Partyzant niepokonany
Ten wielki polski patriota – Adolf Pilch, (22.V.1914 – 26.VI. 2000) potomek szkockiego emigranta, urodził się w Wiśle, jako ósme dziecko w rodzinie beskidzkich górali, wyznających, jak znaczna część mieszkańców Śląska Cieszyńskiego, wiarę augsbursko – protestancką. Szkołę powszechną ukończył w Wiśle, nosi ona dzisiaj jego imię. Absolwent gimnazjum w Cieszynie i Wyższej Szkoły Budowy Maszyn i Elektrotechniki im. Wawelberga i S. Rotwanda w Warszawie, następnie Szkoły Podchorążych Rezerwy Piechoty przy 26 DP w Skierniewicach. Pierwszą pracę podjął w przedsiębiorstwie budowlanym w Warszawie, u ojca swego kolegi Wacława Bagieńskiego. Karierę budowniczego brutalnie przerwała wojna. Jego karta mobilizacyjna nakazywała „stawić się na specjalne wezwanie”, którego w 1939 r. nie otrzymał. W czasie kampanii wrześniowej wraca do rodzinnej Wisły, gdzie Niemcy rozprawiają się z Polakami i Żydami. I wówczas on, człek spokojny, pacyfista – jak sam się określał – postanowił walczyć. Wraz z kilkoma kolegami z Istebnej wyruszył, korzystając z istniejących już punktów przerzutowych, przez Słowację, Węgry i Jugosławię by zaciągnąć się do wojska we Francji., gdzie jako podchorąży walczy w 8 pułku piechoty 3 D..P. Gdy Francuzi skapitulowali oddając Hitlerowi Paryż, z grupą żołnierzy, dotarł do brytyjskiego portu wojennego Plymouth. Z ich 3 dywizji zdołano uratować zaledwie 10 procent stanu. Po wielu zmianach miejsc zakwaterowania Adolf Pilch przybywa do zamku Douglas Castle będącego własnością Lorda Hume, otrzymując przydział do 24 Pułku Ułanów 10 Brygady Kawalerii Pancernej. Wczesną wiosną 1941 r. z zachowaniem bezwzględnej tajemnicy pchor. Adolf Pilch, jako ochotnik, został zwerbowany, „do służby w Polsce” pod pseudonimem „Góra”, a oficjalnie „odkomenderowany do armii brytyjskiej na kurs pancerny”. Przechodzi szkolenie dywersyjne cichociemnych w Largo House. 16/17 lutego 1943 r. po dwóch nieudanych lotach, brytyjski Halifax dotarł nad terytorium okupowanej Polski. Komandosów zrzucono u wideł rzek Czarnej i Pilicy. Jednemu z cichociemnych spadochron się nie otworzył. Ppor. Aleksander Odrowąż – Szukiewicz ps. „Bystrzec” zginął na miejscu. Mianowany podporucznikiem „Góra” tzw. „aklimatyzację” przechodzi w Warszawie, gdzie otrzymał z KG AK przydział do Kedywu Okręgu AK „Czapla” (Białystok), a następnie do Obwodu „Słup” Stołpce w Okręgu AK „Nów” (Nowogródek), o czym dowiedział się od napotkanego w Warszawie, kpt. „Warty” – Stanisława Sędziaka, który był szefem sztabu Okręgu Nów. Tam go skierowano do oddziału partyzanckiego w Drywieźnie, na uroczysku, nad jeziorem Kromań w Puszczy Nalibockiej, gdzie A. Pilch dotarł 6 września 1943 r.
Oddział, pod nazwą Polski Oddział Partyzancki im. Tadeusza Kościuszki, powstał w dniu 3 czerwca 1943 roku, otrzymując numer ewidencyjny 331. W dniu tym z majątku Kul wymaszerowało 44 żołnierzy pod dowództwem por. „Waldana” – Walentego Parchimowicza, którzy stanowili zalążek Zgrupowania Stołpecko – Nalibockiego. Nieoficjalnie miejscowa ludność oddział ten nazywała „Polskimi Legionami”, a dowódcę, tak jak Marszałka Piłsudskiego, który był bożyszczem patriotycznej ludności na Kresach – „komendantem”. Już w połowie czerwca 1943 r. oddział nalibocki liczył 150 partyzantów, których komendantem został ppor. „Lewald” – Kasper Miłaszewski, gdyż pierwszy komendant „Waldan” został ranny odrzucając granat, który nieopatrznie odbezpieczył w izbie, jeden z partyzantów. Wystąpienie zbrojne przeciwko Niemcom, wszczęto brawurowym i zwycięskim uderzeniem na silny garnizon niemiecki w powiatowym mieście Iwieniec, w dniu 19 czerwca 1943 r. W wyniku 18 – godzinnej walki partyzanci działający wewnątrz miasta, przy wsparciu oddziału partyzanckiego z zewnątrz, wybili niemal do nogi kilkudziesięciu niemieckich żandarmów, paląc ich posterunek, rozbili dwie kompanie Luftwaffe, kompanię Wehrmachtu, oraz około 300 ludzi białoruskiego Schutzpolizei, z pośród, których ponad stu policjantów, w tym wielu zakonspirowanych żołnierzy AK. wstąpiło do oddziału. Do „Legionów” wcielono też niemal całą młodzież, która żywiołowo opuściła Iwieniec, zgłaszając się do polskiej partyzantki na ochotnika. Oddział nawiązał dobrosąsiedzkie stosunki z sowieckimi partyzantami, pomimo tego, że nie tak dawno 7/8 maja 1943 r., łamiąc wcześniejsze porozumienie z miejscową placówką AK, dokonali oni napaści na miasteczko Naliboki, mordując tam 128 mieszkańców, w większości Polaków. W różnym czasie w Puszczy Nalibockiej było od dziesięciu tysięcy do trzydziestu tysięcy sowieckich partyzantów. W okresie od 13 lipca do połowy sierpnia 1943 r. Niemcy przeprowadzili pacyfikację Puszczy Nalibockiej pod kryptonimem „Herman”, z udziałem pięciu dywizji Wehrmachtu i SS, w tym dywizji pancernej i lotnictwa, w wyniku, której oddział polski został rozproszony. A. Pilch zastał, więc oddział w opłakanym stanie. Zdziesiątkowani, okaleczeni w ciężkich walkach stoczonych wśród przepastnych bagien i w gąszczu drzew bezkresnej puszczy, wybiedzeni żołnierze ściągali do swej bazy ze wszystkich stron. Brakowało broni i amunicji. W drugim dniu, jego pobytu komendant obwodu Stołpce ppor. „Świr” – Aleksander Warakomski, który tam przybył do miejsca postoju oddziału, niespodziewanie zaproponował „Górze” objęcie dowództwa nad całym zgrupowaniem.
Propozycja ta dla „Góry” była całkowitym zaskoczeniem. Na tym terenie był najmłodszym oficerem. Pierwszą gwiazdkę otrzymał dopiero z okazji skoku do kraju. Nie posiadał ani odpowiednich kwalifikacji, ani doświadczenia w dowodzeniu samodzielnym oddziałem i to w tak trudnych warunkach. Zdecydowanie zaprotestował. Nie mógł się zgodzić na przyjęcie tak odpowiedzialnej funkcji, nie znając ponadto miejscowych warunków, a przede wszystkim języka białoruskiego, lub rosyjskiego, jakim posługiwali się partyzanci sowieccy. Był rodowitym Ślązakiem ze Śląska Cieszyńskiego, gdzie panowały diametralnie różne zwyczaje, tradycje, stosunki międzyludzkie. Jednak „Świr” nie ustępował. Wyglądało na to, że nominacja ta była już wcześniej ustalona na szczeblu Okręgu, zapewne na wniosek szefa sztabu „Warty”. Jak miała wykazać bliska przyszłość, lepszego wyboru nie można było dokonać.
