Kazimierz Łokić
W kołchozie nigdy nie było prawdziwego gospodarza. Wszyscy kierownicy przychodzili tylko na jakiś czas. Nie interesowało ich, co pozostanie po nich. Powszechna kolektywizacja rozpoczęła się w Odelsku (Grodzieńszczyzna) w latach 50. Miejscowi mieszkańcy o kołchozach słyszeli dużo. Sowieckie radio i prasa często donosiły o dobrobycie we wsiach, w których powstały kołchozy. Ale całkiem inaczej opisywali ją naoczni świadkowie, którzy często przybywali ze wschodu.
Dobrze pamiętam ich żebraczy wygląd. Wchodząc do domu klękali i zaczynali modlić się po rosyjsku. Zapraszaliśmy ich do wspólnego posiłku, opowiadali nam o swoim ciężkim losie. Pochodzili ze wschodnich rejonów Białorusi i Ukrainy, gdzie kołchozy powstały jeszcze przed wojną. Zarobki były tak marne, że nie można było za nie utrzymać rodziny. Za pracę często dostawali zboże, siano lub słomę. Bardzo ciężko im się żyło w czasach powojennych.
Brakowało rąk do pracy oraz techniki. Brakowało specjalistów, którzy mogliby dobrze kierować gospodarką. Najbardziej zdolni gospodarze zostali wywiezieni do Kazachstanu lub na Syberię. Państwo zabierało kołchoźnikom coraz to więcej. Tego, co zostawało, brakowało nawet na jedzenie. Kołchoźnicy, nie mając innego wyjścia, często byli zmuszeni do kradzieży. Groziło za to od 4 do 8 lat pozbawienia wolności. Jako kradzież traktowano nawet zbieranie kłosów, które pozostały po żniwach. Ten los stał się również udziałem mieszkańców Odelska.
Marsz do kołchozu!
Był początek 1950 roku. Ludzie byli bardzo negatywnie nastawieni do nowego życia. Tylko najbardziej ubodzy zapisywali się do kołchozów – nie mieli nic do stracenia. Wśród nich był Józef Bylec, który później aktywnie pomagał władzom w konfiskowaniu mienia tych, którzy nie mogli w odpowiednim czasie zapłacić podatku. Aby kołchozy stawały się mocniejsze próbowano zaciągać do nich bardziej zamożnych gospodarzy, żeby móc wykorzystywać ich konie i inwentarz. Wzrastało niezadowolenie i na porządku dziennym stały się podpalenia budynków pierwszych kołchoźników. Spłonęły wtedy domy Józefa Kiszkiela, Witalija Łankiewicza i Anatola Miłachowicza, jak również parę budynków kołchozowych.
Na początku do kołchozu należało dziesięciu gospodarzy. Pierwszym przewodniczącym był Antoni Budzowski. Kołchoz otrzymał nazwę “Sowiecki Pogranicznik”. Pozostali mieszkańcy pracowali na swoich gospodarkach, ale lepsze ziemie zabrano do kołchozu.
Gospodarze płacili bardzo wysokie podatki. Za niezapłacenie groziło im od roku do trzech lat więzienia. Karę ponieśli: Aleksander Awdziej, Michał Alizarowicz, Józef Pałkewicz, Konstanty Supron i inni. Aleksander Awdziej po ogłoszeniu wyroku – 3 lata pozbawienia wolności – został na dobę zwolniony do domu. Postanowił uciec do Polski, jednak po roku został sprowadzony z powrotem. Dopiero śmierć Stalina dała mu możliwość pozostania na wolności. Konstanty Supron zmarł w więzieniu. Skonfiskowano mu nowy, niedokończony jeszcze dom, który przewieziono do Wielkiej Żarnówki i wykorzystano do budowy szkoły.
Nie chcesz do kołchozu? Deportacja!
Sowieci stosowali jeszcze jeden chwyt aby zmusić chłopów do wstępowania do kołchozu. Pewnej nocy przy domach Józefa Zwierzewicza, Albina Budrewicza i Jana Miłachowicza zatrzymały się ciężarówki. Dom i podwórko otoczyli milicjanci. Na przygotowanie się do drogi dali zaledwie kilka godzin, chcieli zdążyć przed świtem, żeby nikt z sąsiadów nie widział całej akcji. Nazajutrz do szkoły nie przyszli Julia i Krzyś Zwierzewiczowie, Franek i Marian Budrewiczowie. Wtedy dowiedzieliśmy się o ich deportacji. Pamiętam jak oburzona była nasza nauczycielka Lubow Greczka, żona oficera straży granicznej. Mówiła, że bardzo jej szkoda dzieci, szczególnie Mariana. Wiedziała więcej od innych, ponieważ była przychylna władzom.
