
Fot: muzvar.com.ua
Gdy wschód i południe Ukrainy płoną w huku eksplozji, tu w ogóle nie widać, że kraj toczy krwawą wojnę.
“Tutaj życie się nie zatrzymało” – mówią korespondentowi New York Times mieszkańcy ukraińskiego Zakarpacia – malowniczego górzystego regionu wciśniętego między cztery państwa NATO: Węgry, Słowację, Polskę i Rumunię. Rosja tu nie uderzy, żeby nie wywołać wojny światowej – tak sądzi większość.
Ludzie regulują tu zegarki według czasu środkowoeuropejskiego, a w linii prostej bliżej jest stąd do Wenecji, niż do Pokrowska w Donbasie, gdzie dzień w dzień toczy się zażarty bój. Od początku wojny na Zakarpacie spadło tylko kilka zabłąkanych dronów i rakiet, nikt już o nich nie pamięta.
Nie ma żadnych alarmów, zniszczeń, wojskowych patroli, godziny policyjnej, na ulicach króluje spokój. Dzieci bawią się w parkach, starsi chodzą na koncerty i piją kawę w kafejkach, restauracje działają non-stop. Młodzież tłumnie imprezuje, a bogatsi latają awionetkami do sąsiednich państw Europy. Inny świat.
Nic więc dziwnego, że nieustannie napływają tu uciekinierzy ze wschodu, od początku wojny przesiedliło się tu na stałe prawie 150 tys. ludzi, głównie do Mukaczewa i Użhorodu na granicy ze Słowacją. Tu się jedzie leczyć rany – fizyczne i psychiczne, ale także – niestety – żeby zadekować się przed poborem do wojska lub uciec przez zieloną granicę na Zachód.
I tylko co pewien czas w tę sielankę wkrada się zgrzyt, gdy ulicą przechodzi cichy pogrzeb żołnierza z tego regionu. A gdy w rozmowach w pubach pojawia się temat wojny, często zapada milczenie – jedni zastanawiają się, czy robią dla własnego kraju to, co powinni, inni czekają, kiedy przyjdzie wezwanie do wojska.
“Kiedy idziesz ulicą, czujesz na sobie karcące spojrzenia kobiet, których mężowie są na froncie” – przyznaje jeden z mężczyzn. Słynna ukraińska 128 Górska Brygada Desantowa z Zakarpacia poniosła szczególnie dotkliwe straty podczas nieudanej kontrofensywy w 2023 roku.
“Przechodzisz przez piekło, a potem nagle trafiasz do miasta, gdzie tego nie ma. Kiedy tu przyjechałam, chciałam krzyczeć do ludzi: “Uciekajcie stąd! Po prostu uciekajcie. Bo piekło naprawdę istnieje i jest blisko” – mówi 33-letnia Daria Markowicz, która przybyła tu ze zrujnowanego Mariupola, znajdującego się obecnie pod rosyjską okupacją.
Czy ta oaza spokoju w piekle wojny jest błogosławieństwem, czy tylko chwilowym złudzeniem? – zastanawia się korespondent NYT.
Zobacz także: Kilka minut i pół tony trotylu spada na Moskwę! Są już w zasięgu.
KAS
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!