„Na spotkaniu u Kiałki było 12 dziewcząt wszystkie młode i śliczne” – wspomina Danuta Szyksznian-Ossowska ps. „Sarenka” początek swojej pracy w konspiracji.
„On popatrzył na nas i z rezygnacją powiedział: »Kogo oni mi tu przysłali, co ja będę robił z tymi kozami?«”. A jednak – bez nich trudno wyobrazić sobie polskie podziemie czy samą Operację „Ostra Brama”. Legendę Armii Krajowej budowali przecież nie tylko walczący na polu bitwy żołnierze, ale także sanitariuszki i łączniczki – kilkunastoletnie dziewczyny z warkoczami, które za przynależność do konspiracji zapłaciły ogromną cenę.
Danuta Szyksznian-Ossowska (wówczas Danuta Janiczak) była związana z konspiracją w zasadzie od początku wojny. Jako 15-latka dostała pierwszą, wymarzoną i poważną pracę konspiracyjną – przenosiła broń, amunicję, korespondencję i ulotki. Była dumna, z tego, co robi.
„Pracowałam na dworcu w kiosku z gazetami tylko dla Niemców. Ten kiosk był naszą skrzynką kontaktową. Rano przynoszono mi gazety, w których ukryte były ulotki. Potem przychodzili koledzy, odbierali ode mnie te ulotki i rozwozili je po wsiach” – opowiadała w jednym z wywiadów. Po pracy roznosiła broń zdobytą przez kolegów.
Sanitariuszką i łączniczką była także Janina Wasiłojć-Smoleńska. Wojna zastała ją jako uczennicę gimnazjum w Święcianach. W czerwcu 1943 r. wraz z rodzicami przyłączyła się do oddziału „Kmicica” – pierwszego partyzanckiego oddziału na Wileńszczyźnie. Wstępując w szeregi Armii Krajowej, złożyła przysięgę oraz przyjęła pseudonim „Jachna”. Miała wtedy 17 lat. Niedługo potem trafiła do V Wileńskiej Brygady (zwanej „Brygadą Śmierci”), którą dowodził major Zygmunt Szendzielarz „Łupaszko”.
„Kmicic nie brał nas na akcje bojowe. Zaczęłam w nich brać udział dopiero u Łupaszki. W każdym szwadronie była tylko jedna sanitariuszka — powiadała o swoim zaangażowaniu. — W czasie akcji nie było nawet czasu, żeby się bać. Cały czas trzeba było myśleć, co zrobić w danej chwili. A że można było zginąć? To po prostu było wliczone w koszty. Ale młodym trudno uwierzyć we własną śmierć”.
Stefania Szantyr-Powolna ps. „Hanka” w czasie wojny — jeszcze nastolatka — marzyła już o zawodzie lekarza. Na studia trzeba było jednak poczekać – trwała woja. Ukończyła więc kurs sanitarno-łącznościowy.
„Pamiętam dobrze dom i postać prof. Kornela Michejdy, który prowadził szkolenia z chirurgii i na mnie demonstrował zakładanie opatrunków, z czego byłam bardzo dumna”.
Pierwsze praktyki jako sanitariuszka nie wyglądały jednak obiecująco. Pewnego dnia przyprowadzono do niej chłopca z raną postrzałową głowy — kula prześlizgnęła się po kości skroniowej.
„To był mój pierwszy raz udzielania pomocy – wspomina po latach. — Zabrałam się energicznie do opatrywania, ale gdy zobaczyłam w ranie chodzącą wesz, zrobiło mi się słabo i nie mogłam już tego opatrunku dokończyć. Nie wróżono mi lekarskiej przyszłości”.
