Opublikowane po raz pierwszy w 1957 w Londynie „Zapiski oficera Armii Czerwonej” szybko zdobyły sobie uznanie krytyki i zostały ogłoszone najlepszym utworem w dorobku autora po „Kochanku Wielkiej Niedźwiedzicy”.
Chociaż pełna humoru, książka jest na wskroś pesymistyczna. To hołd złożony polskiej ludności na Wileńszczyźnie w czasach II wojny światowej i jednocześnie bezlitosna rozprawa z umysłem człowieka sowieckiego.
Innymi słowy mamy do czynienia z książką, dzięki której możemy raz jeszcze przypatrzeć się zagładzie Kresów i zobaczyć bolszewicką swołocz w akcji. Temat doskonale znany, ale zrealizowany po mistrzowsku.
Przede wszystkim, jeśli chodzi o względy formalne, autor znacząco uwiarygadnia swą krytykę systemu radzieckiego (reprezentowanego przez lejtnanta Miszkę Zubowa) – dzięki zastosowaniu narracji pierwszoosobowej. Oto czytelnik ma wrażenie, że czerwony oficer sam kompromituje się na naszych oczach, nie zaś pada ofiarą czyjegoś pomówienia.
Podobno Piasecki, który przez okres wojny przebywał w Wilnie, zagęścił swe refleksje na temat bolszewików i ulepił z nich jedną postać. Znając zachowanie i mentalność Sowietów z innych książek, jesteśmy w stanie mu uwierzyć.
Bohater powieści czyli kto?
Tchórzliwy, sprzedajny, zabobonny, okrutny wobec podwładnych i usłużny wobec przełożonych, głupi, ideologicznie zaczadzony… Wszystkie te epitety w stosunku do Zubowa/człowieka sowieckiego cisną się na usta w jednej chwili. Nade wszystko chyba jednak ten pierwszy. Przychodzi na myśl uwaga Bułhakowa poczyniona w „Mistrzu i Małgorzacie” – największym grzechem jest tchórzostwo.
Jest w tej powieści miejsce również na nadzieję. Oto 22 czerwca 1941 r. Miszka Zubow, porzucony przez swych radzieckich kolegów, znajduje się nagle po niemieckiej stronie frontu. Nie mając cywilnego ubrania, postanawia uciec do lasu. Po kilku dniach trafia do majątku Burki, gdzie miejscowa zbiedniała dziedziczka Józefa postanawia się nim zaopiekować. Daje mu jedzenie, schronienie, uczy języka polskiego i polskich modlitw, zaczyna traktować go, jak syna. Wydaje się, że lejtnant Armii Czerwonej wszedł na drogę człowieczeństwa, z której zejść już nie podobna…
Kiedy jednak Sowieci wracają na Wileńszczyznę latem 1944 roku, Miszka należy już do komunistycznej partyzantki, która – to też zgodne z prawdą historyczną – zajmuje się głównie rabunkiem, nie zaś walką z Niemcami. Po przetoczeniu się frontu nasz bohater szybko awansuje w strukturach nowej władzy, aż w pewnym momencie zostaje naczelnikiem policji w jednym z okolicznych powiatów. Traf chce, że w jego rewirze znalazł się majątek Burki. Bez najmniejszych skrupułów Miszka nakazuje aresztować panią Józefę, przy czym sporządzą rejestr jej kontrrewolucyjnych „zbrodni”, o których dowiedział się w czasach, gdy u niej mieszkał…
Pesymizm Piaseckiego…
A więc byłyby „Zapiski” opowieścią o wzgardzonym człowieczeństwie. Człowieczeństwie, które nie przychodzi nigdy nie samo, lecz jest transmitowane przez kulturę. Ale jak widać – nie do każdego.
Czy istnieją ludzie, dla których nie ma już nadziei? Chrześcijaństwo stawia tę sprawę z niezwykłą ostrością, mówiąc: nie, nikt nie ma zamkniętej drogi do zbawienia. Największy zbrodniarz może na łożu śmierci zapłakać nad swymi występkami, a my śmiertelni mamy obowiązek wierzyć, że Boga oglądać będzie.
Piasecki nam tę wiarę brutalnie odbiera. Nie miejmy do niego żalu – w końcu widział na własne oczy koniec świata. Znanego mu świata, a więc jedynego dostępnego. Musiała to być apokalipsa, która może wywrócić wszystko – chrześcijańską wiarę również – do góry nogami.
… i śmiech przez łzy
Quibus dictis, tzn. omówiwszy głęboki pesymizm poznawczy Piaseckiego, możemy przejść do tego, za co wszyscy tę powieść kochają, tzn. do galopującej kpiny z „kultury” radzieckiej.
Jestem sobie w stanie wyobrazić, że kolejne pokolenia „zoologicznych antykomunistów” – by posłużyć się słowami klasyka – tarzają się po podłodze ze śmiechu, czytając o tym, jak Miszka Zubow w przypływie rewolucyjnej czujności zabija pasażera pociągu rozkręcającego termos, ponieważ wydaje mu się – poczciwinie – że jegomość uzbraja pocisk o dużej sile rażenia.
Albo to: w pierwszych dniach sowieckiej okupacji Kresów trafia nasz Miszka na kwaterę do – powiedzmy – kamienicy. Pierwsze kroki kieruje do sutereny, gdzie mieszka dozorca budynku. Miszka wchodzi i… oczom nie wierzy. Na stole chleb, cukier, dozorca ma nogach buty, a na ręce zegarek. Cóż może sobie pomyśleć biedny chłopak, któremu całe życie kładziono do głowy, że robotnik polski – czy szerzej: kapitalistyczny – żyje w skrajnym ubóstwie? Myśli sobie nieborak, że „kapitalista dozorcę udaje”.
I tak dalej…
Powtarzam jednak z uporem maniaka: jest to śmiech przez łzy. Humor w tej książce ma coś wspólnego z dowcipami opowiadanymi na stypie. Niby śmiesznie – w końcu nieboszczyk nie chciałby, abyśmy się smucili – ale komfort sumienia zakłócony.
Dominik Szczęsny-Kostanecki
Zachęcamy do komentowania materiału na naszym oficjalnym fanpage’u: https://www.facebook.com/semperkresy/
„Zapiski oficera Armii Czerwonej”
Sergiusz Piasecki
Wyd. LTW (Warszawa, 2010)
1 komentarz
[email protected]
7 maja 2017 o 20:05Co do Oficera Armii Czerwonej to tak na dobrą sprawę nie da sie tego czytać na trzeżwo. Trzeba wypić jeszcze pół litra gorzały z kolegą do spólki ,zagryzć dwoma solonymi śledziami po to aby wpaść w trans tej pisowni, tych zwrotów ,sposobie budowania zdań osób o intelekcie wiadomo jakim .Ja to czytam 2 strony na dzień i potem stop.Pytanie czy autor to napisał na podstawie spotkań i styczności z oficerami czy jest to czysta fikcja literacka.