
Zabudowania klasztorne oo. Karmelitów, fot. Jurij Smirnow / Nowy Kurier Galicyjski
Wrzesień 1925 roku był we Lwowie bardzo niespokojny i pełen zgrozy. Każdego dnia prasa lwowska podawała uczciwym obywatelom wiadomości o przykrych czynach różnych bandytów, pijaków, prostytutek, a nawet policjantów. O tych wydarzeniach pisały: „Wiek Nowy”, „Gazeta Poranna”, „Chwila”, „Kurier Lwowski”, „Dziennik Ludowy” i inne.

Fot. Nowy Kurier Galicyjski
Oto tylko kilka tytułów prasowych właśnie z owego okresu: „Kobiety włamywaczki”, „Nowa krwawa zbrodnia we Lwowie. Na tle nienawiści sąsiedzkiej doszło do mordu. Pięć bestialskich ciosów nożem w piersi i brzuch przy ul. Weteranów 3. Ofiarą padł młody człowiek z zawodu technik dentysta”. Kolejna nowość kryminalna głosiła: „Ucieczka czterech włamywaczy kasowych z więzienia. Wśród nich znajduje się groźny bandyta rumuński Samos”. Następnie: „Tajemnicze zniknięcie 12-letniej dziewczynki”, „Znów dwa zamachy samobójcze kobiet. Nie zdołano ustalić przyczyny tych zamachów na własne życie”, „Wybryki zwyrodnialców we Lwowie”, „Znów tajemnicze zniknięcie 15-letniej dziewczynki Ewy Husar z ul. Bogusławskiego 9”, „Wywiadowca policyjny uderzył bokserem, przebił nożem i zastrzelił rzeźnika na bazarze przy placu Halickim”, „Lwowska banda Panicza grasuje dalej w różnych powiatach Małopolski”, „Nowe kradzieże i włamania we Lwowie”, „Arab Angar Sousi i Lwowianka. Sensacyjna podróż panny Frani w krainę marzeń i sromotny powrót”. Wszystkie gazety lwowskie podawały również sensacyjne reportaże z procesu kryminalnego dwudziestodwuletniego Romana Filasiewicza w sądzie karnym, który 20 stycznia 1925 roku na Cmentarzu Łyczakowskim zastrzelił swego kolegę Stefana Romana Kornella. Podłożem tragicznej sprawy były ”panie z cukierni i hulaszcze życie młodych ludzi”, którzy należeli do tak zwanej „lwowskiej złotej młodzieży”. Śledztwo w tej sprawie trwało dziewięć miesięcy, powołano aż 64 świadków, lecz tak i nie wyjaśniono wszystkich okoliczności morderstwa.
Jednak sensacyjne morderstwo w niedzielę, 20 września 1925 roku we lwowskim klasztorze oo. karmelitów było czymś zupełnie innym wśród tych wszystkich codziennych wiadomości kryminalnych. „Dziennik Ludowy” z 22 września donosił: „W niedzielę rano targnęła mieszkańcami Lwowa wiadomość, że jeden z księży zakonników zamordował drugiego księdza”. Kilka dalszych dni wszystkie gazety lwowskie drukowały szczegóły tego sensacyjnego morderstwa i śledztwa policyjnego prowadzonego w tej sprawie. Tłumy ludzi codziennie przychodziły na ulicę Czarnieckiego pod zamkniętą bramę klasztoru oo. karmelitów i gorąco omawiały przebieg śledztwa i okoliczności zbrodni.
Otóż, według podanych informacji policyjnych, 20 września o godzinie 6 rano, starszy posterunkowy IV komisariatu policji (ul. Kurkowa 23) nazwiskiem Plebanek, wychodząc z lokalu komisariatu, spostrzegł siedzącego na schodach w skulonej pozycji jakiegoś mężczyznę, ubranego po cywilu, z głęboko na czoło nasuniętym kaszkietem. Kiedy go zapytał czego sobie życzy, nieznajomy ów spokojnie oświadczył, że jest księdzem i kilka godzin temu zamordował w klasztorze oo. karmelitów znajomego księdza. Posterunkowy zameldował ową wiadomość swoim przełożonym, lecz nikt najpierw nie uwierzył w opowieść nieco dziwnego człowieka, którego raczej potraktowali jako obłąkanego. Jednak chcąc sprawdzić okoliczności domniemanego morderstwa, komisarz Jańczyszyn wysłał do klasztoru, położonego zaledwie w kilkadziesiąt kroków od komisariatu, posterunkowego oraz jednego z przodowników. Oczywiście, dziwny ksiądz, czy też obłąkany, czy też morderca był również z nimi. W drodze do klasztoru ów osobnik opowiadał, że nazywa się Andrzej Kopacz, jest księdzem i kilka godzin temu zamordował siekierą w gościnnej celi klasztornej księdza dziekana w służbie wojskowej, podpułkownika Jana Ideca. Funkcjonariusze policji dopiero przybywszy do klasztoru uświadomili sobie całą prawdę tego niesamowitego przestępstwa.
