W czasie II wojny światowej przedwojenne wczasowisko będące częstym miejscem wypoczynku mieszkańców Wilna i okolic, stało się jednym z największych miejsc kaźni obywateli polskich w czasie II wojny światowej i symbolem zagłady wileńskich Żydów.
W lipcu 1941 roku idący na wschód w walce z ZSRS Niemcy zamienili Ponary na miejsce masowych mordów. Wykorzystali do tego pozostawiony po sowieckim okupancie plac budowy magazynów paliwa lotniczego. Do czasu przybycia wojsk III Rzeszy wykopano tam 7 olbrzymich dołów na zbiorniki.
Warunki do przeprowadzenia wielkiej akcji eksterminacyjnej były, jakkolwiek to nie zabrzmi, sprzyjające. Położony pod Wilnem zalesiony teren tłumił dźwięk strzałów i ograniczał liczbę świadków planowanej zbrodni, a transport przyszłych ofiar ułatwiała położona nieopodal linia kolejowa i szosa Wilno-Grodno.
Ledwie nowy okupant wkroczył na Wileńszczyznę, zaczęły się zbrodnie na Żydach – tylko latem 1941 roku ofiarą „rasy panów” padło, według szacunków historyków, od 30 000 do 70 000 osób – przedwojennych obywateli II RP.
Kolejną grupę ofiar stanowili Polacy skazywani przez okupacyjne sądy za działalność konspiracyjną, pechowcy, którzy dali się złapać w ulicznych łapankach czy przedstawiciele inteligencji. Tych ostatnich niemalże na tacy dostarczała kolaborująca z wojskami Hitlera litewska Sauguma, tworząc listy proskrypcyjne. Do dołów śmierci trafiali lekarze, naukowcy, harcerze, urzędnicy, duchowni, żołnierze AK, a nawet uczniowie wileńskich gimnazjów.
Niemcy i ich litewscy pomocnicy zrobili sobie z ponarskiego lasu… krwawy park rozrywki. Początkowo ofiary dowożono na miejsce i rozstrzeliwano z broni maszynowej. Z racji „niezbyt skutecznej” początkowej metody (w większych grupach była większa szansa przeżycia, ukrywając się np. pod ciałami zabitych), okupant „zoptymalizował” proces, mordując po 10 osób.
Antoni Hołobowski, który mieszkał niedaleko miejsca kaźni relacjonował, że tuż przed rozstrzelaniem znęcano się nad ofiarami: Mordercy starali się strzelać niecelnie. Rannych najczęściej nie dobijali, tylko na wpół martwych wrzucali do jamy. Robili to celowo, żeby więcej męczyli się. Ranni ludzie umierali w dole z rozkładającymi się ciałami ludzi wcześniej zabitych. Mordercy specjalnie celowali w nogi lub brzuch ofiar, łamali żebra.
Jak wspominał Hołobowski:
„Na oczach matek zabawiano się zabijaniem dzieci. (…) Niemowlęta najczęściej wrzucano żywe do dołów. Egzekucji ponarskich nie można nazywać rozstrzeliwaniem, była to raczej „rzeźnia ludzka”. Bardzo trudno mi to wszystko wspominać. (…) To bardzo smutne święto. W tym dole leżą tysiące polskich inteligentów. W ponarskich dołach mordowano nie tylko pojedynczych Polaków, ale również całe rodziny, prześladowane za swą patriotyczną postawę. Mój ojciec wtedy służył w AK. Zabijano niewinnych ludzi…
Przez trzy lata Niemcy oraz ich litewscy kolaboranci, nazywani przez Polaków „strzelcami ponarskimi”, wymordowali od 80 000 do 100 000 osób – w większości Żydów, Polaków, jeńców sowieckich i działaczy komunistycznych.
