Pierwszy numer «Magazynu Polskiego» (i jednocześnie pierwszy numer polskojęzycznego czasopisma «Pryzmat» wydawanego przez A. Pruszyńskiego) nabyłem w Mińsku, w kiosku z dewocjonaliami i literaturą religijną, umiejscowionym przy głównym wejściu «Czerwonego kościoła». Kiosk dysponował wówczas prawie wyłącznie wydawnictwami w języku polskim. Dzisiaj w tym samym miejscu przy najsłynniejszym polskim kościele w Mińsku takiej literatury praktycznie już nie ma. Jest tylko białoruskojęzyczna.
Na drzwiach kościoła wisiała napisana po polsku odręczna informacja o terminach Mszy św. Dzisiaj… Z redakcją «Magazynu» poznałem się nieco później w grodzieńskiej siedzibie ZPB. Miesięcznik rozprowadzany wraz z prenumeratą «Głosu znad Niemna» uznałem za najlepsze pismo, wydawane przez Rodaków dla potrzeb szerokiego kręgu czytelniczego poza granicami Macierzy. Odtąd przy każdej okazji pobytu w Grodnie odbierałem paczkę kolejnych numerów, a przywoziłem własne teksty. Stałem się jednym z autorów czasopisma, które w pełni uznałem za swoje i promowałem w środowisku wrocławskim. Sekretarz redakcji Ania Bubko – gdy długo nic nie przywoziłem albo nie przysyłałem, upominała mnie «Jak to «Magazyn» bez pana?». Przyjaźniłem się również z grodzieńskimi – polskimi mediami elektronicznymi, reprezentowanymi przez zacne Redaktorki Irenkę Waluś i Joasię Niemczynowską (kiedyś rankiem w hotelu «Turist» znienacka usłyszałem z «toczki» swój własny głos w ramach emitowanego wywiadu).
«Magazyn» był oczekiwany w środowisku polskim Białorusi. Mogłem to stwierdzić osobiście w ramach spotkań z Rodakami na całej Grodzieńszczyźnie, Nowogródczyźnie i tej części Mińszczyzny, jaką poznałem. Dział historyczny przypominał o wielkich postaciach i wielkich wydarzeniach, krajoznawczy opisywał Ziemię Adama Mickiewicza, Elizy Orzeszkowej i Melchiora Wańkowicza. «Wstępniak» naczelnego redaktora wprowadzał nie tylko w specyfi kę numeru, ale też podkreślał istotne dla polskiej mniejszości zagadnienia bieżące.
Nie brakowało rubryki dla młodych, humoru i listów. Widząc, jak popularne jest na Białorusi wędkarstwo, namawiałem Eugeniusza na rubrykę «Na haczyku» ale jakoś nie było brania. Ostatnie teksty, jakie przekazałem opublikowano w roku 1999/2000. Później złożony ciężką chorobą nie pisałem aż do objęcia redakcji przez Irenę Waluś, która przywróciła czasopismu jego posłannictwo i znakomicie podniosła poziom. Moje spotkania z Rodakami znad Niemna, Szczary, Mołczadki, Świtezi oraz z Puszczy Nalibockiej wynikały z potrzeby serca, ciekawości Kraju, do jakiego przez dziesięciolecia nie było dostępu zaś przede wszystkim z prowadzonych badań naukowych i swoistej misji, jaką podjęliśmy w akademickim środowisku Wrocławia – a którą nazwaliśmy «Straż Mogił Polskich» – na Wschodzie.
Działalność, przewidziana początkowo jako odnajdywanie i upamiętnianie stalowymi Krzyżami SMP mogił żołnierskich, partyzanckich i ofiar martyrologii polskiej, natychmiast przerodziła się w ścisłą współpracę z ZPB, zwłaszcza z oddziałami terenowymi, pośrednictwo w załatwianiu różnych spraw na rzecz Rodaków, zaopatrzenie w literaturę polską i wreszcie – w działalność oświatową, realizowaną w formule miejscowych Dni (spotkań) Kultury Polskiej. Okazało się bowiem, że odwiedzani przez nas Polacy z ogromnym zaangażowaniem uczestniczyli w upamiętnianiu mogił żołnierskich, AK-owskich i ofiar wielostronnego terroru, jakiemu poddawani byli tutejsi nasi Rodacy, a ponadto byli niezwykle chłonni spotkań naukowych, pogadanek, wystaw oraz prezentacji filmowych.
