Zaraz po otrzymaniu wyroku dziesięciu lat więzienia zostałam przeniesiona do tak zwanego ogólniaka, w więzieniu na Rakowieckiej. W ogromnej celi przeznaczonej przed wojną dla dwudziestu osób tyle tam było podnoszonych do ściany łóżek przebywało w owym czasie około stu więźniarek politycznych i kilka kryminalnych.
(…) Pierwszy dzień ogólniaka był dla mnie dniem paradoksalnie mieszanych uczuć: z jednej strony rozpacz po otrzymaniu wyroku nie podlegającego amnestii dziesięć lat za pomoc w szpiegostwie czyli perspektywa wielu jeszcze lat więzienia, niewyobrażalnie trudnych do przeżycia. Z drugiej strony nagły dostęp do tego wszystkiego, o czym marzyłyśymy w celach śledczych, co mogło dać choćby cząstkowe zapomnienie o bólu rozstania z najbliższymi, o koniecznoci beznadziejnej wegetacji z daleka od wszystkiego, co się w życiu liczy. Żarłocznie rzucałymy się na wiadomoci w Trybunie Ludu, wymieniałymy między sobą choć na parę godzin najciekawsze ksiązki, tak powieści, jak i wydania popularnonaukowe, pozostałości z przedwojennej biblioteki więziennej.
Nawet kilka pozycji filozoficznych, głównie autorstwa Marksa, Engelsa, Lenina i innych marksistów, znajdowało zainteresowanie (może na zasadzie poznaj idee twojego wroga). Miałymy też niecodzienne możliwości wyboru kontaktów ludzkich. Tu odnajdywałyśmy znane postacie kobiet zaangażowanych w organizacjach podziemnych z okresu okupacyjnego i powojennego, jak również żony członków Komendy Głównej AK, WiN, UPA, PSL i innych organizacji. (…) Po pół roku na ogólniaku przewieziono mnie karetką więzienną do Fordonu, do celi numer 13 w podziemiu.
Umieszczano tam najbardziej niebezpiecznych wrogów Polski Ludowej. (…) Żadna z nas nie miała prawa do pracy w więziennej pralni czy kartoflarni, a taka praca stanowiła przedmiot marzeń dla nas, zamkniętych bez możliwości kontaktów z innymi więźniarkami. Zdarzało się raz na parę tygodni, że strażnik otwierał drzwi celi, wołając: Kto na ochotnika do mycia podłogi w pralni i ubikacji?. Wyrywały się do tej pracy prawie wszystkie co młodsze więźniarki stanowiła ona dla nas ogromną atrakcję. Regulamin nakazywał piętnastominutowy spacer gęsiego, w milczeniu, po podwórku więziennym. Każda z nas otrzymywała jedną książkę miesięcznie z biblioteki więziennej (…).
Otrzymywałyśmy rano pół litra czarnej kawy i pół bochenka czarnego chleba oraz dwa razy dziennie miskę zupy. Kolejno żurek, barszcz buraczany, kapuśniak, kartoflankę i krupnik. Ogromną dla nas atrakcję stanowiły posiłki w trzy dni świąteczne: Nowy Rok, 1 maja i 22 lipca. Otrzymywałyśymy wtedy zamiast codziennej zupy tak zwane suche danie z kubkiem kawy: niezmiennie albo kotlety siekane z kartoflami i kapustą kiszoną, albo sałatkę z dorsza z kartoflami, albo też smażonego dorsza z kapustą i kartoflami. (…) Moja Matka postarała się o specjalne zezwolenie na widzenie bez krat.
Po parogodzinnej podróży z Warszawy pociągiem Matka z moimi dziećmi, które miały już dziewięć i dziesięć lat, stała przez kilka godzin na ulicy na zewnątrz budynku więzienia, czekając na to widzenie. Zostali w końcu wpuszczeni do małego pomieszczenia, gdzie już na nich czekałam, sprowadzona z celi. Brałam dzieci kolejno na kolana. Śpiewały mi piosenki nauczone w szkole i jedno przez drugie opowiadały swoje przeżycia. (…) Gdy kazano nam się pożegnać, moja córka Magdalena widziała mnie stojącą jeszcze z ręką uniesioną w geście pożegnalnym obok strażnika, który w pewnym momencie odciągnął mnie gwałtownie i znikłam jej z oczu.
Pamięta też, że płakała przez całą drogę, wracając pociągiem do Warszawy. (…) Dzięki upartym i długim staraniom mojej Matki dzieci zostały umieszczone w domu dziecka w Otwocku, prowadzonym przez siostry elżbietanki. Chodziły wraz z innymi dziećmi do szkoły podstawowej w Otwocku, ale Matka zabierała je do swego jednopokojowego mieszkanka w Otrębusach na każdy koniec tygodnia, wszystkie święta i wakacje. Moje fotografie stały tam na stole i biurku, portret wisiał na ścianie i Mama często o mnie dzieciom mówiła.
W domu dziecka przebywały sieroty lub półsieroty, które były przedmiotem zazdrości sierot. (…) Ojciec moich dzieci zginął w Powstaniu Warszawskim, a matka siedziała w więzieniu (!). Moja Matka zrobiła wszystko, aby dzieci nie przeżywały tego boleśnie. Tłumaczyła, jak tylko potrafiła, co to więzienie naprawdę znaczyło, opowiadała im bezustannie o mnie i mojej do nich miłości, i o możliwości skrócenia wyroku.
