stój!
Twe słowa jak brzytwy.
Ja z godu, ja z bitwy
Powrócę! jam twój!
— Nie wrócisz mój luby!
Nie wrócisz już dо mnie,
I serce odwyknie,
I pamięć zapomni;
Patrz, smutno koń rzuca.
Stajenkę i żłób,
Ach w polu czerwonem
Niechybny twój grób!
Gdy w tuczę i mrok
Kruk kraknie w okienko,
Przylecę serdeńko,
W usteczka — cmok, cmok!
– Gdy jawor zielony
Wierzch skłoni we wiośnie,
Kukułka zakuka,
Dąbrowа żałośnie
Zastęka, а konik
To westchnie, tо znów
Przypadnie na cztery –
Już po mnie!
– Bądź zdrów!
(Jeden z wariantów starej pieśni napisanej przez naukowca, tłumacza i patriotę Augusta Bielowskiego, 1806-1876, dyrektora Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Lwowie. Pieśń ułożona podczas walk autora w korpusie generała Różyckiego.)
Za Niemen? A po cóż za Niemen?
Chyba wabi nas tam chlubna historia Księstwa czasów Jagiellonów, pola bitew z potężnymi najeźdźcami, romantyka szlacheckich zaścianków i okolic. Na pewno przyciągają życiorysy Wielkich Polaków, w które tak bogata ta ziemia, a szczególnie pędzi nas tu chyba ciekawość ku ludziom, rodakom, którzy nie patrząc na przewrotność losu zachowali swoją wiarę i tożsamość narodową. Więc jedziemy na wschodnie rubieże dawnej Rzeczy Pospolitej, matki-opiekunki wielu narodów, a szczególnie najliczniejszych z nich – Polaków, Litwinów i Białorusinów. Dokładniej trzeba by powiedzieć, że ruszamy nie „za”, a „na Niemen”, bo on – Książę Rzek Kresowych i jego „kochanki” – dopływy – rzeczułki i ruczaje są w centrum naszej wędrowniczej przygody.
Czy warto?
A jednak: czy warto? Tyle trudów, tyle wyrzeczeń, wizy, stanie na granicy, niedospane noce, obciążenie finansowe i walizkowe. Naprawdę: czy warto? Obok Europa bez granic, bez paszportów. Zapytajmy o to maskotkę naszej wyprawy, mieszkającego w Grodnie na byłym Placu Wolności, dzisiaj Tyzenhauza, rdzennego kresowiaka – kota Leopolda. Słynie za najmądrzejszego kota miasta…
– U nas tutaj, Waszmościowie z Korony, na Kresach, myszy dzikie, a koty zawsze leniwe i senne. Czy dobrze my tutaj mamy? Można się przyzwyczaić. Dziewczyny z Zachodu do nas nie jadą, nasi wyjeżdżają w odwrotnym kierunku. Kraj dobrych, wspaniałych z natury ludzi, cały czas jest pogrążony w walce, a to o czystość ulic i podwórek, a to o urodzajność kołchozowych pól, a to o medale olimpijskie, a to o przyrost naturalny. Jak w starych, dobrych czasach – od głośnego zwycięstwa do niewidzialnej porażki…
Zajęci tą nieustającą walką lud i władza nie przestają być mili i gościnni wobec turysty. Już na granicy Państwo zauważycie życzliwe, rozpromienione twarze pograniczników. Nawet po paru godzinach przetrzymywania was w autobusie w stanie napięcia moralnego i fizycznego, ci chłopcy wciąż będą się uśmiechać bo ich generał wydał takie rozporządzenie, aby nie psuli wrażenia przybyszom swoim ponurym wyglądem. Twarz pogranicznika, to twarz kraju. Więc uśmiechają się. Skoro tak jest już na granicy, to co nas czeka dalej? – myśli turysta. Warto przyjechać i zobaczyć. Ja jednak, zanim podjąłbym tak odpowiedzialną decyzję, jechać czy nie jechać (i gdybym umiał czytać), to najpierw przeczytałbym nasz przewodnik, a dopiero potem zadecydował, czy warto. A jednak warto!
O autorze i tych, którzy mu pomagali
W dziedzinie turystyczno – krajoznawczej autor sam sobie radził. Napisał przecież kilka książek na podobne tematy, więc opierał się na własnym doświadczeniu. Do tego na osobistym liczniku ma setki wiorst ścieżek i szlaków turystycznych po zakątkach dzisiejszej Białorusi, czyli dawnych ziem Najjaśniejszej Rzeczy Pospolitej. Szkołę nasz autor ukończył na raty, studia wyższe zaliczył w terminie, do stopni naukowych nie doszedł, dyplom nauczyciela kurzy mu się na strychu. Jednak turyście to nie powinno przeszkadzać bo autor snuje swoje opowieści w języku tutejszym, kresowym, czerpiącym swoją wymowę z głębi minionych wieków.
Małżonka, dostojna matrona, nauczycielka chemii w stanie spoczynku, zupełnie inny przykład ofiarnej pracy na niwie edukacji chemicznej wielu pokoleń obywateli Błękitnookiej. Powinno byłoby jej tego wystarczyć, ale nie – wciąż nie przestaje chemiczyć. Synowie – kwiaty życia, jeden anarchista, drugi opozycjonista, mimo dorosłego wieku nie przestają walczyć z wiatrakami. Kolekcjonują przy tym sińce i guzy, zdruzgotane policzki i wykręcone ręce. Zaprzepaścili karierę, standard życiowy, poszanowanie władz. Nowa nadzieja autora, już dziadka – to wnuki. Czy czas pozwoli ujrzeć rewanż za własne porażki i nacieszyć się triumfem społecznym i dobrobytem, do którego powinny były przecież doprowadzić zmagania nauczycielskie babci i trudy wychowcze dziadka.
Marzenia. Nazwisko tego marzyciela – na okładce niniejszego przewodnika, a przezwisko historyczne „Karosik”, członek nieuznanego Związku Polaków na Białorusi. Życiowe credo: „Od przewodnika do przewodniczącego tylko trzy kroki. A to: nauczyć się nie mrugając patrzeć ludziom w oczy, dużo gadać (przy tym być pilnym aby fantazyja nie poniosła) i w swoim czasie wskoczyć do wozu z mocniejszym napędem”. Ja, z goryczą stwierdzam, że spóźniłem się z tym ostatnim i dlatego teraz oprowadzam wycieczki po Grodnie i okolicach.
Telefon kontaktowy w Grodnie (z Polski): +375 152 41-30-46.
***
W rozdziałach „Sam sobie doktorem” autorowi i turystom radził lekarz, pan Eugeniusz Kuchta, kolekcjoner ludowej receptury zdrowotnej. Pan Eugeniusz to specjalista od chorób kręgosłupa. Swoje osiągnięcia profesjonalne opiera na badaniu duszy ludzkiej, jej słabych i mocnych stron. Dyplom lekarski w aktywnym użyciu. Życiowe marzenie: świat bez chorób. Nieczęsty, ale jakże potrzebny ludziom mamy w jego osobie przykład, kiedy to nie chory poszukuje uzdrowiciela, a sam lekarz wyłuskuje podupadłego na zdrowiu aby przyjść mu z pomocą.
Pan doktor pracował na Sachalinie. Życie na dalekiej wyspie opisał w swoich opowiadaniach, w których dąży do poznania psychiki ludzkiej w krytycznych dla niej chwilach. Jest łakomy nowoczesnej wedzy w swoim zawodzie i wykorzystuje ją w praktyce. Skacze po świecie jak za młodych lat, ale zawsze powraca do ukochanego Grodna. Syn jego pracowitością i talentem poszedł w ojca… znany gitarzysta, laureat wielu międzynarodowych konkursów muzycznych. Pan Eugeniusz jest członkiem Związku Polaków na Białorusi. Przytaczamy jego dwa aforyzmy: „Zioła nie tylko leczą, ale bez konsultacji lekarskiej – nawet kaleczą” i „Jak Bóg jest ostoją świata, tak kręgosłup odpowiada za zdrowie każdego współbrata.
Telefon kontaktowy w Grodnie (z Polski): +375 152 45-00-96
***
W rozdziałach „Z kuchni kresowej” konsultował autora Pan Paweł Kmiecik, na codzień kapelmajster orkiestry. Zamiłowany hobbysta – kolekcjoner receptur dań i trunków ludowych na Kresach. Rodowity grodnianin, z dziada – pradziada muzyk. Jego dziadek, kapitan Wojska Polskiego, w swoim czasie był kapelmajstrem orkiestry wojskowej w jednostce OK III w Grodnie.
Pan Paweł ukończył kilka szkół muzycznych, w tym konserwatorium w specjalności dyrygent. Orkiestra pod jego batutą to jedna z lepszych na Białorusi, przynajmniej taką opinię wydajemy my – jego przyjaciele. Dzieci pozostają wielką nadzieją jego życia, zdobycie przez nie wiedzy uważa za najlepszą swoją inwestycję. Przydomek towarzyski: „Supermądry”, powstał chyba z tego, że w kompanii pana kapelmajstra rzadko komu udaje się dojść do głosu. To na pewno wpływ profesji, dmuchanie przez całe życie w trąbkę, a jeszcze głośna muzyka, odbiły się panu dyrygentowi w taki sposób. Pan Paweł jest członkiem Związku Polaków na Białorusi. Przy okazji podzielimy się jego dewizą: „Zjeść można wszystko, nawet kamień, jeżeli uda się go rozgryźć i połknąć, a żołądek nasz go strawi. Tylko jaka z tego korzyść? A więc jedzmy i pijmy według staropolskiego: na zdrowie!”
Telefon kontaktowy w Grodnie (z Polski): +375 152 53-21-05
***
Do konsultacji w dziedzinie historii autor wykorzystał wiedzę własnego syna, też Stanisława Poczobuta. Ukończył studia historyczne w Grodnie, niechlubnym przykładem ojca dyplom położył pod obrus, na codzień jest kowalem. Stanem rdzennego grodnianina szczycić się nie może bo urodził się w Wielkiej Brzostowicy. Z poglądów anarchista, z upodobania i miłości do zwierząt – jarosz, z urodzenia i dumy rodowej – Polak. Kawaler, na piechotę przemaszerował całą Europę.
Dzisiaj snuje marzenia by zrobić to samo na Czarnym Kontynencie. Na tę wyprawę poszukuje towarzyszy. Ojciec mu radzi aby porozglądał się po dziewczynach anarchistkach i jaroszkach najlepiej. I na wszelki wypadek, jeżeli to nie przeczy poglądom, z kontem bankowym. Ojciec ma skromną nadzieję, że może po tak długiej wyprawie w końcu doczeka się wnuka, niech nawet anarchisty, jeszcze jednego Karosika, któremu ma obowiązek przekazania archiwum rodzinnego. Życiowe credo Stanisława Juniora: „Kuj żelazo puki gorące i walcz z nadwagą”. To właśnie Stanisław Junior objechał nasze trasy i wykonał szereg wykorzystanych w przewodniku zdjęć.
SZLAKI:
Trasa: Grodno – Grandzicze – Hoża – Polnica – Przełom – Przewałka – Hoża Nowa – Barbarycze – Gumbacze – Boguszówka – Rybnica – Sobolany – Pieresielce – Porzecze – Stara Ruda – Nowa Ruda – Jeziory – Stryjówka – Wiercieliszki – Putryszki – Grodno.
Szlak 2. Śladami Elizy Orzeszkowej
Trasa: Dom Orzeszkowej w Grodnie – Kwasówka – Swisłocz – Zaniewicze – Bohatyrowicze – Miniewicze – Łunna – Milkowszczyzna – cmentarz Pawłowskich – Kamionka – Skidel – stary cmentarz katolicki w Grodnie.
Szlak 3. Po wioskach i okolicach
Trasa: Grodno – Słomianka – Stara Dębowa – Odelsk – Stara Dębowa – Indura – Żornówka – Hlebowicze – Sarosieki – Poczobuty – Kurczowce – Makarowce – Białokozy – Praniewicze – Kudrycze – Liszki – Heniusze – Brzestowica Murowana – Mała Brzestowica – Parchimowce – Golnia – Wierchowlany – Olekszyce – Massalany – Wielkie Ejsmonty – Hudziewicze – Remuciowce – Kajeniowce – Grodno.
Szlak 4. Tam, gdzie krzyżami drogi znaczono
Trasa: Grodno – Łasośna – Puszkary – Zareczanka (Bala Kościelna) – Kapłanowce – Łojki – Kiełbaski – Białe Błota (d. Skowronki) – stara przeprawa przez Niemen – Bieliczany – Wojtowce – Silwanowce – Kodziowce – Sonicze – Kadysz – Czortok – śluzy Kanału Augustowskiego – Kalety – Sopoćkinie – Kanał Augustowski – Raticze – Perstuń – Świack – fort w Naumowiczach – Podłabienie – Grodno – Kopciówka – Planty – Likówka – Mandzin – dawne majątki w okolicy Indury.
Szlak 5. Ostatnia twierdza imperium
Historia powstania pierścieni obronnych warownego miasta Grodna i działań wojennych w rejonie miasta w czasie I wojny światowej. Trasa wiedzie po kolejnych trzynastu fortach podgrodzieńskich.
SZLAK 1
BOREM, LASEM…
Trasa: Grodno – Grandzicze – Hoża – Polnica – Przełom – Przewałka – Hoża Nowa – Barbarycze – Gumbacze – Boguszówka – Rybnica – Sobolany – Pieresielce – Porzecze – Stara Ruda – Nowa Ruda – Jeziory – Stryjówka – Wiercieliszki – Putryszki – Grodno.
Długość trasy: 195 km. Stacje benzynowe: Grandzicze, Hoża, Porzecze, Jeziory, Skidel, przy wyjeździe z Grodna.
Wyruszamy drogą z Grodna w kierunku Druskiennik. Niegdyś, za Jagiellonów, był to stary trakt łączący Warszawę z Wilnem. W tamtych czasach Grandzicze leżały parę mil za miastem, dzisiaj to już obręb Grodna. Zaczynamy naszą wędrówkę od Placu Sowieckiego, skąd ulicą Wielką Trojecką wjeżdżamy w Zaułek Wileński i ulicą Gorkiego za miasto. Cały czas mamy prostą drogę, aż do Hoży. Po wyjechaniu z Hoży do Przełomu, zawracając, jedziemy prosto aż przejścia granicznego z Litwą, nazywanego Przewałka. Na wylocie z Grodna po prawej stronie – wielki bazar pod dachem. Stacja benzynowa znajduje się w Grandziczach, po prawej stronie, pierwszy skręt za kościółkiem.
Zwiedzamy Grandzicze
Skraj miasta, początek wioski – drewniane domki, widok dość smutny, bo od czasu zbudowania Grodzieńskiego Kombinatu Materiałów Budowlanych chmura pyłów unosi się nad wsią. Mają postawić filtry, od dawna obiecują, że coś z tym zrobią, ale… Kombinat został założony w 1966 r. Od 1984 r. masowo produkuje cegły, wapno, bloki. Surowiec jest pod bokiem i mówią, że starczy go na długo. W polskich czasach dobywano go w popularnym wtedy miejscu wypoczynku na brzegu Niemna – Górach Kredowych.
Grandzicze to bardzo stara wieś, podobno znana już przed wiekiem XVI. Chyba były to wtedy dobra książęce i wielkoksiążące. Nazwa pochodzi od pierwszych prywatnych właścicieli tych gruntów, braci Granda. W literaturze historycznej (J.Gardiejew „Magdeburgskie Grodno”) odnajdujemy kilka wzmianek o ich potomkach. I tak – Hryszka Grandzicz miał swój plac koło starego rynku w Grodnie. W tym samym czasie, niedaleko, plac posiadał Szymon Grandzicz, burmiszcz. Podczas włócznych pomiarów w dokumentach z 1560-61 r. też spotykamy nazwiska Grandziczów.
W czasach Rzeczypospolitej wieś należała, choć chyba nie w całości, do jezuitów grodzieńskich, a po ich kasacie – do Grodzieńskiej Ekonomii Królewskiej. W pierwszej połowie XVIII w. znaczne grunty posiadał tu prezydent miasta Józef Bądarski. Później, już w wieku XIX, podczas rządów rosyjskich, majątek Grandzicze był związany z imieniem przyjaciela Elizy Orzeszkowej, pana Benona Sulewskiego. Nie możemy twierdzić, że to była jego własność, możliwe że tylko ją arendował.
Wieś, a zawsze słynęła jako osada patriotyczna, aktywnie zaangażowała się w Powstanie Styczniowe. Młodzież wstąpiła do oddziału Aleksandra Lenkiewicza działającego w okolicznych lasach, starsi organizowali we wsi zbiórki pieniędzy i odzieży dla powstańców i zostali na tym przyłapani przez żandarmów. Grodzieński gubernator Skworcow wydał rozporządzenie aby uczestnikom zbiórek wymierzać grzywny w wysokości trzykrotnie wyższej od wartości zebranych rzeczy. W listopadzie 1863 r. mieszkańcy wsi wnieśli taką potrójną kwotę i chyba dziękowali Bogu, że tylko na tym się skończyło.
Podczas wojny Polski z Rosją Sowiecką czerwoni kozacy Gaja zaskoczyli tutaj Polaków, czyniąc krwawą rzeź na marszowej kompanii piechurów wycofującej się z Litwy. Na odwet trzeba było zaczekać. W końcu kontrnatarcie spod Warszawy, uderzenie znad Swisłoczy i Niemna wyrzuca czerwonych z Grodna. Uciekają między innymi przez Grandzicze, aby wydostać się spod uderzenia Dywizji Ochotniczej i 21 DG i i w porę skryć się pod osłoną oddziałów litewskich.
W czasach Polski niepodległej wieś, a konkretnie brzeg pobliskiego Niemna, to miejsce obozów i ćwiczeń harcerskich oraz wieców patriotycznych młodzieży. Malownicze brzegi rzeki, Kredowe Góry, zapach dymu z ognisk harcerskich, smak mleka z tłustą śmietaną, apetyczny zapach czarnego chleba z Grandzicz pozostały w pamięci wielu junaków na następne trudne i tragiczne lata. Był to raj, do którego wracano w marzeniach.
Wielkim przedsięwzięciem było wspomniane wybrukowanie ulicy we wsi. Tutaj każdy gospodarz, oprócz szarwarku (świadczenie chłopskie w robociźnie na cele publiczne), dołożył starań, aby przed jego posesją brukarzom nie zabrakło ani materiałów, ani gościnnej opieki. Wystarczy nie dogodzić tym „przejdziświetom” i woda z całej wioski podwórkiem pocieknie. Co wtedy?
Zanim wybudowano Dom Ludowy młodzież zbierała się w większych chatach. Było wesoło, ale nie każdy gospodarz mógł przyjąć taką gromadę. Większość, niestety, studziła chatę pod oknami, a przecież wszyscy mieli jednakowe prawo do rozrywki kiedy w żyłach kipiała młoda krew. I mieli wielki żal kiedy nie dostali się do środka. W Domu Ludowym oprócz zbiórek i zabaw można było wymienić książkę w świetlicy i posłuchać radia. Na święta religijne i państwowe młodzież wystawiała dramaty i komedyjki, recytowała wiersze, śpiewała piosenki. Któżby nie chciał stać się znanym na jakiś czas, chociażby w swojej parafii?
W latach dwudziestych XX wieku tutejszymi dobrami Druckich-Lubeckich zarządzał ojciec Pawła Jasienicy, pan Mikołaj Beynar. Pozostałości po byłym majątku można odszukać i dziś, jednak dawnej świetności, nawet przy bujnej wyobraźni, trudno się dopatrzyć. Stąd, z Grandzicz, mały Leon Lech Beynar, późniejszy nauczyciel, pracownik radia w Wilnie, eseista i pisarz Paweł Jasenica przez krótki okres dojeżdżał, a raczej dochodził do Gimnazjum im. A. Mickiewicza po wiedzę, na którą apetytu nie stracił przez całe życie. Wypadł mu później trudny los oficera AK, historyka prawdy i wiary w lepsze i sprawiedliwe jutro.
Za polskich czasów dobrze znana była w Grodnie śmietana grandzicka. Mleko i sery klinkowe, dostarczane omal codzennie na umówione adresy. Co wymagało czystości produktu i zewnętrznego dostawcy. Białe fartuszki, wygolone twarze – obowiązek i jednocześnie tradycja. Porządek i czystość na podwórku były ambicją każdego gospodarza: regularnie zamiatano, posypywano podwórko żółtym piaskiem, otwierano okna, w których stały wazony i wisiały białe firanki. Sobotnie wieczory i niedzielne popołudnia starsi spędzali na ławeczce w cieniu bzów, a młodzież we wspomnianym Domu Ludowym lub nad Niemnem. Ta ostatnia kibicowała często na zawodach sportowych lub sama brała w nich udział. Wesoło tam było, przygrywała nawet orkiestra z któregoś z pułków 29 DP.
A wójt Grandzicz Józef Bohatyrowicz miał trzy córki. Trzymał porządek w domu żelazną ręką, a może tylko udawał – kto by bowiem potrafił się przeciwstawić czterem babom, choćby i własnym. Ciężkie życie miał ten wójt, chłopcy wprost wisieli mu na płocie, trzeba było go co jakiś czas poprawiać, a i w osadzie porządku pilnować. Nie wiadomo, co się stało z tą naprawdę patriotyczną rodziną Bohatyrowiczów po ich wywózce, a potem wyjazdem do Polski. Dzisiaj inni ludzie mieszkają w ich domu, z ganeczkiem opartym na dwóch słupach. Przez jakiś czas mieścił się w nim „sielsowiet”, sowiecka rada gminna. Przed wojną za bogatych uważano także rodzinę Byczkowskich; mieli dom murowany, grunty orne, las. Jednak na pewno nie dorównywali państwu Głogowskim, których majątek znajdował się obok Grandzicz.
Świetny nastrój nie towarzyszył dobrym plonom w Grandziczach jesienią 1939 roku. Smutek i trwoga, przycichły podwórka, młodzież zarzuciła harmonik (akordeon), w Domu Ludowym nie odzywał się patefon. Wojna, po ulicy ciągnie zmęczone wojsko, idąc w stronę Litwy. Na twarzach starszych osób nieme pytanie: „Dokąd? Co z nami będzie? Kto nas obroni i uratuje Polskę?”.
Przyszli bolszewicy, zaczęły się wywózki, potem hitlerowcy wypędzili młodzież na dworzec kolejowy, do pracy w Niemczech. Ksiądz Śmiałowski nie przestaje uczyć dzieci religii, prowadzi tajne nauczanie. Dzieci uczy też pani Weronika Jackowska – alfabetu, rachunków i historii ojczystej. Po wojnie jej uczniowie pójdą od razu do 3-4 klasy, choć nie będą się mogli wykazać całą swoją wiedzą, przyjdą przecież zupełnie inne czasy…
Po wojnie Sowieci ogłosili „kułakami” sześciu gospodarzy: Wasilewskich, Fiedorowiczów, Kusznerów, Hnieteckich, Michałowskich. Kto był szósty w grupie „wyzyskiwaczy i krwiopijców” już zapomniano. Pani Michałowska, urodzona w 1910 roku, przez długi czas chroniła dokumenty na 18 hektarów roli, 2 hektary lasu i pół hektara sadu. Jednak jednego życia nie wystarczyło na oczekiwany zwrot mienia zgromadzonego przez kilka pokoleń i zagrabionego przez „władzę ludową”.
Jan Łaniewski, Wacław Hurski, Wilhelm Wołk i jeszcze kilku chłopców walczyli w AK, po wojnie też poszli do lasu. Jedni zginęli koło Przewałki za Hożą, drugim udało się wymknąć do Polski. Sowieci przyszli na długo, jednak walki z nimi nie zaprzestano. Chłopcy unikali poboru do wojska, zbroili się, bo o to nie było trudno – u każdego coś zostało przechowane „na czarny dzień”. Wojna trwała nie jeden rok. Wiele nazwisk zatarło się już w ludzkiej pamięci – Geneczko, Gurski, Wanewski. Kim byli, w jakich okolicznościach zginęli – nie wiadomo. Ale wiadomo na przykład, że siostry Zuzanna i Janina z Bohatyrowiczów przenosiły i przechowywały pisma podziemne i zostały na tym przyłapane przez NKWD. Zuzanna dostała 10 lat łagrów sowieckich i już nigdy nie wróciła do rodzinnej osady. Mówią, że rodzina Bohatyrowiczów z Grandzicz zamieszkała potem w Częstochowie.
Dzisiaj osada rozciągnęła się na parę kilometrów wzdłuż drogi zabudowanej w większości drewnianymi domkami, ocieplonymi współczesną białą cegłą. Na początku lat trzydziestych XX w., jak już wspominaliśmy, przez osiedle poprowadzono w czynie społecznym brukowaną drogę, uporządkowano podwórka. Czas bruku minął, jedziemy asfaltem, co jakiś czas poprawianym. Przy okazji tematu dróg – chcemy uspokoić kierowców: na Białorusi są one znacznie lepsze.