Ostatecznie A. Pilch objął dowództwo, po zapewnieniu go, że „Świr” wystąpi do Komendy Okręgu z pilnym zapotrzebowaniem na odpowiedniego, na to stanowisko oficera, który go zastąpi. Zanim to nastąpiło, w ciągu około trzech miesięcy nowy komendant, którego zastępcą i adiutantem został „Lewald”, energicznie przeprowadził reorganizację oddziału, a ściślej – utworzył go, po operacji „Herman”, od nowa. Oddział w tym czasie rozrósł się do około 400 żołnierzy z przydziałem do dwóch kompani piechoty i szwadronu konnego. Nie czekając na zakończenie reorganizacji oddziału, „Góra” nie zaniedbywał walk zaczepnych z Niemcami.
Już 15 sierpnia 1943 r. żołnierze „Góry” zaatakowali Niemców w Półdrożu, W tym samym miesiącu przeprowadził akcje zbrojne także w Siwicy, Uhłach, Młynkach, Pietryłowiczach, Zaborzu i Czarnej. We wrześniu 1943 r. legioniści „Góry” spalili niemieckie magazyny zbożowe w Nowym Dworze i stoczyli potyczkę pod Iwieńcem, zaś wysłany przez „Górę” szwadron kawalerii pod dowództwem chor. „Noc” – Zdzisława Nurkiewicza, rozbił 20 – osobowy oddział żandarmów koło Rubieżewicz, paląc dwa samochody. 15 września 1943 r. legioniści stoczyli walkę z 40 – osobowym pododdziałem Wehrmachtu, zabijając 15 żołnierzy przeciwnika. Pięć dni później skutecznie zaatakowali 12 – osobowy posterunek policji białoruskiej ochraniający młyn w Derewnie. 30 września stoczono walkę z pododdziałem Wehrmachtu, koło Żołnierkiewicz, w wyniku, której zabito 9 Niemców, przy naszych stratach – dwóch poległych. W październiku 1943 r. Pilch urządza również udane zasadzki między Antonowem i Jeremiczami w gminie Turzec oraz w okolicy Iwieńca. W tej drugiej akcji zniszczono 3 samochody niemieckie. 15 października 1943 r. jego żołnierze wykolejają pociąg na trasie Stołpce – Baranowicze; 18 października potyczka koło Zaczepicz, 20 października przeprowadza akcję w Rakowie. W tym samym dniu rozbrojona zostaje policja białoruska w Chotowie, gm. Rubieżewicze. W nocy z 23 na 24 października „Góra” w sile 110 ludzi zaatakował grupę niemieckich oficerów w Iwieńcu bawiących się na prywatnej kwaterze, W nocy z 9 na 10 listopada 1943 r. jego chłopcy ponownie wdarli się do Iwieńca podpalając magistrat…
Z inicjatywy nowego komendanta już we wrześniu 1943 r., „legioniści” dokonali wspólnie z sowieckim oddziałem nr 260 im. Suworowa, dowodzonym przez Mikołaja Kurbanowa skutecznego ataku na niemieckie stützpunkty, zdobywając wiele broni i amunicji. Pilch planuje również wspólne z sowieckimi sąsiadami natarcie na miasto Mir. Nowo-mianowany dowódca zdawał sobie sprawę z tego, że istnienie oddziału jest zależne od poprawnych stosunków z sowieckimi oddziałami partyzanckimi, toteż do stałych z nimi kontaktów wyznaczył swego zastępcę „Ewalda” Kaspra Miłaszewskiego, który cieszył się ich uznaniem. Bezpośrednio po objęciu dowództwa nad szczątkowym, oddziałem, „Góra” za pierwszoplanowe zadanie uznał podjęcie rozmów z sąsiadami. Do spotkania doszło 10 października 1943 r. Uzgodniono wówczas, że w strefie przyleśnej, w pasie o szerokości do 20 kilometrów kategorycznie zabrania się wszelkich rekwizycji. Pas ten miał stanowić bazę zaopatrzeniową na wypadek ponownego zablokowania puszczy. Uzgodniono też, że w przypadku postępowania sprzecznego z tym porozumieniem, „oddziały te (lub osoby) należy rozbroić i przekazać właściwemu dowództwu do ukarania, względnie unieszkodliwić”. Polacy skrupulatnie przestrzegali warunków porozumienia. Sowieci, przeciwnie; dochodziło, więc do awantur a nawet do starć. Już w kilka dni po zawarciu tego porozumienia doszło do incydentu we wsi Krugowiny, nieopodal miasteczka Derewno. Sowieccy partyzanci dosłownie ogołocili wszystkich mieszkańców tej miejscowości z wszelkiego dobytku. Interweniował polski patrol pod dowództwem „Lewalda”. Zrabowane rzeczy zwrócono właścicielom, rozbrojonych żołnierzy i oficerów sowieckich aresztowano i odprowadzono następnego dnia pod konwojem do sowieckiego sztabu, celem ich ukarania, do czego jednak nie doszło.
Dopiero 6 listopada 1943 r. Komenda Okręgu, spełniając prośbę A. Pilcha, mianowała mjr „Wacława” – Wacław Pełkę nowym dowódcą oddziału, który z kolei „Górę” mianował swoim zastępcą. I wówczas, dziesięć dni później, 16 na 17 listopada 1943 r., doszło do poważniejszego incydentu. Tej nocy szwadron kawalerii został zaalarmowany, że na terenie zastrzeżonym, partyzanci sowieccy z oddziału lejtn. Simchy Zorina znowu rabują, tym razem mieszkańców Dubnik i Subkowszczyzny –leżących w strefie ochronnej. Wysłany na miejsce szwadron kawalerii potwierdził tę informację, wobec czego jego dowódca chor. „Noc” aresztował napastników każąc doprowadzić ich do sowieckiej brygady, celem ukarania. Konwojenci jak się okazało po latach, rozkazu nie wykonali i samowolnie „wymierzyli sprawiedliwość” rozstrzeliwując ich w pobliskim zagajniku. Powołano wspólną polsko – sowiecką komisję dla zbadania sprawy, która jednak sprawców nie wykryła.
W dniu 27 listopada 1943 roku mjr „Wacław” otrzymał ze Zjednoczenia Brygad Sowieckich Rejonu Iwieniec zaproszenie podpisane przez płk „Dubowa” Grigorija Sidoruka, które jego zastępca mjr Rafał Wasilewicz osobiście wręczył mjr „Wacławowi”. Wszyscy dowódcy mieli przybyć do siedziby sztabu Dubowa na naradę wojenną w dniu 30 listopada 1943 r. wieczorem lub najpóźniej nazajutrz rano. I chociaż dowódca kawalerii chor. „Noc” uprzedzał, że sowieci przygotowują napad na polski obóz, w dniu 1 grudnia 1943 roku o godzinie. 5,50 grupa 14 dowódców i 11 luzaków na czele z mjr „Wacławem” wyruszyła do miejsca postoju sowieckiego sztabu. Nie ujechali nawet dwóch kilometrów, gdy nagle zostali otoczeni przez czatujących w zasadzce partyzantów sowieckich i rozbrojeni. Było jeszcze ciemno, gdy do obozowiska nad jeziorem Kromań, przybył zastępca Dubowa mjr Rafał Wasilewicz w towarzystwie pięciu partyzantów sowieckich i rozbrojonego por. Miłaszewskiego, któremu rozkazał, by zrobił zbiórkę oddziału. W tej samej chwili na plac alarmowy obozowiska wtargnęło około półtora tysiąca partyzantów sowieckich z brygad im. Stalina oraz im. Frunzego. Gdy „Lewald” nie zareagował, w mgnieniu oka, co najmniej połowa z nich wtargnęła do baraków, rozbrajając śpiących jeszcze polskich żołnierzy. Ten sam los spotkał 1 kompanię, która przebywała w Derewnie. Tam, gdy próbowano stawić opór, sowieci w toku rozbrajania zamordowali dziesięciu „legionistów”. W sumie do niewoli dostało się 135 żołnierzy mjr „Wacława”. A. Pilch, który na „odprawę” nie pojechał, korzystając z zamieszania przedostał się do ziemianek 2 kompanii ppor. „Groma”, gdzie napastnicy jeszcze nie dotarli, podejmując próbę interwencji, lecz wówczas Wasilewicz zagroził, że rozkaże otworzyć ogień do stojących w szeregu „legionistów” jeśli nie złożą broni. Wobec tej nieludzkiej groźby, której spełnienie w razie nieposłuszeństwa nie ulegało wątpliwości, zrezygnowano z interwencji i złożono broń.