Tak obok misji upamiętniania powstała równoległa akcja, jaką nazwaliśmy «Wszechnicą Polską na Wschodzie». Zamierzaliśmy naszymi akcjami objąć także środowiska polskie na Litwie i Ukrainie, co zresztą czyniliśmy, ale większość zadań prowadziliśmy na Białorusi, gdzie Rodaków było i jest najwięcej, i którzy nas zachwycili swą postawą, mentalnością i szczerym przyjęciem. Szczególnie wspominam piękne i oczekiwane przez środowisko miejscowego oddziału ZPB Dni Kultury Polskiej w Wołkowysku, gdzie przez szereg lat w samym centrum miasta w tutejszym domu kultury w wypełnionej po brzegi sali pod przewodem zacnej pani Sadowskiej przygotowywaliśmy odczyty i prelekcje, pokazy filmów polskich, tematyczne wystawy historyczne oraz prezentacje książek, które następnie zasilały miejscową bibliotekę ZPB.
«Dni» rozpoczynaliśmy od upamiętnienia Krzyżem, akademią oraz uczestnictwem w przepięknych występach artystycznych, jakimi raczyli nas Gospodarze. Podobny charakter miały akcje w równie wspaniałym Iwieńcu, gdzie grupa zaangażowana pod przewodnictwem Teresy Sobol uczestniczyła w akcji upamiętniania, a następnie całe miasteczko uczestniczyło w spotkaniu oświatowo- kulturalnym. W taki lub zbliżony sposób współpracowaliśmy z środowiskami ZPB w Lidzie, Nieświeżu, Indurze, Mińsku, Kojdanowie – Dzierżyńsku (na Litwie zaś w arcypolskich Ejszyszkach).
Poznawaliśmy Ludzi i Kraj. Niektóre z tych akcji opisywałem w reportażach kierowanych do «Głosu znad Niemna», ale też do czasopism w Polsce i Wielkiej Brytanii. Odzew był zawsze. Zawsze dobry, a często początkujący jakieś pozytywne działania dla kresowych Rodaków. Z tych peregrynacji narodziły się także niezwykle wartościowe (dziś już dokumentalne) reportaże dla TVP i TV Polonia, które pomagałem zrealizować red. Ewie Straburzyńskiej w ramach cyklu «Polacy na Białorusi». Odrębną piękną kartą współpracy były kontakty z Towarzystwem Polskich Plastyków, prowadzonych przez Trzech Muszkieterów pędzla Rysia Dalkiewicza, Stasia Kiczkę i nieodżałowanej pamięci Wacka Danowskiego. Były też spotkania niezwykłe, jak te nad Kanałem Augustowskim, gdzie samotna pani Opolska dzieliła się z nami kolejami swego żywota, Romek Trembowicz oprowadzał po bohaterskich Kodziowcach, a nieżyjący już, niestety, p. Urbanek – syn ostatniego strażnika Kanału w Niemnowie – oprowadzał po prywatnym muzeum, jakie zainstalował w swoim garażu.
W Lidzie, gdzie pan Stanisław Pacyno wskazywał nam miejsca polskiej martyrologii i chwały w całym powiecie. Tak trafi liśmy do Wawiórki, Naczy, Niecieczy, Bielicy i wielu innych miejscowości, gdzie spotykaliśmy niemal wyłącznie Polaków, żyjących tu od dziada pradziada i zawsze ciekawych Polski oraz tego, czy o nich pamięta. Niezwykłe spotkania w Miadziole i Kobylniku – Naroczy, urok zaścianka w Bohatyrewiczach i – znów użyję tego słowa – niezwykłe spotkania w chutorach Puszczy Nalibockiej, dokąd wprowadzała nas nieoceniona Tereska Sobol, na zawsze pozostaną w mojej pamięci. Puszcza i okolice słynące z epopei Zgrupowania Stołpecko- Nalibockiego AK przywitała nas miodem i polskim słowem w Koźlikach, Nalibokach i wszędzie, gdzie dotarliśmy.