Zabudowania
Obecnie Grandzicze mają kilka uliczek. Nazwy – na miarę ideologicznej fantazji sowieckich urzędników. Najdłuższa i główna nosi takie samo imię: Grandzicka. Do lokalnego krajobrazu należą murowane domy z białej cegły ze znajdującego się nieopodal kombinatu budowlanego. Starsze są drewniane. W naszych czasach, ale to już rzadko, też wznoszą budynki z drewna, oszalowane z zewnątrz i pomalowane na błękitny lub żółty kolor. Chociaż i szary kolor drewna, jak srebro, wrażenia nie psuje. Jak w tym domu przed nami, z ganeczkiem od frontu i wejściem na co dzień od tyłu. Taki styl zabudowy był w modzie u Polaków kresowych przed wojną i po niej.
Dzisiaj nie ma różnicy. Dachy są na ogół pokryte szarym eternitem. Pomimo wiedzy o szkodliwych walorach tego materiału, na Białorusi prawie nic się nie robi w celu jego wymiany. W skali kraju to wielki problem, który kiedyś może wybuchnąć znacznym wzrostem chorób nowotworowych.
Cmentarz
Na miejscowym cmentarzyku starsi ludzie pokażą groby dwóch (trzech?) nieznanych polskich żołnierzy (oficerów) zamordowanych i obrabowanych podczas wrześniowej tułaczki. Skromne krzyże z rur stalowych cisną się jeden do drugiego, na pewno tak samo jak trzymali się ci dwaj nieznani wojskowi w ostatniej chwili życia. Po tylu latach milczenia bandyckie wyczyny miejscowych czerwonych aktywistów nie zostały nadal osądzone. To przestępstwo uczynili czerwoni kozacy. A tymczasem Krasnaja Armia w naszym kraju wciąż pozostaje świętą krową pomimo dokonanych przez nią licznych mordów na Tych, którzy odeszli na wieki wieczne w świętej sprawie obrony Ojczyzny, których na zawsze przytuliła ziemia grodzeńska. Na ich grobach nie ustają płakać cmentarne brzozy i lipy, bo nie ma już i matek, czas wszystkich zabrał.
Opowiada pan J.
Byłem wtedy dzieckiem. Pamiątam, że od strony Grodna było słychać jeszcze strzały, a naszą wieś zalała kawaleria sowiecka. Starsi mówili o nich „czerwoni kozacy”. Zatrzymali się obozem koło cmentarza, na wiejskich łąkach, tam gdzie i dzisiaj rosną wierzby. My, dzieci, biegaliśmy ich oglądać. Dziwne stroje meli, bardzo różniące się od naszego wojska. Pamiętam jak konwojowali trzech polskich żołnierzy, chyba oficerów, ze skrępowanymi z tyłu rękami. Strasznie to wyglądało. Chyba my, dzieciaki, widzieliśmy ich w ostatniej chwili życia. Bo na jutro po wiosce rozniosła się wieść, że bolszewicy zamordowali oficerów. Pobiegłem na działkę Górskich, gdzie stacionował ich sztab i ujrzałem trupy Polaków. Chłopi z naszej wioski w krótkim czasie pogrzebali ich na skraju cmentarza. Grobów żołnierzy zawsze doglądano, kwiatów i świec na nich nigdy nie zabrakło.
Cmentarz założono w drugiej połowie XIX wieku. Najstarsza tablica pamiątkowa, którą udało się odnaleźć, pochodzi z 1878 r. Miejsce wiecznego spoczynku jest nieduże, z tradycyjnymi na Kresach pomnikami. Starsze są z drewna, które już spróchniało lub z granitu. Te z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych – z rur, późniejsze – z marmurowego kruszywa i betonu. Drzewa i mogiły – miejsce wiecznego spoczynku rodzin Żylińskich i Jarockich. Grób Moniki i Tadeusza Kononów, którzy zginęli w 1942 roku. Kto dzisiaj po nich wzdycha, kto się za nich modli? A jednak nie porzuceni, mogiły przybrane, na niektórych kwiaty. Tutaj, w środku cmentarza, odnajdziemy wspomniany wspólny grób zamordowanych oficerów polskich oznakowany krzyżem „Straży Mogił Polskich”.
Kaplica
We wsi, po prawej stronie, kaplica. Dzisiaj jest to kościół pod wezwaniem świętego Rocha. Murowany, z żółtej cegły, w stylu neoklasycznym, zaprojektowany w 1906 r. przez architekta grodzieńskiego A. Srokę. Niewielki budynek w rzucie prostokąta, przykryty stromym dwuspadowym dachem. Ustawiony szczytem do drogi, nad drzwiami wejściowymi zamknięte pełnym łukiem okno i dwie nisze Szczyt wieńczy mała prostokątna wieżyczka – dzwonnica, nakryta dwuspadowym daszkiem z łukowymi otworami. W XIX w. stał w tym miejscu drewniany kościółek filijny fary grodzieńskiej. Jego opiekunem, jak i dzisiaj, był św. Roch, obrońca ludu od chorób zakaźnych. Tę pierwszą (czy na pewno?) świątynię ustawiono tu chyba po nadejściu „morowego powietrza” (dawne określenie epidemii). Po takiej strasznej biedzie, powtarzającej się co jakiś czas, lud – wznosząc kaplice i kościoły, ogradzając się krzyżami – oddawał siebie pod opiekę szczególnie szanowanego św. Rocha.
Za cara było kiepsko, za Sowietów o wiele gorzej. W latach 50. XX w. odebrali oni wiernym z Grandzicz świątynię, przekształcając ją w składowisko nawozów sztucznych. Zwrócili dopiero pod koniec lat osiemdziesiątych, w opłakanym stanie. W 1990 r. staraniem duchowieństwa i parafian rozpoczęto renowację skromnego, mocno uszkodzonego budynku. Przy renowacji odnaleziono cudem ocalały obraz św. Rocha, bywały takie przypadki. Dało to wielką radość ludziom, którzy uznali to za cud i dołożyli wielu starań aby kaplica stała się kościołem. Ponownie wyświęcił ją biskup Tadusz Kondrusiewicz w 1991 r. Dziesięć lat później kaplicę rozbudowano i dzisiaj mamy nieduży utulny kościółek.
Jest to jednonawowa świątynia z cegły na planie krzyża, o skromnych wymiarach. Budynek ustawiony na solidnym fundamencie z ciosanego kamienia. W środku świeci białymi ścianami, ze skromną, ale bardzo gustowną kościelną dekoracją. Droga krzyżowej męki, ołtarz główny z 2003 r. (praca pana Mieczysława Oleszczyka z Grodna), z obrazem Matki Bożej Częstochowskiej, Czarnej Madonny. Trzy śliczne witraże. Po prawej stronie – „Matki Bożej Wejście w Kanę Galilejską”, po lewej – „Zesłanie Ducha Świętego na Apostołów”, nad chórami „Jezus Miłosierdzia”. W kapliczce bocznej, jak opowiada młodziutki ksiądz Wiktor Weliwis, stanie ołtarz św. Rocha. Obok plebania, utrzymana tak samo skromnie jak świątynia. W 2009 r. w grandzickiej rzymsko – katolickiej parafii mieszkało ponad 800 wiernych.
Opuszczając wieś, po prawej stronie widzimy smutny obelisk na bratniej mogile 130 żołnierzy Armii Sowieckiej. Polegli pod Grodnem, tysiąc kilometrów od zwycięstwa i znacznie więcej od rodzinnych stron.
Z kuchni kresowej
Na bliny teściowej zaprasza pani Halina Roszczewska z Grandzicz: Bierzemy 3 szklanki mleka, szklankę stopionego masła, 6 jajek, 50 gr drożdży. Mąki tyle, aby zrobić ciasto. Po dokonaniu niezbędnego znęcania się nad wszystkim tym, otulamy go ciepłem, a kiedy przykrywka pójdzie do góry, rzucamy ciasto łyżką na patelnię. Polewamy śmietaną oraz konfiturą, powidłami, dżemem albo miodem. Możemy przygotować z twarogiem, grzybami, kapustą i mięsem. Bliny, w zależności od środkowej naczynki (nadzienia), podajemy z mlekiem, herbatą, kefirem, kompotem owocowym lub sokami. Ciasto miesimy według podanej proporcji, w zależności od liczby zięciów i ich pociech zasiadających do biesiady.
Sam sobie doktorem
Bolą stawy? Dieta z ryżu bez soli. Bierzemy 2 szklanki ryżu, zalewamy go wodą surową na 10 godzin. Następnie wodę odlewamy i stawiamy garnek ryżu na ogniu, zalewamy świeżą wodą. Jak tylko ryż zakipi, wodę zlewamy i przemywamy ryż chłodną wodą, tak powtarzamy kilka razy. Po ugotowaniu spożywa się bez dobawek (dodatków), na pusty żołądek, 2-3 godziny przed śniadaniem. Pełen czas kuracji: 1,5 miesiąca.
Informacja praktyczna
Z Grandzicz do Hoży (od kościoła do kościoła) jest ponad 10 km. Droga asfaltowa, tereny ładnie zalesione.
Drogą z Grandzicz do Hoży
W ciągu całej naszej wycieczki tym szlakiem będziemy przemierzać niegdyś potężną Puszczę Grodzieńską, leżącą na północny wschód od miasta. Dawniej było to 40 tysięcy hektarów wspaniałych, królewskich lasów, z niepoliczonym zwierzem, prawdziwy raj dla myśliwych. Za czasów polskich stykały się w połowie drogi dwa nadleśnictwa: Grodzieńskie, o powierzchni 10.051 ha, w którym przez dłuższy czas nadleśniczym był Stefan Kopiec i Hożańskie – o półtora tysiąca hektarów większe, gdzie gospodarzył nadleśniczy Antoni Dergewa. Dzisiaj to skrawki lasów, małe łatki na wielkiej płachcie pól i osad, z policzonym już zwierzem. Jednak myliłby się ten, kto by myślał, że wszystko zostawiono tutaj swawoli ludzkiej. Otóż nie, trzy rezerwaty przylegają do granicy litewskiej na północy powiatu grodzieńskiego. Są to dwa rezerwaty biologiczne – Sopoćkiński i Hożowski oraz Jezierski Park Krajobrazowy.
Minęliśmy wieś Zaryce – miejsce potyczek Wojska Polskiego z Armią Czerwoną w 1920 r. Parę kilometrów dalej, między szlakiem naszej wędrówki a Niemnem znajduje się osada Ostrówek. Przed wojną był to majątek prywatny, wcześniej należał do kościoła farnego, a w roku 1792 do chorążego Wolmera. W latach Polski niepodległej z tej strony miasta znajdowały się grunty folwarków Pyszki i Stanisławowo, a wyżej, wzdłuż Niemna – Druck i Poniemuń. Wszystko to należało do rodziny księcia Druckiego – Lubeckiego. W 1920 r. wszystkich gruntów rolnych odnotowano tu niedużo, las zajmował połowę, 86 dziesięcin. W porównaniu z majątkami innych dziedziców była to fortuna dość skromna, ale jak wiemy, to nie z tych obszarów bogaciła się rodzina książęca a bardziej z przedsiębiorczości.
Ładna, prosta droga, dookoła las czysty i świeży, ogarniający po lewej stronie rzekę Niemen. Pieszczą jeden drugiego przez tysiące lat – jakaż to cudowna wierność kochanków, lasu i rzeki. Nurt Niemna kręci się, leni w miękkim, piaszczystym łożu. Kiedy mu się humor psuje, mści się na ludziach i podmywa brzeg pięknej osady o nazwie Hoża, co jakiś czas urywając dobry kęs ogrodu, sadu, a i dom połykając jak zgłodniały potwór.
Hoża
Urodziłam się tam,
Gdzie płynie Hożanka.
Zawsze piękna jak młoda panna,
Która w dni znojne nas
Chłodem cieszy,
A sama w ramiona Niemna
Ciągle spieszy.
Felicija Łebedz – mieszkanka Hoży
Hoża (ze staroruskiego: piękna, śliczna), dawniej Oza. Znajduje się 16 kilometrów od Grodna, przy ujściu rzeczki Hożki do Niemna. Kilkaset metrów przed polem, za którym rzeczółka, a za nią zabudowania osiedla, po lewej stronie, w młodym lasku sosnowym zauważymy wyniosły drewniany krzyż. W sposób chrześcijański hożanie upamiętnili swój pierwszy kościół i cmentarz, które, jak mówią, były założone przez pierwszych katolików w tych stronach.
Sławny Długosz niegdyś odnotował: „Witold z Wilna do Grodna przez Ożę cwałował we 24 godziny”. Jedna z wersji wyjaśniających nazwę miejscowości jest związana z pierwszym monarchą Litwinów i Polaków. Wiemy, że Jagiełło najchętniej korzystał z języka Rusinów, dzisiejszych Białorusinów. Pewnego razu był spragniony, chyba po łowach lub po męczącej podróży. Popił w tym miejscu wody z rzeczki i wyraził się o niej pochlebnie: „hoża”, czyli dobra. Od tego czasu miejscowość nazywają Oża albo Hoża. Wiele jest też innych wersji pochodzenia jej nazwy, podobnie jak innych osad – każdy przewodnik ma ich chyba z tuzin i chętnie opowiada bezbronnym turystom zdanym na słuchanie wszelkich bredni. Najprawdopodobniej, a to jeszcze jedna wersja, nazwa pochodzi od litewskiego „ozis”, czyli kozioł.
Mostek, pod nim czyściutka Hożanka (Hożka) zmierzająca korytem w szare olchy ubranym, w stronę Niemna. Paręset metrów i skończy swój bieg w ramionach olbrzyma. Niegdyś pstrągiem, jak srebrem błyszcząca, dzisiaj skromniejsza, jak starsza pani, śliczna i zadumana w swojej mądrości. Za rzeczką, na wzgórzu, po obu stronach wyżłobionej drogi – sosny i chaty.
Dawno, dawno temu, w czasach tatarskich najazdów, dość już wtedy liczna i kwitnąca osada została doszczętnie spalona, a lud, który nie zdążył ujść do lasów – wzięty w jasyr. Miało to się stać w roku 1241. Trzykrotnie rycerze krzyżowi, od roku 1311 do 1377, pustoszyli okolice i łupili Hożę. Lud pracowity, przywiązany do miejsc rodzinnych od kołyski, po każdej życiowej katastrofie bierze się do ofiarnej pracy, wznosząc osadę od podwalin. Zahartowani myśliwi i rybacy – hożanie mężnie stawiają czoła wszelkim biedom, a ziemi przekazanej im przez ojców nie opuszczają, chociaż znacznymi plonami ona ich nie syciła.
Dobra tutejsze należały do Wielkich Książąt. Okoliczne lasy, nie znające piły ani siekiery, to tereny myśliwskie władców Litwy i Polski. W samej osadzie, leżącej na ruchliwym szlaku z Wilna na zachód, mnożyły się domy i pokaźne gospodarstwa, chociaż tutejsze grunty, jak już zauważyliśmy, nigdy rekordowych zbiorów nie przynosiły. A jednak miała swój urok, nie do zapomnienia dla tego kto ją tutaj ujrzał pierwszy raz w życiu.
Na początku XVI wieku miejscowym łowczym, namiestnikiem i dzierżawcą był Michał Pacewicz (potomkami jego będą Pacowie). W roku 1569 starostwo hożańskie stanowiło własność króla Zygmunta Augusta. Młody monarcha w gospodarności chyba nie dorównywał szanownej mamusi, królowej Bonie, ale o swoje dobra troszczył się. Dbał o swój kuferek i pan Micuta, nie monarcha, który dwa lata przed końcem XVI wieku sklecił most na Niemnie koło miasteczka i z tego pobierał prowizje. Przedsiębiorczość i w tamtych latach niektórym wzrok drażniła niczym mydło. Nasz budowniczy mostów (bo chyba przy jednym nie pozostał) nie przeszedł, co prawda, do historii jako pierwszy w tym dziele w Hoży i okolicy, a to dlatego, że przeor klasztoru na Kołoży, archimandryta Hodkiński sprzeciwił się takiemu biznesowi i poskarżył się na to nawet królowi.
Od roku 1671 Hoża staje się miasteczkiem, chociaż i przedtem lud okoliczny taką rangą osiedle uhonorował. Centrum starostwa – to już coś. Jednak wojny, które spadają na Rzeczpospolitą, nie omijają i tej osady nad Niemnem. Wiek Potopu spycha miasteczko z samorządem miejskim do rangi małej wioski, zacofanej i straszliwie wyniszczonej. Nędza i „morowe powietrze” niszczą niegdyś kwitnącą miejscowość.
Wciąż zmieniają się władcy okolic i wioski. W końcu dobra hożańskie zostają podzielone między nowymi nabywcami, a byli nimi sędzia smoleński Jakub i Jerzy Puzyna. W tym samym wieku widzimy Hożę w rękach Sylwestrowiczów. Ci będą gospodarzami na długo. Sędziowie i wojskowi, dziedzice Hoży, brali czynny udział w życiu społecznym i gospodarczym regionu, w zrywach narodowych, często tracąc dobytek i idąc na wygnanie.
Późniejsze największe kataklizmy, które nawiedziły maleńką, zacofaną wioskę (w drugiej połowie XVII w. zostało w niej tylko 25 domów) to nadejście „morowego powietrza” w 1830 r. i wielki pożar w roku 1857. Następne czasy też nie oszczędziły osady, a i całego kraju nadniemeńskiego. Najstraszniejszą plagą dla ludu miejskiego, patriotycznego, świadomego własnych korzeni i wiary dziadów, stała się rusyfikacja, która po rozbiorach, a szczególnie po powstaniach, cały czas się nasilała. Problem wynaradawiania się towarzyszył tu Polakom przez wieki.
W 1885 r. w Hoży było tylko 17 podwórek, zarząd włości, kościół i aż 2 szynki, łącznie 135 mieszkańców. Podczas I wojny światowej artyleria niemiecka spaliła kilka domów. Trafiają Niemcy i w świątynię. Okupacja miejscowej ludności przez „pierwszych Niemców” przez długie lata była kojarzona z rekwizycją, szczególnie podczas ewakuacji. I tak 6 kwietnia 1919 r. żołnierze Kaisera zajęli się w Hoży rabunkiem na szeroką skalę. Broniąc swego mienia, zginął wtedy Jan Piasecki.
W 1920 r. na Grodzieńszczyźnie powstaje niepodległościowa organizacja – Rada Wojskowa Ziemi Grodzieńskiej (RWZG), w Hoży mieści się Komendantura nr 12. Pierwszymi ochotnikami tworzącego się tutaj Wojska Polskiego zostaje ponad 20 młodych hożan, którymi dowodzi podkpt. Michler. Podczas bojów z bolszewikami młodzież, która nie zdążyła do Wojska Polskiego, swoim zwyczajem poszła do lasu. Niektórzy zgłosili się nawet do oddziałów majora Dąbrowskiego, grasujących na tyłach czerwonych, z tymi też oddziałami dostali się potem, jakby w drugim rzucie, do regularnego Wojska Polskiego. Ludzie po cichu wygrzebują się z nędzy, zaczynają się budować.
W latach międzywojennych wielką wartością staje się wiedza. Kolejne pokolenia Hożan zaczynały swoją biografię od ławki szkolnej. Szkołą przez długi czas kierował pan Kossakowski. Dzięki jego staraniom powstaje dodatkowy budynek, który stoi do dziś. Święta narodowe w szkole stawały się manifestacją patriotyzmu. W tym samym czasie (lata trzydzieste) postawiono też budynek gminy. Hoża polska to 96 domów i 546 mieszkańców. Czym nie miasto?
25 września 1939 r. Sowieci zjawili się we wsi. Nie przywitano ich kwiatami i przyozdobionymi bramami, chociaż ludność na tych piaszczystych gruntach zaliczana była raczej do biednej lub średniozamożnej. Choć to władza „ludowa”, ale nie ich reprezentująca – kiwali głowami starsi hożanie. A i ubrana nędznie – tutaj parobek do kościoła lepiej się przybierał. Obojętność i czekanie na bliskich, porozrzucanych przez wojnę nie wiadomo gdzie… Zabrano wtedy leśniczego i wójta Antoniego Milko z rodzinami. Sowieci przymierzali się do większych awantur, ale jak wiemy, na szczęście, nie do końca zdążyli.
Podczas ostatniej wojny młodzież hożańska wydeptaną, historyczną ścieżką znów podała się do lasu. Najśmielsi przepływali Niemen, bo tam była Puszcza Augustowska, a hożanin i puszcza to bracia z jednej matki – Polski. Na Niemcach się nie skończyło. Nie zaprzestano walki i po nadejściu nowego-starego sowieckiego okupanta, który bił się z faszyzmem dzielnie, ale dla Polaka wychowanego w szlachetności i wierności ojczyźnie – bratem nie był.
Za wojskiem przyszło NKWD. Wytresowani w zadawaniu ludziom biedy, pracę swoją znali doskonale. Konfidenci i szpiedzy, ideowcy nowej władzy prześcigali się w donosach. Kazimierz Milko „Hieronim” zostaje zamordowany w lesie koło rodzinnej wioski w sierpniu 1944 r. Choć jest doświadczonym żołnierzem, zostaje wytropiony i pierwszy wpada im w ręce. Jednak nawet wizja śmierci nie złamała dzielnego AK-owca. Po paru latach w ręce oprawców wpadają też Bronisław Roman, Eugeniusz Trembowicz i Franciszek Czebotar. Sąd był formalnością. Łagry na Syberii i wszelki ślad po nich zaginął. Siedem lat ukrywał się Franciszek Lebiedź, pseudonim „Sosna”. Na wiosnę 1951 r., osaczony w bunkrze w lesie, gdzie ukrywał się ze swoją żoną Zuzanną, stawił ostatni zbrojny opór w swoim życiu. Kiedy został zabity miał już 65 lat. Małżonka była z nim umówiona na wspólne porzucenie tego świata, ale została ranna i poszła na Sybir.
W tej ostatniej wojnie ucierpiała i sama Hoża. Paliły się domy od niemieckich pocisków, sowiecka piechota okopała się koło cmentarza. Zapalił się kościół, spłonął dach, ucierpiało wnętrze świątyni, spadły i rozbiły się dzwony, rozeschły się od wielkiej temperatury organy, ale dzięki ofiarności ludzi, szczególnie młodzieży ze wspomnianym już ś.p. Kazimierzem Milko na czele, cenne relikwie kościelne udało się uratować. Nabożeństwo do 1943 r., czyli do odbudowy kościoła, odprawiano na plebani. Dzwon przywieziony z niedalekiego Przełomu regularnie zbierał wiernych na modlitwie. Te starania w przechowaniu świadomości narodowej nie poszły na marne. 31 stycznia 1991 r. w dawnej starej remizie zebrało się 120 mieszkańców Hoży, żeby założyć Związek Polaków w swojej prastarej osadzie, by zamanifestować, że są Polakami!
Gmina
Budynek zbudowany w 1935 r., w dogodnym miejscu, po lewej stronie na wzgórzu, nie dojeżdżając do kościoła. Można go pomylić z dworem dziedzica z pierwszej połowy XIX w. Ten parterowy drewniany dom w kształcie prostokąta ma dwuspadowy dach i porcik (ganek) z kolumnami pod stromym daszkiem. Urzędował tu przez jakiś czas pan Kazimierczyk, po nim Bohatyrewicz, wójt mający opinię zaradnego i swojskiego człowieka. Na sejmiku powiatowym w latach dwudziestych gminę Hoża reprezentowali Jan Małyszko i Stanisław Kazimierczyk.
Z dokumentów i legend
Telegram do Naczelnika Państwa: Rada Gminna Gminy Hożańskiej Powiatu Grodzieńskiego na posiedzeniu w dniu 7 grudnia 1920 r. w imieniu całej ludności gminy składa Ci, Naczelniku Państwa, hołd i dziękczynienie za wyzwolenie od najazdu bolszewickiego. Prosimy jak najbardziej o włączenie naszej gminy do Rzeczypospolitej Polskiej i o zarządzenie wyborów posła z naszej miejscowości do Sejmu Ustawodawczego w Warszawie. Podpisali: wójt Kazimierczyk i członkowie Rady Gminnej.
Szkoła
Obok gminy zachował się budynek dawnej polskiej szkoły. W pierwszych latach Polski niezależnej uczono się w Hoży po chatach. Później urząd gminny wynajmował budynek i dopiero w 1937 r. zostaje przekazana dzieciom nowa murowana szkoła. Piętrowy budynek o prostej, użytecznej architekturze, z wielkimi prostokątnymi oknami, zachował się do dziś w nieco zmienionym stanie. Jednak nie słychać w jego ścianach głosów rozbawionych dzieci, bo wybudowano nowy zgodny z duchem czasu i współczesnymi wymaganiami gmach, na potrzeby dzisiejszej osady.