Lwowska gazeta „Chwila” podała dokładny opis dalszych wydarzeń, również okoliczności samego szalonego czynu księdza Andrzeja Kopacza. Otóż, „…przybywszy do długiego korytarza wiodącego do poszczególnych celi, funkcjonariusze zobaczyli długą wstęgę krwi. Po śladach jej doszli do drzwi tzw. „celi gościnnej” nr 17, w której miał znajdować się zamordowany ksiądz. Drzwi okazały się zamknięte, lecz klucz znajdował się u ks. Kopacza, który powiedział: „Niech panowie się przekonają, w celi leży trup”. Wręczonym przez niego kluczem policjanci otworzyli drzwi. Oczom przybyłych przedstawił się grozą przejmujący widok i odsłoniła się w całej swej okropności krwawa tragedia. Na podłodze leżały zwłoki rosłego mężczyzny w sile wieku, pływające w kałuży krwi. Mężczyzna leżał na środku celi, głową do drzwi, w stanie nie dającym się wprost opisać. Straszliwe cięcia, jakie zadał swej ofierze szalony zbrodniarz, miały wprost potworny skutek. Głowa, z której wytrysnął mózg, zeszpecona była zupełnie zadanymi cięciami pochodzącymi z ostrego narzędzia. Pierś, ręce i nogi przedstawiały jedną wielką masę porąbanego ciała. Opodal leżały odcięte dwa palce. Zamordowany miał na sobie płaszcz gumowy, co świadczyło, że został zaatakowany, jak tylko wszedł do celi. Po stwierdzeniu strasznego faktu, mordercę ks. Kopacza natychmiast aresztowano. Nie ruszając z miejsca trupa zaalarmowano natychmiast władze śledcze i wojskowe”.
W klasztorze jeszcze nikt o niczym nie wiedział i dopiero poszukiwania policjantów wykryły straszną prawdę. Tak niezwykłe morderstwo zrobiło prawdziwy alarm we wszystkich władzach śledczych i policyjnych. Już o godzinie 9 rano przybyła do klasztoru na miejsce zbrodni komisja sądowo-lekarska i policyjna, między innymi prokurator Swoboda, prezes sądu okręgowego Haweł, sędzia śledczy Witoszyński, komendant policji okręgowej Wiczyński, komendant Łukomski, nadkomisarz Kozakiewicz, komisarze Batorski i Jańczyszyn i lekarze dr Jaszczułkowski i dr Piro, a ponadto oddział posterunkowych, którymi obstawiono dziedziniec przed kościołem i klasztorem. Przybyli nadto zawiadomieni o wypadku pułkownik Godowski jako szef sądu wojskowego, major Riser z żandarmerii wojskowej i inni przedstawiciele władz wojskowych. Po dokonaniu wizji lokalnej, trwającej blisko pięciu godzin i przesłuchaniu ks. Kopacza potwierdzono skrytobójcze morderstwo, dokonane prawdopodobnie w przystępie szalu. Ksiądz Kopacz niczemu nie zaprzeczał i ponuro opowiadał szczegóły wydarzeń tej tragicznej nocy.
Wiadomość o dokonanej w klasztorze zbrodni rozniosła się wkrótce po całym mieście, ściągając na ulice Czarnieckiego tłumy ludzi. Opowiadano z ust do ust wprost niewiarygodne wiadomości, między innymi ,że morderstwo miało miejsce na tle erotycznym i że w tej sprawie zamieszana jest pewna kobieta zamieszkała przy ulicy Piekarskiej. Komisja sądowo-lekarska na czele z sędzią śledczym Witoszyńskim przeprowadziła na miejscu śledztwo i sporządziła protokół. O godzinie pierwszej w południe zwłoki ofiary mordu okryte płótnem wyniesiono przed tłum gapiów i zawieziono do zakładu medycyny sądowej.
