Przypominam sobie dokładnie, że już w pierwszych dniach naszego pobytu w Akanie nasza pierwsza gospodyni Agrafiona Iwanowna Sołoszenko powiedziała nam, że wszystkich polskich oficerów rozstrzelano. Dziś w to wierzę.
Zobacz także: Pierwsza , druga, trzecia , czwarta, piąta, szósta i siódma część wspomnień i listów p. Kazimiery Mielewczyk.
______________________________________________________________________________________________
Akan-Burłuk, 10.X.1941
Kochana Jolu! (…) Mam przeczucie, że do lata wiele się zmieni. Pragnę tego całym sercem, ale jednocześnie boję się, czy to będzie zmiana na lepsze? Jolu, czyś Ty składała podanie do Konsulatu Polskiego? Ja się zdecydowałam i chcę koniecznie jechać do Wojska, chcąc nieść pomoc naszym ukochanym żołnierzom, chcę być z nimi! Tylko do Moskwy nie ma po co pisać. Konsulat prawdopodobnie nie otrzymuje naszych listó, gdyż nie odpowiedział jeszcze nikomu. Prawdopodobnie trzeba pisać do Aryku – do „Wojenkonmatu”. Właśnie p. Szymańska nie otrzymawszy odpowiedzi napisała tam wraz z innymi Polakami, którzy powrócili z więzień, a którym tam już żyć nie dają! P. Szymańska już nie pracuje w Aptece. W ogóle ma już dość tut, życia. Woli iść na tę nową drogę, nieznaną, która ją pociąga. Ma nadzieję spotkać się tam z mężem. Strasznie mnie jej żal. Niedawno miała od niej kartkę – taką smutną. Gdybym mogła, usunęłabym wszystkie przeszkody spod jej stóp. Ogromnie jestem przywiązana do tej pani za tyle dobrego, ile mnie wyświadczyła! Do końca życia pozostanę jej dłużniczką! Pamiętam słowa, gdy ostatni raz żegnałyśmy się w Aryku, mówiła do mnie: „trzymaj się, Kaziu!”. Ona wiedziała, że rozumiem ją.
(…)
Zdawało się, że Niemcy już ledwie zipią, a tymczasem pędzą przed siebie jak wicher. Pomyśl, a naszych wypuszczono z więzień i pozostawiono na pastwę losu, nie dali adresów rodzin, błąkają się po świecie o głodzie i chłodzie, nikt się nimi nie zajmuje, nie ma rzetelnych informacji, dokąd mają się udać i za co?
Niura Połchowska pisze, że na ulicy spotyka się moc naszych ludzi,błąkają się wynędzniali i głodni. Co za szyderstwo i kpiny urządzają sobie z nas! Myślą, że im to zapomnimy? Za co oni nas tak nienawidzą? Podobno zupełnie inaczej obchodzą się z nowo przybyłymi do kołchozu Niemcami. Na wszelki wypadek wolą im się nie narażać? My im widocznie nie jesteśmy zdolni zagrozić, dlatego nas lekceważą. Mąż jednej z naszych pań, p. Kunc, pisał do niej z polskiego sztabu, że można tam zwracać się z zapytaniem o adresy bliskich i znajomych, podobno w miarę posiadanych danych informują Polaków. Oto adres: Czkałowskaja Obłast’, Tockij Łagier, Polski Sztab.
Ciekawe, jak Niemcy traktują Polaków na zajętych przez siebie terenach? Kto cierpi więcej – czy my, mając pozory wolności, czy tamci – traktowani jak wrogowie? A co nas jeszcze czeka? Armia Polska podobno tworzy się w Iranie. Ma podobno walczyć na własną rękę. Gdziekolwiek jest ta Polska Armia, chcę tam być – na dobre i złe! Nie mogę nawet myśleć o zbliżającej się zimie, panicznie się jej boję! Czy Wy jeszcze pracujecie? Chyba nie, takie chłody.
(…)
Mam zamiar uczyć się niemieckiego, kupiłam sobie Deustche Buch, und „Ich lernen”, nie wiem tylko jak mi pójdzie. Dziś dostajemy z kołchozu awans – 50 kg pszenicy. Wieczorem zmielimy, a jutro chleb i kluski!!! Teraz już zacierucha będzie mi smakowała. Nic dziwnego, 2 miesiące żyłyśmy samymi ziemniakami. Chleb dostawałyśmy wprawdzie albo w brygadzie, albo w „kładowoj”, ale był nam tylko ciastkiem.
