Pan Wiluś jest prawdziwą legendą życia kościelnego w okrutnych latach sowieckich prześladowań. Przygotowywał ołtarz do mszy, usługiwał, prowadził katechezy. Mimo zagrożenia więzieniem nauczał dzieci religii, robił świece.
Na krańcu Berdyczowa, w dzielnicy zwanej Korniłówka, między lasem a polem stoi pochylona chatka. Na podwórku studnia, w domu oprócz światła żadnych wygód. Na werandzie stara kuchenka, zamiast umywalki wiadro z wodą. W dwóch malutkich pokoikach mieszkają: kot Kuzia, dwa pieski Mośka i Tuzik (okresowo), osiem kurcząt w klatce oraz niezwykle dobry i z sercem na dłoni gospodarz Wilgelm Masłowski.
Ten człowiek jest prawdziwą legendą życia kościelnego w okrutnych latach sowieckich prześladowań. Gorliwy katolik, Polak z krwi i kości, mó- wiący i śpiewający wyłącznie po polsku. Pamiętając historie niektórych świę- tych, ich życie w ubóstwie i modlitwie, śmiało mogę powiedzieć, że pan Wilgelm też żyje w świętości. Berdyczowscy katolicy są przyzwyczajeni nazywać go Wiluś. W paszporcie jest zapisany jako Wilik Masłowski.
Tłumaczy nam, że tak go kiedyś zarejestrował pijany urzędnik. W młodości Wiluś był przystojniakiem, dzisiaj z powodu cukrzycy jest przykuty do wózka inwalidzkiego. Jednak nie traci pogody ducha, nie zniechęca się. Lubi żartować, śpiewać, a jeszcze bardziej modlić się. Przecież miał zostać księdzem. Cztery lata studiował w słynnym ryskim seminarium duchownym. Wstąpił tam po służbie wojskowej. Ale z powodu dolegliwości zdrowotnych (ciśnienie się- gało 270/170!) musiał przerwać naukę, opuścić Łotwę i wrócić do Berdyczowa.
Tutejszy klimat lepiej mu odpowiadał. Kiedy był w Rydze, najbardziej tęsknił za kapliczką berdyczowską przy ul. Czudnowskiej i swoją mamą Jadwigą. Do Berdyczowa trafił w wieku 14 lat – przyjechał razem z babcią i rodzicami z malowniczej wsi Karwinówka w rejonie romanowskim, leżącej między Czudnowem i Żytomierzem. Było to 1 czerwca 1966 roku (pan Wiluś wspaniale pamięta wszystkie daty i wydarzenia).
Wtedy w Berdyczowie pracował ksiądz Józef Koziński, długoletni więzień łagrów komunistycznych, który wkrótce zmarł (20 stycznia 1967 roku). Wilusiowi zapadł w pamięci pogrzeb kapłana z udziałem 14 księży, w tym trzech z Polski. Trumnę ks. Józefa wierni nieśli na swych barkach z kapliczki aż na polski cmentarz przy ul. Puszkina. 23 marca 1967 roku do Berdyczowa przybył 35-letni ks. Nikodem Jaura z Litwy, który zaczął remont kapliczki.
To bardzo nie spodobało się ówczesnym władzom i po dwóch latach ksiądz musiał opuścić miasto. 23 października 1969 roku berdyczowscy katolicy doczekali się nowego kapłana, ks. Ambrożego Mickiewicza, który 26 października odprawił tu swoją pierwszą mszę. Asystowali mu ks. Jankowski i ks. Chomicki. Na mszy byli też obecni dwaj bracia ks. Ambrożego: ks. Bernard i ks. Piotr. Na tej mszy Wiluś jako 18-letni ministrant wygłosił własny piękny wiersz powitalny i wręczył ks. Ambrożemu najpiękniejszy bukiet kwiatów.
Tak zaczął się długoletni okres pracy w Berdyczowie słynnych kapłanów Mickiewiczów. To wtedy Wiluś zaczął marzyć o kapłaństwie. Jeździł razem z ks. Ambrożym na wsie i do różnych miasteczek, przygotowywał ołtarz do mszy, usługiwał, prowadził katechezy. W czasie, kiedy kolejka dorosłych stała przed konfesjonałem, dzieci i młodzież z zachwytem słuchały nauki religii prowadzonej przez Wilusia.
Czasem trwało to do drugiej nocy, dopóki ksiądz spowiadał licznie zebranych wiernych. Nauczanie dzieci religii było zakazane, ale Wiluś wszystko oddawał w ręce Boże. Nie bał się też żadnej pracy fizycznej, a jego pierwszym zajęciem było ładowanie zboża na wagony w młynie. Pracował również na poczcie, dostarczając telegramy. Nie ukrywał przed przełożonymi, że przygotowuje się do wstąpienia do seminarium duchownego.
Jednak los zrządził inaczej. Wrócił do Berdyczowa, gdzie od 15 roku życia służył jako ministrant w kapliczce przy ul. Czudnowskiej. Najgorliwszy ministrant Kresów i świata! We wszystkich sprawach pomagał księdzu, przygotowywał liturgię, nawet sam robił świece woskowe. Za robienie świec w tych czasach można było trafić na 5 lat do więzienia! Świece dzielnego Wilusia wykorzystywano nie tylko w Berdyczowie, były też przekazywane do Stryja, gdzie pracował ks. Bernard.
Pan Wiluś codziennie modli się za wszystkich i marzy. Jego największym marzeniem jest odwiedzić wioskę Karwinówka, gdzie znajduje się dom rodzinny i powstał niedawno nowy kościół. Oraz bardzo chce znaleźć ciocię – siostrę swojej mamy Janinę. Janina, córka Kazimierza, z domu Masłowska, urodzona w 1925 roku, została wywieziona w 1943 roku do Niemiec, gdzie wyszła za mąż i mieszka z synem Wolfem.
Pan Wiluś potrzebuje pomocy i opieki, bo trudno mu się poruszać. Razem z członkami wspólnoty parafialnej i kółka różańcowego na czele z panią Anną Górnicką i sąsiadką Wiktorią Puchalską podarowaliśmy mu telefon komórkowy, mamy więc nadzieję, że będziemy w kontakcie. Jego emerytura jest bardzo niska (w przeliczenie na złotówki to poniżej 200 złotych miesięcznie) i nie wystarcza mu na wyżywienie i leki. Jeżeli ktoś może w czymś pomóc, uprzejmie prosimy, by się odezwał. Ten święty skromny człowiek jest przykładem prawdziwego Polaka i zasługuje na nasze wsparcie na co dzień.
Na zakończenie spotkania pan Wiluś zaśpiewał nam, rzecz jasna po polsku, „Matko Boska Berdyczowska, nie opuszczaj nas”.
Osoby chcące pomóc panu Wilhelmowi Masłowskiemu prosimy o kontakt:
ra************@gm***.com
Jerzy Sokalski, prezes „Polskiego Radia Berdyczów”
Mozaika Berdyczowska Lipiec-wrzesień 2015 roku NR 3 (122)
1 komentarz
To82755
18 listopada 2015 o 22:05Moja mama urodziła się w Nalibokach DONATA MISZUK miała dwie siostry STANISŁAWEM i MARIĘ oraz brata.MICHAŁA . Ojciec ADOLF MISZUK , matka JÓZEFINA z domu DUBICKA