Sprawcę zbrodni ks. Andrzeja Kopacza odstawiono do ekspozytury śledczej, a stamtąd do aresztów policyjnych przy ulicy Jachowicza, gdzie go przesłuchiwano przez cały niemal dzień. Ksiądz Kopacz z wyrazem apatii odpowiadał na wszystkie pytania i przedstawił szczegółowo powody morderstwa i sposób, w jaki dokonał morderstwa oraz opowiadał koleje swego życia.
Już w dniu następnym wszystkie owe rewelacji i dokładny życiorys księdza zostały opublikowane w czasopismach lwowskich. Publiczność była po prostu zszokowana. „Wiek Nowy” podawał w reportażu, że ksiądz Andrzej Kopacz we Lwowie w klasztorze oo. karmelitów przebywał niespełna rok. Miał 38 lat i był w swoim czasie wikarym w Przemyślu. Już wtedy zachowanie jego wykazywało, że jest to człowiek anormalny. Władze kościelne zmuszone były usunąć go z parafii i od sprawowania obowiązków kapłańskich. Wówczas rodzina umieściła go na leczenie do zakładu dra Pilza w Krakowie, gdzie przez pewien czas przebywał. Niestety pobyt w zakładzie nie przyniósł żadnych rezultatów i po wyjściu z zakładu Kopacz w dalszym ciągu zdradzał objawienia świadczące o anormalności umysłu. Wobec tego poradzono mu, żeby szukał schronienia w klasztorze, gdyż stan jego nie pozwalał mu pełnić publicznie obowiązków kapłana świeckiego. Jednak trudno było znaleźć klasztor w Krakowie lub w Przemyślu, który by zgodził się przyjąć chorego psychicznie człowieka. W końcu ulitował się nad nim ksiądz Brniak, prowincjał oo. karmelitów, i umieścił go w klasztorze oo. karmelitów we Lwowie. Według zeznań księdza prowincjała i innych zakonników, w klasztorze ks. Kopacz traktowany był jako człowiek chory. Nie wymagano od niego żadnych posług kapłańskich i nie krępowano go obowiązującymi innych zakonników przepisami. Mógł jadać wspólnie lub w swojej celi, nie czyniono mu też wymówek jeśli nie przychodził do wspólnej modlitwy. W ogóle uważano go za człowieka psychicznie chorego, anormalnego umysłowo i skutkiem tego… nieszczęśliwego, któremu należały się pewne względy”.
Według zeznań zakonników, ks. Kopacz nie był zadowolony z postrzegania jego osoby w klasztorze i swoje otoczenie traktował z niechęcią. W swojej celi często samotnie spędzał całe dni, nie chciał nikogo widzieć, czasami był poirytowany. Miał w celi pianino, na którym chętnie grywał. Był bardzo wykształcony, lubił muzykę, w dobrym humorze udzielał rad i wskazówek innym zakonnikom. Wypełniał także czas robotami stolarskimi. Od innych zakonników przeważnie stronił, prowadził tryb życia anormalny, zgodny zresztą z jego ustrojem psychicznym, zrujnowanym stale postępującą chorobą. Zdawało mu się, że jest prześladowany i w tym przekonaniu napisał list do Rzymu, w którym żaląc się na swoją sytuację, prosił, żeby mu udzielono dyspensy od wszelkich przepisów, obowiązujących w życiu klasztornym, choć faktycznie był od nich wolny i mógł postępować wedle swej woli. Często, jak sam wyznawał, czepiały się go różne ponure myśli. Przemyśliwał nad odebraniem sobie życia, to znów, uważając się za prześladowanego przez wszystkich, chciał się zemścić na swym otoczeniu, gdyż zdawało mu się, że wszyscy z niego drwią i wyśmiewają się. Ta mania prześladowania objawiała się w nim od dłuższego czasu. Pod jej wpływem chciał kogoś zamordować. Przez pewien czas myślał o zamordowaniu pewnego znajomego księdza w Bołszowcach, a przed kilkoma miesiącami zbudziła się w nim myśl zamordowania księdza prowincjała Brniaka.
CDN…..
Jurij Smirnow
Tekst ukazał się w nr 6 Kuriera Galicyjskiego (466), 28 marca – 14 kwietnia 2024
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!