Gdy Habsburgowie spoglądali na mapę podległych im ziem, mogli dostrzec, z jak groźną elegancją historia określiła ich granice. Wiedeński dwugłowy orzeł (początkowo symbol Świętego Cesarstwa Rzymskiego) miał pod swoją kontrolą cały szereg lwów: skrzydlatego (weneckiego), z dwoma ogonami (bohemskiego), z czerwonym jęzorem (budapesztańskiego) i złotego (lwowskiego). Jednak na herb swego Królestwa Galicji Habsburgowie wybrali skromnego ptaka: trzech złotych wieńców pilnie strzeże kruk (kawka).
Po pierwszym rozbiorze Polski w 1772 r. przez Rosje, Prusy i Austrię, południowo-wschodnie tereny Rzeczypospolitej, o olbrzymiej powierzchni i najmniej rozwinięte gospodarczo, stały się prowincją imperium Habsburgów. Resztę Galicji Austria otrzymała w III rozbiorze w 1795 r. Te wschodnie tereny Austrii otrzymały dość złożoną nazwę – Królestwo Galicji i Lodomerii z Wielkim księstwem Krakowskim i księstwami Oświęcimia i Zatoru.
W 1786 r. do składu Królestwa, za sprawą kolejnego rosyjsko-tureckiego pokoju, weszła Bukowina ze stolicą w Czerniowcach. W 1849 r. ziemie te otrzymały samodzielną koronę. To w Czerniowcach w 2009 r. odsłonięto pierwszy na Ukrainie pomnik Franciszka Józefa I – kosztem urodzonego na tej ziemi Arsenija Jaceniuka. Bowiem, jak uważał ówczesny premier Ukrainy, to w okresie austriackim Bukowina przeżyła swój rozkwit.
Narodowościowo zachodnie tereny Galicji były przeważnie polskie, zaś wschodnie z centrum we Lwowie – przeważnie ukraińskie. W Krakowie, dawnej stolicy Polski, pomimo wszelkich rzeczywistych i urojonych grzechów władz austriackich (a czasem też dzięki nim) bujnie rozkwitała polska duma narodowa. Dlatego Wiedeń, jak podkreśla warszawska historyk Maria Poprzęcka, „…uważał Kraków nie tylko za swoje trofeum, ale też za ośrodek polskiej konspiracji i propolskich ideałów. Miasto degradowało w sensie politycznym i ekonomicznym, nie otrzymało nawet statusu prowincji, pozostając austriacką fortecą na wypadek wojny z Rosją”. W Krakowie dotychczas z odrazą wspominają, że zamek na Wawelu, stojący na malowniczym wzgórzu nad Wisłą, Austriacy przekształcili na koszary, stajnie i strzelnicę.
Habsburgom bardziej do serca przypadł nie dumny Kraków – „polska Troja”, lecz bardziej spokojny i bardziej lojalny Lwów. Od razu po zajęciu przywrócono miastu starą niemiecką nazwę – Lemberg. W Austrii Lwów nazywany jest tak dotychczas. W ciągu półtora wieku władzy austriackiej miasto potwierdzało swe łacińskie określenie Semper Fidelis – Zawsze Wierny, lecz na wiosnę 1848 r. przeżyło krótkotrwałą „Wiosnę Ludów”. Władze łatwo stłumiły powstanie polskiej szlachty i mieszczan, a po ostrzale śródmieścia spłonęło kilka świątyń, zabudowania mieszkalne, gmach uniwersytetu z cenną biblioteką i ratusz.
Imperium dobrze przerobiło tę lekcję i na południowych wzgórzach nad Pełtwią wybudowano cytadelę oraz umocnienia ziemne, za którymi ukrył się austriacki garnizon. Później stacjonowali tu rosyjscy, polscy, niemieccy i sowieccy żołnierze. W czasie II wojny światowej Niemcy umieścili tu obóz jeniecki Stalag 328, którego ofiarami w czasie okupacji stało się prawie 150 tys. osób.
Polskie powstanie 1848 r. było tylko epizodem w historii Lwowa. Jak wynika z austriackich dokumentów mieszkańcy Lwowa dumni byli ze statusu Lwowa jako młodszego, ale „bezpośredniego” partnera Wiednia. Widać to do dziś: architektura śródmieścia z przełomu XIX-XX wieków zorientowana jest bardziej na wiedeńską, niż innych miast dunajskiej monarchii. Przy tym, do ostatnich dni Austro-Węgier Lwów zachował swój polski charakter. Encyklopedia Brokhauza podkreśla: „W 1907 r. Polacy stanowili większość ludności dwustutysięcznego Lembergu, czwartego lub piątego miasta w imperium Habsburgów. Kolejną, według liczebności społecznością, byli Żydzi. Według spisu ludności z 1910 r. Rusini (Ukraińcy) stanowili 60% ludności Królestwa Galicji i Lodomerii (ogółem mieszkało tu 5,3 mln osób).
Lwów stal się ukraiński po organizacji przez władze sowieckie „wymiany ludności” z Polską w połowie lat 1940. Naziści wyniszczyli prawie całkowicie ludność żydowską (ze 105 tys. przed wojną przeżyło niecałe 10 tys.). Miasto zasiedlili przeważnie wychodźcy ze wschodnich i centralnych regionów Ukrainy i znaczna część Rosjan.