Przed wspomnianym już panem Kossakowskim, w okresie międzywojennym kierownikiem szkoły powszechnej (na początku czterech klas, a później siedmiu) był Jan Giszterowicz, społecznik, patriota, wspaniały pedagog. Józef Dominus był organizatorem chóru, teatru, zabaw, nauki gry na skrzypcach – rozkręcił i rozśpiewał całą szkołę. Państwo Tadeusz i Zofia Kossakowscy nieśli hożańskim dzieciom wiedzę przez prawie 15 lat. Dopiero wojna i wkroczenie Sowietów przerwało ten wspaniały proces kształcenia, lepienia człowieka mądrego, zaradnego, patriotycznego. Miłość do nadniemeńskiej ziemi rodzice-nauczyciele zaszczepili swoim dzieciom. Ś.p. Julian Kossakowski, zamieszkały po wojnie w Białymstoku, przez całe życie był propagatorem i orędownikiem swojej małej ojczyzny. Odszukiwał i gromadził materiały historyczne dotyczące Hoży i okolicy, był naprawdę fachowym znawcą tej ziemi.
Z dokumentów i legend
Budżet szkoły im. Tadeusza Koścuszki w Hoży na rok 1920:
Na budowę drugiego budynku i wychodków 12.500
Materiały pisemne 100
Książki i mapy 300
Pomoce naukowe 700
Razem: 13.600 marek
Kościół pod wezwaniem św. Apostołów Piotra i Pawła
Dwuwieżowy, z kamienia polnego i cegły. Wzniesiony ze zbiórek parafian i fundacji Hilarego Sylwestrowicza. Hożanie zawsze byli bowiem znani z gorącego przywiązania do wiary katolickiej. Trzy razy wznosili swoje świątynie od podmurków (fundamentów).
Pierwszy kościół pod wezwaniem św. Piotra Apostoła funduje i bogato wyposaża Kazimierz Jagiellończyk (choć niektórzy historycy wskazują na jego ojca). Obdarza też parafię gruntami, lasami, jeziorami i dwoma młynami. Kościół miał stanąć przed wioską, po lewej stronie, podjeżdżając do wioski z Grodna. Jak widać, jej historyczne centrum znajdowało się po lewej stronie rzeczki Hożanki. W tym miejscu, obok drogi, nad brzegiem Niemna, do dzisiaj stoi drewniany krzyż. Ustalenie pierwszej daty powstania tutaj świątyni wciąż pozostaje kwestią otwartą.
Natomiast ta świątynia, którą wycieczkowicz widzi dzisiaj, została wzniesiona w 1865 r. Wykonawca zamówienia Jakub Fordon (ojciec błogosławionego Melchiora) użył jako materiału budowlanego kamieni polnych. Zbudowano więc kościół z elementami stylu gotyckiego, skromny i poważny, pod wezwaniem św. św. Piotra i Pawła. Budowa świątyni była prawdziwym cudem, bo po Powstaniu Styczniowym raczej zabierano i rujnowano katolickie kościoły, a nie wznoszono. Kryje się tu jakaś zagadka…
Ale powróćmy do kościoła. Prostokątny budynek pod dwuspadowym dachem. Część frontową obejmują z dwóch stron ośmiograniaste wieże pod stożkowym dachem. Strzeliste okna, dekorowane półokrągłymi niszami. Pilastry i wieże są otynkowane. Ogrodzenie i brama chyba z późniejszego okresu, ale utrzymane w takim samym stylu, również wymurowane z szarego kamienia polnego. Wewnątrz sześć kwadratowych filarów podtrzymuje sufit, tworząc trzynawową przestrzeń. W centralnej nawie, przedłużonej apsydą, znajduje się ołtarz Piotra i Pawła. W kościele jest pięć bocznych ołtarzy. W jednym z nich, po prawej stronie, obraz matki Boskiej Przełomskiej z dzieciątkiem Jezus. W głównym ołtarzu obraz Matki Bożej Hożańskiej Nieustającej Pomocy. Chóry podtrzymuje arka. Na ścianie tablica pamiątkowa poświęcona 11 października 1992 roku. Odprawiona została wówczas msza święta za żołnierzy AK poległych i zmarłych w łagrach. Odczytujemy ich imiona:
Wacław Milko, Syberia 1940 r.
Sześciu partyzantów poległych w 1943 r. w Plebaniszkach.
Kazimierz Milko w 1945 r. w Hoży.
Józef Krawczuk w 1945 r. w Przełomie.
Bronisław Roman w 1947 r. na Syberii.
Franciszek Czebotar w 1947 r. na Syberii.
Eugeniusz Trembowicz w 1947 r. na Syberii.
Franciszek Lebiedź, sołtys, w 1951 r. w Hoży.
Julian Jancukiewicz w 1944 r. w Grandziczach.
Jan Okścin w 1944 r. w Porzeczu.
Józef Pieściuk w 1944 r. w Porzeczu.
Wacław Możdżer w 1944 r. w Porzeczu.
Anna Możdżer w 1944 r. w Porzeczu.
Edward Sigiel w 1945 r. za wsią Kamieniste.
Wacław Zmitrewicz w 1945 r. w Gumbaczach.
Deklicjan Okścin w 1947 r. w Cidowiczach.
Floryjan Pieściuk w 1947 r., miejsce nieznane.
Antoni Smoluk w 1947 r., miejsce nieznane.
Edward Pinkiewicz w 1949 r., na Syberii.
Tego samego dnia dokonano poświęcenia odnowionego pomnika kilkadziesiąt metrów od obecnej świątyni, na miejscu kościoła wzniesionego w 1662 roku.
Niegdyś parafia hożańska sięgała hen daleko za Niemen, ale po zbudowaniu kościoła w Silwanowcach została uszczuplona i ograniczona rzeką. Do dzisiaj jednak do parafii należy szesnaście wiosek. W latach dwudziestych XX wieku proboszczem przez długi czas był dostojny kapłan, ks. Bolesław Janowicz. W latach 1937-40 funkcję tę sprawował ksiądz Zygmunt Milkowski, zamordowany w 1943 r. w rejonie Wołożyny. Wiele lat służbę Bogu i ludziom pełnił w Hoży ks. Bolesław Gawrychowski. Dożywszy sędziwego wieku, ku radości parafian pełnił posługę duchową w czasach, kiedy o księżach dziewięć na dziesięć parafii w tych stronach mogło tylko marzyć. Podczas okupacji ks. Bolesław pełnił posługę w środowisku żołnierzy leśnych, a i pomoc rzeczową w potrzebie okazywał. Niedługo przebywał tu nowowyświęcony ksiądz, Antoni Somiło (1972-2002), miejscowy kapłan spod Szczuczyna. Pobity przez rabusiów, zachorował ciężko i zmarł, pozostawiając matkę – jedyną najbliższą osobę, którą miał na tym świecie. Spoczął przy kościele. Dzisiaj proboszczem jest ks. Paweł Szanczuk, absolwent seminarium duchownego w Grodnie.
Groby Sylwestrowiczów
Obok kościoła, na placu domu mieszkalnego (jeszcze kilka lat temu należącego do leśnictwa) znajduje się dawny cmentarz, na którym pozostały już tylko groby rodziny Sylwestrowiczów.
Ich imiona czytamy na ponaddwumetrowym murowanym pomniku, albo raczej kapliczce: ś.p. Julian (1768-1828), sędzia ziemski powiatu Grodzieńskiego, Kazimierz (zm. w 1820 r.), sędzia ziemski, Adolf (1845-1847), Hilary (1774-1836). Trochę z boku, przycieniony koroną drzewa stoi metalowy pomnik, odnowiony, a raczej sklecony z odłamków, w latach dziewięćdziesiątych XX wieku. Z epitafium dowiadujemy się: „Pamięci cieniom Jana Sylwestrowicza, pułkownika wojsk francuskich, urodzonego 27 grudnia 1777 r., zeszłego ze świata 24 lutego 1851 r. Osieroceni i wdzięczni, żona i dzieci, wznieśli ten pomnik. Między wybranymi i sprawiedliwemi niechaj będzie imię jego”.
Jan Sylwestrowicz z bratem Kazimierzem byli współwłaścicielami majątków w Hoży i Przełomie. W 1860 r. chyba ich potomek, jak czytamy w dokumentach, Władysław zabezpieczył w charakterze wierzyciela zwrot długu 2000 rubli majątkiem Hoża. Nie wiadomo jakie stosunki, oprócz pieniężnych, łączyły go z uczestnikiem Powstania Styczniowego, Stanisławem. Na tym byłym cmentarzyku, stojąc plecami ku świątyni, za płotem ujrzymy pomnik poświęcony świątyni, która spłonęła w połowie XIX w. Niedaleko świątyni, obok nowej plebani, zachowała się stara drewniana, chyba z XIX w.
Pomnik kościelny
Mieszkańcy Hoży wiele razy dowiedli swego twardego przywiązania do wiary katolickiej. Przez długi okres zaborów nie poddali się rusyfikacji, a tym bardziej – nie przeszli na prawosławie. W 1913 r. wierni parafialnym wysiłkiem stawiają dwa pomniki w miejscach, gdzie w minionych wiekach stały świątynie. Pierwszy pomnik, murowany i wyniosły, został już przez nas zidentyfikowany. Padł on ofiarą nowych władz komunistycznych w 1945 r. Natomiast kolejny ustawiono w miejscu, gdzie wzniesiono drugą świątynię. Tam starsza pani ukryła niegdyś obraz Matki Bożej Pocieszenia. Pomnik po wojnie przechował się w krzakach, zamaskowany samą naturą. Został odnowiony przez szczęśliwych parafian i 11 października 1992 r. poświęcony przez ks. Gawrychowskiego. Na ogrodzonym pomniku jest napis:
Matka Boska Pocieszenia w Hoży,
Matka Boska, która w Hoży,
Przynieś nam ratunek Boży.
Weź nas pod swoją obronę,
Pociesz gdy serce strapione.
Z pierwszej nad Niemnem świątyni,
Którą wrogowie spaliły.
Twój obraz był wyniesiony,
Tutaj był zachowany.
Tyś tu sobie dom obrała,
Łask ludziom udzielała.
Tak nas z Twej opieki,
Nie wypuść na wieki.
Podobne teksty są wyryte na stronie frontowej wielu pomników na kresowych cmentarzach wiejskich z początku XX w. Na innej stronie pomnika odnajdziemy tekst:
Ten pomnik jest dany, że był budowany tutaj drugi raz kościół od 1662 do 1869. Gdy znów Szwedzi byli, ten kościół burzyli. Lecz cudem pozostał. Od 1702 do 1709 roku tu obraz był czczony, co wprzód wyniesiony Najświętszej Marii od 1661 do 1869. Tu był pobudowany kościół w 1662 r. i istniał do 1869. Był drewniany.
Jak widzimy, cała historia wypisana jest na tym pomniku. Ale to jeszcze nie wszystko, bo parafianie wiedzą, kogo prosić i komu ufać – świadczą o tym kolejne wyryte napisy:
Św. Kazimierzu, patronie Hoży – módl się za nami.
Św. Piotrze, opiekunie kościoła – módl się za nami.
Cmentarz
Założony w połowie XIX wieku, jest wciąż zadbany, ogrodzony. Drzewa iglaste tworzą suchy, smolisty mikroklimat. Przy wejściu po lewej stronie zbiorowy grób obywateli Hoży pomordowanych przez NKWD 25 lutego 1945 r. Czytamy nazwiska:
Popiejko Kazimierz, żył lat 32, Jaskiewicz Jan, żył lat 42, Jaskiewicz Hipolit żył lat 36, Hulnicki Jan, żył lat 24, Boro Kazimierz żył lat 37. Pokój ich duszom!
Po prawej stronie, kilka kroków naprzód ścieżką, znajduje się centralna kwatera hożańskich kapłanów. Odnajdujemy groby proboszczów, ś.p. Bolesława Gawrychowskiego (1903-1996), Stanisława Powierzy (1836-1878), Piotra Steckiewicza (1835-1891), gwardiana zakonu franciszkanów i Józefa Nowickiego (1798-1871). Niedaleko pomnik Heleny Sylwestrowiczowej, dziedziczki majątku w Hoży. Dość dużo jest tu drewnianych pomników z początku wieku XX, nadgryzionych jednak zębem czasu. Za katolickim cmentarzem – groby prawosławnych.
Sł. B. Stanisław Sylwestrowicz (1833-1910)
Brał udział w Powstaniu Styczniowym. Ukończył uniwersytet w Dorpacie (obecnie: Tartu w Estonii) w 1855 r. Przeprowadził reformę swego majątku w Hożej. Podczas powstania pełnił funkcję naczelnika okręgowego, później cywilnego powstańczego naczelnika Powiatu Grodzieńskiego i naczelnika województwa. Ponad pół roku siedział w więzieniu grodzieńskim, potem w Wilnie. Wyjawił carskiej komisji śledczej w Wilnie wiele szczegółów dotyczących powstania na Grodzieńszczyznie. Dzisiaj to materiał o niezwykłej wartości historycznej. A jak odebrana została przez rodaków jego „szczodrość w mowie” w tamtych czasach? Na pewno z wielkim żalem. Został skazany na osiem lat katorgi syberyjskiej.
Informacje aktualne
Hoża jest dziś centrum gminy. Działa tu szkoła średnia, w której uczy się ponad 300 dzieci, szkoła muzyczna oraz poczta. Uroczą wieś na urwistym brzegu Niemna zamieszkuje ponad 880 osób, 385 podwórek. Jest kilka sklepów, w większości ludzie pracują w dawnym kołchozie, dzisiaj nazywanym SPK „Hoża” (Sielskochoziajstwiennyj Proizwodstwiennyj Koopieratiw).
Z kuchni kresowej
Na grzyby z kartoflami zaprasza pani Maria Piasecka z Hoży: Wypłukane grzyby zamoczyć w wodzie na 4 godziny. W tej samej wodzie należy je potem ugotować. Ugotowane grzyby porżnąć, posolić i wrzucić na patelnię. Ugotowane kartofle porżnąć na plasterki i ułożyć na talerzu, przykrywając usmażonymi grzybami. Cebulę pokrojoną w krążki obtaczamy w mące lub sucharach i smażymy na oleju. Układamy na grzybach. Wszystko to posypujemy zieloną pietruszką lub koperkiem.
Sam sobie doktorem
Bolą nerki? Dwie garści liści czarnej porzeczki zalewamy wrzątkiem (0,5l), przykrywamy, pozwalamy ostygnąć do temperatury letniej. Liście usuwamy. Stawiamy na mały ogień, wsypujemy garść jagód czarnej porzeczki i nagrzewamy do kipienia. Możemy wykorzystywać materiał leczniczy wysuszony, jak i świeży. Okres kuracji nieograniczony.
Informacja nadzwyczajna
Wyjaśnijmy sobie coś zanim ruszymy dalej: od Hoży w każdą stronę, za wyjątkiem powrotu do Grodna lub przekroczenia (tranzytem) granicy z Litwą, musimy mieć specjalne pozwolenie na poruszanie się po tym terenie – to strefa graniczna. Jej szerokość nie wszędzie jest jednakowa, toteż trzeba być pilnym, żeby zauważyć tablicę z napisem: „Pogranicznaja zona, wjezd po propuskam” („Strefa graniczna, wjazd za przepustką”) i sprawdzić, czy na pewno mamy to pozwolenie. Przepustkę pobiera się u władz granicznych lub miejscowych. Można to zrobić w Hoży. Informacje na ten temat uzyskamy w gminie, telefon: 937248. Zakładając, że takie pozwolenie otrzymaliśmy, wędrujemy dalej. Celem jest dotarcie do Przełomu – 12 km. Do pierwszej osady na naszym szlaku o nazwie Polnica mamy 4 km.
Wędrujemy drogą z Hoży do Polnicy
Przed kościołem skręcamy w lewo, mijamy cmentarz, jedziemy prosto. Droga asfaltowa, co prawda bez dawnej świetności, prowadzi nas w strony wcale nieodwiedzane przez turystów. Jedziemy cały czas wzdłuż Niemna, mijając zatoki starego rusła (koryta rzeki), zagajnik. Las młodziutki, zasiany po rekultywowaniu gleby piaskowych karierów, co jakiś czas zmienia się w las sosen w średnim wieku. Ale to już las sowieckego czasu.
Polnica
Domki letniskowe, nazywane tutaj daczami. Wieś Polnica jest otoczona stowarzyszenia sadowniczo-ogrodniczymi o wysoce estetycznych nazwach „Tulipan”, „Sosnowy Bór”, „Olimpia 80”, „Czapla”, „Chołodzinka”. To sowiecki pomysł organizacji wypoczynku klasy robotniczej na niewielkich skrawkach gruntów państwowych z własnym domkiem. Po pracy na rzecz państwa człowiek, aby durne myśli nie leźli w głowę, powinien był, choć i nieobowiązkowo, spędzać wolny czas w ogródku wielkości 6 arów… Warzywa, owoce – to był znaczny dodatek do skromnego menu homo sovieticusa. Niekiedy stwarzano do tego całkiem korzystne warunki – w miarę dobry dojazd, a nawet możliwość kupna bez kolejki skromnych materiałów budowlanych. To już jednak przeszłość. Dzisiaj nie ma żadnych ulg, ale komunistyczna idea produkcyjnego wypoczynku pozostała, szczególnie wśród emerytów. Cebula, rzodkiewka, buraczek, ogórek swoją cenę mają, a ze swojego ogródka są na pewno smaczniejsze. Co ważne, po tym wszystkim w ostatnich latach rozpoczęto prywatyzację gruntów działkowych, czyli pieniądze i trud nie poszedł na marne. Ogródek z domkiem można tutaj nabyć już od 1000 dolarów.
Zabudowania
Wieś Polnica jest rozrzucona po malowniczym prawym brzegu Niemna. Chatki drewniane w przedwojennym stylu czeredują się ze współczesnymi budynkami z białej cegły. Ustawione ciasno lub zbudowane w oddali, jedna od drugiej chowając się w nadbrzeżnych zaroślach lub w lesie, który okrąża wieś. Kołchozowe fermy, dzisiaj już nie wykorzystywane zbyt intensywnie, prawdę powiedziawszy, trochę naruszają ten spokój minionego czasu, ale jednocześnie dają pracę kilkunastu osobom, a praca na Białorusi jest dziś w cenie, szczególnie kiedy mamy czas kryzysowy na cyłym świecie.
Wieś leży w dolinie, która kiedyś była prawdopodobnie zalewana wodami Niemna. Gleby jednak są słabe, piaszczyste. Chatki drewniane, wybudowane w różnym czasie, nieco różnią się wewnątrz i na zewnątrz. Te wcześniejsze, wzniesione w okresie państwa polskiego, zazwyczaj miały wejście w końcu elewacji bocznej. Wchodziło się do sieni, później do kuchni, z której wejście do pokoju mniejszego – „bokówki”, z którego wchodziło się do „salki” – pokoju. Zazwyczaj w kuchni układano wielki piec, w „bokówce” piecyk gliniany lub kaflowy, który zarazem ogrzewał „salkę”. Domy wybudowane w latach 70-80 w Polnicy mają pośrodku w elewacji bocznej (odwróconej do drogi) ganeczek zamknięty w szklane ramy, z którego rzadko się korzysta. Wejście zazwyczaj w tym wypadku zostaje urządzone w tworcowej części domu i od podwórka. Na samo podwórko składa się studnia, chlew, gumno (budynek, w którym składano zboże przed wymłóceniem), rzadziej spichlerz.
Domy wzniesiono na przełomie XX i XXI wieku z betonu i cegły, blachy i eternitu. Budynki gospodarcze buduje się z tego samego materiału. Do zabudowań doszedł garaż, zmieniło się nieco podwórko, stało się mniejsze i znacznie racjonalniej wykorzystane. Można odnaleźć współczesne dekoracje, podpatrzone za granicą lub w czasopismach specjalistycznych. Niezmieniona została studnia, choć i ona nie mogła oprzeć się nowoczesności – pompy tłoczącej wodę do domu. W większości swojej obiekty do czerpania wody pitnej stawia się w bezpiecznej odległości od chlewów i dobrze się uszczelnia. To co naprawdę się nie zmieniło, to… wałęsający się po podwórku pies.
Kilka krzyży podkreśla przynależność wyznaniową mieszkańców. Wjechawszy już do wioski, zatrzymujemy się przy skromnym kamiennym krzyżu. Napis prosty, lakoniczny: „Za dusze w czyśćcu cierpiące, 1912 r.” Znak „odwilży” wobec katolików w imperium carów i wiary rzymsko-katolickiej na tych terenach wielu pokoleń. W drugim końcu wioski smukły, drewniany krzyż, ustawiony w latach kolejnej politycznej odwilży (1990 r.) – daj Boże, tym razem – na zawsze, bo później zazwyczaj następowały czasy tragicznego chłodu dla katolików utożsamiających się z polskością.
Miniona wojna nie ominęła wsi. W 1941 r. zginęli tu Józef Bubko i Jan Jursa, obaj pochowani na cmentarzu w Hoży. Podczas wojny i w pierwszych latach władzy sowieckiej działała we wsi siatka polskiego podziemia. Pozostały w ludzkiej pamięci nazwiska: Albina Jasiukiewicza, pseudonim „Orzeł”, Władysława Jasiukiewicza, aresztowanego w 1948 r., Anny Jasiukiewicz, Heleny Jasiukiewicz, Wacławy Jasiukiewicz, pseudonim „Mała”. Wiele osób, nie będąc oficjalnymi członkami podziemia (nie składając przysięgi), pomagało, dając nocleg i wyżywienie. Przypłacili to wieloma latami więzienia. Przykładem może być rodzina Kizielewiczów. Józef i jego syn Nikodem, rocznik 1929, zostali przyłapani w lesie i bez żadnych dowodów Trybunał Wojskowy skazał ich na 25 lat łagrów. Rodzice Józefa, Nikodem i Józefa w 1951 r. także zostają osądzeni w więzieniu i skazani na 25 lat.
Informacja aktualna
W Polnicy mieszka ponad 220 osób, ludzi systematycznie ubywa. Dla porównania – w 1922 roku żyło tu 570 osób.
Z kuchni kresowej
Na pierogi zaprasza pani Jadwiga Bystrowa z Polnicy: Śmietany 200 gr, szklanka cukru, pół szklanki powideł jagodowych, 2 jajka, 2 szklanki mąki, pół łyżeczki sody. Wymieszać wszystko w zanotowanym porządku. Ciastem wypełnić niegłęboką formę i wstawić na pół godziny do duchówki (piecyka, piekarnika).
Sam sobie doktorem
Nie ma sił… pan doktor Eugeniusz Kuchta radzi: Na to spróbujemy przygotować takie lekarstwo: jedną stołową łyżkę miodu zmieszać z dwiema stołowymi łyżkami soku jabłkowego lub cytryny. Pić przed spożyciem posiłku.
Informacja praktyczna
W środku wioski jest sklep. Asortyment skromny, wynikający nie tyle z braku towaru co z jego niewielkiej użyteczności. Polnicę zostawiamy z tyłu, dalej jest Łukowica, do której mamy 3 kilometry drogą asfaltową.
Łukowica
Wieś, w której się nie zatrzymujemy, wyłoniła się z gęstwiny leśnej. Domki ustawiono ciasno, wzdłuż jednej ulicy, według prastarej tradycji wiosek chłopskich na Kresach. Dalej za wioską kołchozowe fermy z czasów sowieckich w stanie ruiny. W oddali wysepki kilku chutorów na gładkiej jak dłoń przestrzeni.
Wędrujemy do Przełomu
Wciąż znajdujemy się w lesie, na drodze gruntowej. Sześćset metrów za Łukowicą nasza droga się rozgałęzia. W lewo – dojazd do Podniemnowa. Wybieramy drogę w prawo, prowadzącą do Przełomu, Zahornika i Mielnika. Do Przełomu mamy 4 km drogą gruntową, która zimą, wiosną i jesienią jest trudna do sforsowania
Przełom
Przed osadą śliczny stary las, który gęsto usiał stromy pagórek przechodzący w łagodny dojazd. Wieś znana z pradawnych czasów – w tym może konkurować z samą Hożą. Chyba była sławniejsza nawet, bo w wieku XIV stał tutaj drewniany zameczek, który miał bronić prawego brzegu Niemna od rycerzy krzyżowych. Jak mu się to udawało – nie wiemy, a wielka szkoda – romantyczność tych terenów na tym cierpi.
Znamy niektóre daty wielkich wydarzeń na tych terenach. Otóż w 1378 r. odbyła się niedaleko wioski krwawa potyczka, kiedy to sławny Teodoryk Eltner zapędził się na te tereny litewskie za łupem i jeńcami. I jak to bywało w tamtych czasach – zdecydowanych – nie było tu wielkich historycznych zwycięstw, pozostały tylko zgliszcza i mogiły. Czas je zrównał, ludzki żal zaleczył, a z pamięci wywietrzył szczegóły i tragizm tego wydarzenia, pozostawiając wszystko w kilku słowach faktu z historii.