Nie dał się rozbroić szwadron kawalerii z chor. „Noc” Zdzisławem Nurkiewiczem na czele, który znajdował się w tym czasie na dalekim rozpoznaniu. Dowiedziawszy się o napaści, chorąży schwytał plądrujących w okolicznych miejscowościach około 70 partyzantów sowieckich, których po rozbrojeniu jednak zwolnił, nie mogąc tak licznej grupy jeńców wlec ze sobą. Przy jednym z nich, sierżancie D. Fieokistowie z oddziału im. „Czapajewa” z brygady „Stalina”, plut. „Szary – Lawina” Józef Niedźwiecki znalazł tajny rozkaz bojowy nr 7 z dnia 30 listopada 1943 roku, podpisany przez dowódcę brygady im. Stalina płk Pawła Gulewicza, nakazujący rozbrojenie polskiego zgrupowania i rozstrzeliwanie stawiających opór.Wszystko stało się jasne. Usiłowanie zlikwidowania polskiego oddziału nie było ani pomyłką, ani przypadkiem, ani zbiegiem okoliczności, czy też nieporozumieniem. To było, zgodnie uchwałą KC BKP(b) z 22 czerwca 1943 r., świadome działanie, mające na celu zniszczenie polskich struktur niepodległościowych na Kresach Rzeczypospolitej. Ów kuriozalny rozkaz ppor. „Góra”, któremu udało się wraz z grupą mołodeczańską wydostać bagnami z okrążenia i po trzech dniach, od sowieckiej napaści dotrzeć do oddziału kawalerii chor. „Noc”, nad którym objął dowództwo, przesłał kurierem do Komendy Okręgu „Nów”. Stamtąd ten sensacyjny dokument został niezwłocznie przekazany do Komendy Główne AK w Warszawie, która z kolei drogą radiową przesłała go w dniu 24 lutego 1944 r. do Londynu. Niestety, zarówno Warszawa, jak i Londyn nie uwierzyły w autentyczność tego rozkazu. Dopiero po wojnie odnaleziono w Narodowym Archiwum Republiki Białoruś w Mińsku jeszcze jeden oryginalny egzemplarz tego rozkazu oznaczony nr „9”. W wyniku napaści dotychczasowych „sprzymierzeńców”, polski odział skurczył się do kilkudziesięciu żołnierzy, którzy znaleźli się nagle w stanie wojny z wielu tysiącami sowieckich partyzantów. Chociaż ich sytuacja przedstawiała się beznadziejnie, nikt nie zdecydował się na złożenie broni. Z pośród rozbrojonych oficerów „zaproszonych na odprawę wojenną” pięciu z nich, z mjr „Wacławem” i ppor. „Lewaldem”, przetransportowano przez linię front samolotem do Moskwy, osadzając ich na Łubiance o czym A. Pilch dowiedział się dopiero po powrocie do Anglii. Pozostali zaginęli bez wieści. Ich ciał, z wyjątkiem szczątków por. „Waldana”–Walentego Parchimowicza, nie odnaleziono nawet po wojnie. Pozostałych zniewolonych żołnierzy osadzano w swoich oddziałach z zagrożeniem, iż w razie ucieczki będą zabijani. Groźby tej dotrzymywano. Raz po raz odnajdywano w puszczy ciała szeregowych „legionistów”, którym nie udało się zbiec.
Sowieci za wszelką cenę postanowili zniszczyć ocalały polski oddział kawalerii, tocząc z nim codziennie walki. M.in. usiłowali okrążyć go w Osowie, jednak w wyniku kontrataku udało się „Górze” przerwać pierścień obławy i odskoczyć kilkadziesiąt kilometrów dalej. Tam sowieci ich znowu dopadli. We wsi Kunasze wydawało się, że spędzą cały dzień spokojnie, ale nie zdążyli nawet rozsiodłać koni, gdy znowu zostali zaatakowani. I tym razem, jak dzień, w dzień, „legioniści” musieli się przebijać, docierając następnie, w forsownym marszu, w dniu 6 grudnia 1943 roku, aż pod Raków, znajdujący się w okręgu wileńskim, do wsi Wygonicze. Tam A. Pilch pozostawił oddział mołodeczański, który powrócił na swój teren działania. W oddziale „Góry”zostało 42 ułanów i tyleż koni. W wyniku staczanych dzień w dzień walk oddział odczuwał gwałtowny brak amunicji, bez której dalsza egzystencja była niemożliwa. Po naradzie z chor. Nurkiewiczem Pilch zdecydował powrócić do Puszczy Nalibockiej, aby odnaleźć żołnierzy, którzy uniknęli rozbrojenia lub uciekli z niewoli i ochraniać ich rodziny. Docierały, bowiem niepokojące informacje, iż poniektórzy dowódcy sowieckich oddziałów gniew swój za niepowodzenie w całkowitym rozbrojeniu oddziału, wyładowywali na rodzinach partyzantów. Na postoju w Olszańcu wywiad doniósł, że we wsi Kul, w odległości około 70 km, zajęła właśnie kwatery brygada, imieniem Frunzego, pod dowództwem mjr Seweryna Kluczko, który otrzymał rozkaz ostatecznego rozbicia polskiego oddziału. „Góra” bez namysłu zaakceptował wielce ryzykowny pomysł chor. „Noc”, dokonania głębokiego wypadu, by porwać „kombryga” (dowódcy brygady) z całym sztabem i następnie wymienić ich na więzionych polskich oficerów… Do Kulu ułani dotarli późną nocą. Udało się im bez wystrzału zdjąć warty ubezpieczające wioskę, z obu jej skrzydeł, i wziąć do niewoli dziewięciu wartowników, którzy, wskazali dom, w środku wsi gdzie znajdował się ich sztab. Dotarli do niego opłotkami. I tam wartownicy dali się wziąć do niewoli bez wystrzału. Od kuchni „legioniści” wtargnęli do izby. Oficerowie sowieccy leżeli w mundurach, na snopkach słomy rozrzuconych na podłodze, pod ścianą. Na okrzyk: „wstawać! Ręce do góry!” oficer leżący w kącie izby chwycił za pepeszę. Ułani otworzyli ogień zabijając: dowódcę oddziału I. Iwanowa, szefa sztabu W. Gubę, naczelnika specjalnego wydziału I. Kotowa i raniąc dwóch innych dowódców oddziałów z tej brygady. Sam kombryg Kluczko, który miał posłanie za szafą, otworzył ogień z pepeszy zabijając ułana Żybula, po czym wyskoczył przez okno i zbiegł razem z wyrwaną framugą okna, na szyi. Wziętych do niewoli wartowników zwolniono, siedmiu z nich, z rozkazu mjr Kluczko później rozstrzelano. Nie osiągnięto wprawdzie zamierzonego celu, jednak głęboki wypad małego oddziałku, na kwaterę dowódcy brygady, jego ucieczka przez okno z framugą na szyi i zlikwidowanie jego sztabu, podniosło na duchu ściganych żołnierzy, a wieść o tej akcji obiegła całą Nowogródczyznę. Jednak ta akcja przeprowadzona w kmicicowskim stylu nie zmieniła beznadziejnego położenia żołnierzy „Góry”.