Wydawało się, że wojna się kończy, powoli zbliżała się Armia Czerwona, a Polacy chcieli wyzwolić Wilno sami. Wileńskie powstanie, czyli Operacja „Ostra Brama” trwała od 7 do 13 lipca 1944. Początkowo wzięło w niej udział około 4 tysięcy żołnierzy AK. W bezpośrednich walkach o Wilno oraz w zewnętrznych atakach na linie komunikacyjne i pojedyncze oddziały Wehrmachtu uczestniczyło ponad 12,5 tys. żołnierzy AK. Były wśród nich także dziewczęta.
„Dzień wcześniej tata powiedział, że musimy się pożegnać i wszyscy, czyli tata, mama, ja i moja siostra, wyruszyliśmy na miejsce koncentracji” – wspomina czas powstania Danuta Szyksznian-Ossowska.
— Jako łączniczka często przedzierałam się pod silnym ostrzałem, ale koledzy mówili, że te kule, które świszczą, nic mi nie zrobią, a moja kulka trafi mnie cicho…
„Sarenka” została ranna w nogę 13 lipca, gdy przedzierała się do „Mocnego”.
Czas chwały powstańczej szybko się jednak skończył – miasto przejęli sowieci.
To „wyzwolenie” nie przyniosło ani wolności, ani pokoju.
Już 17 lipca wieczorem gen. Aleksander Krzyżanowski „Wilk” został aresztowany, a oddziały AK rozlokowane wokół Puszczy Rudnickiej zostały otoczone przez wojska NKWD i rozbrojone. Tylko część żołnierzy zdołało zbiec.
Sowieci internowali prawie 6 000 żołnierzy.
Nie był to koniec represji i prześladowań. Na Wileńszczyźnie w zasadzie każdy młody Polak czy Polka mogli czuć się zagrożeni. Szczyt aresztowań przypadł na przełom roku 1944-45.
Stefania Szantyr została aresztowana 7 grudnia.
„Pierwsze przesłuchanie trwało trzydzieści kilka godzin. Byłam bardzo bita, miałam złamany nos” — wspomina okrutne śledztwo.
Więźniów było wówczas tak wielu, że z ledwo mieścili się w więzieniach.
„Cela, w której siedziałam, mieściła się w schronie gmachu NKGB, wcześniej mieściła się tu ubikacja, o czym świadczyły ślady na ścianach i na podłodze”.
W niewielkim pomieszczeniu musiało się zmieścić ok. 20 osób.
Wreszcie w marcu 1945 roku stanęła przed sowieckim trybunałem wojennym. Razem z nią sądzono 11 innych dziewcząt.
„Starałyśmy się wyglądać godnie, uczesane, w wygładzonych rękami sukienkach. Na pytanie: »Jakie jest wasze ostatnie słowo?«. — Odpowiedziałyśmy, że gdyby zaistniała taka potrzeba, robiłybyśmy jeszcze raz to samo, służyły Ojczyźnie”. Wyrok brzmiał: 10 lat ciężkich prac w łagrze, 5 lat pozbawienia praw obywatelskich i konfiskata mienia.
Odbyła całą karę, z trudem udało jej się opuścić Workutę — a wreszcie wyjechać do Polski, by spotkać się z rodziną.
W PRL-u zaczynała się właśnie odwilż polityczna. Pewnie dlatego przyjęto ją na studia medyczne. Potem – nadrabianie straconych lat. Nauka, rodzina i praca. Zrobiła dwa stopnie specjalizacji z analityki lekarskiej, w latach siedemdziesiątych obroniła pracę doktorską.
„Sarenkę” aresztowano w noc przed Wigilią. W więźniu bito ją tak, że właściwie nie mogła sama stać. Wreszcie, tuż przed zakończeniem śledztwa przeżyła próbę generalną przed własną śmiercią.
„Śledczy nocą zawiózł mnie na wzgórze przy ul. Słowackiego i powiedział: »Widzisz swoje Wilno? Ty już go nigdy nie zobaczysz. Modlij się do swego Boga, bo ja ciebie tu zaraz jak psa ukatrupię. Mów, kto i co robił w organizacji« — wspomina najbardziej przerażające momenty swojego życia.