______________________________________________________________________________________________
Akan, 20.XI.41
Najmilsze Moje!Spieszę podzielić się z Wam wiadomościami, które otrzymaliśmy od p. Szymańskiej – to już trzecia z kolei z tej dziwnej podróży. List ten nadszedł już wczoraj. Ale wczoraj uległam zaczadzeniu i miałam ból głowy nie do zniesienia, szukałam ulgi we łzach, ale już wiem, że one ulgi nie przynoszą! Dzisiaj jestem jakś zobojętniała i naprawdę nie wiem, czy żyję, czy już mnie nie ma? A teraz do rzeczy. Oto, co pisze p. Szymańska: „A więc po wielu awanturach i przygodach jestem w powrotnej drodze – siedzę w Kokczetawie i oczekuję „maszyny” (samochód ciężarowy), żeby dojechać do Aryku. Zdziwicie się niemało takim zakończeniem mojej wojennej eskapady, nieprawdaż? Wracam chora na duszy i ciele, podrujnowana materialnie. To, co przeżyłam w miesięcznej podróży po Kazachstanie pozostanie mi na zawsze w pamięci jako zły, koszmarny sen. To, co widziałam po drodze, można porównać z piekłem. A najgorsze jest to, że rodacy nas najhaniebniej oszukali, kierując miast do oddziałów wojskowych, na budowę kanału, który dotychczas kopali aresztowani. Legiony zaś formować zaprzestano. O mężu nadal nic nie wiem. Z Kozielska dotychczas nikt nie wrócił, ambasada poszukuje tych pięciu tysięcy oficerów, wszystko to jest bardzo smutne”.
Przypominam sobie dokładnie, że już w pierwszych dniach naszego pobytu w Akanie, nasza pierwsza gospodyni Agrafiona Iwanowna Sołoszenko powiedziała nam, że wszystkich polskich oficerów rozstrzelano. Dziś w to wierzę. Przecież 5 tysięcy oficerów to nie szpilka w stogu siana. A czy Ambasad potrzebuje szukać? Powinna zażądać od nich wskazania adresu! Zastanawiające było, dlaczego nie wszystkich Polaków wypuszczono z więzienia, czym się kierowano? Członkami Ambasady Polskiej są na pewno komuniści. W tym świetle wydaje się zrozumiałe, dlaczego się mówi nadal „Zachodnia Ukraina z miastem Lwowem” albo „Zachodnia Białoruś z Brześciem”. (…)
W gazetach piszą, że jeżeli Ameryka i Anglia nie włączą się do wojny na drugim froncie, będzie źle, że Germaniec jest bardzo silny, ma znacznie więcej broni i w ogóle sprzętu wojennego co oni, chociaż w gorszem gatunku (oczywiście!). Stalin powiedział, że wszyscy mężczyźni od lat 16 do 56 powinni stawić się z „orużjem w rukach na zaszczitu Rodiny”. W związku z tym w Akanie co wieczór są wykłady dla tych roczników „obuczanija wojennych diestwij”. Jeden mężczyzna, który niedawno przyjechał z Moskwy, mówił pod sekretem: „Moskwy nie ma, z Moskwy pozostał jeden gruz”. To skutki bombardowania z niemieckich samolotów. Jakoś ucichła wieść, że Hitler za Kijowem… a gdzie naprawdę jest w tej chwili? Dziś wysłałam list do Gerarda z podobnymi wiadomościami, myślę że ostudzi to jego zapał do wyjazdu. (…)
________________________________________________________________________________________________
Akan, 12 grudnia 1941
(…)
Pani Misztalowa pisała do p. Tuliszkowej, że był w ich wsi jakiś delegat polski w cywilnym ubraniu, pod marynarką na piersiach miał wyszytego Białego Orła, mówił, że tacy jak on (delegaci) są wysłani w różnych kierunkach poszukując tych kilka tysięcy zaginionych oficerów. Mówił, że Armia Polska czynnie nie wystąpi dotąd, dopóki nie odnajdzie się Kwiat Polski. Co do nas, to radzi w każdej chwili być przygotowanym do drogi, gdyż rozkaz może nadejść natychmiast. Jest więc nadzieja, że może jednak… Obecnie rozniosły się pogłoski, że Niemcy się cofają, a z tego by wynikało, że na wiosnę może być koniec wojny. Nie wiem absolutnie, co będzie i co może być.