I oto wówczas, gdy zdawało się, że lada dzień, lada chwila tysiące sowieckich partyzantów dopadnie osaczony ze wszystkich stron 42 osobowy oddziałek kawalerii, któremu do obrony brakowało już nie tylko sił, lecz i amunicji, niespodziewana szansa ocalenia nadeszła z najmniej oczekiwanej strony. Sołtys jednej z puszczańskich wiosek, przedstawił dowódcy wyziębionych na 40 stopniowych mrozach i skrajnie wyczerpanych polskich partyzantów zaskakującą propozycję od … niemieckich żandarmów z Iwieńca. Ich komendant był gotów zapewnić „legionistom” neutralność, na obszarze przylegającym do Iwieńca, w zamian za gwarancję, że Polacy pozostawią ich również w spokoju. Mało tego, za tę cenę żandarmi byli gotowi odstąpić Polakom odpłatnie broń i amunicję.
Pikanterii tej zdumiewającej propozycji dodawało niedawne wydarzenie: wszakże ów silnie obwarowany niemiecki garnizon w Iwieńcu, zaledwie przed pół rokiem został rozbity i zdobyty, w wyniku 18 godzinnej walki, a kilkudziesięcioosobowa załoga posterunku żandarmerii wybita niemal w pień, przez ten właśnie oddział polskich partyzantów.
Dowódca 42 osobowego oddziału partyzanckiego ppor. „Góra” miał poważny dylemat:
– zignorować propozycję szefa iwienieckiej żandarmerii i kontynuować beznadziejną obronę przed nieustannymi atakami sowieckich partyzantów, co było możliwe jeszcze przez tydzień, może dwa… W konsekwencji oddział uległby zagładzie, a jego żołnierze z nim na czele polegliby „na polu chwały”, lub dostali się do niewoli, co też równałoby się ich fizycznej zagładzie. Zemsta zdradzieckiego „sojusznika” spotkałaby również rodziny polskich żołnierzy;
albo
– wyrazić pozorną zgodę na propozycję wzajemnej neutralności przez jakiś, z góry nie określony okres, przyjmując taktycznie pozorne i lokalne zawieszenie broni , co stworzyłoby warunki do odbudowania zgrupowania do stanu z przed sowieckiej napaści, dobrego wyszkolenia i uzupełnienia uzbrojenia co stworzyłoby warunki do tego, by w dogodnym momencie uderzyć na niemieckiego okupanta, ze zdwojoną siłą
Teoretycznie istniała jeszcze trzecia możliwość: przedostanie się małego oddziału na inny teren, do okręgu wileńskiego.
Tej trzeciej ewentualności nikt jednak nie brał pod uwagę, dopóki, chociaż jeden żołnierz zgrupowania pozostawał w sowieckiej niewoli, a istniała nadzieja, że dotrze do macierzystego oddziału. Ponadto obowiązywał zakaz władz zwierzchnich opuszczania Obwodu „Słup” – Stołpce, co w swej książce p.t. „Nowogródczyzna w walce 1940-1945”, potwierdził jednoznacznie komendant Okręgu „Nów” ppłk Janusz Prawdzic-Szlaski, ( Londyn 1976) pisząc: „Por. „Góry” od obrony interesów ludności polskiej, zwarcie zamieszkałej w Stołpeckiem, nikt nie zwolnił”. Tam zresztą, w Wileńskiem, również działała partyzantka sowiecka…
Znalazłszy się wraz ze swym oddziałem w stanie wyższej konieczności „Góra” po krótkiej naradzie z chor. „Noc” i doświadczonymi partyzantami, przyjął propozycję niemieckich żandarmów z Iwieńca, tym bardziej, że Niemcy nie stawiali warunku współpracy z nimi w jakiejkolwiek formie. O decyzji tej zawiadomił natychmiast komendanta Okręgu „Nów” z siedzibą w Lidzie ppłk. „Prawdzica” Janusza Szlaskiego. Ten w pełni zaaprobował tę decyzję „Góry”, wyznaczając oddziałowi, aż do odwołania, nowe zadanie: „obrony polskiej ludności przed represjami sowieckimi”
Do spotkania z komendantem niemieckiej żandarmerii z Iwieńca doszło 7 grudnia 1944 w miejscowości Wygonicze. Wzajemne wstrzymanie się od walk i możliwość odpłatnego nabycia broni i amunicji, było jedynym warunkiem porozumienia; oddział otrzymał w pobliżu Iwieńca teren kilku wiosek praktycznie wyjęty z pod niemieckiej władzy. Potwierdzają to zresztą źródła niemieckie, w „raporcie niemieckich wojskowych służb wywiadowczych skierowanym do sztabu Grupy Armii „Środek” z dnia 26 kwietnia 1944 r i podpisanym przez przedstawiciela dowódcy Wehrmachtu i szefa sztabu generalnego dotyczącym „polskich band „Rangera” i Góry”. Stwierdza się w nim z obawą: „Szczególnie ważne skutki ma zawarte z polskimi bandami porozumienie z następujących powodów:
a. Mogą one działać bez kontroli we wskazanych im rejonach.
b. Mieszkańcy mogą nie tylko bez przeszkód, lecz w pewnym stopniu legalnie okazywać im wszelką pomoc.
Te zdyscyplinowane i dobrze wyszkolone bandy o stosunkowo dużym duchu moralnym stanowią poważne zagrożenie, ponieważ korzystają z pomocy miejscowej ludności, a także posiadają fanatyczną wolę i temperament połączone z fachowości, rozpoczną walkę z nami z zupełnie innym rozmachem, niż mogłyby to zrobić bandy sowieckie na tym terenie…”[1] A. Pilch sprzeciwił się zdecydowanie propozycji wspólnych działań przeciwko sowieckim partyzantom, jak również udzielania w jakiejkolwiek formie pomocy w przypadkach napaści na polski oddział. Również Niemcy na taką pomoc ze strony Polaków nie mogli liczyć i nigdy nie liczyli.
Wymuszone wstrzymanie się od walk z Niemcami, nie zmieniło w najmniejszym stopniu zarówno bieżących zadań wykonywanych przez zgrupowanie przed wywołaniem przez Rosjan wojny rusko – polskiej na tym terenie, jak i miejsca zgrupowania w dotychczasowych strukturach A. K. Odbudowując jednostkę do stanu osobowego z przed sowieckiej napaści, nadal zbierano i przekazywano do Okręgu „Nów” dane o ruchach wojsk niemieckich i ich satelitów, o obsadzie sąsiednich niemieckich garnizonów, o kursach pociągów na stacji Stołpce, jak i zadań wyznaczonych dla zgrupowania na wypadek ogłoszenia akcji „Burza”, wykonywano wyroki zarówno na sowieckich, jak i niemieckich agentach. W dalszym ciągu otrzymywano rozkazy, instrukcje i pieniądze albo bezpośrednio z komendy okręgu „Nów”, albo za pośrednictwem inspektoratu „Południe” w Baranowiczach, względnie od komendanta obwodu „Słup” w Stołpcach. Oddział zachował pełną podległość strukturom Armii Krajowej.