Stworzono specjalną komisję, która zajmowała się “rozkułaczaniem”. Kierował nią przewodniczący rady wiejskiej Smirnow. W jej skład wschodzili przedstawiciele inteligencji miasteczkowej i najuboższych wieśniaków. Rodzinę Józefa Zwierzewicza wywieziono z trójkę niepełnoletnich dzieci. Starszy syn był kaleką. Julia i Krzyś uczyli się ze mną w jednej klasie. Dzięki swojej pracowitości zawsze żyli w dostatku. Mieli zadbane gospodarstwo, młyn wiatrowy. Widocznie wpłynęło to na decyzję o ich przesiedleniu. Dom Zwierzewiczów przewieziono do Grodna i postawiono na skraju miasta, stąd nazwa ulicy – Odelska. Po jakimś czasie zmieniono nazwę na Sokołowskiego. Młyn i inne zabudowania gospodarcze zburzono.
Pracowita rodzina Albina Budrewicza też żyła w dostatku. Mieli nieduży kawałek ziemi, ale byli dobrymi cieślami, mieli też młyn wiatrowy – nowoczesny jak na tamte lata. Przez pewien czas był wykorzystywany do prac kołchozowych. Jednak bez prawdziwego gospodarza w krótkim czasie uległ zniszczeniu. Szkoda, że tak się stało, dziś byłby to prawdziwy zabytek architektury. W domu Budrewicza mieściła się na początku rada wiejska, a później urząd pocztowy. Aktualnie jest to dom mieszkalny. Rodzina Jana Miłachowicza mieszkała w chutorze, też mieli w gospodarstwie młyn. Podobnie jak pozostałym skonfiskowano im majątek i zniszczono.
Około dziesięciu lat przebywały te rodziny w dalekim Kazachstanie. Mieszkali tam w barakach, pracowali w ciężkich warunkach klimatycznych na plantacjach bawełny. Była to praca rujnująca zdrowie. Ratunkiem dla nich stało się pozwolenie na wyjazd do Polski, który rodziny polskie dostały w 1957 roku.
Deportacja do Kazachstanu wpłynęła na wielu pozostałych na miejscu mieszkańców Odelska. Strach zmusił część z nich do zapisania się do kołchozu. Pozostali mieli coraz gorzej, pozostały im najgorsze kawałki ziemi. Ciemiężono ich ponadto wysokimi podatkami, za niezapłacenie których konfiskowano majątek. Najczęściej odbywało się to w nocy.
Pewnego razu po powrocie ze szkoły spotkałem na progu zapłakaną matkę. Okazało się, że byli u nas inspektorzy podatkowi na czele z inspektorem rejonowym Jefimowem. Zabrali nam wtedy dwa prosiaki i cielę, wypisując pokwitowanie na sumę 210 rubli, a cały podatek wynosił kilka tysięcy rubli. Powiedzieli również, że jeżeli nie zapłacimy pozostałej kwoty, zabiorą nam jeszcze konia. Ostatniej krowy wtedy nie zabierali, ponieważ chłopi mieli w ciągu roku dostarczyć wyznaczoną ilość mleka, masła i mięsa.
Zabrać ludziom wszystko
Nie zważając na wszystkie te niedogodności część rolników nadal nie chciała wstępować do kołchozów. Wtedy władze zaczęły zabierać inwentarz gospodarczy i konie. Ale i te środki w niewielkim stopniu wpłynęły na decyzje chłopów. Wielu gospodarzy prowadziło własne, bardzo skromne już gospodarki. Próbowano ich stłamsić jeszcze bardziej. Czasami nawet zabierano im całe zboże prosto z pola.
Pewnego razu pojechaliśmy z siostrą Anną zbierać grykę. W pewnym momencie przyjechała ciężarówka i jacyś nieznajomi ludzie zaczęli przeładowywać snopy z naszego wozu na samochód. Nie zważali na nasze prośby, nie wzruszyło ich, że mamy chorą matkę i nie mamy ojca. Usłyszeliśmy od nich tylko przekleństwa rosyjskie. Czasami ludzie rzucali się pod traktory, żeby uratować swoje niewykopane ziemniaki. Pamiętam jak zabierali ziemniaki u Alfonsa Piełucia, nie zważając na to, że miał małe dzieci. Podczas takich “najazdów” ludzie starali się być jak najdalej od swych gospodarek, pozostawiając w domu tylko starsze osoby i dzieci.