Małej osadzie, jaką był Przełom, wróżono w średniowieczu, że odegra znaczną rolę w historii. Wszystko wskazywało, że tak będzie. Z czasem wioska stała się centrum starostwa w powiecie grodzieńskim. Na równi z Hożą była najbogatszym dworem tego starostwa. Do tego wspaniałe tereny łowieckie zachęcały do rycerskich zabaw całe województwo Trockie. A jakie imiona zapisały się w historii namiestnictwa Ożskiego i Przełomskiego? W Wielkim Księstwie Litewskim któżby nie zazdrościł potęgi Iwanowi Glińskiemu, bogactwa Janowi Zabrzezińskiemu, a fotela wojewody podlaskiego Januszowi Kościewiczowi? Natomiast od roku 1569, po Unii Lubelskiej, Przełom kojarzy się już bardziej z imieniem monarszym. Czy ta data miała jakiś wpływ na przerwę w nominacji namiestnika – tego nie potrafimy dowieść, mógł to być przypadek.
Z latami los nie sprzyja dworowi, fortuna odwraca się w inną stronę, kupiec i podróżny omijają Przełom, prostując drogę na Grodno i Warszawę w krótszy i wygodniejszy dla siebie sposób. Osada popada w letarg, kurczy się, usycha. W drugiej połowie XIX w. stanowi własność K. Sylwestrowicza. W tym czasie mieszka tu w 10 domach 50 osób i w folwarkach jeszcze kolejnych 131. W latach dwudziestych XX wieku Przełom jest zaludniony ponad miarę, można powiedzieć rekordowo, bo klepie tutaj biedę na gruntach niewysokiej kategorii (tak własnych, jak i należących do dziedzica) około 170 osób. Mimo, że dość biedne, te nasze polskie czasy zapisały się w pamięci świadków i następnych pokoleń, jako raczej szczęśliwie. Sama natura, otoczenie napełniały człowieka nadzieją i wiarą w lepsze jutro. Ta nadzieja miała swoje podłoże w nowych pokoleniach Państwa Polskiego wychowanych w szkole i kościele, przepełnionych patriotyzmem.
Podczas wojny i po wojnie przełomianie padli ofiarą wielkiej przemocy okupantów i NKWD. Franciszek Czebatar został aresztowany w 1945 r. Do stawianych mu zarzutów, że jest członkiem AK, nie przyznał się. Bez sądu przesiedział w grodzieńskim więzieniu 5 lat. Nie udowodniono mu winy. Powietrza wolności zaczerpnął w 1950 r. Jednak w niewyjaśnionych okolicznościach został zamordowany. Józef Cebator, ps. „Ryś”, ujęty w 1946 r., dostał wyrok 25 lat. Był twardy i odporny, wytrzymał wszystko i powrócił do Polski. Zuzanna Cebator wstąpiła do AK w 1943 r. Dostała po wojnie 10 lat łagrów, ale wytrzymała. Została zwolniona w 1956 r. Jak Ruskie mówią – „od dzwonka do dzwonka”. Takich patriotów było wielu, jednak system nowych okupantów działał tak, żeby imiona walczących w obronie polskości na tych ziemiach zatarły się w pamięci.
Kościół
W Przełomie od czasów Wielkiego Księstwa Litewskiego cały czas istniał drewniany kościół – stał na niewielkim wzniesieniu, które dzisiaj jest pokryte lasem. Na początku XX wieku był to budynek chwiejący się od wiatru, często remontowany, podczas I wojny światowej został znacznie zniszczony. Jedna z relikwii świątyni, obraz Matki Bożej Przełomskiej (dzisiaj w Hoży) cieszyła się szczególną czcią wśród parafian. W 1935 r. odbudowano kościół i klasztor wzniesiony niegdyś przez kapucynów. Proboszczem w tamtym czasie był ks. Zygmunt Miłkowski.
Ze smutkiem zostawialibyśmy Przełom, jeśli po byłej świetności pozostałoby w nim tylko piękno natury. Na szczęście, po wszystkich biedach (kościół został ponownie zniszczony w 1970 r.), staraniem wiernych, z ruin wyrósł tutaj w latach dziewięćdziesiątych XX wieku nowy, tradycyjnie drewniany kościół. Stoi w tym samym miejscu, choć już bez wież, prostokątny z gankiem opartym na rzeźbionych słupach, niewielkie żelazne krzyże kowalskiej roboty. Przed kościołem tradycyjnie krzyż kamienny, na którym odczytamy napis: „Przełom. Tu stał klasztor i kościół o.o. Kapucynów pod wezwaniem Najświętszego imienia Maryi i św. Jerzego. Matko Najświętsza opiekuj się nami”. Krzyż drewniany, zbutwiały, sięgający koron drzew, ma blaszaną tabliczkę z napisem: „Tu stał kościół. Został zniszczony w 1970 r. Przełom”.
Pustelnia
Imiona braci kapucynów: Klemensa, Wacława, Ernesta, Jakuba, Konstantego i Kryspina zostały w pamięci mieszkańców, ich losy mogłyby się stać smutną ilustracją do historii kościoła na Białorusi w czasach sowieckich. Na oczach wielu ludzi przez długi czas dogorywał brat Kryspin, który został obok zagarniętego klasztoru w malutkiej pustelni. Stoi ona do dziś, niecałe 100 metrów za kościołem w głąb lasu. Domek o wymiarach 5 na 4 metry. Dwuspadowy dach przykryty blachą, która do dzisiaj strzeże pustelnię od zgnilizny. Nad jej wejściem można było przeczytać: „A Jezus był zawiedziony od ducha na puszczę”, „O! Pustynio – tyś Matką wzniosłych myśli”; „O! Pustynio – tyś jest rajem duszy obcującej z Bogiem”. Dzisiaj nad drzwiami ujrzymy napis trwałą kredą przez chorego już brata Kryspina: „KMB 1980”. To chyba świętość tego napisu utrwaliła go na ponad ćwierć wieku.
Kiedy pociągniemy za starą klamkę, otworzy się przed nami czysto przybrany pokój, z krzyżem na ścianie, kwiatami i firankami na okienkach. Stoimy w zdumieniu. W wiekowym samotnym lesie stoi pustelnia niczym pomnik ku pamięci tego, kto pozostał sercem, duszą i modlitwą na wieki związany z tym krajem, z tym miejscem na brzegu Niemna. Łzy same napełniają nam oczy, żal kamieniem więźnie w gardle, a modlitwa rwie się z duszy i serca urzeczonych ludzką ofiarnością.
Cmentarz
Znajduje się przy wjeździe do Przełomu, 50 metrów od drogi, po lewej stronie. Stare nagrobki z lat trzydziestych, świadkowie minionych czasów i przeszłych ludzkich tragedii. Dzisiaj nikogo się już tutaj nie grzebie. Klimat zapomnienia. Dziwna rzecz – cmentarze też umierają. Tu w Przełomie odczuwa się to bardzo dotkliwie. Zacierają się ślady po rodzinach Łozowskich, Skibeliów i Wojtukiewiczów. Skromny, wiejski cmentarzyk jest dokumentem i świadkiem tragicznych losów wielu mieszkańców Przełomu. Spis odnalezionych przez nas imion na pomnikach to potwierdza:
Józef Marchlewski, 29 lat, zabity 22.06.1941 r.
Wacław Czabotar, 37 lat, zamordowany w 1959 r.
Feliks Will, zamordowany 23.06.1943 r.
Zofia Talewa, lat 54, zmarła tragicznie 20.12.1947 r.
Józef Swiokło, lat 40, zmarł śmiercią tragiczną.
Nie wiemy, w jakich okolicznościach stracili życie pogrzebani tutaj Polacy. Za wszystkich, prawych i nieprawych – modlimy się: Wieczne odpocznienie racz im dać Panie, a światłość wiekuista niech im świeci. Amen!
Co dzisiaj?
W Przełomie, z tych rdzennych mieszkańców i świadków dawnych przedwojennych dni pozostał tylko pan Julian Jursa. Domy przetrwały dwa. Piękny domek pana Floriana Szumskiego, z okiennicami i datą wzniesienia 1924 służy do dzisiaj jego potomkom. W tym to domu przechowywano obrazy ze zburzonego kościoła, tutaj osieroceni wierni potajemnie zbierali się z bratem Kryspinem na modlitwie. Wnuk Floriana, Wiktor Szumski, który przechowuje archiwum rodzinne i kilka fotografii braci zakonnych, przyjeżdża z Grodna. Szczyci się swoim dziadkiem i swoim – trzeba zauważyć – wciąż niewymarłym Przełomem. Dookoła dużo domków, ale to już są dacze, które tutaj zostały wydzielone mieszkańcom Grodna w latach siedemdziesiątych minionego stulecia. Ich mieszkańcy utrzymują porządek w pustelni brata Kryspina, który został zabrany przez księdza z Lipniszek, też kapucyna z Przełomu.
Z kuchni kresowej
Barszcz z buraczkowej botwiny według daczników Przełomskich. Drobno rżniemy niewielki kawałek boczku. Cztery drobno posiekane kartofle wkładamy do naczynia z posoloną wodą. Do tego dodajemy cebulkę. W tym czasie na patelni smażymy drobno pokrajany boczek, dodając startą na grubej tarce jedną marchewkę i jednego buraczka. Po kilku minutach dorzucamy botwinę i liście buraczka. Odrobina pietruszki i koperku doda smaku i nagoni apetytu. Po 10-15 minutach gotowania kartofli przekładamy z patelni do garnka zestaw duszonej zieleni i dodajemy łyżkę stołową octu. Potem gotujemy na małym ogniu jeszcze przez kwadrans. Nie zapomnijmy o listku babki i pieprzu. Podajemy z łyżeczką śmietany.
Sam sobie doktorem
Doktor Eugieniusz Kuchta przestrzega: musimy rzucić palenie aby nie czekał nas bolesny zabieg. Leczymy płuca: propolis jest najwspanialszym środkiem na te dolegliwości. Twardy kawałek propolisu o wielkości jajka kury starannie tłuczemy, proszek wkładamy do ciemnego szklanego naczynia, zalewamy 2 szklankami spirytusu. Kilka razy dziennie płyn wstrząsamy. Przechowujemy w pokoju w zacienionym miejscu przez ponad dziesięć dób. Wstawiamy płyn na 10 godzin do lodówki, filtrujemy. Zażywamy przed jedzeniem 3 razy dziennie do 20-40 kropli na jedną trzecią szklanki wody lub mleka. Kurs leczenia powinien trwać co najmniej 45 dni. Ten sam rozcieńczony płyn można wykorzystywać do inhalacji płuc.
Wędrujemy drogą do Przewałki
Wracamy z powrotem do Hoży. Dojeżdżamy do głównej drogi, skręcamy w lewo i mkniemy do Przewałki, do której mamy 18 km drogą asfaltową dobrej jakości. Zostawiwszy kościół w Hoży po lewej stronie, jedziemy główną drogą na północny wschód. Przejście graniczne Przewałka znajduje się w tym samym kierunku.
Za osadą Rajstą zanurzamy się w zieleń leśną. Asfaltowa droga po kilku skrętach wyciąga się w szarą prostą wstążkę. Po obu stronach czysty stuletni las: strojna jak doświadczona panna sosna ciągnie się ku obłokom, a powietrze – cała leśna apteka – zawrót głowy czyni mieszczuchowi. Miejsca grzybne i jagodne. Pod koniec lata i jesienią służba graniczna obu sąsiadujących państw ma dużo pracy bo zaczyna się grzybobranie, a przebywanie tutaj jest zabronione… Niektórych bezkrwawych myśliwych – grzybiarzy Litwini gonią z powrotem, zawracając tych, którzy zapędzają się w obce państwo w pościgu za borowikiem, a najwięcej za „polskim grzybem”, którego w swoim kraju mianujecie Państwo „kozakiem”.
Po 15 kilometrach, u zbiegu głównej drogi i drogi prowadzącej do Przewałki, skręcamy w lewo. W letnią porę możemy się tu zatrzymać na przystanku autobusowym. Warto, bo tryskające z podziemi źródełko zaspokoi nasze pragnienie w upalny dzień, a wyciągnięte na murawie nogi odczują ulgę. Dojście do krynicy jest uporządkowane, a miejsce dookoła nadaje się do dłuższego odpoczynku, a nawet obiadu w leśnej scenerii. Woda lodowata, „łamiąca zęby”, tryska chyba z kilometrowej głębokości. Dookoła cisza, rzadkim widokiem są samochody, spieszące do Druskiennik, do których stąd ponad 10 km. Czas tu się jakby zatrzymał, tylko słowik, mrówki i inne leśne stworzenia podpowiadają nam tak, jak nasze serce, że tego zrobić nikt by nie potrafił. A i wstrętne komary broniące dojścia do źródła przypomnią nam o istnieniu materii obiektywnej czasu, nie podporządkowanej nastrojom ludzkim.
Przewałka
Od głównej drogi i leśnego źródła ponad kilometr drogi do Przewałki – dość dużej wioski. Po drugiej stronie Niemna jest już Litwa.
Z dokumentów i legend
Tatusia trzeba słuchać!
Legenda – jakże jej tu mogło zabraknąć – opowiada, że niegdyś, niedaleko wioski, nad brzegiem Niemna stała wielka osada Rajgrodem nazywana. Była to miejscowość znana z bogactwa rozmaitych rzemiosł, dobrobytu ludzkiego, ale jednocześnie kąpiąca się w grzechu. Rządził w niej książę, który miał ładną, choć nieposłuszną i swawolną córkę.
Pewnego razu, kiedy książę znalazł dla niej przystojnego męża, sąsiedniego władcę, swawolna księżniczka zalotnikowi i własnemu ojcu kategorycznie odmówiła. Co więcej, stała się rzecz w tamtych czasach wręcz niemożliwa. Jedynaczka, nadzieja podstarzałego ojca, bez rodzicielskiego błogosławieństwa wychodzi zamąż. Ojciec w nerwowej gorączce przeklął ją słowami: „Obyś zginęła pod ziemią!”. Wtem skorupa ziemska zadrżała i z trzaskiem pękła, pochłaniając osadę. W tym samym miejscu raptownie trysnęły źródła, spływając do Niemna. Jednak zaklęta woda nie miała prawa dołączyć do czystej, żywej wody rzeki, więc stanęła zatoką koło Niemna. Nikt nie miał siły osuszyć tej zatoki, wszelkie próby były bezskuteczne.
Opowiadają starsi ludzie, że wody zatoki wyrzuciły na brzeg stolik ze Świętą Ewangelią. Niedaleko wyrosła niebawem smukła brzoza, a kiedy pobierano z niej sok, to zamiast soku kapała krew. Ludzie mówią, że w niej była dusza córki księcia, która w ten sposób opłakiwała swoje nieposłuszeństwo. Pagórek, na który wypłynął stolik z Ewangelią, do dziś nazywają Górą Świętą. Z czasem na skraju „przewału” wyrosła nowa osada o nazwie brzmiącej tragicznie i jednocześnie zagadkowo: Przewałka.
Pierwsze ślady Przewałki odnajdujemy w wieku XVI. Było to mienie królewskie, a do tego chyba wielkoksiążęce. Lud tutaj mieszkający dostarczał na stół monarszy warzyw, a podczas wędrówek władcy – wszystkiego, co niezbędne dla wyżywienia całego orszaku. Zmieniają się pokolenia, mozolna, lecz owocna praca służy potomnym. Dzięki takiej pracy wielu pokoleń Przewałka zimą 1792 r. otrzymuje z rąk króla Stanisława Augusta „Prawo Magdeburskie”, o czym świadczy herb miasteczka – Michał Archanioł na czerwonym tle. W prawej ręce anioł trzyma błyskawicę, w lewej tarczę.
Następne lata porozbiorowe nie były łaskawe dla Przewałki. Wojska Napoleona i armia rosyjska niszczą dobytek wielu pokoleń. Po Powstaniu Styczniowym władze carskie zabierają kościół i klasztor. Świadek minionych kataklizmów – krzyż – znów garnie do siebie wiernych, czuwa na Górze Świętej.
Zabudowania
Wieś w nieregularnym planie, w większości drewniana, można w niej odnaleźć rysy dawnego miasteczka. Szczególną pięknością wyróżniają się stodoły, w miejscowej gwarze nazywane „adrynami”, chociaż i one uległy sowieckiej cywilizacji i straciły słomianą strzechę na korzyść eternitu. Ściany zrębu zazwyczaj układano wieńcami, uszczelniano mchem na przemian z krąglakiem (pal z wysuszonego kawałka drewna), kąt zakładano „w kanie” z ostatkiem (wystająca końcówka). Wjazd był pośrodku, „na skwoz” (na wylot). Wewnątrz przejazd ubijano gliną, tworząc „tok”. Młócono na nim, po bokach układano zboże. Budynki mieszkalne zaś, tak jak na całej dzisiejszej Zachodniej Białorusi, demonstrują różne wpływy minionych czasów.
Kościół
Rok 1606 to data założenia parafii i rozpoczęcia budowy kościoła. W tym samym wieku karmelici wznoszą w Przewałce klasztor, który spłonie po Powstaniu Styczniowym – tak zostaną ukarani zakonnicy za patriotyzm. Trochę później ranga osady, a z czasem miasteczka, znacznie wzrasta, bo staje się ono centrum starostwa w składzie trzynastu wiosek. Po 160 latach to już majątek prywatny należący do Franciszka Ksawerego, księcia Ogińskiego. Tutaj nowy władca zakłada wspaniały drewniany pałac, a w 1777 r. odnawia kościół. Pożary i wojny nie oszczędzają mieszkańców, niszczą świadków wspaniałości osady nad Niemnem. Z tamtych czasów pozostał chyba tylko jeden świadek – głos, który ponad lasem i łąkami wzywa wiernych do modlitwy: dzwon kościelny.
Stary kościół, jak opowiadają miejscowi, zostaje zburzony przez władze carskie po Powstaniu Styczniowym. W rogu placu kościelnego buduje się wówczas malutka cerkiew z dwoma okienkami, do której przyjeżdża batiuszka. Kozacy spędzają tam lud nahajką (skórzany bicz z krótką rękojeścią), tłum milczy, później żarliwie modli się ,,do swojego Boga”. Do środka prawosławnej swiątyni wszedł tylko miejscowy leśniczy, którego obowiązywała służba. A nocą cerkiew… „pali się od świecy”!
Obecny drewniany kościół zostaje wzniesiony w 1921 r. (w niektórych źródłach: w latach 30-ch) na wysokim podmurku z kamienia polnego, dwuspadowy dach pokryto blachą. Kościół ma rysy architektury gotyckiej. Zbudowany jest na planie krzyża. Oszalowany fronton wieńczą dwie wieże z lekkimi krzyżami kowalskiej roboty. Jeszcze jeden krzyż znajduje się nad frontonem i na małej wieżyczce nad prezbiterium. Przed wejściem widnieją dwie kotwice symbolizujące przywiązanie mieszkańców Przewałki do wiary katolickiej. Nad drzwiami wejścia głównego obraz Chrystusa.
Na kościelnym placu obsadzonym skwerkami, tujami i liściastymi drzewami rosną dwa starsze wiązy. Po lewej stronie od frontowej elewacji stoi drewniany krzyż otulony tujami, wyrzeźbiono na nim datę 19-27 VI 1937. Po prawej stronie, trochę w głębi, stoi krzyż ustawiony w 1994 r. Za apsydą kościelną, pod samym szpalerem drzew, żelazny krzyż na ładnym, okrągłym, kamiennym postumencie. Na szczęście, mamy odlaną żelazną tablicę z epitafium:
Tu spoczywają zwłoki ś.p. Moniki z Jaczewskich Lubickiej. Jej córki Barbary, po pierwszym mężu Łukomskiej, po drugim Polkowskiej. Zeszły z tego świata w 1855 r. Pierwsza 12 marca. Druga 30 listopada. Proszą o trzy Zdrowaś Mario.
Wnętrze kościoła zostało wykonane w ludowym stylu w 1936 r. przez malarza z Wilna I. Ignatowicza. Ołtarz główny jest poświęcony Matce Bożej Szkaplerznej, opiekunce parafii i kościoła. Lewy boczny ołtarz świętego Józefa, z obrazem św. Antoniego u góry. Prawy boczny ołtarz Jezusa Ukrzyżowanego, z obrazem św. Anny. Właśnie ten krzyż w bocznym ołtarzu i dwa obrazy Jezusa i Matki Bożej Szkaplerznej w prezbiterium należą do relikwii zachowanych z poprzedniego kościoła. W dawnej, rozbudowanej plebanii mieści się dzisiaj szkoła dziewięcioletnia. Za czasów polskich szkoła znajdowała się w budynku prywatnym, który zachował się do naszych czasów.
W latach dwudziestych służbę duszpasterską w Przewałce pełnił ks. Zenon Butkiewicz. Po nim kapłani: ks. Józef Czerenkewicz, ks. Szyksznel oraz ks. Jaskel, którego zabrali Niemcy. Po wojnie parafią opiekował się ks. Rodziżski, który wyjechał następnie do parafii w Odelsku. Ksiądz Stanisław Gawlik przywrócił do życia kilka kościołów na Grodzieńszczyźnie. Zmarł w 1996 r., zapisał się w pamięci mieszkańców jako odnowiciel wiary na przyniemeńskich terenach, realizował marzenia paru pokoleń o odnowie życia religijnego nie tylko w Przewałce.
Cmentarz
Na skraju wioski, w lesie, ogrodzony drewnianym parkanem. Za bramą wejściową szeroki plac utykany rzadkimi dwuwiekowymi sosnami. Starsze nagrobki przeplatają się z późniejszymi i współczesnymi. Odnajdujemy zbiorowe groby rodzin ś.p. Piełuciów, Możdżerów, Lebiedziów, Okścinów, Kołłątajów, Murinów, Jurkonisów. Kiedyś wielu mieszkańców parafii spoczywało pod drewnianymi krzyżami, po których już dawno ślad zaginął. Przyłożywszy znaczne staranie można jeszcze odczytać epitafia na no drewnianych krzyżach z kloców stawianych pod koniec lat trzydziestych, podczas wojny i w latach piędziesiątych minionego stulecia. Odnaleźliśmy nawet kilka nagrobków z ostatnich lat XIX wieku – to pomniki z granitu. Epitafia na tych wcześniejszych nagrobkach w kształcie obelisków są wykute w języku litewskim. Jeden z ładniejszych pomników znajdujących się po prawej stronie od wejścia pozostaje już bezimienny, stracił tablicę. Nam pozostaje tylko westchnąć do Boga, prosząc o łaskę dla tej duszy nieznanej, bratniej nam swoją wiarą.
Groby pomordowanych, szczególnie tych w młodym wieku, zawsze wzruszają, ogarniając nas, żywych smutną zadumą. Zatrzymujemy się przed pomnikiem z trwałego kruszca, ustawionego wiele lat po widniejącej dacie śmierci, a to znaczy, że ból utraty nie minął po latach w sercach opłakujących nad grobem. Czytamy i modlimy się:
ś.p. Możdżer Bronisław żył lat 17. Został zamordowany 22 Lutego 1945 r.
Jezu mój
Pod krzyż Twój
Składam najdroższy
Skarb swój
Groby tych, którzy skończyli swój żywot śmiercią tragiczną nie są rzadkością na miejscowym cmentarzu:
Władysław Bancewicz, zmarł śmiercią tragiczną 2 czerwca 1946 r.
Szymon Jaskiewicz, zmarł śmiercią tragiczną 24 czerwca 1946 r.
Podczas ostatniej wojny, w 1941 r. zostali tu zamordowani przez Niemców: Kolada Józef, lat 21, Kolada Michalina, lat 46, Kisiel Kazimierz, lat 36, Masolenis Antonina, lat 22 (wywieziona do Niemiec, ślad po niej zaginął), Możdżer Eugeniusz, lat 19, Sadowski Rościsław, lat 26, Janulewicz Józef, lat 39. Wiele osób zginęło w walkach z władzą sowiecką lub zostało ujętych i zesłanych w głąb Rosji.
Informacje aktualne
Jeszcze niedawno do kościoła w Przewałce dojeżdżał ksiądz z Hożej. Dzisiaj parafianie mają swojego pasterza. W wiosce mieszka około 190 osób, jest szkoła, sklep. Mieszkańcy pracują w kołchozie lub dojeżdżają do Grodna.