— Odbezpieczył broń i krzyknął: »Teraz modlij się!«, a ja spojrzałam na leżące w dole Wilno, w oknach świeciło się i pomyślałam: »Boże, czy to możliwe, że więcej nie zobaczę ani mamy, ani taty? Pomóż, Boże, żeby mnie tylko nie bolało, jak będzie strzelał«”.
Nikogo nie wydała – zresztą mówienie w czasie śledztwa nie chroniło przed dalszym biciem. Zrozumiała to, gdy zobaczyła, jak bardzo pokaleczona jest koleżanka, która podała jej nazwisko… Została skazana na 10 lat łagrów. Tak długo na pewno by nie przeżyła. Na szczęście nie trzeba było.
„We wrześniu 1945 r. dla najmłodszych i najsłabszych więźniów ogłoszono amnestię, która objęła także mnie. Ważyłam wówczas 29 kilogramów”.
Janina Wasiłojć-Smoleńska tak jak V Wileńska Brygada AK nie brała udziału w Operacji „Ostra Brama”.
Łupaszko sam podjął decyzję. „Niech mnie historia osądzi, ale nie chcę, żeby kiedykolwiek nasi żołnierze byli wieszani na murach i bramach Wilna” – powiedział.
Została aresztowana już po wyjeździe z Wileńszczyzny, w styczniu 1947 r. w Zielonej Górze. Przewieziono ją do Bydgoszczy i osadzono w areszcie. Po bardzo brutalnym i wyczerpującym śledztwie została skazana 8 marca 1949 r. wyrokiem WSR w Bydgoszczy na dwukrotną karę śmierci.
Razem z nią sądzono dwóch towarzyszy broni z Pomorza – „Brzozę” i „Atlantyka”. Pierwszy z nich otrzymał 12 lat więzienia, drugi — karę śmierci.
W momencie, gdy odczytywano wyrok „Jachny”, „Atlantyk” odwrócił się i szepnął:
„»Jachna« do mnie będą strzelać raz, a do ciebie z przodu i z tyłu”.
„Jachna” zareagowała na to śmiechem, co zostało odczytane przez skład sędziowski jako oznaka wyjątkowej zapalczywości i zuchwałości.
Uratowała ją amnestia — wyrok został zmieniony na 15 lat więzienia.
Karę odbywała w najcięższych więzieniach – w Fordonie i Inowrocławiu.
Kobiety związane z podziemiem traktowane były z największą surowością. Zabraniano jej widzeń, wstrzymywano korespondencję, nie pozwalano pracować.
„Im nigdy nie wystarczyło, że pozbawiono nas wolności, ale jeszcze w więzieniu poddawali nas dodatkowym szykanom”.
Wyszła z więzienia na fali odwilży 1956 r.
Co dalej? Miała dopiero 30 lat. Postanowiła zawalczyć o swoją przyszłość – rozpoczęła studia polonistyczne na Uniwersytecie Szczecińskim. Pomimo szykan ze strony służb specjalnych, pozostała na uniwersytecie jako wykładowca. Zmarła w 2010 r.
„Kiedy patrzę na Wilno, na te domy, kościoły, ulice, wydaje mi się, że z każdego kąta wracają do mnie wspomnienia – mówiła 2 lata temu na Rossie jedna z wileńskich »panien wyklętych« Stefania Szantyr-Powolna. – Wspomnienia o nas, o tych dziewczętach, nastolatkach z warkoczami, ze skrzydłami młodości u ramiom”.
Ilona Lewandowska/Kurier Wileński
2 komentarzy
Jazon59
10 marca 2017 o 20:12KOCHANE DZIEWCZYNY WIELKIE POLKI
CZEŚĆ I CHWAŁA BOHATEROM
Ulanka1920
12 kwietnia 2017 o 02:40Zgadam sie