Dochodziło do tragicznych wypadków. Pewnego razu inspektorzy przyjechali do Antoniego Kuklika. W domu była tylko matka-staruszka, która zaczęła bronić majątku. Jeden z funkcjonariuszy popchnął ją tak mocno, że zmarła na miejscu. Za to zabójstwo nikogo nie ukarano. Kierowały tymi akcjami rejonowy wydział finansowy i inspekcja podatkowa z towarzyszami Piekarskim, Własowem i Jefimowem na czele. Pomagali im miejscowi inspektorzy: Baszłaminow, Miruk, Polikarpow, jak również przewodniczący rady wiejskiej Smirnow, a później Czylik i dzielnicowy Gazdziewicz. Odebrano gospodarzom prawie całą ziemię, chociaż w kołchozie spore kawałki były niezagospodarowane.
Po śmierci Stalina przyszły pewne zmiany, zaczęli wracać z łagrów więźniowie. Byli to przeważnie młodzi ludzie w wieku 25-30 lat. W 1956 roku ponad połowa mieszkańców należała do kołchozu. A we wsi Klinczany dotychczas mieszkają ludzie, którzy nigdy nie należeli do kołchozu. Przetrwali ciężkie czasy, a do kołchozu nie wstąpili. W Odelsku wzrosła wtedy liczba mieszkańców. Szkoła pracowała na dwie zmiany, niektóre klasy były podwójne.
Nie wszyscy mieli pracę w kołchozie. Młodzież coraz częściej wyjeżdżała na zarobki do Karelii i na Zachodnią Syberię. Niektórzy założyli tam rodziny i zamieszkali na stałe. Tam też dochodziło do tragicznych wypadków. Zginęli tam niektórzy chłopcy z Odelska: Józef Rudkowski, Kazimierz Piątkowski, Zenon Kondrusiewicz, Antoni Bylec, Stanisław Kondrusiewicz i Stanisław Dziergawko. Los porozrzucał mieszkańców Odelska po całym świecie. Najwięcej osób wyjechało w latach 1956-57. Prawie 1/3 w poszukiwaniu lepszego życia wyjechała do Polski.
Kradnij to przeżyjesz!
Warunki życia i mentalność chłopów zmieniły się w ciągu 50 lat. Niegdyś dobrobyt mieszkańca wsi zależał od jego pracowitości i wielkości gospodarstwa. Zmiany, które zaszły od tego czasu w ludzkiej świadomości widać doskonale na przykładzie Odelska. Spowodowało je właśnie pojawienie się kołchozów, kiedy rozpoczęło się budowanie “świetlanej przyszłości”. Dotychczas ludzie nie wiedzieli, czym jest prawnie usankcjonowana kradzież. Wcześniej na wsi było zaledwie kilka osób, które próbowały żyć kosztem innych, wszyscy o tym dobrze wiedzieli i ludzie ci nie cieszyli się szacunkiem mieszkańców. Nagle w wyniku kolektywizacji wszyscy, nie z własnej woli, stali się złodziejami. Zmusiło ich do tego życie, minimalna zapłata za pracę. Rolnicy w dzień pracowali, a nocą znosili do domu wszystko, co w dzień schowali. Nie uważano tego za przestępstwo, ponieważ nie czyniono tego na dużą skalę, zajmowali się tym prości kołchoźnicy.
Ten, kto zajmował wyższe stanowisko, miał więcej okazji i możliwości do kradzieży. W czasie reżimu stalinowskiego za drobną kradzież skazywano na 4-8 lat pozbawienia wolności, a już przy Chruszczowie karę tę sprowadzono do minimum. Najczęściej były to kary administracyjne. Czasami jednak nawet za kradzież wiązanki słomy można było znaleźć się za kratami. Na przykład Augustyna Januszkiewicza skazano na rok pozbawienia wolności. Z tych czasów pozostały przysłowia: “Nie skradniesz – nie przeżyjesz”, “Żeby żyć w szczęściu, trzeba ukraść”, “Kradnij, ale miarę znaj”, “Nie złapany – nie złodziej” i wiele innnych tego typu.
