Z Tartusu, portu nad Morzem Śródziemnym, wyruszamy wraz z przyjaciółka, która przyjechała w tym celu z Brukseli, do dalekiego Tur Abdinu, leżącego dziś w granicach państwa tureckiego. Jest rok 2009 i nikt jeszcze nie myśli o niebezpieczeństwach i wojnie, która zawita na Bliski Wschód i, co tragiczne, choć „w odcinkach” w dalszym ciągu trwa.
Podróż będzie trwała ok. 10 godzin. W północnej Syrii, w Aleppo, przesiadamy się do innego autobusu, by wyruszyć do przygranicznego miasta Al Qamishli, gdzie kolejny autobus dowiezie nas do celu, i w Nisibis przekroczyć granicę syryjsko-turecką. W sumie przejedziemy ponad 800 km. I tu ciekawostka! Przedsiębiorstwo z wygodnymi, eleganckimi autokarami, należy do syriackich chrześcijan i nazywa się „Izla”. Izla to także nazwa pasma gór otaczających kiedyś te całkowicie chrześcijańską krainę Międzyrzecza. Uprzejma, sympatyczna obsługa i wizerunki Matki Bożej z Dzieciątkiem i Pana Jezusa Chrystusa na przedniej szybie autokaru. Doprawdy ewenement w kraju muzułmańskim.
Przedsmak spotkania z mieszkańcami Tur Abdinu, do którego zmierzamy, daje nam już na wstępie zawarta znajomość. Młoda, ładna dziewczyna o urodzie Ormianki, modnie ubrana, z towarzyszącą jej matką, obleczona w muzułmańską szatę budzą moje zainteresowanie. Mam jednak trafne przeczucie, że coś jest nie tak. Otóż dziewczyna jest z pochodzenia Ormianką z chrześcijańskiego rodu. Jej dziadek o nazwisku Serkis (Sergiusz) wraz z całą rodziną w czasie prześladowań chrześcijan został siłą zmuszony przyjąć islam i zmienić nazwisko na Hasanif. Jak mi powiedziała, dziadek pozostawił jej ustny testament, w którym bardzo prosił, aby zawsze pamiętała, że jest z pochodzenia chrześcijanką. Cóż, tylko pamiętała, gdyż nie może powrócić do przymusowo odebranej wiary przodków. Dziadek dziewczyny czuł się zawsze chrześcijaninem i usilnie prosił wnuczkę, aby przekazała to następnym pokoleniom. Takich okrutnie okaleczonych rodzin, pod przymusem pozbawionych wiary przodów, spotkamy na ziemi Tur Abdinu wiele.
Za Aleppo krajobraz z wioskami, osadami zmienia się całkowicie po przekroczeniu potężnego Eufratu, o tej porze roku wezbranego pierwszymi deszczami. Mijamy rzekę z plamą zieleni dużej wyspy wśród toczącej się wielkiej wody. Jest październik – słoneczny, ciepły, ustały wreszcie bezlitosne bliskowschodnie upały. Wjeżdżamy na syryjską tzw. Wyspę Al Jazirah ( Zaziry), czyli Wyspę Urodzaju – ogromny spichlerz pszeniczny, zagłębie zbożowe Syrii. Bezkresne połacie pól, rdzawo beżowe obszary sięgają horyzontu, stykają się z niebieskim, bezchmurnym niebem. W tej jesiennej porze niektóre już zaorane, obsiane, zapewne ozimina, a niektóre jeszcze jeżące się rżyskami. Żadnej wioski na horyzoncie, a nawet drzewa, tylko gdzieniegdzie widać ogromne elewatory przechowujące dostatek lata. Urodzaj zależy tu głównie od deszczów.
Mijamy ogromne pola niezebranej jeszcze całkowicie bawełny, wśród zieleni krzewów biały puch pękających owoców. Melancholijny to i smutny pejzaż. Na pewno pięknie jest tu wiosną, kiedy szmaragdowa zieleń obsianych ogromnych pól styka się z błękitem nieba.
Mijamy też kamienisto- piaszczyste obszary ziemi nieuprawnej, pustynnej, ale przecież każda pustynia ma swoją wiosnę, o czym się wielokrotnie przekonałam, podróżując po Bliskim Wschodzie. Wreszcie Al Qamishli – prawie milionowe miasto, kiedyś w 80 procentach chrześcijańskie, dziś jak mnie informują, tylko 50% mieszkańców stanowią wierni Chrystusowi. To głównie chrześcijanie syriaccy, posługujący się do naszych czasów prócz arabskim, także prastarym językiem syriackim, który jest odmianą aramejskiego.
Pobieżnie zwiedzamy chrześcijańską dzielnicę miasta chlubiącą się kościołami – syriacko-ortodoksyjnym, chaldejskim, ormiańsko-katolickim, ormiańsko-ortodoksyjnym i nestoriańskim. Jest tu prywatna szkoła katolicka prowadzona przez zakonnice.
Zwracają uwagę zawieszone nad ulicą pokaźne krzyże iluminowane nocą – to pozostałość po święcie Podwyższenia Krzyża (14 września), które obchodzi się tu bardzo uroczyście. Granica turecko-syryjska przebiega kilkaset metrów od miasta. Tutejsze przejście graniczne jest nieciekawe, wygląda bardzo nędznie, nie jest tak dobrze zorganizowane i zadbane, jak przejście do Antiochii Syryjskiej, dziś tureckiej Antalyi.
Na przejściu granicznym wielki tłok, pełno ludzi różnych nacji. Przepychają się wyróżniający strojem Beduini: kobiety i mężczyźni, Kurdowie, Jazydzi w charakterystycznych fioletowych, bardzo dekoracyjnych chustach na głowie. Długo trwa przekraczanie granicy i procedury paszportowe. Przejście tureckie – i znów rewizje celników, mierzenie temperatury specjalnym termometrem przykładanym do czoła bez wyjątku wszystkim podróżnym – winna jest epidemia grypy. Jeszcze trochę formalności i jesteśmy w tureckim Nusaybin. Zabytki starożytnego Nisibis zwiedzimy w drodze powrotnej. Tureckim mikrobusem zmierzamy już do Mardinu, skąd pojedziemy do słynnego klasztoru Zafaran. Strefa graniczna najeżona zasiekami, długo jedziemy pasmem ziemi niczyjej. Potem pola uprawne, jesienne, smutne , pozbawione już upraw. Wypalone słońcem, rudozłote pola biegnące aż do wyniosłych gór Izla. W klasztorze Zafaran znajdujemy wielce życzliwe i serdeczne przyjęcie. Moje powitanie i przestawienie się, że jestem Polką od razu wywołuje jakże sympatyczną i serdeczną reakcją. Słowo „Polonia”, powtórzone z wielkim szacunkiem, ciepłym uśmiechem natychmiast skojarzone z Kadis Baba Juhanna Bulos Seni – Święty Papież Jan Paweł II. Nasz wielki, święty rodak wszędzie otwiera mi serca i drzwi w dalekim Tur Abdinie, żyję w jak najlepszym wspomnieniu ludzi całego świata.
Barbara Anna Hajjar
Tartus (Syria)
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!