Po dwóch latach w Fordonie nagle w środku nocy obudzono nas z nakazem zapakowania rzeczy załadowano do zamkniętej ciężarówki. Przez parę godzin jazdy gubiłyśmy się w domysłach, czy wywożą nas do innego więzienia, czy też nie daj Boże do Związku Sowieckiego. Po paru godzinach jazdy znalazłyśmy się w izolacyjnym więzieniu w Inowrocławiu.
Komendantka więzienia oświadczyła nam na wstępie, że jest ono karą za solidarność (idea wówczas prekursorska) wrogów socjalizmu w zmowie na szkodę Polski Ludowej. (…) Przerwano nam wszystkim natychmiast wszelką korespondencję i możliwość widzeń z rodziną. Wypuszczano nas oddzielnie na siedmiominutowe spacery. Żadnych książek ani prasy nie dopuszczano, a nawet pomimo jego braku w ówczesnej Polsce dostarczano nam papier toaletowy zamiast kawałeczków pociętych starych gazet (jak w Fordonie), abyśmy przypadkiem nie przeczytały jakich interesujących nas wiadomości.
Broniłam się jak mogłam przed krachem psychicznym. Parę godzin dziennie chodziłam tam i z powrotem po maleńkiej celi 3 x 2,5 metra, a w nocy (gdy strażnicy już nie zaglądali) robiłam ćwiczenia gimnastyczne. (…) Ułożyłam wierszem małą książeczkę o królikach uosabiających wady i cnoty ludzkie. Ucząc się tych wierszy na pamięć, wierzyłam, że zapamiętam je dla moich dzieci i że będą w przyszłości wydane dla dzieci w tym wieku. (…) Stawiałam sobie rozmaite intelektualne zadania. Pamiętam, że przez wiele dni starałam się rozwiązać problem, na czym polega wolna wola. (…)
Doszłam też do definicji, która w późniejszym sprawdzeniu okazała się prawie identyczna z definicją Engelsa (ku mojemu niezadowoleniu z dwóch powodów: że ktoś już to utworzył i że był to marksista). Trzymano nas w izolatkach przez pięć miesięcy. W tym czasie dwie więźniarki popełniły samobójstwo, a trzecia zachorowała psychicznie. Prawdopodobnie dlatego zdecydowano połączyć po trzy więźniarki w izolatce. Miałam pecha, bo do mojej izolatki wpuszczono kobietę, która zachorowała psychicznie i rozmawiała tylko ze sobą.
Druga, która miała wyrok śmierci za współpracę z Niemcami, zawarła kontrakt z Panem Bogiem, obiecując, że jeśli ją ułaskawią, będzie odmawiać kilkadziesiąt różańców dziennie. (…) Stęskniona rozmowy z bliźnim, siedziałam wpatrzona w nią od rana do trzeciej po południu, przynaglając, aby szybciej kończyła. Wtedy bowiem zaczynała opowiadać o swoim życiu. Była to dość prymitywna kobieta, ale miała niesłychanie bujne przeżycia miłosne, które chętnie i z talentem mi opowiadała.
(…) Któregoś dnia przez parę dobrych godzin słychać było syreny i dzwony dochodzące ze wszystkich chyba wież kościelnych w Inowrocławiu. (…) Jak dowiedziałymy się dwa miesiące póżniej, dzwoniono z powodu śmierci Stalina. Śmierć ta w ciągu najbliższych dwóch lat spowodowała zwolnienie i uniewinnienie prawie wszystkich więźniów politycznych. W marcu 1955 roku, po siedmiu latach więzienia, zostałam zrehabilitowana przez Najwyższy Sąd Wojskowy i wróciłam na tak zwaną wolność, do dzieci, które miały już jedenaście i dwanaście lat. (…)
A teraz druga strona moich siedmiu lat więzienia. Do tej pory jestem przekonana, że był to mój pierwszy uniwersytet, który najgłębiej mnie uformował, nauczył myśleć i dochodzić do przemyślanych wartości. (…) Miałam okazję poznać dogłębnie wielu wybitnych i szlachetnych ludzi z różnych środowisk, narodowości i religii (…). Siedziałam w jednej celi z Czeszką, Rosjankami, Ukrainkami, Niemkami, z dwiema zakonnicami, a żeby było jeszcze dziwniej, z prawdziwymi komunistkami. Między innymi ze wspaniałą lekarką, Żydówką, Anką Getzow wierzącą komunistką, której mąż, też komunista, nie wytrzymał śledztwa i popełnił samobójstwo. (…)
Zrozumiałam też, że zarówno szlachetność, bohaterstwo i poświęcenie jednego człowieka dla innych, jak też egoizm, nikczemność lub pogarda dla innych, nie zależą w żadnym stopniu od wyznania, narodowości, wykształcenia, profesji życiowej ani innych tak pozornie ważnych różnic między ludźmi.
IRKA Irena Bellert
Mozaika Berdyczowska Nr 1 (114) styczeń – luty 2014
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!