W konsekwencji przyjęcia propozycji szefa iwienieckiej żandarmerii:
– zaatakowane podstępnie przez sowieckie oddziały partyzanckie Zgrupowanie Stołpecko – Nalibockie AK nie tylko nie uległo całkowitej zagładzie, co w warunkach prowadzenia walk z partyzantką sowiecką i jednocześnie z Niemcami, byłoby nieuchronne, ale w krótkim czasie osiągnęło poprzedni stan osobowy i siłę bojową;
– stworzona została baza, do której mogli zbiec z sowieckiej niewoli żołnierze, zgrupowania i ich dowódcy schwytani podstępnie przez sowietów, jak również osoby zagrożone represjami przez Niemców. To też w krótkim czasie niemal wszyscy polscy żołnierze, chociaż wielu z nich zginęło w czasie ucieczki, powróciło do oddziału.
– Coraz rzadsze zdarzały się represje stosowane przez sowieckich partyzantów wobec rodzin „polskich legionistów”, po ostrzeżeniu „Góry” o zastosowaniu retorsji: za każde morderstwo Polaka, zostanie zmieciony z powierzchni ziemi sowiecki kołchoz, po wschodniej stronie dawnej granicy.
Doceniając zasługi w uratowaniu od całkowitej zagłady przez oddziały sowieckie zgrupowania Stołpecko – Nalibockiego AK, z dniem 3 maja 1944 r. cichociemny ppor. „Góra” Adolf Pilch został awansowany przez Komendę Główną AK do stopnia porucznika i odznaczony dwukrotnie Krzyżem Walecznych.
Wyciągnięcie zgrupowania, wraz z rodzinami z matni sowiecko – niemieckiej, gdy okazało się, że już nikt z ujętych partyzantów nie dołączy do oddziału, było z inicjatywy „Góry” przedmiotem wielu zabiegów i rozważań na szczeblu Komendy Okręgu „Nów”. Ostatni, zdawało się najbardziej celny projekt zrealizowania tego przedsięwzięcia, został przedstawiony w dniu 17 czerwca 1944 roku na odprawie dowódców oddziałów nowogródzkich, którą prowadził znajomy por. „Góry” mjr „Kotwicz” – Maciej Kalenkiewicz, również cichociemny. Zdając sobie sprawę z tego, że Zgrupowanie Stołpecko – Nalibockie nie ma realnych możliwości samodzielnego przedarcia się przez tereny obsadzone partyzantami sowieckimi i niemieckimi stützpunktami, major zapewnił zastępcę „Góry” por. Kulę” Franciszka Rybkę obecnego na naradzie, że z silnym oddziałem wyjdzie im naprzeciw.
Istotnie, 22 czerwca wyruszył on w kierunku Puszczy Nalibockiej na czele oddziału „Bagatelka”, liczącego około 600 żołnierzy. W drugim dniu marszu, „Kotwicz” w miejscowości Dyndyliszki, został zaatakowany przez Niemców, następnie dwukrotnie przez partyzantów sowieckich. Zmuszony do odwrotu w kierunku Zbójska oddział „Bagatelka”, dostał się nad Niemnem pod krzyżowy ogień broni maszynowej sowieckich partyzantów. Mając 6 zabitych i 7 rannych (wśród nich sam Kotwicz, któremu amputowano rękę i jego zastępca kapitan Sowa). oddział pod osłoną nocy dotarł do Morynia, a następnej nocy z 24 na 25 czerwca przekroczył linię kolejową Lida-Mołodeczno. Nazajutrz, po nieudanej zasadzce na Niemców w pobliżu majątku Kwiatkowice oddział „Bagatelka” został rozwiązany. Stało się oczywiste, że jeśli oddział o podobnej liczebności i uzbrojeniu nie mógł przedostać się do Puszczy Nalibockiej, to i taki sam oddział znajdujący się w Puszczy Nalibockiej nie będzie mógł samodzielnie z niej się wydostać.
Dopiero przerwanie przez Czerwoną Armię frontu wschodniego stworzyło warunki do wydostania się z matni. Tym bardziej, że niemieccy żandarmi z Iwieńca, nikogo nie uprzedzając, czmychnęli, jakby przeczuwając, że „legioniści” szykowali im krwawą niespodziankę. To też „Góra”, nie zwlekając ani chwili, wydał rozkaz wymarszu opanowując jednocześnie niemieckie garnizony w Rakowie i Borkowie, gdzie zabrano ze sobą jako zakładników trzech niemieckich żandarmów i duże ilości broni, amunicji i zaopatrzenia. Marsz w kierunku Wilna, jak planowano pierwotnie, był niemożliwy, z uwagi na błyskawiczne przesuwanie się frontu.
Kolumna rozciągająca się na kilka kilometrów ruszyła wiec na zachód. Po przeprawie przez Niemen, pod Połoneczką kolumnę zaatakował batalion kozaków z RONA (Russkoj Oswoboditielnoj Narodnoj Armii). W przeciwnatarciu, 2 szwadron i szwadron CKM. wyparły z wioski nieprzyjaciela ponosząc jednak poważne straty: dwóch zabitych i 12 rannych. Po przeprawie zgrupowania w bród przez Bug, 15 lipca 1944 r. w Dzierzbach, po mszy polowej, przed frontem wszystkich żołnierzy i miejscowej ludności, „Góra” potwierdził wznowienie walk z Niemcami i zakończenie wojny sowiecko-polskiej. Tam też ubezpieczenie zgrupowania zaatakowało niemiecki samochód zabijając hauptamana i kierowcę, a dowódca 2 szwadronu plut. „Szary” – Józef Niedźwiecki rozstrzelał trzech żandarmów niemieckich ujętych w Rakowie. Pod Białystokiem, w okolicy Briańska kolumna skurczyła się o tabor 150 furmanek z rodzinami partyzantów, które nie pozostawiono na pastwę władz sowieckich.
Niebywałego wyczynu dokonał „Góra” przeprawiając swoje zgrupowanie, w biały dzień, bez jednego wystrzału przez most na Wiśle w Nowym Dworze obstawiony transporterami pancernymi. Wcześniej rozważał on możliwość pokonania Wisły na południe od Mińska Maz. w pobliżu Góry Kalwarii, by tamtędy przedostać się do Gór Świętokrzyskich. Okazało się jednak, że na tym kierunku już się znajdowały wojska Czerwonej Armii. Można było też, nie ryzykując rozwiązać oddział, a żołnierzy zakonspirować, ale wówczas cały trud odbudowania zgrupowania poszedłby na marne.
