W Mińsku rozpoczęły się obrady (ostatni raz było to w 2016 roku) specyficznego ciał politycznego, o raczej sowieckim charakterze, czyli Wszechbiałoruskiego Zgromadzenia Ludowego (WBZL). Tym jednak razem może być ono czymś więcej niż tylko teatralnym zjazdem ludowych delegatów, jakim było dotychczas. A może precyzyjniej, na jego scenie może zapaść kilka istotnych decyzji. WBZL ma m.in. przedstawić w jakich kierunkach ma politycznie przez najbliższe lata rozwijać się Białoruś i jak może wyglądać nowa białoruska konstytucja.
Zresztą nie będzie to pierwszy raz, gdy Zgromadzenie jest użyte jako scena, na której inicjowane lub finalizowane są istotne przekształcenia systemu. Pierwsze zwołane w 1996 roku zatwierdziło autorytarną władzę Aleksandra Łukaszenki. Obecne, jak przekonuje on sam, ma być odpowiedzią na protesty i domaganie się reform.
Czym jest samo to Zgromadzenie? To zjazd, bez sprecyzowanych czy szerszych realnych uprawnień. W jego skład wchodzą mianowani, choć oficjalnie wybierani oddolnie, na kilka tygodni przed jego rozpoczęciem, delegaci, których jest kilka tysięcy (w lutym tego roku w Mińsku na obradować 2700 osób). Delegaci to zazwyczaj członkowie organizacji państwowych i lokalnych, różnorodnych stowarzyszeń, ludzie związani z mediami, biznesem, działacze białoruskiej diaspory.
Mają być reprezentantami „prawdziwego” ludu, całego przekroju społeczeństwa. No, może z pominięciem pewnych środowisk. Ci którzy zostali wybrani prezentowani są w państwowych mediach, które z należytą atencją poświęcają sporo uwagi Zgromadzeniu. Nie da się jednak ukryć, że całość wypada dość teatralnie, sztywno. Delegaci prezentują zawsze, tak było dawniej, tak jest i obecnie, „patriotyczną”, odpowiedzialną postawę. Bez radykalizmu czy niepotrzebnych, tylko „jątrzących” głosów „nieodpowiedzialnej”, „esktremistycznej” opozycji. Dominuje narracja zgody i pojednania narodowego.
Zadaniem zjazdu jest omówić sytuację w kraju, szczególnie podsumować dotychczasowy, pięcioletni plan ekonomiczny i zatwierdzić nowy. Tak, Białoruś oficjalnie rozwija się w takt pięcioletnich planów socjo-ekonomicznych, których założenia, raczej mało precyzyjne, mają być realizowana przez kolejna lata. Nowy plan obejmuje okres 2021 – 2025.
Zgromadzenie ma obradować wyłącznie dwa dni, więc siłą rzeczy jedyną jego realną rolą jest zatwierdzanie przedłożonych mu propozycji. Na dyskusję nie będzie zbyt wiele czasu. Czysto polityczno-propagandowy charakter tego ciała jest dość oczywisty dla wszystkich, łącznie z samym Łukaszenką, który lubi występować na tle społeczeństwa, odpowiadającego jego własnym wyobrażeniom. Przede wszystkim więc jest to lud „pracujący”, wsi i miast, ale mile widziana jest też „inteligencja pracująca”.
28. grudnia zeszłego roku Łukaszenka podpisał dekret zwołujący Zgromadzenie i organizację wyboru delegatów. Jeśli nawet istniał cień szansy, że WBZL może posłużyć długo oczekiwanemu dialogowi na linii Łukaszenka-społeczeństwo, to sama procedura wyboru delegatów jak i kolejne, liczne aresztowania przedstawicieli opozycji w styczniu tego roku, powinny ją rozwiać. W ewentualne znaczenie zjazdu wierzy jeszcze tylko Juri Woskresenski, działacz opozycji starający się pośredniczyć między władzą a opozycją, który ogłosił w grudniu, że jego organizacja, Okrągły Stół Sił Demokratycznych, planuje przedłożyć WBZL propozycje amnestii dla więźniów politycznych.
Opozycyjne media, jak choćby „Nasza Niwa”, przytaczają liczne historie jak wybierano kandydatów na obecny zjazd. I trudno uznać, by procedury ich wyboru były przejrzyste. Tak jak w poprzednik latach władza zadbała, by Zgromadzenie było jednogłośne w sprawach zasadniczych. Choć w przeszłości obawiano się, że podczas obrad może dość do oznak niezadowolenia. Stąd też ostatnim razem przesunięte zwołanie WBZL o rok (nie w 2015 r. tylko w 2016). Czy oznacza to, że Łukaszenka czuje się dziś pewniej niż przed pięciu laty?