Wielu mieszkańców Odelska wyjechało wtedy do miasta. Niektórzy z nich mieli problemy z zameldowaniem. Żeby dostać pracę w mieście, trzeba było mieć paszport, którego chłopom wtedy nie wydawano. Niektórzy jednak jakimś sposobem dostawali paszporty. Podczas wakacji pracowałem na budowie w Brzostowicy Wielkiej. Mieszkaliśmy w baraku. W niedzielę przywozili nas do domu, a w poniedziałek odwozili z powrotem do pracy. Wszystkie prace wykonywaliśmy ręcznie, nie było żadnej mechanizacji. Zapłacili nam trochę za pierwsze 2 miesiące, a za sierpień dostaliśmy tylko na chleb i wodę. Powiedzieli, że jeżeli nie zgadzamy się z “zapłatą”, to możemy wnieść skargę do sądu. Napisaliśmy do prokuratora rejonowego. Po raz pierwszy się dowiedziałem, że zostały naruszone moje prawa.
W naszej brygadzie pracowało kilku chłopców w wieku 14-15 lat. Powiedzieli nam więc, że jako małoletni nie powinniśmy byli pracować przez cały dzień. Dlatego dostawaliśmy tylko połowę wypłaty, chociaż w rzeczywistości pracowaliśmy przez cały dzień na równi z dorosłymi. Nie doprowadziliśmy sprawy do sądu, ponieważ na dojazdy stracilibyśmy więcej pieniędzy, niż nam mogli zwrócić. Wszyscy mówili, że nie warto się sądzić z tymi biurokratami, poza tym rozpoczynał się rok szkolny. Podczas kolejnych wakacji pozostałem w swoim kołchozie. Wtedy już wszyscy mieszkańcy należeli do kołchozu.
Pracowałem czasami w brygadzie traktorzystów jako ładowacz, czasami odwoziłem produkcję rolną do miasta. Pewnego razu byłem świadkiem, jak w punkcie zbiorczym pracownik starał się wszelkimi sposobami zmniejszyć ocenę jakości ziemniaków i napisać, że mniej ważą. Kierownikiem tego punktu był niejaki S. Winkiel. Podobne sytuacje zdarzały się również w masarni przy przyjmowaniu bydła. Coś takiego można nazwać tylko kradzieżą.
Zarobić nie wolno, oszczędzisz – zabiorą
Dla mieszkańców Odelska jedynym ratunkiem od tego “raju” był wyjazd do Polski. Często osiedlali się w byłych Prusach Wschodnich i zajmowali się rolnictwem. Niektórzy jechali do miast, a ci, co pozostali, starali się dostosować do panujących warunków. Młodzież pragnęła wyjechać na studia, żeby później zostać w mieście. Wracali tylko ci, którzy ukończyli studia rolnicze. Mieszkańców w miasteczku było już znacznie mniej, pracy starczało dla każdego. Łatwiej się żyło bardziej przedsiębiorczym, jednak władze starały się nie dopuścić do rozwoju własnych gospodarek. Bały się, że człowiek stanie się zamożny i przestanie podlegać władzom. Zabroniono pracować w kilku miejscach naraz, jak również prowadzić własną działalność gospodarczą, np. krawiectwo czy warsztat szewski. Wszyscy mieli pracować w państwowych zakładach lub w wielobranżowym zakładzie usługowym. W przeciwnym wypadku mieli być pociągnięci do odpowiedzialności karnej lub administracyjnej.
Na przykład Leon Skromblewicz był prześladowany przez władze za to, że w czasie wolnym od pracy kopał studnie za opłatą. Interesowały się nim nawet organa NKWD. Musiał zapłacić karę w wysokości kilku pensji miesięcznych. Sędzia rejonowy Galenczyk powiedział mu, że lepiej będzie, jeżeli zapłaci karę, ponieważ nikt nie będzie rozpatrywał jego skargi. Tak żyli ludzie aż do momentu, gdy się rozpadło Imperium Sowieckie, ale władze zdążyły okraść mieszkańców jeszcze w okresie “pierestrojki”. Najbardziej ucierpieli kołchoźnicy, którzy swoje pieniądze trzymali w kasach oszczędnościowych. Ktoś marzył, że wybuduje nowy dom, ktoś inny chciał kupić dzieciom lub wnukom samochód, niektórzy zbierali na “czarny dzień”. Pieniądze czekały na lepsze czasy, ale doczekały się tylko galopującej inflacji. Mieczysław Alizarowicz, który sprzedał państwu rocznego byczka, mógł kupić za te pieniądze tylko… kurę. Takich przypadków było bardzo dużo.