_____________________________________________________________________________________________
Akan, 13.III.1942
Pani Starzykowa dostała odpowiedź na swój list z Armii Polskiej, że jej mąż jeszcze się nie zgłosił do Armii, ona przypuszcza, że jej mąż nie żyje, gdyż był w Kozielsku…
(…)
_______________________________________________________________________________________________
1943
Najsmutniejsza wiadomość – oczywiście, jak tu wszystko – niepewena, że gen. Sikorski zginął w katastrofie lotniczej. (…)
Podobno ci, co zgłosili się do Polskiego Wojska, otrzymali amerykańskie umundurowanie. Dlaczego nas nie biorą? Chcę wierzyć w bliski koniec wojny. Kto przeżyje, ten żyć będzie. Niebo osnuły deszczowe chmury, słoneczko się schowało. Ptaszki za oknem ćwierkają w ogrodzie, kogut pieje w sąsiedztwie, wtóruje mu inny… Piękny jest świat… gdyby nie było zła.
(…)
Obecna sytuacja polityczna doprowadza mnie do rozpaczy, w ogóle jestem u kresu wytrzymałości. Pragnę jakiejś zmiany choćby zmiany mieszkania, wszystko jednak idzie niewypowiedzianie trudno. (…) największym skarbem jest zdrowie, tylko nie zawsze go cenimy. Jednak teraz do niego tęsknię. Mam nadzieję, że nie straciłam go bezpowrotnie. Ach, kiedyż ja będę zdrowa, kiedyż będę śmiała się szczerze, kiedy poczuję w sobie fizyczną moc?
(…) Armia Andersa już odjechała do Teheranu, a ta druga dopiero się tworzy i raczej perspektywy niewesołe.
(…)
Podobno Polaków będą wywozić do Iranu, ale raczej rodziny wojskowych, którzy są w armii obecnie. A co z nami?
(…)
______________________________________________________________________________________________
Nadszedł 9 maj 45 r. Każdy widział w tym wydarzeniu realizację swoich marzeń. Ale na to jeszcze trzeba było poczekać do 20 lutego 46 roku. Pewnego dnia otrzymałyśmy karty ewakuacyjne, zalecenie przygotowania się do powrotu do Polski: wskazane nasuszyć sucharów, kipiatok na dworcu można dostać bezpłatnie, ale obiady musimy kupować sami w stołówkach dworcowych. Zapachniało wielkim światem, daleka podróż… Ale niestety, w w takich samych bydlęcych wagonach, jak w tę stronę – do Kazachstanu. Są one jak klamra, która rozpoczęła naszą przygodę i zakończyła.
17.III.1946 roku przyjechaliśmy do Warszawy. Nawet nie wieziono nas przez Pińsk, do którego tak tęskniliśmy przez 6 długich lat. Widok Warszawy poraził nas. Przeszło to nasze najgorsze wyobrażenia. Od Dworca Wileńskiego do ul. 8 Sierpnia do Szpitala Wojskowego, gdzie pracowała w aptece p. Maria Szymańska, przywiozła nas furmanka za resztki naszych finansowych zasobów. Nic za darmo! W ukochanej Ojczyźnie nawet szklanka wody od ulicznych sprzedawców miała swoją cenę. Pani Szymańska przyjęła nas jak swoją rodzinę, dała jeść i pić, przenocowałyśmy pokotem na podłodze, a nazajutrz odwiedziłam Zygmunta Sokołowskiego w pokoju szpitalnym. Leżał tam już trzeci dzień po operacji ślepej kiszki. Kiedy się dowiedział, że musimy jechać do Ojca do Gdańska, bo dostałyśmy adres od P.Szymańskiej (która wcześniej już nawiązała kontakt listowny z Naszym Ojcem, żebyśmy miały do kogo jechać po powrocie z Rosji) wstał natychmiast z łóżka i nikogo nie pytając wziął naszą walizkę do ręki i wyszedł z nami, by nas odprawić do Gdańska. (…) Bilet na przejazd bezpłatny dostałyśmy na podstawie karty repatriacyjnej z PUR-u, ale największym problemem było dostać się do środka wagonu. Zrobił to Zygmunt – znalazł nam opiekuna w osobie jakiegoś oficera i jako siostry nas mu powierzył w nadzie, że nas szczęśliwie dowiezie do celu, co zostało słowem oficerskim obiecane. Dopiero w czasie podróży zrozumiałyśmy, ile zawdzięczamy Zygmuntowi, jego doświadczeniu i zapobiegliwości. Niewielu ludziom mam tyle do zawdzięczenia!
Kazimiera Mielewczyk
na zdjęciu: ochotnicy zgłaszający się do Armii Andersa
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!