System musi starać się zachowywać pozory normalności, udawać że nic zasadniczego się nie dzieje. Działania opozycji są szkodliwe, ale nie zagrażają państwu – to podstawowy przekaz. Stabilizacja, jej przywrócenie i wzmocnienie to najważniejsze elementy rządowej propagandy, powielanej np. przez „Sowietskają Biełorussiję” czy publiczną telewizję.
W przekazie władz czas przed zjazdem to czas ogólnonarodowego dialogu, zbierają się lokalne organa, omawiane są przyszłe tematy Zgromadzenia, o wszystkim donoszą media. A efekty prac samego Zgromadzenia, jak przekonuje Igor Sergejenko, szef administracji Łukaszenki, „nie będą odłożone na półkę”. W reżimowej narracji najwięcej miejsca poświęca się nowemu, pięcioletniemu planowi rozwoju. Plan ma być szansą na uczynienia Białorusi, jak przekonuje Łukaszenka, krajem zorientowanym na przyszłość. Kwestie ewentualnych zmian w konstytucji pojawiają się rzadziej, propozycje są raczej mgliste i nieprecyzyjne. Czyżby Łukaszenka ciągle co do nich się wahał?
Na oficjalnej stronie internetowej Zgromadzenia, w języku rosyjskim, temat ewentualnych poprawek do konstytucji bywa poruszany, ale nie zajmuje naczelnego miejsca. Przytaczane są wypowiedzi delegatów, ich stanowiska odnośnie najważniejszych spraw, zazwyczaj krótkie, kilkuzdaniowe. Nie odznaczają się one precyzją, dostrzegalny jest brak szerszego politycznego rozumienia spraw Białorusi. Padają często propozycje drobne, szczególnie od osób o wąskiej specjalizacji (nauczyciele o edukacji, sportowcy o wychowaniu fizycznym i zdrowiu). Często powtarzającym się motywem, jest niechęć do „rewolucyjnych” zmian.
W temacie poprawek do obowiązującej konstytucji pojawiają się propozycje takie jak: uściślenia prawa do powszechnej edukacji, gwarancja praw socjalnych, kwestia wychowania patriotycznego czy wzrostu znaczenia języka białoruskiego. Rzuca się w oczy brak opinii w temacie spraw ustrojowych czy systemowych. Co może wskazywać, że to dopiero sam Łukaszenka przedstawi konkretne propozycje, dotyczące ewentualnych przesunięć w oficjalnym systemie władzy.
Wedle opozycyjnego portalu Tut.by w planach jest nadanie samemu Zgromadzeniu większego znaczenia na polu legislacyjnym. Łukaszenka sugerował, że WBZL ma stać się ciałem konstytucyjnym. Można się spodziewać, że podczas lutowego posiedzenia dojdzie do ogłoszenia takiej inicjatywy.
Inne propozycje zmian jakie mają się pojawić to: nadanie Zgromadzeniu uprawnień zatwierdzania wyboru prezydenta, nadanie parlamentowi możliwości anulowania dekretów prezydenta, powołany ma być też białoruski komisarz ds. praw człowieka. Łukaszenka nie wyklucza jednak, że propozycje zmian konstytucyjnych mogą być zaprezentowane także później. Te, które pojawią się 11 i 12. lutego nie mogą być traktowane jako ostateczne.
Zmiany te mają być odpowiedzią na oczekiwania ludu (lub też tego, jak oczekiwania te rozumie Aleksander Ryhorawicz), i zagranicy, szczególnie wschodniej. Padające co i rusz w poprzednim roku propozycje, prezentowane przez Łukaszenkę przy różnych okazjach, mają wskazywać, że jedną z dróg może być zwiększenie kolegialności władzy.
To m.in. zmniejszenie uprawnień urzędu prezydenckiego, stworzenia większej ilości zabezpieczeń, „redystrybucja” tych uprawnień pomiędzy inne urzędy. Podobnie ma się rzecz ze Zgromadzeniem Narodowym, któremu wyrośnie konkurencja w postaci WBZL, ale wzmocnieniu ma ulec też władza samorządowa.
Gdy chodzi ustrój państwa zmiany takie, o ile będą znaczące, powinny być ocenione pozytywnie. Formalne „podzielenie się” władzą prezydenta np. z premierem i siłą rzeczy z parlamentem, których rola w ustroju białoruskim, a tym bardziej w praktyce politycznej, jest nieznacząca, to ruch w dobrą stronę. Jednak jest kilka poważnych wątpliwości i pytań.