Z kuchni kresowej
Pierogi z grzybami. Grzyby mogą być różne. Po dokładnym ich wypłukaniu porżnąć słomką. Poddusić z wodą i olejem, ostudzić. Z 250 gr mąki, 100 gr masła lub margaryny i pół łyżeczki soli umiesić (zagnieść) ciasto. Po trzech kwadransach rozłożyć ciasto w formach, przykrywając warstwą grzybów. Gotową substancję z 4 jaj i 150-200 gr śmietany (nie zapomnijmy o soli i pieprzu) zalewamy ciasto w formach. Stawiamy do duchówki (kuchenki) na pół godziny, po każdych 10 minutach zmniejszając ogień.
Sam sobie doktorem
Nadużyte płuca potrzebują: pół kilo roztłuczonych włoskich orzechów, 300 gr miodu, 100 gr soku aloesu i sok z czterech cytryn. Dorosłym podawać jedną stołową łyżkę porządnie wymieszanego płynu pół godziny przed posiłkiem, dzieciom o połowę mniej.
Wędrujemy przez Hożę Nową
W drodze powrotnej za Hożanką skręcamy w lewo. Z prawej strony zostawiamy osiedle o nazwie Hoża Nowa.
Hoża Nowa
Wzniesiono ją na potrzeby Armii Sowieckiej. Dookoła jednak sami cywile bo żołnierze wrócili do domów, a oficerowie w większości wyjechali do Rosji, aby zarabiać na emeryturę. Pozostali nieliczni, zagubieni we własnych problemach, chwytają się różnej pracy aby utrzymać dość skromny standard życia okresu soweckiego. Po likwidacji jednostki wojskowej przyjechali tu ludzie bystrzy, skuszeni tanimi mieszkaniami i sąsiedztwem Grodna. W roku 2004 gmina naliczyła w Nowej Hoży 860 mieszkańców. Stoją w niej dziś piętrowe domy, pamiątka po czasach „rozwiniętego socjalizmu”, parę sklepów, pracuje kilka prywatnych warsztatów o małej sile produkcyjnej i usługowej.
Wędrujemy drogą do Porzecza
Mijamy wielkie skrawki lasu, drobione polami, urozmaicone osadami. Droga asfaltowa trzyma się rzeczki Hożanki, bogatej w ruczaje i dopływy. Lasy, łąki, bagna – tereny wymarzone do walk partyzanckich, szczególnie dla ruchliwych patroli, akcji dywersyjnych i sabotażu.
Najpierw o majątkach
Rocznik statystyczny powiatu grodzieńskiego z połowy lat 20 XX wieku zanotował, że wzdłuż naszej obecnej trasy tętniły życiem gospodarczym następujące majątki: Grandzicze, Grandzicze-Miączyn, Grandzicze-Chutor, Kąkole Kownackie, Ostrówek, Przełom, Hoża, Hożka, Połotkowo, Wierceliszki, Rusota, Rusota-Boguszowce, Zabłocie-Rusota, Soły. Łącznie w powiecie grodzieńskim doliczono się około 100 majątków. Obywatele ziemscy nie wyróżniali się posiadaniem znacznych areałów i malowniczych szlacheckich dworów. Tak na przykład, dobra pana Witolda Pruszyńskiego to dwór „Rusota”, na który składało się w latach dwudziestych minionego wieku 320 morg gruntów ornych, 73 morg lasów i 50 morg nieużytków. A to, w opinii miejscowej, był majątek znaczny.
…i o walce
Po II wojnie światowej NKWD na tych terenach miało dużo problemów z niepokornymi Polakami. Miejscowa ludność wciąż pamięta imiona i nazwiska wielu członków ruchu oporu z tamtych lat, okrzykniętych przez późniejsze władze bandytami i zabójcami. Do dnia dzisiejszego te nazwiska są kontrowersyjne dla jednych, przestępcze dla drugich i bohaterskie dla trzecich. Tych ostatnich jest już obecnie najmniej i niechętnie rozmawiają na ten temat.
Nie było tutaj wielkiej wojny, ale na cmentarzach katolickich można odnaleźć groby tragicznie poległych w latach 1939-1950. Znaczna część bojowników o polskość tej ziemi wyjechała do Polski lub rozproszyła się po świecie. Pobliskie wioski: Barbarycze, Podożerki, Gumbacze, Cidowicze, Boguszówka, Ogrodniki, Rybnica, Sobolany i wiele innych wciąż czeka na prawdziwego badacza historii oporu Polaków wobec władzy sowieckiej w pierwszym powojennym dziesięcioleciu. Kto odkłamie, kto przywróci honor licznym polskim imionom tych, którzy ofiarowali życie w obronie Ojczyzny?
Z dokumentów i legend
Tragedia rodziny Okścin. Według książki Juliana Sigela „I kamienie krzyczeć będą…” ustalono, że 10 marca 1947 r. skazany przez podziemie polskie enkawudzista, którego nazwiska nie udało mi się ustalić, przybędzie do wsi Cidowicze i tam należy wykonać na nim wyrok. Po przybyciu do tej wsi żołnierzy AK, przebranych w mundury oficerów sowieckich, stwierdzono, że skazany, uzbrojony w pistolet maszynowy, jest u sołtysa. Po krótkiej naradzie wykonawca wyroku, Deklicjan Okścin, postanowił przystąpić do akcji. Ze złożonej relacji Konstantego Kużmy, syna sołtysa zamieszkałego dziś w Gdańsku, wynika, że przybyły mundurowy enkawudzista zażądał od jego ojca wódki i ją otrzymał. Zakrapiając spotkanie, prowadził luźną rozmowę. W tym czasie od ulicy szli w stronę domu przebrani w sowieckie mundury żołnierze AK, na co zwrócił uwagę sołtys. Enkawudzista zdążył powiedzieć: „to nie są nasi oficerowie” i odbezpieczył pistolet maszynowy. Otwierając drzwi mieszkania sołtysa Deklicjan nie zdążył oddać strzału z pistoletu, gdyż dostał serię z automatu i na miejscu skonał. W czasie chwilowego zamieszania żołnierz NKWD wyskoczył przez okno, dopadł przypadkowego konia i uciekł. Zamach zakończył się niepowodzeniem. Koledzy Deklicjana przetransportowali jego ciało do jego rodzinnej wioski Wierszchpole, około 10 km od miejsca zdarzenia. Drugiej nocy, po wykonaniu trumny, urządzono pogrzeb w jego własnym gospodarstwie. Miejscem pochówku była stodoła, w której po wykopaniu grobu złożono ciało. Czy można sobie wyobrazić ból jego matki, która codziennie potajemnie płakała po stracie 27-letnego syna?
Na tym nie kończy się tragedia rodziny Deklicjana. NKWD dowiedziało się dzięki swoim konfidentom, kto zamierzał wykonać wyrok na ich człowieku. Dowiaduje się również, gdzie zostało pogrzebane ciało Deklicjana. Przybyła do Wierszchpola ekipa wykopała trumnę z ciałem i wywiozła w nieznane. Od tej chwili zaginął ślad po ukochanym synu i bracie, gdyż nie wiadomo, gdzie są jego prochy. To jeszcze nie koniec – pozostali przecież jeszcze żywi rodzice. To oni ponoszą winę za wychowanie „polskiego bandyty”. Należy więc ich surowo ukarać! Przede wszystkim NKWD musi się dowiedzieć, kto wykonał trumnę i kto był na pogrzebie. Ojciec Deklicjana, Antoni Okścin, zostaje aresztowany i osadzony w więzieniu w Grodnie. Śledztwo prowadzone jest przy ul. Hovera, przeważnie w nocy, przy zastosowaniu wyszukanych tortur. Jednak mimo tortur ś.p. Antoni nikogo nie wydał. Po tygodniowych cierpieniach stanął przed trybunałem i dostał „łagodny” wymiar kary, bo tylko 6 lat łagru. Z uwagi na jego wiek i stan zdrowia nie wysłano go na Daleki Wschód. Odbywał niezawinioną karę w jednym z łagrów na Białorusi. Po opuszczeniu go /strongnie miał opieki ze strony rodziny, której już w Wierszchpolu nie było. Czekała go samotna starość i równie samotna śmierć.
Barbarycze
Po przebyciu 3 kilometrów drogi asfaltowej od Nowej Hoży, skręcamy w lewo, przejeżdżamy przez mostek, a za nim wjeżdżamy do wsi Barbarycze. Drogą w prawo wjeżdżamy w uliczkę. Po lewej stronie przy skręcie stoją dwa krzyże ogrodzone parkanem. Pierwszy mieszkańcy wioski postawili w latach dziewiędziesiątych XX wieku, drugi – drewniany, w tradycyjnej formie obelisku – oznaczony jest datą 1953. Co potwierdza, że jednak nie ugięli się mieszkańcy przed groźbą represji! Czasy przecież były jeszcze stalinowskie i deklaracja wyznania mogła skończyć się surową rozprawą.
Wioskę otaczają lasy. Powietrze jest czyste, krzaki umyte rosą… Każdy poranek witają chóry ptactwa z solowymi popisami słowików, a w ciągu dnia koncerty skowronków. Ciche miejsce, brak samochodów i hałasu. Za wioską śliczniutkie, podmokłe i kwiaciaste łąki z zagajnikami. Dusza odpoczywa, gdzież ma się człowiek spieszyć? A pozostali tu głównie ludzie starsi.
Przez Gumbacze do Boguszówki
Następna wieś po Barbaryczach, Gumbacze, odległa jest o 2,5 km. Droga asfaltowa. Przy wjeździe kamienny krzyż, ustawiony na początku wioski 20 sierpnia 1916 r. Droga rozdziela się, skręcamy w lewo.
Gumbacze
W odróżnieniu od sąsiedniej wsi, ciągną się parę kilometrów. Gospodarstwa rozmieszczone po prawej stronie drogi, są jak na standardy sowieckiego systemu szerokie, domy w większości wybudowane w latach siedemdziesiątych. Jednak dzieci na podwórkach nie widać, mieszkają w pobliskim Grodnie. Czuwają dziadkowie, wspierając synów i córki wiejskimi specjałami. Latem 2006 r. wieś miała największe stado krów w gminie, bo liczące aż… 16 sztuk.
W niedalekiej Kamienistej Niemcy dopuścili się mordu na mieszkańcach. Droga asfaltowa. Po 2,5 km dojeżdżamy do drogi łączącej Porzecze z Grodnem. Po prawej stronie znajduje się wieś, którą także zwiedzimy.
Boguszówka
Wjeżdżamy w uliczkę wybrukowaną w latach trzydziestych. Uwagę zwracają zapuszczone domy, odróżniające się od tych widzianych wzdłuż naszej trasy. Uliczka doprowadza nas do cmentarzyka na niewielkim wzniesieniu, jakby usypanym na podmokłym terenie. Kilka drzew, pośrodku dąb – olbrzym, co najmniej chyba cztery wieki liczący. Nie rośnie jednak samotnie, ale w kompanii potomstwa młodszego o te kilka wieków. Dookoła dębu-pradziadka krzyże. Kamienne, drewniane, współczesne z kruszywa i znów z kamienia szlifowanego. Pogrzebani są tutaj wierni z parafii Najświętszego Odkupiciela w Grodnie, w której skład wchodzą mieszkańcy Boguszówki, o czym świadczy krzyż ustawiony w 2000 r.
Pod starym dębem otwarty, zaśmiecony grobowiec, z dobrze zachowanym pomnikiem. Epitafium informuje, że tutaj miała spoczywać Kornelia ze Stanewiczów Haraburdowa, która pożegnała się z tym światem w 1866 r., mając tylko 22 lata. Najczęściej spotykane są groby rodziny Jankowskich, Mazurkewiczów i Janukiewiczów. Pomniki z trwalszego tworzywa przypominają, że tutaj mieszkali i oddali Bogu dusze Kucewicze, Bohdanowicze, Mackiewicze. Według dat na pomnikach, cmentarz mógł należeć do rodziny dziedzica, ale już pod koniec XIX wieku stał się parafialny.
Drogą do Porzecza
Od przejazdu kolejowego za Boguszówką są 22 kilometry drogi asfaltowej do Porzecza. Dookoła lasy. Po prawej stronie biegnie kolej łącząca Grodno z Druskiennikami i Warszawę z Wilnem. Dookoła lasy. Za przejazdem kolejowym skręcamy w prawo i po dwóch kilometrach dojeżdżamy do Kazimerówki, oddalonej nieco od głównej drogi, gdzie od razu za cmentarzem, na którym pochowani są dowódcy partyzantki sowieckiej, odnajdujemy w pełni zachowane budynki leśnictwa wzniesione za czasów polskich.
Leśniczy z rodziną został wywieziony w głąb Rosji w 1940 r. Miejscowi pamiętają gajowego, pana Pinkowskiego i jego syna Władysława. Budynek leśnictwa był do niedawna szkołą z przybudówką z białej cegły. Dzisiaj pusty, a dzieci dowozi się do Wiercieliszek. Na terytorium leśnictwa jest kilka budynków drewnianych zachowanych z lat 30-ch minionego wieku. Obok cmentarz z mogiłami partyzantów sowieckich. Obejrzawszy powracamy na główną trasę prowadzącą w stronę Porzecza. Po drodze do Porzecza, kilometr od naszej trasy, mamy przystanek kolejowy Rybnica, a od razu za nim wieś Sobolany.
Rybnica, Sobolany i Pieresielce
Te trzy osady to wioski-sąsiadki. Jedyna asfaltowa ulica kończy się za ostatnim domem w Sobolanach, a w Pieresielcach takiego „luksusu” w ogóle nie ma. Domki z czasów polskich mają tu obowiązkowo okiennice. Podczas ostatniej wojny prawie każdy mieszkaniec wioski był członkiem polskiego podziemia. W wiosce drukowano ulotki i gazetki AK. Po wyparciu Niemców przez Sowetów mieszkańcy zbrojnie poszli znów do lasu. Znany to fakt z tamtego okresu, że w oddziale Borejszy, działającym w tej okolicy, zebrało się do setki ludzi. O tym jak uparta była ta walka świadczy zachowany w pamięci ludzkiej wyczyn Lodzi Sobolańskiej (Leokadii Waszkielewicz), która, aby nie wpaść w ręce enkawudzistów, wolała się zastrzelić. Za sprawę polską wielu odpokutowało w łagrach i więzieniach sowieckich, otrzymawszy po 25 lat. W Pieresielcach takie wyroki dostali Poliguj Wacław, Chanewski Adolf, Obuchowski Władysław i Obuchowski Stefan.
Cmentarz
Rybnicę i Sobolany dzieli malutki wiejski prawosławny cmentarz z końca XIX wieku. Kiedy się go zwiedza, można odnieść wrażenie, jakby w Rybnicy mieszkała jedynie rodzina prawosławna o nazwisku Chocha. Napisy o takim brzmieniu wyryte zostały na większości pomników. Kilka tych wcześniejszych, stawianych za cara, ma epitafium z tym samym nazwiskiem napisane po polsku. Grobów katolickich tylko kilka, przy wejściu po prawej stronie kamienny, przypominający drzewo z obciętymi gałęziami pomnik, kute ogrodzenie. To grób Albina Bernatowicza, sekretarza nadleśnictwa hożańskiego i jeziorskiego, zmarłego w 1932 r., w wieku 38 lat.
Z kuchni kresowej
Pani Stanisława Stankiewicz z Pieresielec poleca pęczak: Pierwsze danie można przygotować z pęczaku i fasoli. Aby nie stracić wartości tych produktów, należy gotować je w różnych garnkach, a po dojściu do potrzebnej kondycji zlać do jednego garnka i gotować razem przez kwadrans. Nie należy zapomnieć o kostce wołowiny lub wieprzowiny ugotowanej w jednym z dwóch zestawów. Dla smaku dobrze dodać parę ząbków czosnku utartych na tarce minutę przed zdjęciem z ognia.
Sam sobie doktorem
Ukleje. Leczymy zjadając codziennie szklankę jagód kaliny. Jeden warunek obowiązkowy: trzeba zjadać po jednej jagódce, aby sok jagód wchłaniał się w żołądku stopniowo. Taka kuracja powinna trwać pięć tygodni.
Informacja praktyczna
Do Rybnicy i sąsiednich wiosek można dojechać z Grodna pociągiem podmiejskim. Tutaj mieści się jedyny sklep na trzy wioski.
Porzecze
Leży na brzegu Jeziora Mlecznego, którego wody przez skomplikowane naturalne połączenie wpadają wreszcie do Niemna. Dookoła piękne lasy i łąki, obficie zarośnięte ziołami, które ludziom zdrowie przywracają. Aby zachować ten skarb roślinny w 1978 roku założono Porzecki Rezerwat Botaniczny na obszarze ponad 2 tys. hektarów.
W literaturze historycznej odnajdujemy wzmianki, że w 1660 r. majątek w Porzeczu należał do wiceekonoma grodzieńskiego, Niedziałkowskiego. Przedtem grunty, lasy i wody były własnością Wielkiego Księcia Litewskiego. Ładny to zakątek niegdyś wspaniałej Puszczy Grodzieńskiej. Po rozbiorach RP Porzecze staje się własnością państwową. Ludzie żyją w trudach i biedzie, ale obok jest las, oko carskich urzędników wszystkiego nie jest w stanie dopatrzeć, kłusownictwo na jeziorach i w lasach żywi w najchudszych latach i utrzymuje przy życiu. W 1802 r. osada traci dawną rangę miasteczka. Porzecze staje się wsią Wołości Sobolańskiej.
Janina Studnicka w „Materyjałach do sprawy emisariusza Wołowicza” pisze, że zebrał on w tym rejonie oddział partyzancki w sile 50 ludzi. Wydany przez właściciela majątku, zdrajcy sprawy narodowej, przez kilka tygodni uchodzi obławie składającej się z prawie 8 tysięcy osoczników (nagonki zaganiającej zwierzynę na myśliwego), wojska, policji, służby ziemskiej i leśnej. Bije się do samego końca. Zanim go schwytano, pchnął jeszcze kogoś sztyletem. Pragnie umrzeć. Wie, co go czeka, jeśli pozostanie przy życiu. Dowódca oddziału, postać romantyczna i bohaterska, będzie stracony w Grodnie. Okazuje się jednak, że nie zdarzyło się to w naszym Porzeczu, w którym gościmy dzisiaj, tylko w innym, do którego nasz szlak nie prowadzi. Natomiast rzeczywiście ten piękny młodzieniec zginął w Grodnie.
W 1862 roku w Porzeczu zostaje zbudowana stacja kolejowa, pierwsza na ziemiach teraźniejszej Białorusi. Przetrwała do dziś. Kolej łączy Warszawę z Wilnem i Petersburgiem i oczywiście z… Porzeczem. Budowa nowej drogi kosztowała Imperium Rosyjskie ponad 85 milionów rubli srebrem. Jak wielka była to suma, można sobie wyobrazić, bo mniej więcej w tym samym czasie „car-oswobodziciel” przekazuje w arendę Alaskę, którą później odsprzedaje Amerykanom za sumę bodaj dziesięciokrotnie mniejszą.
Ukazem carskim wydanym 31 stycznia 1852 r. następny rok został wyznaczony jako data rozpoczęcia budowy. Z Francji w charakterze konsultanta zaprasza się ministra kolei, pana Blamberta z grupą specjalistów. Budowa ruszyła pełną parą. Mosty, kolej (szerokość torów 1520 cm w Europie, 1435 w Rosji – różnica 85 cm – stanie się znacznym utrudnieniem dla potomnych), budowa stacji, wież ciśnień… Wszystkie te prace toczyły się pod pilnym okiem zagranicznych inżynierów, a w wielkiej mierze Polaków z paszportami innych państw. Bronisław Szwarce, inżynier, organizator Powstania Styczniowego na Kresach, buduje stację. Jak piąkna to była postać swiadczy nawet Józef Piłsudski wspominając lata zesłania.
Trudna do wyjaśnienia, a ekonomicznie głupia wydaje się decyzja o budowie tak wielkiej stacji, ze składami i warsztatami, w odległości aż 30 km od Grodna. Niektórzy urzędnicy rosyjscy donosili w Petersburgu o złowrogich zamiarach towarzyszących budowie stacji kolejowej Porzecze. I mieli rację, bo stratedzy walk wyzwoleńczych budowali tam bazy oporu na przyszłość! Wkrótce potem jak pierwszy pociąg wyruszył z Porzecza, wybuchło Powstanie Styczniowe. Bronisław Szwarce w kulminacyjnym momencie przebywa za kratkami, został ujęty jeszcze przed Powstaniem. Porzecze w planach insurgentów miało odegrać znaczną rolę w walce z zaborcą. Miejsca bogate w lasy, diabelskie bagna i przegrody wodne to wymarzone tereny dla prowadzenia walk partyzanckich. A i młodzież kresowa drogę w tym kierunku znała, grodnianie nawet lokomotywę porwali, aby doskoczyć do Porzecza. Leon Kulczycki, naczelnik stacji w Grodnie, zabrawszy kasę w wysokości 10 tys. rubli ucieka do powstańców. W potyczce zostaje śmiertelnie ranny, umiera wolny i szczęśliwy, bo nie wie, że i w tym zrywie narodowym znów doznamy porażki.
W pierwszych latach XX wieku w osiedlu pracowniczym kolei mieszka około 350 osób, w samej wsi Porzecze o 100 osób mniej. W tych samych latach Józef Piłsudski, dla uzupełnienia gotówki partyjnej, planuje kilka skoków na kasę carską. Bierze pod uwagę i Porzecze. W końcu jednak tego zaszczytu stacja kolejowa się nie doczekała. Sława i pamięć historyczna o desperackim ataku na kasę carską dotyczyć będzie stacji w Bezdanach. Stało się to we wrześniu 1908 r. Wybuch bomb, strzały z rewolwerów i ofiary. Grupa rewolucjonistów na czele z towarzyszem „Wiktorem” pruje skrzynię pancerną w wagonie pocztowym pociągu Warszawa-Petersburg. Łupią kasę, uszczuplając majątek Imperium o pół miliona rubli złotem. Dużo to czy mało – trudno określić, ale na pewno czyn był zuchwały. Wyczyn rewolucjonistów doceniła na pewno większość społeczeństwa polskiego na Kresach, przypisując temu skokowi kilkumilionowy łup.
Kompania dla grabienia zagrabionego dobrała się wyborowa. Należeli do niej: Walery Sławek, Aleksander Prystor, Tomasz Arciszewski, Czesław – książę Świrski i małżonka towarzysza „Wiktora”, przyszłego dyktatora i marszałka Polski, J.Piłsudskiego – Aleksandra Szczerbińska. Czyli aż czterech późniejszych polskich premierów! Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości osoby te chodziły w glorii i zasłużonej zresztą chwale, zajmując wysokie stanowiska, za wyjątkiem pani Aleksandry, która zmarła, starciwszy przedtem na korzyść konkurentki tego, obok którego nawet kasę pruła. Jest pogrzebana na Rossie w Wilnie i „Anioł Pański” jej, jak i wszystkim bojownikom o wolność i niepodległość Ojczyzny, należy się od potomnych.
Zaś nazwiska tego, który wyśpiewał wszystko po areszcie nie podajemy, żeby nie psuć romantycznej wierności idei, nawet w obliczu stryczka, którego, dzięki Bogu, nikt nie dostał. Jednego nam tylko żal – że wydarzyło się to nie w Porzeczu, a obok. Z pełnym prawem moglibyśmy wtedy walczyć o możność wciągnięcia na postument sławy – zamiast schorowanego, starego, opierającego się na szabli jak na lasce Marszałka – młodego towarzysza – socjalistę prującego kasę pancerną i miotającego bomby.
W 1921 r. Porzecze staje się centrum gminy, ma 1098 mieszkańców. Na sejmikach powiatowych gminę w tym czasie reprezentują Józef Kisielewski i Jan Mordasiewicz. II wojna światowa pozostawia swój krwawy ślad mordem faszystowskim, jakim było rostrzelanie mieszkańców polskiej wioski Zapurje pod Porzeczem 18 września 1943 r. Zginęło wtedy 48 osób noszących dwa nazwiska, Bura i Carobej? Całe rodziny zostały wymordowane za zabicie przez partyzantów niemieckego leśniczego. Najmłodszy, Leon Bura, miał wówczas 5 miesięcy. W całej gminie wojna zabrała 234 istnienia ludzkie.
Kościół
Śliczny drewniany kościółek pod opieką Matki Boskiej stoi na kraju osady, opierając się o ścianę zieleni lasu. Obok znajduje się miejsce wiecznego spoczynku – cmentarz. W latach 1902-1905 r. wierni wyznania katolickiego kilkakrotnie zwracają się do władz rosyjskich o pozwolenie na budowę kaplicy. Sprawa się przeciąga, jednak już widać sprzyjające przemiany w polityce religijnej caratu. Wobec tego wierni katoliccy podejmują śmiałą decyzję o budowie świątyni na miarę potrzeb. W 1906 roku w szybkim tempie kościół już przykryto dachem, zostało niewiele, potrzebne było jeszcze oficjalne pozwolenie na jego otwarcie. Po wielu delegacjach do stolicy Imperium, chodzeniu po urzędach, szukaniu pomocy u rodaków w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych Imperium Rosyjskiego, sprawa zostaje rostrzygnięta na korzyść parafian z Porzecza, przy ich wielkim zmęczeniu i jednocześnie radości z sukcesu. Takie czyny – wznoszenie świątyń, odnowa życia religijnego, dążenie do polskości, trzymanie się tradycji narodowych – składały się na zbiorowy polski patriotyzm mieszkańców tych ziem.