W obliczu przejęcia inicjatywy na froncie wschodnim przez Armię Czerwoną, już jesienią 1943 roku w Ponarach rozpoczęło się zacieranie śladów zbrodni – zwłoki ekshumowano i palono, co utrudnia poznanie dokładnej liczby ofiar. Ostatnia masakra w Ponarach miała miejsce na początku lipca 1944 roku. Zamordowano wtedy ok. 4000 osób. Kilka dni później rozpoczęła się operacja „Ostra Brama”…
To, co się działo w ponarskich lasach nie zostało niezauważone przez okolicznych mieszkańców. Kazimierz Sakowicz, mieszkający wówczas w pobliżu, notował wszystko w swoim dzienniku:
5 kwietnia 1943 r. do Ponar dostarczono transportem składający[m] się z 60 wagonów wypełnionych mężczyznami, kobietami i dziećmi. Wszyscy zostali ro[z]strzelane. Prowadzili ludzi po dwa, trzy tysiące. Rozlegały się strzały byli krzyki i jęki. Zaczynają od rana 6 godziny do 10 wieczora bez przerwy. Latem 1943 r. konwojenci doprowadzili pociąg ze skazańcami do stacji kolejowej [w] Ponarach, nagle wyskoczyli kilkuset ludzi, zaczęli uciekać. Szauliści policjanci zaczęli ro[z]strzeliwać.
Notatki chował następnie do butelek i zakopywał. Pół wieku po tragicznych wydarzeniach z dawnego podwileńskiego wczasowiska odnaleziono zapiski Sakowicza. W 2014 roku ukazały się one w formie książki „Dziennik 1941-1943” wydanej przez IPN. Rękopisy znajdują się w litewskich archiwach.
Sam autor bezcennych zapisków – oficer Wojska Polskiego i przedwojenny wydawca „Przeglądu Gospodarczego” nie dożył końca wojny. Na początku lipca 1944 roku, gdy jechał rowerem w kierunku Wilna, został raniony przez Litwinów. Spóźniona pomoc lekarska (sąsiedzi znaleźli go w rowie dopiero wieczorem i zawieźli do szpitala) nie mogła ocalić mu życia. Zmarł 15 lipca, a nazajutrz spoczął na Rossie w kwaterze żołnierzy AK.
Kolejnym świadkiem krwawej masakry był sam Józef Mackiewicz. Jego pierwsza relacja ukazała się jeszcze w 1945 roku w formie opowiadania „Ponary – Baza”. Poniżej fragment dla czytelnika o mocnych nerwach:
Ach, a ten co robi?!!! Ten tam, obok, o czterdzieści kroków, nie dalej, w czarnym mundurze! Co on chce zro… Rozkraczył nogi koło słupa, stanął ukosem, zamachnął się dwiema rękami… Sekunda jeszcze… Co on ma w ręku?! Co on ma w tych rękach?!!! Na rany Jezusa Chrystusa! na rany Boga! coś wielkiego, coś strasznie strasznego!!! zamachnął się i – bęc głową dziecka o słup telegraficzny!
W tym miejscu nasuwa się pytanie: czy winni zbrodni odpowiedzieli za swoje działania? Częściowo. Walter Blume, dowódca niemieckiego Sonderkommando 7a, które operowało w ostatnich dniach czerwca 1941 roku na terenie Wilna, usłyszał wyrok śmierci, który zamieniono na 25 lat. Ostatecznie nie odsiedział nawet połowy tego wyroku – zwolniony w 1955 roku, zmarł w 1974. Martin Weiss, dowódca Ypatingasis būrys – tzw. stzelców ponarskich, w 1950 roku został skazany na dożywocie. Po 27 latach odsiadki został zwolniony. Alfred Filbert, dowódca Einsatzkommando 9, również usłyszał wyrok dożywocia. Wyszedł na wolność po 13 latach.
Aleksander Lileikis, dowódca Saugumy w okręgu wileńskim, po wojnie przedostał się do USA. Dopiero w 1995 roku, a więc pół wieku od zakończenia II wojny światowej litewscy prokuratorzy wszczęli przeciw niemu śledztwo, które… po pięciu latach umorzono, mając na względzie zły stan zdrowia zbrodniarza. Litwin zmarł kilka miesięcy później. Pozostali winni śmierci 100 000 osób otrzymywali wyroki wieloletniego więzienia, które później skracano lub unikali kary rozpoczynając współpracę z Sowietami czy też przedostając się na Zachód. Zaledwie kilkunastu strzelców ponarskich zostało przez sowieckie sądy skazanych na śmierć. Po upadku ZSRS śmierć części z nich uznano za formę komunistycznych represji, a rodzinom wypłacono odszkodowania.
DJ
1 komentarz
Janusz
29 sierpnia 2021 o 00:07Krzyk z Ponary Jeszcze Polska Nie Zginela