1 listopada rozpoczął się na Białorusi strajk powszechny. Akcja zaplanowana przez szefa podziemnego Białoruskiego Związku Robotników Siergieja Dylewskiego nie została poparta przez wszystkie siły opozycyjne. Środowisko związane z emigracyjną liderką opozycji Swietłaną Tichanowską zwracało uwagę, że strajk nie ma szans na powodzenie z uwagi strach przed represjami.
Strajk polega na pozostaniu w domach.
Lider Białoruskiego Związku Robotników (BZR) Siergiej Dylewski zwraca uwagę, że moment ogłoszenia strajku jest odpowiedni, bo niskie, wręcz głodowe zarobki sprawiają, że obawa przed zwolnieniem z pracy nie jest tak silna jak jeszcze rok temu. Ponadto, za pozostaniem w domu przemawia szalejąca pandemia koronawirusa, z którą reżim Łukaszenki nie robi praktycznie nic, żeby powstrzymać zachorowalność i wymieranie społeczeństwa.
Podsumowując wyniki pierwszego dnia strajku na Białorusi Siergiej Dylewski zauważył, że do pracy nie wyszło od 10% do 30% załóg robotników w różnych przedsiębiorstwach.
Pracę wstrzymała część wydziałów zakładów Mińskiej Fabryki Samochodów i MTZ w Mińsku, Metalurgicznych w Żodino i górników Biełaruskalij (10-30% załóg). Na trasy nie wyjechała część komunikacji i służb komunalnych w Homlu i Rohaczowie.
Autorka kanału na Youtube „Psychologia. Białoruś. Protesty ” Ałła Martinowicz zwraca uwagę na fakt, że pomimo masowych aresztów i emigracji, potencjał protestacyjny w narodzie nadal jest silny:
„Teraz ludźmi kieruje ten sam strach, poczucie zagrożenia, beznadziejności. Rozumieją, że jeśli nie zrobią nic i nie będą się działać, na dłuższą metę będzie jeszcze gorzej” – cytuje słowa Martinowicz Biełsat.
oprac. ba za charter97.org
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!