Drewniany budynek kościoła zbudowano na planie krzyża na niewysokim fundamencie kamiennym. Architektura eklektyczna z elementami neogotyku. Główna sala kończy się graniastą apsydą, przestrzeń przesieczona transeptem. Dach i małe daszki kaplic oraz zakrystii przykryte są walmową konstrukcją pod blachą. Elewacje pomalowane w czerwieni, na dachu zamocowano pięć niewielkich wieżyczek. Po lewej stronie frontowej elewacji stoi wysoka drewniana dzwonnica.
Ołtarze wykonane są w stylu neobarokowym. Główny ołtarz jest poświęcony Matce Bożej Nieustającej Pomocy, boczne – Matce Bożej Niepokalanego Poczęcia i Najświętszemu Sercu Pana Jezusa. W prawym skrzydle kaplica św. Antoniego. Kościół w swoim czasie powiększał ks. Szymon Radziszewski. W latach dwudziestych proboszczem był ks. Antoni Szymelun. Świątynia przetrwała wojny i okres komsomolskich „zabaw z zapałkami”, w 1990 r. została zwrócona wiernym. Dzisiaj jej pasterzem jest franciszkanin, ks. Roman.
Cmentarz
Znajduje się obok, odgrodzony jest od dziedzińca kościelnego po bokach metalową siatką, a z tyłu drewnianym parkanem i ścianą sąsiadującego przedsiębiorstwa. Wokół chwasty, dzikie kwiaty i sosny. Przed wejściem na cmentarz, jeszcze na dziedzińcu kościelnym, symboliczny grób księdza proboszcza Wacława Romanowskiego (1898-1953). Skromny pomnik – „pamiątka od kościoła” – to cała pośmiertna ziemska nagroda. Proboszcz cierpiał razem z parafianami, nie odjechał, nie porzucił kościoła, dlatego tkwi w pamięci i modlitwie wiernych, a symboliczny grób jest zawsze uporządkowany.
Z dokumentów i legend
Ze sprawy sądowej: Prezes sądu Szywieniew, prokurator Dragun. Sądzony Romanowski jest proboszczem rzymsko-katolickiego kościoła w Porzeczu i, będąc wrogo nastawiony do władzy radzieckiej, na przestrzeni lat do czasu okupacji niemieckiej na terenie białoruskiej SRR, jak i po okupacji, przechowywał u siebie literaturę, która zawierała wiele antyradzieckich artykułów, a mianowicie są to książki: „Nauka historii katolickiego kościoła” wydana w 1931 r., dwie książki Tinomera Totna „Wierzę w Boga”, wydane w 1938 r. i „Dekalog” wydany w 1934 r., książka Józefa Teodorowicza „Od Judy do Mesjasza” wydana w 1936 r. Przechowywał u siebie wiele książek o cynicznej treści skierowanej przeciwko państwu radzieckiemu i partii komunistycznej, w szczególności WKP(b), a także dwie gazety „Słowo” i „Codzienny Goniec”, które wychodziły w Wilnie w latach 1938-1944. Treść tych gazet cyniczna i skierowana przeciwko Związkowi Radzieckiemu.
23 kwietnia, podczas nabożeństwa w nowogródzkim kościele, ksiądz Romanowski w trakcie kazania wypowiadał wobec obecnych w kościele antysowieckie wymyślne słowa przeciw ZSSR. Sądzony Romanowski w latach 1947-1948, przez okres dwóch miesięcy przyjmował w swoim domu uczestniczkę kontrrewolucyjnej polskiej nacjonalistycznej organizacji AK, Zuzannę Lebiedź. Wiedząc o przynależności tej osoby do nacjonalistycznej organizacji, nie powiadomił o tym władzy radzieckiej.
W związku z powyższym sąd uznał winę Romanowskiego i wydał wyrok za popełnione przestępstwa 25 lat z pozbawieniem praw publicznych.
Źródło: „Głos znad Niemna” 2003, nr 45.
Prosta, nieuporządkowana aleja dzieli las pomników zwieńczonych krzyżami na dwie części. W porównaniu z innymi cmentarzami zachował się tu względny porządek pochówków. Od razu przy wejściu groby z lat sześćdziesiątych XX wieku, w środku z lat trzydziestych, pomieszane z nagrobkami z jeszcze wcześniejszego okresu. Dzisiaj cmentarz wchodzi w głąb lasu. Pomniki betonowe i kamienne, z rzadka żelazne i drewniane, najwięcej w kształcie obelisków. W środku cmentarza, obok alejki, kilka grobów osób duchownych. Odnajdujemy pomnik księdza Edwarda Chlewińskiego (1888-1936) wzniesiony przez parafian, kolejarzy i rodzinę wojsk KOP. Epitafium mówi: „Chcę mieć na drogę do wieczności to, czego mól nie zepsuje i robak nie stoczy, to modlitwy moich parafian, błaganie do Stwórcy za mą biedną duszę”.
Po drugiej stronie alejki skromny pomnik na grobie ks. proboszcza Piotra Radzińskiego, zmarłego w 1926 r. w wieku 52 lat. Po tej samej stronie grób księdza profesora Franciszka Tamulewicza, który żył jedynie 28 lat i zmarł w 1912 r. Ładny pomnik z granitu, symbolizujący drzewo życia, otrzymał Aleksander Dyszko, żołnierz, któremu życie zabrała I wojna światowa. Zginął w 1914 r., jego mogiłę i przewrócony pomnik odnajdziemy w dalszej części cmentarza, po prawej stronie alejki. Niedaleko, po tej samej stronie, ma pomnik z granitu Kazimierz Rabsztyński. Z epitafium wynika, że był wachmistrzem 23 Pułku Ułanów Grodzieńskich i zmarł śmiercią tragiczną w grudniu 1939 r. Pomnik ufundowali „Podoficerowie 23 Pułku kochanemu koledze”. Na pomniku Mieczysława Obuchowskiego, znajdującego się w głębi cmentarza, odnajdziemy epitafium: „W miłości wiecznej rozmiłowałem się w Tobie, dlatego litując się nad Tobą pociągnąłem Cię do siebie”. Najczęściej spotykane są mogiły rodzin Obuchowskich i Kisielów. Uwagę zwraca kapliczka, obok pomnik Łenkiewicza, o którym informacji, oprócz tej wyrytej na pomniku, nie mamy.
Stacja kolejowa
Wielki, wyciągnięty wzdłuż kolei budynek o architekturze eklektycznej zostaje wzniesiony w 1862 r. jako pierwszy na ziemiach teraźniejszego państwa białoruskiego. Niegdyś ruchliwe miejsce, pociągi jeździły intensywnie, dzisiaj ten ruch jakby się urwał. Państwowa biurokracja kilku państw dokłada starań aby w ogóle zamarł. A przecież stąd do Druskiennik i do Grodna jak ręką podać. Ale żeby przekroczyć szczelną granicę trzeba włóczyć się po litewską wizę.
Naprzeciwko stacji stary, otynkowany, pobielony parterowy budynek urzędu gminy w czasach polskich. Dzisiaj służy jako mieszkalny.
Cerkiew
Cerkiew pod wezwaniem Matki Bożej Kazańskiej, na drodze w stronę Druskiennik, zostaje wzniesiona w 1901 r. w miejscu, gdzie stała poprzednia, też drewniana cerkiew, która spłonęła w 1846 r. Prostokątny, wyciągnięty budynek, pod walmowym dachem. Z boku frontalnej fasady – dzwonnica. Tradycyjnie dach cerkwi obsadzony „cebulkami”.
Cmentarz prawosławny i wojskowy
Leży po lewej stronie, przy wylocie drogi na Druskienniki. Prawosławny został założony na początku XX wieku, wojskowy, w kształcie ronda, podniesiony kamiennym fundamentem postawionym przed ostatnią wojną. Dookoła płytki betonowe w kształcie krzyża. To tutaj pogrzebani są żołnierze z I wojny światowej obu walczących stron. Napisy trudne do odczytania, a i w większości to żołnierze nieznani.
Sanatorium
Jest dzisiaj wizytówką Porzecza. Stoi na brzegu Jeziora Mlecznego. Znane i popularne w całym kraju jako ośrodek rekreacyjny i leczniczy chorób stawów i chorób wewnętrznych. Jakość kuracji, według znawców tego zagadnienia, nie odbiega od słynnych Druskiennik. Kuracja trwa zazwyczaj 3 tygodnie, jednak może być skrócona o połowę.
Wspaniała woda mineralna, identyczna jak druskiennicka, jest pompowana ze studni głębinowej o głębokości 446 m. Dostała już kilka medali na międzynarodowych wystawach. Wlewana jest do butelek wody o nazwach „Elitnaja”, „Jantarna” i „Porzecze”, ma nadzwyczajne walory lecznicze i swoje miejsce w handlu na skalę całego kraju. Jej dobry wpływ na samopoczucie zdrowotne jest znany od czasów króla Stanisław Augusta, kiedy to umęczeni myśliwi dążyli do źródeł wód mineralnych nazywanych „Królewską Kuchnią”. Dobre połączenie z Grodnem koleją i busami likwiduje problem dojazdu. Kościół, cerkiew, szkoła, wycieczki po Grodzieńszczyźnie – to wszystko do usług ciekawskiego kuracjusza.
Informacja aktualna
W roku 2006 gmina Porzecze liczy 3572 osoby, w samym osiedlu Porzecze 1796 osób, nie licząc kuracjuszy przyjeżdżających do sanatorium. Do szkoły średniej uczęszcza ponad 400 dzieci. W szkole jest Muzeum Lasu.
Z dokumentów i legend
”Królewska Kuchnia” – opowiada Janina Łukaszewicz: Chyba 7 km stąd znajdowało się w czasach polskich źródełko z cudowną wodą, nazywane „Królewską Kuchnią”. Obok stała kapliczka z figurką Matki Bożej. Ze wszystkich stron ciągnęli się ludzie chore, zgubiwszy nadzieje pozbawić się niemocy. Kiedyś i ja doznała pomocy świętej wody. Jakaś napaść na mnie napadła, osłabłam zupełnie. Znajoma z dzieciństwa ścieżką do źródełka i Matki Bożej zaprowadziła. Popiła, umyła się zimną wodą z gorącą modlitwą i do dnia dzisiejszego wierzę w świętą moc źródełka.
Dzisiaj źródełko znajduje się na granicy z Litwą. Zostało zniszczone przy wytyczaniu linii granicznej, ale ludzie mówią, że ożyło z nową siłą, daj Boże. Miejsca te od pradawnych czasów są nazywane „Królewską Kuchnią”. Jak nam przekazano, koło źródełka często zatrzymywali się dostojnicy, monarchowie i książęta zmęczeni wyprawą myśliwską, urządzali odpoczynek z obiadem, korzystając z wybornej wody. A jeden z naszych królów, zmęczony chorobą, przyjechał tu po zdrowie. I stał się cud – władca wyzdrowiał. Na znak wielkiej wdzięczności tej ziemi kazał podobno zakopać tu worek złota. Jaki to był monarcha i w jakim miejscu kazał zaryć skarb – nie wiadomo…
Sł.B. Wacław Romanowski
Syn Stanisława, ur. w 1889 r. w rodzinie chłopa, w miejscowości Katysz na Litwie, obwód wileński, rejon trocki. Zdobył wyższe wykształcenie duchowne. Proboszcz w Porzeczu, aresztowany przez NKWD i postawiony przed sądem w Grodnie 17 października 1951 r. Skazany na 25 lat łagrów. Kiedy i gdzie zginął, dokładnie nie wiadomo.
Z kuchni kresowej
Wieprzowina na prędką rękę. Janina Łukaszewicz, mieszkanka Porzecza radzi: Rżniemy mięso na kawałeczki o wymiarach makówki. Układamy je do głębokiej miski lub garnka, dodajemy 3-4 ząbki drobno posiekanego czosnku, krążek narżniętej cebuli, 1-2 pomidory porżnięte na plasterki. Zalewamy marynatą, w skład której wchodzą: 0,5l wody, łyżka stołowa octu, łyżka stołowa cukru, pieprz, sól. Po godzinie trzymania mięsa w marynacie wylewamy wszystko na rozgrzaną patelnię, a kiedy marynata wykipi dodajemy trochę masła śmietankowego, właśnie dla przydania przygotowanemu daniu jeszcze większych apetytnych walorów.
Sam sobie doktorem
Głóg pomaga. Do leczenia nadciśnienia przydatne są różne płyny z głogu. Należy wziąć jedną stołową łyżkę płodów (posiekanych) lub kwiatów i zalać 200 mg wrzątku w emaliowanym przykrytym naczyniu. Potem przez 15 minut grzejemy nad parą, przez 45 minut studzimy. Filtrujemy, dolewamy wody gotowanej do 200 mg. Pijemy po pół szklanki trzy razy dziennie do jedzenia.
Informacja praktyczna
Wieś Nowa Ruda leży w połowie drogi od Porzecza do Jezior. Każda z połówek układa się w 11 km dobrej drogi asfaltowej, ślicznego lasu i zdrowego powietrza. Ruch na drodze nadzwyczaj rzadki. Radzimy wybrać piękne mejsce i urządzić piknik. Tym bardziej, że w Porzeczu sklepów z prowizją wystarczy.
Wędrujemy z Porzecza do Jezior
Droga z Porzecza do Jezior biegnie wciąż lasem. Rzadkie wioski schowały się w jego głębi, na brzegach jezior i rzek, często obwarowane trudnymi do pokonania bagnami. Dojazdy do nich są zazwyczaj niełatwe, a jesienią i wiosną bywają po prostu niemożliwe. Zimą zaspy śnieżne, wichury i mrozy też nie ułatwiają drogi. Miejsca te, niegdyś rzadko zaludnione, bogate w zwierza, były świadkiem popisów szlacheckiej brawury podczas królewskich łowów. Może gdzieś w tych miejscach podczas polowania zaskoczył Batorego potężny ranny niedźwiedź? Sprytu królowi chyba nie wystarczyło, na szczęście, na pomoc przyszedł dziadek (wtedy młodzieniec) przyszłego monarchy Jana III – Marek Sobieski. Rozwalił czaszkę zwierzowi potężnym ciosem, zasłoniwszy króla, ukróciwszy męki gospodarzowi kniej i moczarów i przedłużywszy tym samym piękną historyczną kartę Madziara. Dobrym rębajłą i zawadiaką był ten Marek Sobieski, rycerz na całą Polskę słynący. Chyba tylko takiemu świetnemu mężczyźnie z syna jego mógł urodzić się później prawdziwy król!
Stara Ruda
Leży kilometr w prawo od naszej trasy. Mała wieś na szerokiej jak okiem sięgnąć wygolonej równinie w okrążeniu lasu. Kilkanaście domów i fermy kołchozowe. Zaraz na skraju lasu, po prawej stronie, na zalesionym pagórku znajduje się porzucony cmentarz z zadbanym ogrodzeniem. Kilka niewysokich pomników z granitu z początku XX wieku, na jednym z nich odczytujemy nazwisko Józefa Obuchowskiego. Pośrodku cmentarzyka stuletni, wysoki, drewniany krzyż o ślicznym artystycznym wykonaniu. Powoli umiera, tak jak umarł ten cmentarz.
Nowa Ruda
W połowie drogi od Porzecza do Jezior, jak już tu wspomniano, znajduje się osada Nowa Ruda. Leży na brzegu niewielkiego jeziorka, otoczona lasem ze wszystkich stron. Stara Ruda też tutaj jest, ale do niej droga nie dla naszego autobusu. Nazwy osad pochodzą od miejsc wydobycia rud bagiennych. Obie wioski nigdy nie były w rękach prywatnych, zawsze należały do stołowych majątków królewskich. W drugiej połowie wieku XVIII, po reformach A. Tyzenhauza, wchodzą w skład Guberni Jeziorskiej, na równi z siedemnastoma innymi wioskami. 14 i 15 lipca 1863 r. oddziały powstańcze koncentrujące się w rejonie Jezior, aby walczyć przeciwko wojskom carskim, zajęły Nową Rudę. Wieś, rozrzucona po brzegach malowniczych jezior połączonych rzeką, jest podzielona asfaltową szosą na dwie nierówne części, z których każda ma swoje jeziora. Chatki drewniane pokryte są eternitem.
Piękne lasy i smoliste (czyste) powietrze dają w tym rejonie rozkosz dla ciała i wypoczynek dla umysłu. Przytulny drewniany kosciółek, ogołocony przez Sowietów po wojnie z obrazów i ubraństwa wewnętrznego, przetrwał trudne czasy. Chaty drewniane ożywają latem, kiedy z miasta zlatują się dzieci do babć na wakacje. Inne czasy, inne pokolenia. Dziadkowie pamiętają opór przeciwko władzy sowieckiej, walkę z jej agenturą, konfidentami i aktywistami nowych rządów obcych dla każdego Polaka. 7 maja 1948 roku, niedaleko wioski Kamieniste, ginie w kotle NKWD kilku partyzantów, na czele ze znanym dla organów karnych „Falą”, Józefem Mikłaszewskim.
Kościół
Drewniany kościół pod wezwaniem św. Jerzego, położony na skraju wioski i lasu. Widać z daleka szare ściany świątyni, obok drewniana dzwonnica z dzwonami ze starego kościoła. Ks. Kazimierz Widłok-Grabowski razem z wiernym ludem wznosi tutaj świątynię w latach trzydziestych XX wieku. Leśniczy Pychyński wybiera dla tego celu najzdrowsze, smoliste okazy sosny. Tych kłód, nawet po upływie osiemdziesięciu lat, nie nadgryzł ząb czasu.
Zrąb drewnianej świątyni ustawiono na niewysokim fundamencie z polnego kamienia. Ważna rzecz, bo to od niej zależy trwałość budynku. Obecnie kościół jest pomalowany, ma blaszany dach. W środku w głównym ołtarzu ukrzyżowany Chrystus, skromne ołtarze boczne św. Jerzego i Matki Bożej Ostrobramskiej. Nad prezbiterium, wysoko pod sufitem, kopia obrazu Matki Bożej Miłosierdzia, przez dłuższy czas w tej świątyni przebywającego. Parafianie mówią, że dzięki temu, że tak wysoko został ten obraz zawieszony, nie padł łupem ateistów plądrujących kościół w latach powojennych. Dziś oryginał obrazu Matki Boskiej znajduje się na Litwie, a wierni wciąż tęsknią za nim. Mówią, że to Ona, Miłosierna pomogła im przetrwać ciężkie czasy sowieckego ateizmu.
Na dziedzińcu kościelnym wdzięczni parafianie ustawili symboliczny pomnik swojemu pasterzowi, budowniczemu świątyni. Wykuto na nim słowa: „Wielebnemu proboszczowi, księdzu Kazimierzowi Grabowskiemu, budowniczowi kościoła w Nowej Rudzie, który zginął w obozie hitlerowskim. Na pamiątkę – wdzięczni noworudzcy parafianie”.
Cmentarz
Cmentarz znajduje się obok świątyni. Sądząc z informacji zaczerpniętej z nagrobków, powstał na początku XX wieku. Ma kształt prostokąta z szerszym przejściem pośrodku. Pomniki wykonane są z tradycyjnych materiałów: kamienia, drewna, kruszywa i betonu. Dominują formy małej architektury sakralnej: obelisk i płyta. Po lewej stronie, przy wejściu, zwraca uwagę wyniosły nagrobek na mogile tragicznie zmarłego 2.03.1953 r. Czesława Obuchowskiego. Dożył 18 lat. Na pomniku najdłuższe epitafium, które brzmi: „Cześku, synu nasz, synu nasz jedyny, zamiast podporą starości jesteś łez naszych przyczyną. W sercach naszych nie zagości już więcej radość na ziemi, tylko nadzieją żyjemy, że Bóg miłosierny w niebie pozwoli zobaczyć ciebie. Teraz w tej wielkiej żałobie stawimy pomnik na grobie”.
Ofiarami jeszcze pamiętanej przez wielu mieszkańców Kresów wojny i tragicznego wypadku na Jeziorze Białym stali się pochowani w jednym rzędzie po prawej stronie, pod koniec cmentarza. Witold Obuchowski, 24 lata, zmarł śmiercią tragiczną 28.10.1945 r. W tym samym dniu zginęli: Kisielewski Zygmund, 20 lat, Kisielewski Franciszek, 29 lat. W tym samym roku zmarli tragicznie: Apolia Sankowska, 19 lat, Adolf Kisielewski, 33 lata, Maria Kisiel 20 lat. Adolf Hryń, 26 lat i Kazimierz Obuchowski, 39 lat zginęli śmiercią tragiczną 6.12.1947 r. Utonęli w Jeziorze Białym, lub zginęli z czyichś rąk, dzisiaj to już trudno ustalić.
Na katolickich pomnikach coraz częściej pojawiają się epitafia w języku rosyjskim. Na cmentarzu w Nowej Rudzie można odnaleźć taki, gdzie osierocone dzieci proszą: „Wy listoczki nie szumicie. Naszu mamu nie budzicie” lub „Prochożyj ostanowis, o dusze mojej pomoliś. Nie prenebregaj moj prach, ja uże doma, a ty w gościach”. Temu napisowi towarzyszy część informacyjna podana w języku polskim.
Przed kościołem w latach polskich została zbudowana świetlica, po wojnie zburzona przez Sowietów. Z tamtych czasów, tuż obok, przetrwał dom z okiennicami, w którym mieszkały niegdyś siostry zakonne, po nich chyba nauczycielki (pani Morawska, Lewandowska, pani Jola). Do dziś istnieje także plebania, zwrócona przez władze w latach dziewięćdziesiątych. Nowa Ruda należy do gminy w Porzeczu. We wsi jest sklep.
Z kuchni Kresowej
Wątróbka „Ptasia grypa”. Wątróbkę kury, a może i z innego ptactwa, narżnąć w niewielkie kawałki. Usmażyć na oleju z cebulką porżniętą w półkrążki. Ułożyć w formy, zalać majonezem, posypać tartym serem, zapiekać w duchówce. Przy podaniu posypać posiekanym koperkiem.
Sam sobie doktorem
Nóżki i rączki wciąż dręczą? Przyczyną są chyba bóle reumatyczne. Pęk posiekanej słomy owsianej (100-150 gr) zalać kilkoma litrami wrzątku, po półgodzinnym gotowaniu na słabym ogniu studzimy go do temperatury 40 stopni. Nogi lub ręce pogrążamy na pół godziny w płynie, przykrywając je czymś dla utrzymania ciepła przez dłuższy czas. Powtarzamy tę procedurę do 7 razy.
Informacja praktyczna
Do Jezior mamy 12 kilometrów pięknej, leśnej drogi asfaltowej. Po prawej stronie, przed osadą na Jeziorze Białym, możno odnalezć miejsce i zaczszymać się..
Przed nami Jeziory
Drogą jedziemy cały czas przez najładniej zalesiony zakątek Powiatu Grodzieńskiego. To pozostałe skrawki niegdyś ogromnej (97 tys. dziesięcin w pierwszej połowie XIX w.) Puszczy Grodzieńskiej. Człowiek i rzeka przetrzebili ją, wykorzystując wygodny szlak do spławiania drewna do Prus. Kolej dokończyła dzieła tych dwojga. Padając pod siekierą drwala, Puszcza Grodzieńska uratowała swoją siostrę, Puszczę Białowieską, największą na Białorusi, a nawet w Europie. Jeśli pozostały tu jeszcze jakieś dziewicze lasy nad jeziorami, to zawdzięczają ten fakt ludzkiej umiejętności współżycia z naturą.
W 2003 roku obliczono, że w lasach i nad brzegami jezior wędruje stado 50 żubrów, wytępionych niegdyś prawie doszczętnie w całej Puszczy Grodzieńskiej i w ogóle cudem uratowanych dla świata. Oprócz nich polubiło ten kawałek leśny 7 łosi, 80 dzików, 250 saren i jeszcze więcej zajęcy. Jeżeli mówić o Powiecie Grodzieńskim w całości, to tutaj służba gajowa naliczyła wśród lokatorów 500 dzików, 250 jeleni, 170 łosi, ponad 1000 sarn i ok. 3,5 tysiąca zajęcy. Dziś na pewno, bardziej niż niegdyś, człowiek zastanawia się jak uchronić i powiększyć liczbę „braci naszych mniejszych”, jak zapewnić im naturalną egzystencję, bo natura sama już nie jest w stanie utrzymać należytej reprodukcji. Ratując naturalne środowisko człowiek w pierwszej kolejności ratuje siebie i swoje przyszłe pokolenia. Chyba to powinno przemawiać do każdego.