I oto w samo południe, dnia 26 lipca 1944 r. gdy w niekończącym się strumieniu rozbitych oddziałów niemieckich i ich satelitów znalazł się pewien wyłom, od strony Okunina wtargnęła bezczelnie na szosę, wiodącą ku Warszawie, kolumna wojskowa kawalerii i piechoty, rozciągająca się na przestrzeni kilku kilometrów licząca bez mała tysiąc doskonale uzbrojonych żołnierzy w mundurach Wojska Polskiego. Dopiero w Nowym Dworze, przed samym mostem kierujący ruchem żandarm na ten widok zbaraniał i dopiero po chwili zdecydował się zatrzymać wojsko, którego tu nikt nie widział od 1939 r., pytając przerażony, co to za jednostka? Na miejsce przybył pośpiesznie ściągnięty sam komendant punktu zbornego oddziałów rozproszonych w Modlinie płk. von Biber. Parlamentariusze z por. Kulą Franciszkiem Rybką usiłowali wmówić mu, że jest to jednostka, walcząca po stronie niemieckiej z sowietami. Pułkownik jednak uporczywie żądał okazania stosownych dokumentów, których oczywiście nie było. I wówczas asystujący Kuli chor. „Wyżeł” Stafan Andrzejewski rozpoznał w jednym z niemieckich oficerów sztabowych swego przełożonego z czasów I-ej wojny światowej Valdana von Jaster, któremu się zameldował. Dramatyczna dotąd rozmowa przybrała zgoła inny ton. Ostatecznie płk von Biber zezwolił łaskawie Polakom na przejście przez most na zachodni brzeg Wisły i zakwaterowanie w Dziekanowie Polskim. Na sugestię Komendy Głównej AK pobrano też i to w warunkach nie istnienia, tak jak tam, na Kresach, stanu wyższej konieczności amunicję, a także broń i to w ilości w jakiej oddział „Góry” nie wykupił w okresie wymuszonego przez sowietów rozejmu z Niemcami. Lekkomyślność płk Von Bibera jest zaskakująca skoro się weźmie pod uwagę, że raport niemieckiego wywiadu z dnia kwietnia 1944 r. ostrzegający przed bandami „Góry” i „Rangera był znany od miesiąca dowódcy Wehrmachtu i szefowi sztabu generalnego.”
Dzięki temu wielce ryzykownemu manewrowi „Góry”, w przededniu wybuchu Powstania Warszawskiego u bram stolicy stanęło, po pokonaniu ponad 600 kilometrowego bojowego szlaku, bez mała tysiąc (dokładnie 861) Wojsko Polskie z doświadczonymi w licznych, zwycięskich bojach żołnierzami, świetnie wyekwipowanymich, w składzie:
I batalion 78 Pułku Piechoty Strzelców Słuckich z Baranowicz, „zmotoryzowany” na furmankach; pełnoetatowy
27 Pułk Ułanów im Króla Stefana Batorego z Nieświeża;
szwadron CKM 23 Pułku Ułanów Grodzieńskich z Postaw ( w stadium organizacji);
szwadron zwiadu konnego przy dowództwie zgrupowania.
Uzbrojenie Zgrupowania Stołpecko –Nalibockiego w dniu 31 lipca 1944 r. równało się niemal połowie całego uzbrojenia powstańczej Warszawy.
Bezpośrednio, po otrzymaniu zaopatrzenia w Modlinie „Góra” ze swym zgrupowaniem wyruszył w kierunku Puszczy Kampinoskiej.
W ciągu trzech dni (od 29 do 31 lipca 1944 r.) zgrupowanie „Góry” przybyłe z Nowogródczyzny, wyzwoliło z pod okupacji niemieckiej ludność zamieszkałą na rozległym terenie Puszczy Kampinoskiej, oczyszczajac go z placówek granicznych i żandarmerii wchodząc w skład VIII Rejonu Armii Krajowej, którego komendantem był kpt „Szymon” Józef Krzyczkowski. Akcję oczyszczania Kampinosu z pod okupanta „Góra” zakończył w dniu 31 lipca 1944 r. nagłym atakiem kompanii piechoty i dwóch spieszonych szwadronów kawalerii na kompanię Wehrmachtu, którą rozbito całkowicie bez własnych strat. Po dwóch nieskutecznych atakach poprowadzonych przez kpt „Szymona” na Lotnisko Bielańskie, ranny dowódca VIII Rejonu przekazał dowództwo „Grupy Kampinos” A. Pilchowi, który w międzyczasie zmienił pseudonim „Góra” na „Dolina”
Wyzwolony przez por. Adolfa Pilcha z pod okupacji niemieckiej teren, tworzący wielką enklawę, obejmującą 24 miejscowości, nazwany został „Niepodległą Republiką Partyzancką”, (po wojnie „Niepodległą Rzeczypospolitą Kampinoską”) którą partyzanci utrzymali w swych rękach przez cały okres Powstania Warszawskiego, staczając tam dzień, w dzień walki z Niemcami. Wobec pojawienia się w tym rejonie, u wrót Warszawy świetnie uzbrojonego, zaprawionego w bojach, w pełni umundurowanego w mundury przedwojennego Wojska Polskiego dużego zgrupowania piechoty i kawalerii pod dowództwem por. Adolfa Pilcha, na ów wyzwolony teren ściągali konspiracyjni żołnierze z najodleglejszych okolic i z samej stolicy. Z wszystkich tych jednostek utworzona została „Grupa Kampinos AK”, której główny trzon stanowiło, aż do końca powstania, Zgrupowanie Stołpecko – Nalibockie por. „Góry” pod dowództwem kpt. „Szymona” Józefa Krzyczkowskiego, który bedąc rannym podczas drugiego ataku na lotnisko Bielańskie w dniu 2 sierpnia 1945 r. przekazał dowodzenie „Grupą Kampinos” por. „Dolinie”. Wszyscy historycy są zgodni, co do tego, że bez przybyłego zza Niemna zgrupowania „Doliny”, wyzwolenie i utrzymanie przez okres całego powstania tak rozległego i strategicznie ważnego terenu byłoby niemożliwe. Z dniem 24 sierpnia 1944 r po powrocie z Warszawy dowództwo nad „Grupą Kampinos” objął z rozkazu Komendy Głównej AK mjr „Okoń” Alfons Kotowski, który „wsławił się” przeprowadzeniem dwóch nieudanych ataków na Dworzec Gdański, podczas których zginęło około trzystu z pośród wysłanych do Warszawy przez „Dolinę” kresowych żołnierzy z piechoty. „Dolina” został nadal dowódcą stanowiącego trzon „Grupy Kampinos” pułku „Palmiry – Młociny” . Wszystkie Próby wojsk niemieckich odzyskania tego terenu nie osiągnęły powodzenia, a ataki Niemców i wojsk z nimi sprzymierzonych były zwycięsko odpierane.
Najsłynniejszą akcją w Puszczy Kampinoskiej był przeprowadzony przez „Dolinę” brawurowy, okrężny wypad na wieś Truskaw, na który, po uporczywych namowach, wyraził wreszcie zgodę mjr „Okoń”. Znajdowały się tam główne siły nieprzyjaciela: dwa bataliony piechoty i bateria artylerii, atakujące od pięciu dni pozycje partyzantów na linii Truskaw – Pociecha – Sieraków, obsadzone przez szwadron kawaleri i kompanię piechoty„Jerzyków” W nocy z 2 na 3 września 1944 r. „Dolina” na czele 84 ochotników uzbrojonych wyłącznie w broń maszynową, uderzył oskrzydlającym atakiem na Truskaw, rozbijając doszczętnie, siły nieprzyjaciela, niszcząc baterię artylerii, zdobywając działo, amunicję i broń maszynową oraz zabijając ponad 300 nieprzyjacielskich żołnierzy. Następnej nocy z 3 na 4 września 1944 r. żołnierze „Doliny”, pod dowództwem chor. „Nieczaja” – Zdzisława Nurkiewicza i ppor. „Dąbrowy” – Zygmunta Koca w podobny sposób rozgromili batalion piechoty kwaterujący w Marianowie. Brawurowym był też atak na tartak w Piaskach. W kilka dni później, z 7/8 września 1944 r. „Dolina” na czele 1 i 2 szwadronu 27 p. uł. szwadronu CKM i kompanii piechoty zdecydował się na ryzykowną akcję mającą na celu zniszczenie dużego tartaku w Piaskach nad Wisłą odległych od bazy o ponad 20 kilometrów. Jak ustalił wywiad dalekiego zasięgu Niemcy przygotowywali tam materiał budowlany pod budowę trzech drewnianych, niskowodnych mostów na Wiśle pod Wyszogrodem, które miały zostać wykorzystane na froncie wschodnim. W wyniku błyskawicznie przeprowadzonej akcji, zdobyto silnie ufortyfikowany tartak paląc go ze wszystkimi materiałami budowlanymi, likwidując jednocześnie całą niemiecką załogę. Niemcy musieli odstąpić od planów budowy mostów, co niewątpliwie odczuli Rosjanie walczący na froncie wschodnim.