Zdarzenia były tak niezwykłe, że zdaje się cofał czas, gdy ubranego w polową rogatywkę Ryśka Olejniczaka pewna starsza pani wzięła za… legionistę chorążego Nurkiewicza! Nie sposób w krótkim wspomnieniu opisać tych wszystkich spotkań i wydarzeń. Jedno lub dwa choćby wszak wypada przywołać. W głębokich nalibockich lasach niedaleko legendarnego jeziora Kromań trafi liśmy do chutorka, już pełniącego wartę w Niebie pana Mozolewskiego. Gdy Go poznaliśmy, zbliżał się do 90–tki. Ucieszony spotkaniem Rodaków z ukochanej Polski opowiadał o martyrologii, jaką przeżyły te strony za okupacji sowieckiej i niemieckiej. Podarował nam własnoręcznie wykonywane świece woskowe, a wzruszył ostatecznie zwłaszcza nas wrocławian tym, że wpłacił 50 tys. rubli na… ofi ary wielkiej powodzi w Polsce! No i prenumerował «Głos znad Niemna»! Jego sąsiad pan Jurewicz z kolei uczył nas Puszczy jako wieloletni leśniczy i… piosenek patriotycznych, jakich dotąd nie słyszeliśmy.
A tylu by jeszcze przypomnieć: o cioci Albinie z Starzynek: w Jej chacie stacjonował sztab Zgrupowania Stołpecko-Nalibockiego, Staszku z Nieświeża, zacnych duchownych jak ks. Junik z Rubieżewicz, ks. Stanisław z Wawiórki i Lidy, ks. Żylis z Indury, ks. Puzyna z Oszmiany, a także Krysia Timoszko z Kojdanowa, Kazik Choder z Lidy i zacna Grażyna Pacynówna, niezwykła rodzina państwa Hołowniów z Indury, Bohatyrewiczowie z Bohatyrewicz, mińska grupa pani Marczukiewicz, rodzina Niżewiczów z książęcego Nieświeża, państwa Giebieniów z Lidy, rodzinę Boradynów z Nowogródka i wielu, wielu Innych. O tuzach ZPB, takich jak Tadeusze Gawin i Malewicz, nie wspominając, bo Ich znają wszyscy. Opisowi tych oraz innych cudownych postaci Rodaków z Krainy Niemna poświęciłem drugą część wydanej w 2000 roku książki zatytułowanej «Szkice i obrazki zaniemeńskie». Z każdego z Nimi spotkania wychodziłem duchowo bogatszy i życiowo skromniejszy. Nie zapomnę nigdy lidzkich i nowogródzkich borów, Krainy Wieszcza do Nowogródka przez Cyryn, Worończę i wszystkie te «Panatadeuszowe» byłe zaścianki: Zaosie, Podhajny, Hreczehy i Szantyry, Soplicowo, gdzie spotkałem ostatnią tamtejszą szlachciankę panią z Dmochowskich Małachowską, która w tej głuszy nas przemoczonych po ulewnych deszczach częstowała gorącym kakao.
Nie zapomnę Niemna, który widziałem od niemal źródeł za Stołpcami i w innych miejscach aż do litewskiego Jurborka. Pięknych pól jasnych latem i szarosmutnych jesienią. Wszystko to Ziemia dobrych Ludzi, których szanuję, a z wieloma do dzisiaj przyjaźnię. Straż Mogił Polskich (Koledzy Mikołaj Iwanow, Paweł Zworski, Zygmunt Kijak, Zbyszek Klewin, Krzysztof Popiński, Paweł Kamiński, Ryszard Olejniczak i ci, którzy dołączyli później) już nie istnieje. Zostały przyjaźnie, wspomnienia i to co najważniejsze: polskie Znaki Pamięci – Krzyże Straży Mogił Polskich, osadzone od Nowików pod Grodnem przez Naczę i Nieciecz pod Lidą, Iwieniec z okolicami, Kojdanów, męczeńskie Kuropaty aż po ihumeńską szosę śmierci, cmentarze I Korpusu Polskiego w Bobrujsku i w dalekich Cichiniczach pod Żłobinem niedaleko Dniepru. Jestem dumny z tej pracy, wdzięczny Kolegom oraz Rodakom z Białorusi, którzy w tym dziele pomagali. Proszę ich w tym miejscu o opieką nad tymi Znakami Wiary i Polskości.
ZDZISŁAW JULIAN WINNICKI dla Magazynu Polskiego Nr 4 (100) kwiecień 2014
1 komentarz
Basia
15 marca 2016 o 00:58Mądra refleksja… „Z każdego z Nimi spotkania wychodziłem duchowo bogatszy i życiowo skromniejszy”…tym piękniejsza, że zrodzona z przyjacielskich spotkań i z wielkiego ich pokorą i prostotą, zachwycenia.
Życzę wielu podobnych inspirujących doświadczeń 🙂