Autokar połyka pstrokatą od słońca i cienia drzew drogę, rozsuwając na boki zielony korytarz. Po prawej stronie w leśnej czaszczobie (gęstwinie) chowa się Jezioro Białe. Dzisiaj już traci swój dziki urok, bo rozpoczęto intensywne zabudowywanie jego brzegów przez rozmaite przedsiębiorstwa i służby państwowe. Ale z drogi tego nie widać i dzięki temu ulega się iluzji samotności, nawet w zatłoczonym autobusie. Mkniemy dalej, tylko wąskotorówka przesiekająca nasz szlak w jednym miejscu zmusza nas, by zwolnić gaz. Kilkanaście minut później wyskakujemy na klasyczne skrzyżowanie: prosto – Skidel, w lewo – Ostryna, w prawo – Jeziory.
Jeziory
Leżą 25 km od Grodna. W dokumentach zaistniały w roku 1398 jako dwór Wielkego Księcia Witolda. Jezioro Białe, Kań i kilka innych dały wspólnie imię osadzie. Kniaź litewski Michał Gliński, uciekając na początku XVI wielku z Grodna po zamachu na Jana Zabrzezińskiego, poi tutaj konie. Zaczerpnąwszy garścią przezroczystej wody, nerwowo ochlapuje sobie twarz. Odwrotu nie ma. Na wschodzie, zaczepiając o wierzchołki świerków, wznosi się krwawe słońce – gwiazda nadziei czy świadectwo wiecznego grzechu za bestialski mord na wojewodzie? Dokonując tego przestępstwa człowiek zachodu – Gliński wykopał sobie dół na wschodzie. Odwrotu nie ma i głowa jego wroga, zatknięta na kopii, leci do wody Jeziora Mlecznego. Ukłuty ostrogą koń staje dęba. Orszak księcia mknie w stronę słońca, w stronę Moskwy.
Zygmunt I oddaje Jeziory w zastaw J.Radziwiłłowi, staroście grodzieńskiemu. Ach ci Radziwiłłowie, apetyt mają nie do zaspokojenia… Zgodnie z królewskim przywilejem, za Augusta II co tydzień odbywają się tutaj targi. W 1679 roku, jak podają kronikarze, wzniesiono w Jeziorach katolicką świątynię. Trudno zgodzić się jednak z tą datą bo na pewno kościół tutaj postawiono znacznie wcześniej. Za nieodżałowanej pamięci (czyżby?) króla Stasia osada staje się stołowym majątkiem monarchy. Pod koniec wieku XVIII wszystkie dobra jeziorskie dostają się w ręce Michała hr. Walickiego (Mickiewicza), osoby godnej utrwalenia w awanturniczo – przygodowym romansie, człowieka energicznego w podejmowaniu i realizacji decyzji. Zakłada on tu manufaktury, sukienną i papierową (1807-1809). Produkuje towary na rynek, osiągając znaczne zyski. Po nim w Jeziorach gospodarzy Korneliusz Walicki, który dobra jeziorskie, „zgodnie z sumieniem”, przekazuje później Leopoldowi Walickiemu.
Podczas Powstania Styczniowego trzykrotnie stoczył tu potyczki Aleksander Lenkiewicz, naczelnik powstańczych partyj. Jedna z tych bitew, po której na miejscowym cmentarzu pozostały groby powstańców, odbyła się na Świętych Błotach. Las Jeziorski ukrywa młodzież z okolicznych folwarków i zaścianków, która gromadzi się w oddziały i z dubeltówkami, z kosami, rzuca się do nierównej walki z zaborcą, dzieląc w końcu tragiczny los z poprzednimi pokoleniami. Kara caratu nieodwracalna, system nie zna przebaczenia. Za wspieranie powstańców styczniowych grozi kasacja majątków. Szlachta okoliczna biedna, ale nadzwyczaj patriotyczna, gubi morgi, a Waliccy – setki hektarów. Przemysł zawala się, dobytek kilku pokoleń idzie na marne, a sam dziedzic, hrabia Leopold, przemierza drogę na Syberię. W tym czasie Jeziory liczą ponad tysiąc mieszkańców.
Po kasacie, w licytacji przeprowadzonej w 1871 r. dobra jeziorskie nabył Mikołaj hr. Lewaszow, płacąc jak na ówczesne realia potężną kwotę, bo aż 270.666 rubli i 45 kopiejek. W końcu XIX w. ponownie rusza praca fabryki papierowej, garbarnia, fabryka świec i jeszcze kilka drobnych rzemieślniczych warsztatów, które powoli popychają Jeziory w ramiona kapitalizmu. Rozbudowa przemysłu pociągnęła za sobą wzrost liczby ludności – późniejszy wszechrosyjski spis z 1897 r. podaje dokładną liczbę mieszkańców miasteczka – 3.283 osoby.
Po hrabim majątki jeziorskie, a były to folwarki Willa Nowa, Kozieje, Kamienny Most, Allertowszczyzna, Azet, Lewaszówka, Słomianka oraz jeziora Białe i Mleczne, odziedziczyła jego córka Maria, ks. Wiaziemska z Lewaszowów, mieszkająca na stałe w Paryżu. W 1901 roku przybywają do Jezior francuscy przedsiębiorcy, biorąc w arendę dobra księżniczki Wiaziemskiej. Pod ich rządami zaczyna sukcesywnie prosperować w gminie majątek „Zadubje”. Potężne to były dobra, w ich granicach znajdowały się 6683 hektary gruntów, w tym 455 ha łąk i 263 ha ziemi ornej, 109 ha pastwisk, reszta to lasy. Francuzi budują tartak, rozwijają rybołówstwo. Jeziory stają się atrakcyjne w interesach nawet dla kupców z zachodniej Europy.
Po zajęciu miasteczka przez Niemców w czasie I wojny światowej zaczyna się energiczna eksploatacja tutejszych lasów. Niemcy budują wielki tartak, doprowadzają elektryczność, łączą miejscowość koleją z Grodnem. Gospodarny ten naród, dba jak o swoje, bo przecież na cudzym grabieżca zazwyczaj wszystko co ma jakąś wartość trzebi w pień. Powstała więc w Jeziorach fortuna nie do pogardzenia, skoro od roku 1926 procesowali się o nią Roman Żaba, spadkobierca Walickich i Stefan Korzon, który wziął dobra jeziorskie w dzierżawę na 36 lat. Wiadomo, chodziło głównie o lasy, które przeżyły okres okupacji pierwszych Niemców. Pan Korzon odsprzedał z dobrym zyskiem (65 tys. dolarów) swoje prawo firmie „Pogedrzew” oraz ks. Wiaziemskiej. Pozostawił tym samym pole sądowych zmagań nowym konkurentom.
Z dokumentów i legend
Majątki w okolicach Jezior. Rocznik statystyczny powiatu grodzieńskiego z 1924 roku wylicza majątki korespondujące ze sobą przez pocztę w Jeziorach. Były to: Hubinka, Korczyki, Kosił, Putryszki Rozalin, Wiljanowo i Zadubje.
Spacerem po polskich Jeziorach
Z przewodnikiem, mieszkańcem Jezior z dziada pradziada, panem Andrzejem Wierzbickim, proponujemy państwu spacer uliczkami miasta w czasach II RP.
Władzę w Jeziorach pod koniec lat trzydziestych XX w. sprawowali wójt Białek, sekretarz Buro oraz komendant posterunku policji, przodownik Naparty. Stanowiska kierowników urzędów poczty i stacji kolejowej piastowali panowie Moroz i Jurczak. Dyrektorem państwowego tartaku przez długi czas był pan Barbasiewicz, księgowym Wacław Bauer, ojciec dobrze znanej działaczki w obronie polskości ma Kresach, pani Klary Rogalskiej z Białegostoku.
W tymże tartaku na dwie zmiany pracowało ponad 200 osób. Niezmierną ciekawość zawsze wzbudzała firmowa orkiestra dęta grywająca z okazji świąt parafialnych i państwowych. Znaczną pozycję społeczną zajmował nadleśniczy, pan Doliński. Działała kasa wzajemnej pomocy Stefczyka. Lukratywną funkcję księgowego przez dłuższy czas pełnił wojskowy osadnik Tomasz Król, a skarbnikiem, przed którym uchylano kapelusza, był Franciszek Wierzbicki, ojciec naszego przewodnika.
Na placu rynkowym mieściła się: spółdzielnia żywnościowa, którą kierował Filip Wierzbicki. Tuż obok restauracja Bernarda Kozłowskiego, sklepy żydowskie z materiałami odzieżowymi młodej, nadzwyczaj sympatycznej Czerni, sklep win i wódek pana Szklarowskiego, piwiarnia Jośki, sklep wyrobów z żelaza i narzędzi rolniczych Pawiego. Oprócz tego pracownia krawiecka Kobrowskiego, apteka Smorgońskiego oraz piekarnia i zakład fryzjerski niezwykle uprzejmego garbatego Żyda, którego nazwisko zatarło się w pamięci, ale pracowitość i uprzejmość do każdego klienta nie wywietrzały z głowy do dziś. Wreszcie głośna restauracja pana Giżowskiego.
Ulica Browarna mogła pochwalić się w tamtych czasach masarnią wyrobów mięsnych oraz różnych wędlin pana Koziary. W końcu tej ulicy, która tonęła w jeziorze, zbudowano drewniany spichlerz dla żywej ryby, należący do pana Dużewicza. Na dawnej ulicy Starorybackej mieszkali i pracowali dwaj znakomici szewcy – Cyrulnicki i Bezuszy oraz domowy krawiec Szmigielski. Pobliski warsztat wyrobów skórzanych należał do pana Garberda. Ulica Szkolna miała swój niepodważalny autorytet w środowisku żydowskim, tutaj znajdowała się bożnica wyznawców Mojżesza oraz łaźnia, piekarnia, kuźnia i warsztat wozów kołowych i sań Dona. Obok, na ulicy Skidelskiej, mieściła się rzeźnia żydowska i kuźnia Rosjanina, Antoniego Romanowa. Na ulicy Grodzieńskiej były ponoć trzy sklepy spożywcze Rafajły i Szlomy Czyżyckiego. Tutaj odnaleźlibyśmy też domowy hotel Lackiego i herbaciarnię starej żydówki Bobki.
Ulica Grodzieńska była całą mieszaniną narodowościową. Któżby ominął małą przytulną kawiarenkę ładnej, młodziutkiej żydówki Dobci? Powiadali, że swoim wschodnim wdziękiem rzucała na ludzi czar, któremu nie dało się oprzeć, to dlatego klientów zawsze miała pod dostatkiem. Sklepik galanteryjny i tytoniowy należał z kolei do Polaka, kapitana w stanie spoczynku, pana Daszkiewicza. Wytwórnią lemoniady kierował Rosjanin Łapin, a majsternią remontującą rowery i inne rzeczy z żelaza – były oficer Marzys.
Znano i poza miasteczkiem znakomitych rzemieślników i twórców ludowych. O kowalu Chajmberze chodziły wręcz legendy: mocny, barczysty, ponoć czapką belkę szmalcował. Chłopisko o nadzwyczajnej sile i talencie, każdego konia ustawiał do kucia tak jak chciał. Zazwyczaj właśnie pierwsze kucie, czyli swoisty chrzest konia, odbywało się w jego kuźni, nieraz jak w dobrym teatrze – z kompletem na widowni. Wozy, koła i pługi wykonane przez tego naprawdę wyjątkowego fachowca cieszyły się nadzwyczajną popularnością. Bracia Siegały, którym Bóg nie poskąpił talentu w kowalskim rzemiośle (mieli kuźnię przy ul. Pierackiego), ustępowali jednak mistrzowi, oddając mu pierwszeństwo w tym prastarym i pięknym zawodzie. Nawet znany i popularny rymarz Rejzen, uprzejmny i porządny człowiek, tracił na popularności w porównaniu z kowalem.
Trzeba zaznaczyć, że za czasów polskich prężnie działały drużyny harcerskie. Aktywnymi działaczkami ruchu młodzieżowego były siostry Pokubiato. Pani Bronisława, która zmarła przed 2005 r., do końca życia przechowywała fotografie i pamiątki harcerskie z tamtych lat. Jej siostra żyła krótko, a zmarła w mundurze harcerskim. Przykładem chlubnej patriotycznej działalności był Związek Strzelecki, na czele z Józefem Grynkiewiczem. Ta organizacja paramilitarna jako pierwsza poszła pod topór najeźdzcy.
Przy kościele działała żeńska i męska Akcja Katolicka założona przez nauczycielkę miejscowej szkoły, panią Kozłowską. Ochotnicza Straż Pożarna, zorganizowana przez Franciszka Wierzbickiego, zdominowana była przez żydów. Starannie wyćwiczona i umundurowana, stała się popisem przedstawicieli ludności żydowskiej, odsuniętej od służby mundurowej na co dzień.
Polacy, Żydzi i Białorusini, jak to bywa w małym miasteczku, żyli tu w zgodzie. Znali się nawzajem, nie wtrącając się w nie swoje sprawy. Wiadomo było, że jest wielu niezadowolonych, bo bieda łatwo nie ustępowała i potrzebny był znaczny wysiłek, aby ją zwyciężyć. Niektórzy wybierali drogę łatwiejszą, szukając w pierwszej kolejności winy we władzy, a później w sąsiedzie, który umiał pracować i był wytrwały. Niezadowoleni wyrażali swoje poglądy ulotkami i czerwonymi płachtami wywieszanymi podczas świąt narodowych państwa polskiego. We wrześniu 1939 r. wystawili nawet łuk triumfalny wkraczającym wojskom czerwonym 3 kilometry przed Jeziorami, koło wioski Łakno. Byli wśród nich tylko Białorusini i Żydzi. Właśnie to wydarzenie stało się początkiem skłócenia mieszkańców Jezior i okolic.
10 lutego 1940 r. Mróz ponad 35 stopni. Nocą zaczęto wywózkę dawnych polskich osadników wojskowych. Pospiesznie ładowano ludzi ze skromnym dobytkiem na sanie i odwożono na stację kolejową w Żydomli. Przepadły rodziny Soleckich, Kwieków, Czóbów, Lezgoldów, Żezaków, Królów, Ochołków, Korneckich, Białkowskich, Kwiatkowskich, Lepkowskich, Białków i Buczków. Przepadli porucznik Kulikowska, gajowi Miron, Szawługa, Lender, Mikałuta i Wasiljew, nadleśniczy Doliński, wywieziono rodzinę Bauerów. Smutna historia smutnego miasteczka.
Kościół
23 listopada 1997 r. biskup Aleksander Kaszkiewicz poświęcił nowo wzniesiony kościół w Jeziorach. Starą, drewnianą świątynię pod wezwaniem Matki Boskiej Różańcowej postawili wierni na początku XVII w. Dokładnie nie wiadomo, kiedy powstała parafia jeziorska. Na początku znajdowała się tutaj filia kościoła z Grodna, wyposażona ze skarbu królewskiego. W 1772 r. odnowił ją Stanisław August Poniatowski. W 1865 r. drewniana świątynia została ponownie odnowiona, nie wiadomo, w jaki sposób, bo car wtedy zabronił wszelkich robót w budynkach sakralnych. Jednak budynek kościoła o wymiarach kaplicy z czasem staje się ciasny i w 1900 r., pod przykrywką remontu, przechodzi świątynia znaczną renowację. Niestety, w czasie ostatniej wojny została spalona przez wycofujących się Niemców, stawiając nowe pokolenie przed znacznym wysiłkiem wzniesienia świątyni od podstaw.
Ateiści, realizując program państwa komunistycznego, podnosili rękę na wszystko, co jest związane z wiarą, szczególnie katolicką. Pod koniec lat 80-ch pożar znów niszczy świątynię, stawiając ludzi przed kolejną próbą. Wspólnym wysiłkiem wybudowano jednak kościół na tym samym miejscu, obok cerkwi Św. Ducha.
Kapłani
Do dziś żywa jest w parafii pamięć o wielebnym ojcu Franciszku Kuksiewiczu, który przybył do Jezior w 1920 r. Dzięki jego staraniom oraz przy wysiłku całej parafii wzniesiono w latach 1925-1927 drewniany kościół, któremu to Romuald Jalbrzykowski, arcybiskup wileński, nadaje wezwanie Chrystusa Króla. Co dotyczy dalszego losu ks. Franciszka, to po 15 latach duszpasterstwa w Jeziorach przeniesiono go do Mior, gdzie piastował funkcję dziekana. W 1940 roku zostaje skrytobójczo zamordowany przez Sowietów.
Ks. Bolesław Gawrychowski był w latach 1936-1946 proboszczem parafii Jeziorskiej, liczącej w tamtym czasie prawie 1000 wiernych. Dodawał ludziom otuchy, krzepiąc słowem Ewangelii. To za jego proboszczowania świątynia zostaje spalona. Parafia jest wtedy w niezwykle trudnej sytuacji, samo miasteczko na wpół wypalone, ludzie w straszliwej nędzy, zastraszeni. Brać katolicka została mocno przetrzebiona przez Sowietów i Niemców, znaczna część ludności wyjeżdża do Polski. Pozostali budują kaplicę, którą wkrótce im odbierają, do tego ks. Bolesław zostaje przeniesiony do Hoży, w celu utrzymania tamtejszego kościoła. Do Jezior dojeżdża kapłan z Nowej Rudy, ks. Józef Grasiewicz, człowiek wielkiego serca, nieugiętej woli, długoletni więzień obozów sowieckich. Czy przyjdzie kiedyś kres tego piekła rozpętanego przez komunistów? – pytał niejeden, przyglądając się moralnemu upadkowi ludzi, pijaństwu i złodziejstwu.
W 1991 r. do Jezior przybywa z Polski ks. Stanisław Gawlik. Zaczyna się nowy okres odrodzenia wiary w miasteczku. Ksiądz zbiera katolików i pierwsze nabożeństwa odprawia na cmentarzu. Wspaniałą postawą wykazuje się prawosławny kapłan, o. M.Ostrowski, który udostępnia cerkiew i apeluje do prawosławnych o zbiórki na budowę kościoła. Z całego świata docierają do Jezior dary. W tej szczytnej intencji pani Klara Rogalska z Białegostoku i pan Jan Król ze Szkocji, związani w dzieciństwie i młodości z tą ziemią, nie szczędzą zdrowia i wysiłku, aby świątynia powróciła na swoje dawne miejsce. Oczywiście najwięcej pracy oddają Bogu i ludziom sami parafianie pod przywództwem kapłana. I mury rosną.
Bieda przychodzi z nieoczekiwanej strony. Umiera ksiądz Stanisław. Nic już, na szczęście, nie może jednak powstrzymać odnowienia religijnego w duszach ludzkich i odbudowy świątyni. Kościół wykańcza ksiądz misjonarz z zakonu klaretynów, Jerzy Wierzchowski. Dzisiaj w centrum Jezior stoją obok siebie cerkiew i kościół, tak jak stały przez długie lata niełatwej wspólnej historii obu wyznań. Dzwony zapraszają do świątyń, tylko ojców Ostrowskiego i Gawlika tam nie odnajdziemy – pierwszy spoczął obok dwóch świątyń, drugi leży w rodzinnej Trzebnicy koło Wrocławia. Wieczny im spoczynek.
Cerkiew Świętego Ducha
Wzniesiona w 1866 r. z kamienia polnego. Przyczyniła się do tego fundacja podstolego Walickiego. Świątynia składa się z dzwonnicy, zakrystii, sali modlitewnej i prostokątnej apsydy. Trójkondygnacyjna dzwonnica jest dziś otynkowana, tak jak elementy dekoru samej cerkwi, co wydziela je na tle ścian z kamienia polnego. Płaski sufit w środku podtrzymują pilastry, apsyda przegrodzona ikonostasem. Przy cerkwi groby duchownych i ich rodzin.
Cmentarz
Leży na skraju wioski, w drodze na Ostrynę. Obszerny, z niedawno odnowionym murem. Za nim po lewej stronie część prawosławna, po prawej – katolicka. Przy wejściu od razu przykuwają uwagę cztery krzyże powstańcze. Wysokie, drewniane, lekko czasem pochylone. Nie ma na nich imion ludzi, chyba byli to ci z oddziału Lenkiewicza, którzy w 1863 r. chwycili za broń i poszli na śmierć z wiarą w wolną Ojczyznę. Powstańcy zostali pochowani tutaj po kryjomu, leżą na skraju cmentarza.
Główne wejście niegdyś znajdowało się pośrodku drogi na Ostrynę. Dwa niewielkie, prostokątne wzniesienia świadczą o możliwym istnieniu w centrum cmentarza dwóch drewnianych kapliczek, katolickiej i prawosławnej. Obok jednego wzniesienia odnajdujemy pomnik z cegły, podobne zazwyczaj stawiano w drugiej połowie XVIII i na początku XIX wieku. Czerwona cegła, odpadający tynk, obok tablica z imionami małżonków Dobrzulewskich. Pomnik ustawiono w roku 1839 i chyba jest jednym z najstarszych na tym cmentarzu, co pozwala nam wnioskować, że cmentarz istnieje od początku XIX w.
Najwięcej nagrobków mają rodziny Ejsmontów. To w pewnym sensie zrozumiałe – okolica (osada) Ejsmonty, patriotyczna, aktywna w czasie zrywów narodowych, znajdowała się w obrębie parafii jeziorskiej. Ładny pomnik z piaskowica Emilii z Ejsmontów Brzozowskiej (zmarłej w 1897 r.) został wykonany przez W. Kaczana z Grodna. Prace wykonane przez niego i przez jego synów, również rzemieślników sztuki cmentarnej i małych form architektury sakralnej, odnajdziemy w obu częściach cmentarza w Jeziorach. Biały marmur na grobie Eleonory Andrzejewskiej z Zalewskich potrzebowałby po prostu umycia, ale potomków na pewno już nie ma. Któż zadba? Dwa wznoszące się nad cmentarzem wysokie pomniki, ustawione w pierwszej połowie XX w. na grobach rodziny Parczewskich i Tekli z Satarskich, są żeliwne, trzymają się, ale czas i ich nie oszczędza.
Pomniki z granitu utrzymane w stylu klasycznym wystawiono jeszcze za życia osobom majętnym lub dziedzicom folwarków znajdujących się w obrębie parafii jeziorskiej, panu Zamirowskiemu i rodzinie Oleńskich. Na pożegnanie zatrzymujemy się przed skaleczonym posągiem Matki Chrystusa na pomniku śp. Mateusza i Marianny Ejsmont (dłuta wciąż tego samego Wasyla Kaczana z Grodna), żeby westchnąć do Matki Bożej za dusze zmarłych i leżących tutaj w pokoju katolików i prawosławnych. Przykład takiej chrześcijańskiej miłości dali ś.p. ojcowie Gawlik i Ostrowski.
Z dokumentów i legend
Wspomnienia pana Wierzbickiego, mieszkańca Jezior. „Na Świętych Błotach, miejscu walk powstańców 1863 r., jeszcze za czasów polskich rósł tak duży dąb, że dopiero trzech mężczyzn, chwyciwszy się za ręce, mogło go objąć. Przed wojną odbywały się tutaj każdego roku uroczystości 76 PP z Grodna. Na jednym z takich wieców widziałem starego żyda, który brał czynny udział w powstaniu 1863 r. Siedział w siodle na białym koniu. Miał długą siwą brodę, ubrany był w granatowy płaszcz, na czapce miał oficerską gwiazdkę, przy boku szablę. Uroczyście asystowali mu harcerze i wojskowi. Widok bohatera w takiej scenerii zrobił na mnie wrażenie na całe życie”.
Imiona związane z Jeziorami
Ś.B. Aleksander Lenkiewicz, pseudonim „Lander” – powstaniec styczniowy. Urodzony w roku 1820. Pułkownik, służył wcześniej w armii carskiej. Wiosną 1863 roku został naczelnikiem sił zbrojnych powiatu Grodzieńskiego i Wołkowyskiego. W maju na czele niewielkiej partii (38 osób) zaatakował Jeziory. Zebrał znaczny oddział w uroczysku Święte Błota, niedaleko Jezior. W potyczce 25 czerwca jego oddział zostaje rozproszony. Walczył w Puszczy Augustowskiej, dowodził pod Miłowidami. Po porażce udało mu się ujść sądom zaborczym, wyemigrował do Ameryki Północnej. Aktywnie angażował się w wojnie domowej po stronie… Południa. Ale czemu? Dawni druhowie walczyli przecież po stronie przeciwnej…
Sł.B Stachowski Stanisław
Profesor doktor habilitowany, slawista, językoznawca. Urodził się w Jeziorach 21 października 1930 r. Uczył się w szkole 7-letniej. W 1945 r. wyjechał z rodziną do Polski. Mieszkał w Tomaszowie Mazowieckim, tam uczył się w gimnazjum. Studia wyższe (wydział filologii) ukończył na Uniwersytecie w Krakowie. Na tej uczelni pracował na wydziale filologii słowiańskiej. Od 1990 r. dyrektor Instytutu Filologii Orientalnej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Zajmuje się filologią słowiańską narodów bałkańskich. Jego prace naukowe publikowano w Polsce, w Rosji, na Węgrzech i w Niemczech.