Przez cały ten czas, aż do nieszczęsnej bitwy pod Jaktorowem, kresowi żołnierze dostarczając powstańczej stolicy broni, amunicji, żywności, a przede wszystkim zahartowanych w bojach żołnierzy, nieustannie atakując nieprzyjaciela, lub odpierając jego ataki odnosili same zwycięstwa. Ci Doliniacy, którzy przeżyli ataki na Dworzec Gdański i nie powrócili do Kampinosu do końca powstania, na barykadach Żoliborza, będą bronili „Poniatówki” czyli Gimnazjum im. ks. Józefa Poniatowskiego pod dowództwem por. „Dźwiga” – Witolda Pełczyńskiego i ppor. „Ostromira” – Edwarda Bonarowskiego. Gdy Powstanie Warszawskie konało, Niemcy skoncentrowali na obrzeżach puszczy potężne siły p.n. „Sternschnuppe” – „Spadająca Gwiazda”. Pozostanie w Kampinosie nie miało już sensu, to też „Grupa Kampinos” wyruszyła 27 września 1944 r. w kierunku Gór Świętokrzyskich. „Dolina” i inni doświadczeni oficerowie proponowali, by rozwiązać „Grupę Kampinos” i przedzierać się tam mniejszymi oddziałami, likwidując tabory i zamieniając ciężkie wozy na juczne konie. Jednak dowódca „Grupy Kampinos mjr „Okoń” z niezrozumiałym uporem odrzucił te sugestie. Na domiar złego, atakowaną bezustannie przez oddziały pancerne nieprzyjaciela kolumnę, wbrew opinii oficerów, zatrzymał pod Jaktorowem, nieopodal Żyrardowa, na całodzienny postój, na otwartej przestrzeni, przed torami kolejowymi, nie każąc nawet ich zaminować. W efekcie, na te tory wjechał pociąg pancerny otwierając ogień ciężkiej artylerii, wprowadzając czołgi, przy jednoczesnym użyciu samolotów, z których jeden został strącony zmasowanym ogniem piechoty. W wyniku całodziennej bitwy „Grupa Kampinos” przestała istnieć; na polu walki poległo według wstępnych wyliczeń 132 partyzantów, wśród nich mjr „Okoń”. „Dolina” w przeciwnatarciu zdołał się przebić się przez tory kolejowe, do lasów Puszczy Mariańskiej z grupą partyzantów, z których utworzył oddział składający się z kompanii piechoty i szwadronu kawalerii. Wyruszył z nim na południe Polski. Po przeprawieniu się przez Pilicę, „Dolina” pozostawił piechotę w tamtejszych lasach i z samą kawalerią zawrócił, dokonując głębokiego zagonu, pod Żyrardów. Zamierzał osiągnąć Kampinos, by zgarnąć tych żołnierzy, którzy tapowróciliPo Po drodze, atakował Niemców urządzając zasadzki na ruchliwych szosach, między innymi pod Pieńkowem i Wolą Pękoszewską, gdzie pozostawiono kłębowiska rozbitych i podpalonych samochodów. Okazało się jednak, że nie sposób było przerwać kordonu nieprzyjaciela na linii Błonie – Sochaczew, to też „Dolina” zawrócił, zwijając po drodze ze sobą kompanię piechoty i w dniu 24 października 1944 r. dołączył do 25 Pułku Piechoty AK Ziemi Piotrkowsko Opoczyńskiej dowodzonego przez mjr „Leśnika” Romana Majewskiego, tworząc w nim III batalion zwany „Kampinos”, do którego wcześniej dołączyli w trzech grupkach ułani z 3 szwadronu. Z tą partyzancką jednostką „Dolina” ze swymi żołnierzami przez 18 dni brał udział w codziennych walkach, przebijając się z kolejnych obław: pod Białym Ługiem, Bokowem, Hutą, Wincentowem – Kazanowem. W tej ostatniej walce 25 pułk piechoty doznał poważnych strat i został rozformowany. III batalion „Doliny”, który wdał się w bezpośrednią walkę z nieprzyjacielem nie miał żadnych strat, ani w zabitych, ani w rannych. W okresie od 12 listopada 1944 r. Dolina, na czele szwadronu walczył z Niemcami samotnire, przemierzając Ziemię Piotrkowsko – Opoczyńską wzdłuż i wszerz, maszerując śladami oddziału majora Hubala – Henryka Dobrzańskiego. Z chwilą, gdy ruszył front z nad Wisły, „Dolina” rozwiązuje oddział. W ostatnim dniu walki, 17 stycznia 1945 r., w jego oddziale zostało nas siedemnastu
Dalekowzroczny „Dolina” wykorzystujac doświadczenia nabyte na Kresach, przed wyjazdem do swej jednostki macierzystej w Anglii, skierował do służby powstającej milicji grupę Doliniaków, którzy już w pierwszych tygodniach po wkroczeniu na te tereny Czerwonej Armii uzyskali wiadomość o Rozwiązując oddział dalekowzroczny „Dolina” wykorzystał doświadczenia wypróbowane na Kresach polecając grupie partyzantów podjęcie służby w powstającej Milicji Obywatelskiej w Opocznie. Gdy mających nastąpić aresztowaniach żołnierzy AK. Uprzedzili ich i razem z nimi powrócili do lasu, pozostawiając w milicji kilku ułanów, dla utrzymywania łączności. Jeszcze wojna trwała, gdy „Doliniacy”, z końcem marca 1945 r. w porozumieniu z dowódcą 27 p.uł. rtm Zdzisławem Nurkiewiczem, który jednak musiał opuścić ten teren, utworzyli konny szwadron, na którego dowódcę wybrano ułana z 3 szwadronu, pchor. Kłos- Józefa Mioduszewskiego, który tym razem przybrał sobie pseudonimy „Szum” i „Zawieja”. W miarę przybierającej na sile fali prześladowań żołnierzy AK powstawało coraz więcej grup zbrojnych przeciwstawiających się prześladowaniom NKWD i władz bezpieczeństwa. Dowództwo nad nimi przejął legendarny dowódca partyzancki Stanisław Burza – Karliński, ostatnio mianowany do stopnia generała brygady, który zorganizował 25 pułk piechoty Ruchu Samoobrony Armii Krajowej i Narodu. Szwadron Doliniaków został wcielony do tego pułku jako 6 kompania (szwadron).