Chłopi po takiej niesprawiedliwości całkiem stracili zapał do pracy. Było to jedną z przyczyn obniżenia poziomu produkcji. Pojawiły się nierentowne kołchozy i sowchozy, utrzymywane z dotacji państwowych. Teraz coraz częściej się mówi o gospodarstwach farmerskich. Ale prawdziwych gospodarzy, którzy chcieliby pracować na własnej ziemi, już prawie nie ma Trzeba ich wychowywać od nowa. A najważniejsze jest to, że ludzie nie mają pewności, czy nie zabiorą im ziemi ponownie.
W kołchozie nigdy nie było prawdziwego gospodarza. Wszyscy kierownicy przychodzili tylko na jakiś czas. Nie interesowało ich, co pozostanie po nich. Obok miasteczka płynęła nieduża rzeczka. Wzdłuż jej brzegów były wspaniałe łąki, na których rolnicy zbierali najlepsze siano. Wszystko to zostało zniszczone przez człowieka. Wykopano wielki rów i łąka wyschła. Wzdłuż tego rowu rosną dziś tylko chwasty. Bociany i inne ptaki nie mają pożywienia, a winnego, jak zwykle, nie ma. Podobnie jak nie ma gospodarza na tej ziemi.
Kazimierz Łokić
12 komentarzy
jotka
7 lutego 2014 o 13:41Przeczytałem i przypomniałem swoje dziecięce lata. Nic dodać, nic ująć.
Repatriant z Ziemi Lidzkiej
Tomasz Nowak
5 lipca 2018 o 00:18Repatriant ? Chyba wysiedlony…
Sławek
12 lutego 2014 o 15:10Dziadkowie moi pochodzili spod Odelska, ze Skroblaki nazwisko Olizarowicz. Dom ich stał na samym rogu wsi, przy głównej drodze do Odelska, jeszcze do dziś widać zarys ogrodu i kamienne fundamenty po domu. Matka opowiadała mi, że tak właśnie było. Na szczęście w 1957 roku udało im się wyjechać do Polski z tego sowieckiego raju.
małgorzata wysokińska
2 lipca 2014 o 18:50Witam p.Kazimierzu!
Pisałam do Pana, ale boję się iż listy nie docierały.Cieszę się że ponownie mogłam przeczytać artykuł o tak bliskich mi sprawach .Dziadzio mój dużo mi opowiadał o życiu w Odelsku(jest Pana cheśniakiem DZIADZIA – Antoni Łokić syn Bronisława łOKIĆ ).
PANIE KAZIMIERZU BARDZO PROSZE O KONTAKT,ODNALAZŁAM WNUCZKĘ IGNACEGO łOKIĆ MIESZKA W TORUNIU.CZEKAM NA INFORMACJĘ, TYLE CHCĘ SIĘ DOWIEDZIĆ O RODZINIE,I CO ZROBIĆ Z ZIEMIĄ JAKĄ, DZIADZIO PRZEPISŁ NA MOJĄ MAMĘ W ODELSKU?
CZEKAM Z NIECIERLIWOŚCIA NA ODPOWIEDZ .
MAŁGORZATA WYSOKIŃSKA
raczek
24 lutego 2015 o 22:02Witam,
Też mam w przodkach nazwisko Łokić z Odelska. Proszę o kontakt.
małgorzata wysokińska
22 stycznia 2017 o 21:58Witam,autora raczek,proszę o kontak w sparwie krewnych Łokić z Odelska mój adres
ma*********@gm***.com
małgorzata wysokińska
22 stycznia 2017 o 22:00jeszcze raz prosz eraczek o kontakt pozdrwiam
batiar
29 sierpnia 2015 o 22:52Nema korowy ni swyni.
Stalin wysyt’ na stini
I pokazuje rukoju
Idit’ w Polshu za mukoju
Barbara
17 listopada 2016 o 14:23Myślę,że ten ludożerca czerwony -Stalin ze swoją bandą powinien smażyć się w piekle.
Konrad
28 października 2017 o 12:53Mój dziadek pochodził z Odelska Stefan Łokić. Walczył w AK. Na mocy ustawy o muzeach i w porozumieniu z Ministrem Glińskim utworzyłem „Muzeum żołnierzy AK z Odelska” Bardzo proszę o kontakt osoby mające inforacje na ten temat.
Calm7
20 stycznia 2021 o 20:00Czytam to i jak bym widział Polskę 2020- 2021r.
Calm7
20 stycznia 2021 o 20:03Czytam i widzę Polskę 2020-2021 pod rządami PiS.