Sł.B Walicki (Mickiewicz) Michał
Żył w latach 1746-1828. Urodził się na Nowogródczyźnie. Awanturnik i jednocześnie mecenas. W grze w bilard i w karty nie miał sobie równych. Wyjechał do zachodniej Europy, tam innych ogrywał i zadziwiał wszystkich swoim talentem. Dorobił się dzięki temu ogromnej fortuny, stał się na tyle popularny, że we Francji został przyjęty przez króla Ludwika XVI. Wykonywał nawet dyskretne poręczenia dla rodziny królewskiej. Wykupił tytuł hrabiowski i prawo przynależności do rodziny wojewody Walickiego. Kiedy wrócił z wojaży zagranicznych jego tytuł potwierdził król Stanisław August Poniatowski. Michał Walicki kupił majątek w Jeziorach, gdzie założył papierniczą i sukienniczą manufakturę.
Informacja aktualna
Jeziory oddalone są od Grodna o 25 km na wschód. Pierwszego stycznia 2004 r. w dawnym miasteczku mieszkało 2.957 osób (w tym 1669 w wieku produkcyjnym oraz 608 emerytów i rencistów). Wieś jest centrum gminy i kołchozu „Jeziory” (dziś WKP „Jeziory” – wiejskiej spółdzielni produkcyjnej). Znajduje się tu szkoła średnia, przedszkole, poczta, cerkiew i kościół.
Z kuchni kresowej
Marchewka zapiekana. Sprawdzona przez panią Wandę Stawecką z Grodna. Marchewkę średnich rozmiarów, po oczyszczeniu i wypłukaniu, gotujemy z cukrem i solą. Po ostudzeniu kroimy ją wzdłuż na cztery części. Obtoczoną w mące moczymy w cieście, które przygotowujemy z 150-200 gr mąki, 3-4 jajek, 150 gr piwa, 30 gr masła śmietankowego, nie zapomnijmy również o soli. Smażymy na tłuszczu według uznania. Podajemy z gęstą śmietaną.
Sam sobie doktorem
Wiemy, gdzie jest potylica
Boli, może przyczyną jest nadciśnienie? Sprawdzamy. Niestety, musimy przygotować sobie lek z płodów szypszyny. Garść zgniecionych płodów zalewamy 200 mg wrzątku, zakrywamy to w emaliowanym naczyniu, robiąc w ten sposób 15-minutową parową banię. Prawie godzinę studzimy. Wypijamy po pół szklanki trzy razy dziennie po jedzeniu.
Informacja praktyczna
Do wioski Stryjówka, a dokładnie do pomnika poległym żołnierzom AK, mamy 4,5 km. Droga asfaltowa. Skręcamy w prawo w uliczkę koło sklepu.
Wędrujemy do Stryjówki
Opuszczamy Jeziory, jedziemy w stronę Grodna. Niegdyś grobla między lustrami dwóch jezior, dzisiaj droga asfaltowa. Po prawej stronie wodę kropią niskie dębowe słupy – pozostałości drogi kolejowej. Ta część miasteczka – za tartakami, uciekająca w głąb lasu, ponad brzegami jeziora – była niegdyś nazywana przez miejscowych Kamczatką. Jedziemy dalej.
Trzeba zauważyć, że bardzo wiele, jeżeli nie większość cerkwi prawosławnych na Grodzieńszczyźnie, zgodnie z polityką rusyfikacji tego kraju, powstała po zdławieniu Powstania Styczniowego. 29 marca 1864 r. w Grodnie zakłada się z woli władz komitet budowy prawosławnych cerkwi, sponsorowany przez rząd. Architekt gubernialny Kotwicz ma ogrom pracy, często projektuje budynki sakralne sam. Jednocześnie nasila się kampania walki z Kościołem katolickim. Świątynie katolickie odbiera się, niszczy, przerabia na cerkwie. Dotacje rządowe na budowę cerkwi nieraz pochodzą z kontrybucji nałożonej na obywateli pochodzenia polskiego podejrzanych o popieranie powstańców, a i nie tylko za to. Wystarczyło nawet nie pochlebiać zaborcom, aby popaść w niełaskę.
Jednocześnie pożądana była aktywność ludu prawosławnego przy zbieraniu ofiar i datków na zakorzenienie prawosławia i władzy ruskiej na tych terenach. Takim przykładem może być zebranie 127 rubli w parafii prawosławnej w Skidlu na ufudowamie dla nowo zbudowanej cerkwi dwóch dzwonów na pamiątkę „uspokojenia buntu 1863 r.” Tam, koło Skidla, kilka lat później architekt Michaelis projektuje cegielnię do budowy cerkwi, dostając na wydatki 200 rubli z kontrybucji. Podstoli Walicki, katolik, dziedzic w Jeziorach, wspiera pieniądzem… prawosławie. Może to i słusznie, wiara przecież ta sama, ale kiedy władze świeckie łamią jedną gałąź, choruje całe drzewo.
Minęły wieki, odeszły systemy, a jednak problem prawosławny – katolik wciąż może stać się aktualny. Doświadczenie współżycia dwóch konfesji na przykładzie Jezior, praca ś.p. ojców Ostrowskiego i Gawlika w tym kierunku, świadczy, że tam, gdzie kapłani dwóch wyznań wznieśli się ponad podziałami i uprzedzeniami historycznymi i nie wykorzystują faworyzowania jednego z kościołów przez władzę, współżycie religijne ma szansę dojść do pewnej harmonii.
Stryjówka
Jedna z większych wiosek, utkana szarymi, drewnianymi domkami. W jej końcu znajduje się pomnik upamiętniający żołnierzy polskiego zbrojnego podziemia z oddziału Czarnego (Zbigniew Czarnocki) poległych w walce z Niemcami. To oni niedaleko wioski, zdradzeni przez miejscowego obywatela, stoczyli nierówną walkę z oddziałami wojska i żandarmerii niemieckiej jesienią 1943 roku. Pomnik żołnierzy AK znajduje się w końcu wioski, za ostatnim domem po prawej stronie. Wysoki obelisk w otoczeniu młodych drzewek, ogrodzony i zadbany. Tablica metalowa po polsku, z wyjaśnieniem w języku rosyjskim. Czytamy:
Żołnierzom Armii Krajowej VIII Uderzeniowego Batalionu Kadrowego por. Zbigniewa Czarnockiego „Czarnego” poległym w boju pod Stryjówką 20 IX 1943 r.
Sierż. podchor. Czesław Kasowski „Czech”
Kapr. podchor. Władysław Krasucki „Gromnicki”
Kapr. podchor. Zbigniew Makowski „Kowalski”
Kapr. podchor. Józef Muklewicz „Zbyszek”
Podchor. Andrzej Myszkowski „Andrzejewski”
Podchor. Bohdan Smolarski „Krzysztof”
Podchor. Zbigniew Szczepanik „Kula”
Kapr. Ignacy Powichrowski „Dyrektor”
Strz. Zygmund Bakun „Skowronek”
Strz Henryk Dąbrowski „Filus”
Strz. Bolesław Deszkowski „Przygodny”
Strz. Henryk Fedorowicz „Warta”
Strz. Stanisław Kuklicz „Sokół”
Strz. Konstanty Maksymiuk „Sosna”
Strz. Edward Powichrowski „Wiedźma”
Strz. Feliks Szuszyński
Por. „Ryszard”
Kapr. „Błyskawica”
Kapr. „Wilk”
Strz. „Bojanin”
Strz. „Chart”
Strz. „King”
Strz. „Odważny”
Strz. „Sęp”
Informacja aktualna
Na początku 2007 r. we wsi Stryjówka mieszkało około 390 osób, głównie ludzi starszych. Osada prawosławna, białoruska.
Z kuchni kresowej
Zapiekanka arbuzowa. Radziła pani Teresa Filipowicz z Grodna. Arbuz porżnięty na kawałki o grubości do 2cm gotujemy w posolonej wodzie na małym ogniu 6-7 minut. Potem parę minut dajemy arbuzowi odpocząć na durszlaku, dopóki nie usmażymy na patelni posiekanej w krążki cebuli. Wyłożywszy kawałki arbuza na patelni posypujemy je startym serem i zapiekamy. Podajemy ze złociście usmażoną cebulką. Smakoszom dorzucamy łyżkę śmietany.
Sam sobie doktorem
Uniwersalna poziomka. Korzenie i liście poziomki wykorzystywane są przy leczeniu chorób wątroby, nerek i krwi. Przy zapaleniu jelit jedną stołową łyżkę posiekanych korzeni i liści zalewamy dwiema szklankami wrzątku, gotujemy przez godzinę na słabym ogniu. Ostudzony płyn pijemy po jednej czwartej szklanki trzy razy na dzień.
Informacja praktyczna
Od Stryjówki do Wiercieliszek jest 11 km. Stan drogi dobry, asfalt.
Dojeżdżamy do Wiercieliszek
Od Jezior, prostą, dobrze utrzymaną, asfaltową drogą mkniemy w stronę Grodna. Las zaczyna ustępować gruntom uprawnym. W gminie Jeziorskiej jest 17 wiosek. Niektóre powoli gasną, tak jak Korczyki, w których mieszka tylko jedna osoba, w Kamienistym – dwie, a w Reducie nie ma już nikogo. Nazwy wiosek dookoła Jezior mówią, że osiedla należały do stołowych majątków królewskich i wykonywały funkcje, które pozostały w ich nazwach. Są między innymi Strzelcy, Koniuchy, Bondary. Szereg osad jest związanych swoimi korzeniami z nazwami przyrodniczymi, jak Zabohonniki, Łozy (łoza: miododajny krzew z rodziny wierzbowatych), Zalesiany. Inne są związane z imionami ludzi, którzy otrzymali tutaj ziemie według królewskich przywilejów. Do takich możemy zaliczyć Ejsmonty, Kozłowicze, Korcziki, Piluki, Hołowniczy, Tołoczki. Zazwyczaj to zaścianki i okolice szlacheckie. Świadectwem działalności ludzkiej są nazwy Mostki, Sypna Góra, Dworcy, Reduta.
W latach dwudziestych XX wieku majątki i większe gospodarstwa dziedziczyli w tych miejscach:
Obuchowicz Witold – majątek „Borki”, gm. Wiercieliszki; 50 morgów ornych, 33 nieużytków, 7 łąk, 10 pastwisk, 100 mórg lasu i zarośli;
Wiktor Pokubiatto – posiadał folwark „Zabłoć” w tej samej gminie. Gospodarował na 185 morgach, z których 140 zasiewał;
Józef Białobłocki – właściciel folwarku „Tuszewlany”, którego grunty wykorzystywał następująco: 90 morgów orał, 60 wykorzystywał jako łąki, reszta – 100 mórg, leżała odłogiem niezalesiona i praktycznie bezużyteczna, a to ze zbytniej wilgotności gruntów.
Pod miasto podchodził majątek Stanisława Ejnarowicza nazywany „Ostrówkiem”. Był to niegdyś pokaźny dwór graniczący ze wsiami Kulbaki, Kaplica Wielka i z majątkami Stanisławowo, Zabłoć i Rusota. Chłopi z tych wiosek często dopuszczali się szkód na gruntach dziedzica Stanisława, które liczyły 300 hektarów ziemi ornej, 50 łąk i 50 ha lasów.
Wiercieliszki
Dojeżdżamy od strony Jezior drogą, która służy jednocześnie za tamę dla zbiornika wodnego o przeznaczeniu raczej rekracyjnym. Po prawej stronie stara dzielnica wioski, jej rozbudowa zakończyła się pod koniec lat 80. minionego stulecia. Po lewej miejskie domy piętrowe, ze wszystkimi „przysługującymi” im wygodami. Rozbudowywał się „posiołok” według planu generalnego z 1967 r., z korektą w 1980 r. Zgodnie z tym projektem, powstały dwie ulice: Mołodiożnaja (wzdłuż szosy Grodno-Ostryna), na której mieszczą się budynki administracyjne kołchozu i Jubilejnaja, która miała połączyć współczesną część wioski z prywatnymi zabudowaniami. Środkiem całej kompozycji architektonicznej jest prostokątny plac, dobrze widoczny z szosy prowadzącej do Grodna. Pomieszczenia gospodarcze wyniesione zostały na kraj wioski, a obory i chlewnie daleko poza jej granice.
Za czasów sowieckich był to jeden z najlepiej prosperujących kołchozów w Związku Sowieckim, dziś jest nim także w niezależnej Białorusi. Przez długie lata na czele „Progresu”, bo tak do dziś nazywa się to gospodarstwo rolne, stał późniejszy członek rządu białoruskiego, Fiodor Sieńko, po nim późniejszy wojewoda grodzieński, pan Aleksander Dubko, człowiek zaradny, dobrze orientujący się w gospodarce sowieckiej. To wszystko, trzeba powiedzieć sprawiedliwie, umiał połączyć z miłością do ziemi. Tutaj wychował się także na dobrego zarządcę gospodarki kołchozowej Wiktor Kremko, kolekcjoner wszystkich nagród, z dwoma tytułami bohatera, przedstawiciel gospodarstwa rolnego „Oktiabr” w Kwasówce.
Przejeżdżając przez osiedle zauważa się dużą liczbę domów typu miejskiego, to znaczy, że pieniędzy w kołchozie na ten cele nie brak. Na pewno dobre zbiory są tego przyczyną – urodzajność pól do pozazdroszczenia. Zbiory buraków zazwyczaj wynoszą ponad 400 q z hektara, kartofli ponad 200 q, ziarna 75-80 q. To gospodarstwo znane było nie tylko z dobrych wyników pracy, ale i z produkcji najwstrętniejszego wina, popularnie nazywanego pod koniec lat sowieckich „Predsiedatiel” (przewodniczący). Cena niewysoka, rozliczona na francuską tradycję codziennego picia, z białoruskim zwyczajem dochodzenia do stanu kompletnego alkoholika, z możliwą co jakiś czas kuracją w szpitalu specjalnej troski.
O tej osadzie wspomina się w czasach starosty grodzieńskiego Dawida. Tutaj rzekomo znajdował się pałac letni rodziny dzielnego rycerza, spalony przez krzyżaków. Mszcząc się za poniesione porażki, rycerze krzyżowi wycięli rodzinę starosty. Po rozbiorach dobra królewskie Ekonomii Grodzieńskiej caryca Katarzyna II rozdaje zaufanym urzędnikom na służbie carskiej. Wiercieliszki stają się nagrodą przydzieloną tajnemu radcy dworu, Samojłowowi.
W okresie polskim gminę Wiercieliszki reprezentowali na sejmiku powiatowym Jan Andrukiewicz i Konstanty Doroszkiewicz. Tutaj zbudowano dom osadnika, w którym świetlica, biblioteka i pokój dla zabaw pozwalają spotykać się starszym i młodym ludziom z okolic i z samych Wiercieliszek. Dom stoi do dzisiaj i znajduje się po lewej stronie, przy wyjeździe z wioski drogą główną w stronę Grodna. Beztroskie zabawy po ciężkiej sezonowej pracy odeszły, wraz z przedwojennym pokoleniem, tak jak marszałek Piłsudski, który odwiedził ten dom, a w pamięć o tym zachował się w szkolnym muzeum kamień.
Z kuchni kresowej
Sałatka ostra. Porady pana kapelmajstra. Po udanej wyprawie do lasu możemy przygotować sobie sałatkę. Do tego musimy wybrać twardsze grzyby, które następnie odgotowujemy. Ostudziwszy, rzniemy dość drobno, dodajemy posiekaną cebulę i czosnek. Stopniowo dodajemy majonezu. Najważniejszy składnik – pieprz, dodaje się w takiej proporcji, aby jedząc, chciało się prędzej połknąć lub wy…
Sam sobie doktorem
Jeżeli męczy angina. Bierzemy cebulę, wyciskamy z niej sok. Od razu spożywamy po jednej łyżeczce 4 razy dziennie.
Putryszki
Do następnej osady Putryszki są 2 kilometry. Wieś nie zapisała się w historii regionu sławnymi wydarzeniami, ale zawsze należała do nie najgorszych. Dzisiaj to centrum gminy i kołchozu, niemal przedmieście Grodna – to dlatego tyle tutaj młodzieży i dzieci.
Po lewej stronie śliczny drewniany kościół, wzniesiony po upadku państwa ateistycznego. Zachował się także parterowy biały dom, po lewej stronie pod samym lasem. Niegdyś za polskich czasów należał do więzienia grodzieńskiego, które miało tutaj ogrody. Była też kaplica, zniesiono ją po wybudowaniu kombinatu chemicznego, który kopci po lewej stronie, chowając się za torami.
Informacja praktyczna
Przed wjazdem do Grodna jest stacja benzynowa z dobrym dojazdem.
14 komentarzy
Halina
10 września 2012 o 16:39Dziękuję ! Szukałam takiego przewodnika i znalazłam nareszcie. Jestem pod wrażeniem. Cudowne wskazówki, opisy i przepisy. Bardzo chciałabym odwiedzić opisane miejsca na Białorusi i przybliżyć sobie historię opisaną przez autora i jego wspomagających naocznie, dotknąć tych miejsc osobiście. Może tam nawet zamieszkać wśród ciszy i spokoju, nad Niemnem. Pozdrawiam serdecznie. Halina
Ryszard Sziler
10 września 2012 o 17:11Aż strach jak mało wiem o Grodzieńszczyźnie. Odgrodzono nas od Niej stalowym kordonem zapomnienia.:((… Bardzo więc jest cenne to co teraz przeczytałem.Jestem pod wrażeniem! DZIĘKUJĘ. Najserdeczniej pozdrawiam.
Ryszard
Ewa Dałek z d. Walicka
12 listopada 2013 o 20:12Witam ! Poszukuje wiadomości o przodkach. Szukam informacji o Walickich i Strzeszyńskim Justynie z majątku Gormany Gubernia Grodzieńska, Powiat Kobryński, uczestniku Powstania Styczniowego.Za wszelkie informacje dziekuje.Proszę o odpowiedz droga mailową
ew*******@on**.pl
Halina z d. Bujnicka
18 czerwca 2014 o 19:17Przypadkiem Was odkryłam i cztery godziny minęły jak minuta. Grodzieńszczyzna jest mi bliska od dziecka, niestety tylko z opowiadań mojego niedawno zmarłego Taty.Nie odwiedziliśmy jego Polnicy i okolic bo przygotowania przerwała choroba.Do końca chciał choć przez chwilę znaleźć się nad Niemnem, w miejscach jego młodości. Moja dzisiejsza wędrówka Szlakiem 1 – Borem,lasem
z Grodna do Polnicy i dalej była cudna,z łezką w oku. Szkoda wielka, że malowniczo położona wioseczka nie została uwieczniona na zdjęciach, bo nigdy jej nie widziałam.Dziękuję serdecznie za tyle cennych,wzruszających informacji i tylko mi żal, że nie znalazłam Was wcześniej. Pozdrawiam z Legnicy Halina.
józef III
7 września 2014 o 22:42Piękna robota ! Prawie wszędzie tam byłem …
Eugeniusz
22 marca 2015 o 18:31Jestem wzruszony do głębi serca wszystkimi wiadomościami tej strony.To jest tak jakbym momentami słyszał słowa mojej kochanej babci Felicji Czebotar. Też marzyła o tym aby odwiedzić swoją kochaną Polnicę wiem że ojciec babci miał na imię Michał a żona Rozalia z domu Zawinowska.Niestety babcia Felicja też nie doczekała się tej chwili aby odwiedzić swoją rodzinną wieś.Za wszystkie informacje z tej strony bardzo serdecznie dziękuję.
DANA DANA /woł...
9 czerwca 2015 o 19:37Szukam jakiejś wiedzy o rodzinie.
Zasypiam, i budzę, intensywnie myśląc o tych terenach, gdzie mieszkali moi dziadkowie i ich dzieci. Nie byłam tam ale , jak mi się zdaje znam każdy leżący tam kamień…
…czy bliscy zamieszkiwali Starą Rudę …czy Łosiewo…?
…i tyko ojca nazywano Felek /tylko zapewne dlatego, że jego matką była Felicja…
Zazdroszczę Panu takiej babci i jej opowiadań.
Artur
7 grudnia 2016 o 22:25Szukam informacji o Michale Czebotar ktory brał ślub w Grodnie w 1917 a potem wyemigrował do USA.
leszek f. gliniecki
9 marca 2018 o 21:20eksfeliks
Otulony w historię i tragizm naszego narodu wspaniały artykuł Pana Stanisława. Dziękuję. Także mam pytanie.
Czy w. Plebaniszki, tam się ur. w 1927 r., przyjęła tę nazwę ponieważ tam mieściła się plebania o 4 km odległego kościoła w Hoży?
Inne uzupełniające informacje. Kilometr poza w. Sobolany został wzniesiony po powstaniu styczniowym, krzyż na cześć poległego tam powstańca, nie przypuszczam, że ten krzyż, po następnych 70 latach zachował się.
Nadleśniczówka Hoża była położona 2 km poza wioską Sobolany. We wrześniu 1939 r. został spalona w tragicznych okolicznościach.
W latach 1930 Sobolany to chyba najbiedniejsza wioska w okolicy.
Szkoła w Rybnicy, pomiędzy st. Rybnica a wioską Sobolany, mimo, że siedmioletnia, to jednak jedno izbowa z dwoma tablicami. Pierwsza pod kontrolą żony kierownika szkoły dla pierwszej i drugiej klasy, druga obsługiwana przez kierownika szkoły dla 3 i 4 klasy. Podział na klasy nie był normalny. 1 i 2 klasa, rok w każdej. 3 kl. to 2 lata nauki, 4 kl.- 3 lata. W sumie 7 lat. Mimo tego władali jedynie jęz. białoruskim, a jęz. polski był dla nich równoznaczny z jęz. obcym.
Białoruskie dziewczyny do szkoły nie chodziły, uczyły się gospodarstwa domowego przy fartuchu matki.
Nie będę pisać co stało się z nadleśniczówką Hoża w 1939 r., to niebywale tragiczna historia,
Dodam, że Piłsudski ożenił się z Aleksandrą Szczerbińską w 1921 r., po śmierci jego piewszej żony.
W. Szaryk
18 listopada 2018 o 19:38Pozdrowienia,
Szukam jakichkolwiek wiadomosci o rodzinie mojej matki Aleksandry Krylow, ktorej ojciec Siergiej Krylow podobno mial piekarnie na ulicu Grandzickiej 44 przed i po wojnie.
Aneta P.
29 marca 2019 o 11:09Dzień dobry,
Piszecie Państwo,że 10 lutego 1940r. rozpoczęto wywózkę rodzin osadników wojskowych z Jezior i okolic. Przepadły w związku z nią wieści o wielu rodzinach wywiezionych, m.in.o rodzinie Soleckich. Tak się składa, że jestem prawnuczką Władysława i Anny Soleckich z Osady Reduta kolo Jezior. Moja babcia Janina Solecka wiele opowiadała nam o tamtych stronach i swoim dzieciństwie. Wywózkę przeżyła prawie cała rodzina, która powróciła do Polski, oprócz malej siostrzyczki babci, która zmarła na Syberii z głodu. Mam nadzieję, że będę miała kiedyś okazję odwiedzić tamte strony… Pozdrawiam serdecznie!
Feliks Koperski
29 marca 2019 o 13:19Szanowna Pani.
Zachęcamy do spisania opowieści babci – chętnie je opublikujemy na portalu Kresy24.pl. Proszę też o pomyśleniu o fotografiach. Zresztą zachęcamy wszystkich kresowian do takiej aktywności i udostępnienia opisów rzeczywistości minionej.
Stanisław
29 marca 2019 o 22:18Witam! Dzisiaj przeczytałem Twoją wiadomość, bo szukałem informacji o Reducie koło Jezior. Wczoraj spotkałem Osobę, która tam się urodziła w 1931 roku. Wiele przeżyła w swoim życiu i wiele widziała. Iran, Palestyna a potem decyzja i powrót do Polski. Ma już 88 lat. Pozdrawiam
Justyna
11 maja 2019 o 18:24Dziękuję za ten wspaniały artykuł-przewodnik. W Jeziorach miałam przed wojną rodzinę i zaciekawiło mnie to, że przewodnik autora po Jeziorach nosi to samo nazwisko, a jego ojciec jest opisany jako mieszkaniec Jezior z dziada pradziada. Chciałabym się z nim skontaktować i sprawdzić czy jesteśmy rodziną. Jak mogę uzyskać kontakt do autora artykułu, który podróżował szlakami Grodzieńszczyzny?