Propozycje te należy czytać w kontekście zapowiedzi Łukaszenki, że po wprowadzeniu zmian konstytucyjnych, jest on gotów złożyć dymisję i rozpisać nowe wybory (w zmienionych warunkach).
Problemem nie jest, zasadniczo, konstytucyjna władza prezydenta, co sam Łukaszenka i otaczający go układ, złożony z podporządkowanych mu ludzi. Jak bardzo taki kierujący krajem układ może grać tematem zmian konstytucyjnych i pozorną demokratyzacją systemu pokazuje przykład Rosji czy Armenii za czasów Sarkisiana.
W 2020 roku w Rosji wydawało się, że era Putina powili zmierza do końca, gdyż ten, akceptując konstytucyjny limit dwóch kadencji, nie miał planować startu w następnych wyborach, a przy okazji godził się na osłabienie władzy (przyszłego) prezydenta. Jednak Władimir Władimirowicz jednocześnie szykował dla siebie inną funkcję, pozwalającą mu zachować „pakiet kontrolny”. Pokazuje to, że zmiany, wyglądające na zewnątrz jako demokratyczne, mogą być niczym innym jak tylko przesunięciami w systemie władzy.
Podobnie ma się rzecz w Armenii (przed rewolucją 2018 r.) czy w (dzisiejszej) Gruzji, gdzie osłabienie funkcji prezydenta nie niosło ze sobą demokratyzacji. Przeciwnie: miało ono za zadanie konserwację układu władzy i zablokowanie wprowadzenia zmian, nawet gdyby zdarzyłoby się tak nieszczęśliwie, że opozycja zwyciężyłaby w wyborach. Silny urząd prezydenta w rękach prodemokratycznej opozycji, jak pokazał przykład Ukrainy, może stać się narzędziem rozbijania postsowieckiego układu.
Bez istnienia silnego systemu partii politycznych, w tym opozycyjnych, Łukaszenka będzie dalej mógł do woli kontrolować parlament, nawet jeśli ten formalnie ulegnie wzmocnieniu. Przy założeniu, że jednak pozostanie on głową państwa. Łukaszenka nie sprawuje władzy na Białorusi jako prezydent, czy inaczej: jego realna władza nie wypływa z pełnienia tego urzędu. Urząd prezydenta jest istotną ramą, funkcją prestiżu, znaczenie mają także przypisane mu uprawnienia, ale Łukaszenka sprawuje władzę personalną. Władza ta musi mieć instytucjonalną formę, lecz realnie wychodzi daleko poza nią.
Jeśli faktycznie Łukaszenka zaproponuje takie zmiany, które formalnie osłabią pozycję prezydenta, trzeba bacznie przyglądać się jakie inne przesunięcia zostaną dokonane. Nawet jeśli Łukaszenka faktycznie zrzeknie się urzędu i nie wystartuje w kolejnych wyborach, nie oznacza, że nie „upatrzył” sobie innej funkcji, nawet jeśli dopiero będzie trzeba ją formalnie powołać, której objęcie pozwoli mu mieć wpływ na przyszłą politykę kraju. Lub też zwyczajnie nie zastosuje manewru Putina z 2008 roku (przejęcie roli premiera). Do tego potrzebowałby zbudowania wspierającej go siły politycznej, na co jednak ma finansowe i organizacyjne środki.
Podczas obraz WBZL maja nie tylko pojawić się propozycje zmian konstytucyjnych, ale i paść termin zatwierdzających je referendum. Referendum to nie tylko miałoby potwierdzić propozycje, ale też realnie ulegitymizować władzę Łukaszenki. Jeśli do urn stawi się dostateczna liczba Białorusinów, prezydent będzie mógł ogłosić to jako jego zwycięstwo nad opozycją. Ostatecznie zmiany w konstytucji wprowadzi nowy parlament wyłoniony podczas jesiennych wyborów. Poprawki mogą być wprowadzone na początku 2022 roku. Łukaszenka ma więc rok na uspokojenie sytuacji w kraju, przejęcie inicjatywy, rozprawienie się z opozycją i przekonanie społeczeństwa do nowego porządku.
Łazarz Grajczyński
Autor jest dziennikarzem, specjalizującym się w polityce międzynarodowej i kwestiach bezpieczeństwa, współpracował m.in. z Radiem Poznań, portalami Jagiellonia.org, Kresy24.pl, Centrum Schmpetera i Blasting News
fot. president.gov.by
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!