W okresie od dnia 3 czerwca 1943 roku, czyli od chwili sformowania zbrojnego oddziału do dnia 17 stycznia 1945 roku, w którym to dniu Adolf Pilch „Góra – Dolina” rozformował oddział, a więc W ciągu 588 dni walk, żołnierze Zgrupowania Stołpecko – Nalibockiego, jak żadnej innej jednostki partyzanckiej na terenie okupowanej Polski, stoczyli z dwoma ówczesnymi wrogami 235 walk, w tym 232 zwycięskich, (nie licząc walk stoczonych w Puszczy Nalibockiej w czasie operacji „Herman” oraz walk obronnych na Żoliborzu) na ponad 700 – kilometrowym szlaku bitewnym, na którym pozostawili trwały ślad – 720 grobów swych towarzyszy broni. Bezpośrednio po zakończeniu działań wojennych Adolf Pilch, przez Czechosłowację i Austrię przedostał się do Wielkiej Brytanii, meldując się w macierzystej jednostce W cywilu został Na Na
Na emigracji, w Wielkiej Brytanii, A. Pilch zostaje działaczem związków zawodowych, udzielając się społecznie był wieloletnim prezesem Koła Byłych Żołnierzy Armii Krajowej w Londynie i Koła Cichociemnych. Ożenił się z wybitną działaczką wywiadu, placówki wywiadowczej „Stragan” w Wiedniu Ewą, z domu Mrozek, z którą miał trójkę dzieci: Hannę, Ewę, Adama. Jest autorem książki pt: „Partyzanci Trzech Puszcz”, wyróżnionej nagrodą Łojka, współautorem pracy zbiorowej„Drogi Cichociemnych”, oraz- z niżej podpisanym, wywiadu – rzeki, pt: „Zgrupowanie Stołpecko – Nalibockie – oszszerstwa i fakty”. Za swe czyny zbrojne został odznaczony Orderem Wojennym Virtuti Militari i czterokrotnie Krzyżem Walecznych.
Adolf Pilch, chociaż do Puszczy Nalibockiej przybył zupełnie innego terenu, nie znając kresowych ludzi, ani ich zwyczajów, wyznając inną, bo ewangelicką wiarę, bardzo szybko zdobył ich zaufanie, którego nigdy nie zawiódł. Dla swych żołnierzy był przykładem patriotyzmu, bez patosu, wykazując męstwo i opanowanie. W sytuacjach zdawałoby się bez wyjścia znajdował jedynie trafne rozwiązanie. Zawsze w pierwszej linii, nie kłaniał się kulom, ale też nie pochwalał zbędnej brawury. Jego rozkazy były wykonywane precyzyjnie i błyskawicznie, każdy starał się odgadnąć jego myśli. Był dla nas jednocześnie ojcem i bratem, najlepszym przyjacielem. Był jednym z nas. W czasie postoju, czy na kwaterach odpoczywał tak, jak wszyscy, na słomie rozrzuconej po podłodze, w mundurze, przy broni, by w każdej chwili móc wypaść z izby wprost do boju czy, zależnie od okoliczności, dopaść do nie rozkulbaczonych koni, dopiąć poluzowane popręgi, wskoczyć na koń i sprawdzając, czy wszyscy są na miejscu cwałować tam gdzie najlepsza pozycja do przyjęcia walki. Był dla nas jednocześnie ojcem i bratem, najlepszym przyjacielem. Był jednym z nas. Skoczyć na jego rozkaz w ogień, bez namysłu, nie było czczym frazesem. Bo też obdarzano go pełnym zaufaniem, wierząc, że wybrnie z każdej opresji, co zresztą nie było czczym frazesem. Był jednym z nielicznych, jeśli nie jedynym dowódcą partyzanckim, który wśród ponad dwustu walk stoczonych z dwoma ówczesnymi wrogami nie doznał ani jednej porażki. Dlatego właśnie nazywano go „Partyzantem Niepokonanym”.. Również przełożeni A. Pilcha wyrażali się o nim pochlebnie. Jego bezpośredni przełożony płk. (wówczas kapitan) „Szymon” – Józef Krzyczkowski, który przekazał mu dowództwo „Grupy Kampinos” tak ocenia por. „Górę”, który pod Warszawę przybył ze swym wojskiem z dalekich Kresów w przededniu Powstania:
„Trzeba z naciskiem stwierdzić, że. por. „Góra” okazał się człowiekiem o rzadkich w Polsce właściwościach. Umiał przewodzić innym, a równocześnie podporządkować się swoim władzom. Był na wskroś lojalnym „Trzeba z naciskiem stwierdzić, że. por. „Góra” okazał się człowiekiem o rzadkich w Polsce właściwościach. Umiał przewodzić innym, a równocześnie podporządkować się swoim władzom. Był nawskroś lojalnym pracownikiem, któremu chodzi o sprawę, a nie o racje osobiste. Nie walczył o zaszczyty, walczył o Sprawę. Posiadał, w pełnym znaczeniu tego słowa, autorytet moralny. Swoją władzę nad ludźmi opierał nie na dzierżymorstwie, a na przewodzeniu. Kto go widział w czasie bitwy, jak również w pracy organizacyjnej, ten nie miał wątpliwości, że nie jest to człowiek, który oszczędza swoje życie, czy swoje siły. Por. „Góra” miał zwyczaj osobiście być wszędzie tam, gdzie było ciężko. Dał się lubić przez podwładnych, przez kolegów, przez przełożonych. Nie należy też pomijać milczeniem faktu, że w grupie por. „Góry” panowały prawdziwie demokratyczne zwyczaje. Przełożeni mieli zwyczaj tytułować podwładnych – choćby szeregowców – „kolego”. Owe zasady obyczajowe nie przeszkadzały istnieć karności. Z krótkiego okresu wspólpracy z por. „Górą” dowódca Rejonu wyniósł przekonanie, że może na jego barki zrzucić obowiązki bez obawy, iż przez tyle lat wkładany wysiłek nie będzie zmarnowany, że wszystko, co będzie trzeba, będzie podjęte i dokonane…”
Wszyscy Doliniacy, którzy przeżyli wojnę świadomi są tego, że tylko dzięki niemu i przy Boskiej pomocy uniknęli syberyjskich łagrów
Marian Podgóreczny „Żbik”
[1] Kazimierz Krajewski, „Dopalanie Kresów Nowogródzki Okręg w dokumentach”, IPN Oficyna Wydawnicza RYTM str. 254-245
3 komentarzy
Andrzej
1 marca 2013 o 13:54Podczas mojego ostatniego pobytu w sanatorium Włókniarz w Busku, w październiku 2012, poznałem jednego z „Doliniarzy”, bardzo sympatycznego Pana Grzegorza, 86 letniego kombatanta, osobę represjonowaną po wojnie za swoją działalność. Spędzilśmy bardzo miły wieczór na wspomnieniach, opowieściach Pana Grzegorza. Szkoda, że nie poprosiłem Go o adres lub telefon, bo chętnie bym się z Nim spotkał. Myślę, że nasze spotkanie było by dla niego miłą niespodzianką. Może ktoś pomoże mi go odnaleźć? Wiem, że mieszka gdzieś w piotrkowskim. Czekam na wiadomość:
Barbara
1 lutego 2015 o 21:33Na poczatku życiorysu Adolfa Pilcha jest podana mylnie data śmierci Adolf Pilch zmarł 26 Stycznia 2000 r.
Autor artykułu st. ułan/ por. Marian Podgóreczny 2 lutego kończy 88 lat życia, z całego serca życzymy dobrego zdrowia znakomitej kondycji i jak zawsze znakomitego poczucia humoru, wiele radości ze spotkań z kolegami i rodzinami koleżanek i kolegów z ziemi iwienieckiej i „TRZECH PUSZCZ”.
Został mianowany przez Ministra Obrony Narodowej na wniosek złożony przez Kapitułę Orderu Virtuti Militari na stopień kapitana = w kawalerii rotmistrz. Panie Marianie Serdeczne Gratulacje z okazji awansu oficerskiego…st. uł. Marian Podgóreczny dziś mieszkaniec Sopotu walczył w oddziale partyzanckim Zgrupowania Stołpecko Nalibockiego Armii Krajowej na Nowogródczyźnie i Grupie Kampinos podczas Powstania Warszawskiego.
MaciekP
3 sierpnia 2015 o 17:05Nie ma „wiary augsbursko-protestanckiej” jest wyznanie ewangelicko-augsburskie w ramach wiary chrześcijańskiej.