Ponad dwudziestometrowy kopiec, który wznosi się na Górze Zamkowej, na którym obecnie powiewa flaga ukraińska, usypali pod koniec XIX wieku polscy patrioci z okazji 300. Rocznicy Unii Lubelskiej. Inicjatorem powstania kopca był Franciszek Smolka, posiadacz najdłuższych chyba wąsów w Imperium. Z czasem został przewodniczącym parlamentu wiedeńskiego. Na apel Polaka i byłego uczestnika Wiosny Ludów, w okolicy Wysokiego Zamku zaczęto w 1869 roku sypać kopiec, który ukończono po ponad 30 latach. Na kopiec przywożono ziemie z miejsc historycznych, jak np. z pól pod Grunwaldem. U stóp kopca umieszczono płytę z napisem, wartym uwagi:
Podczas sypania kurhanu-pomnika władze austriackie demonstrowały powściągliwość – nie przeszkadzały powstaniu w stolicy Kraju Koronnego pomnika obcej narodowej sławie.
O jednej z wersji postrzegania Galicji przez Wiedeń czytamy w charakterystyce jednego z bohaterów powieści Józefa Rotha „Marsz Radetzkiego”: „Miał on niezwykłe pojęcie o wschodniej granicy monarchii. Dwóch jego szkolnych przyjaciół zostało za błędne decyzje służbowe przeniesionych do tych oddalonych terenów monarchii, na których granicach prawie słychać wycie wiatru z Syberii. Gdzie niedźwiedzie, wilki i jeszcze gorsze stwory, jak wszy i pluskwy, zagrażają cywilizowanemu Austriakowi”.
Jednak Galicja w czasach Austro-Węgier była nie tylko wschodnim obrzeżem w wyobraźni austro-węgierskich oficerów, bohaterów powieści Józefa Rotha. Ekonomista Stanisław Szczepanowski w pracy „Galicyjska bieda w cyfrach” (1888) podkreślał: poziom konsumpcji mieszkańców był dwukrotni niższy od europejskiego, a wydajność pracy stanowiła zaledwie 25%. Z Lemberga urzędnicy kierowali słabo rozwiniętą prowincją, której struktura socjalna przypominała biedne okolice Węgier. Podstawę ekonomiki stanowiło gospodarstwo wiejskie. Handel i rzemiosło kontrolowali przeważnie zamożni Żydzi, których za to nie lubiano, ale bez ich usług i pieniędzy obejść się nie dało. Naftowe złoża Drohobycza (na początku XX w. dawały 5% światowego wydobycia) rozwijano powoli, a koncesje dawano brytyjskim i francuskim kompaniom.
W 1877 r. we Lwowie zorganizowano na modłę Austro-Węgier po raz pierwszy ziemską wystawę przemysłową. Iwan Krypiakewycz pisał o niej z bezwzględną uczciwością: „Tak ubożuchna była ta wystawa”. Ale cele ekonomicznego rozwoju ziem Habsburgowie stawiali dokładne. Za symbolem tych wskazówek możemy uznać rzeźbę „Oszczędność”, umieszczoną na frontonie Galicyjskiej Kasy Oszczędności.
Nad tym wszystkim stała bogata polska szlachta, często dumna i zarozumiała jak węgierscy arystokraci. To polskich ziemian, a nie cesarza i jego urzędników uważali za głównych wrogów chłopi i robotnicy. Ujawniło się to podczas tzw. „rzezi galicyjskiej” w 1846 r., gdy powstanie szlachty zostało stłumione nie siłami wojsk austriackich, lecz rękoma miejscowych chłopów – mordowali całe rodziny szlacheckie, grabiąc i paląc ich dwory. W Galicji nastał pokój, ale krwawe wydarzenia, które objęły tereny od Nowego Sącza do Tarnowa, wspominano jeszcze długo.
Habsburgowie prowadzili na wschodzie systemową politykę kadrową. Na stanowiska ważnych urzędników do Lwowa nominowano przeważnie Niemców lub Czechów. Zgodnie z decyzjami Wiednia do małych galicyjskich miasteczek wyruszali młodzi oficerowie, lekarze, inżynierowie, nauczyciele, często wykształceni w stolicy. Zdarzało się często, że kierowano tu osoby po przestępstwach służbowych, osoby bez koneksji lub o poglądach nadmiernie liberalnych. Natomiast osobom ze wschodu Lwów wydawał się terenem wolności, rozkwitu rzemiosła, myśli politycznej, kultury. Pod koniec XIX w. miasto przyjęło wielu ukraińskich aktywistów z Rosji, którzy poświęcili swoje życie ukraińskiej idei narodowej.
Po austro-węgierskim kompromisie z 1867 r. Galicja otrzymała szeroką autonomię. Językiem urzędowym był język polski, swobodnie działały szkoły polskie i ruskie, teatry i uniwersytety w Krakowie i Lwowie. Służyć swemu cesarzowi, pomimo narodowego patriotyzmu, nie wstydziła się polska szlachta. Wystarczy wymienić dwóch Gołuchowskich czy hr. Kazimierza Badeniego, który osiągnął stanowisko premiera austriackiego rządu. Najwybitniejszy krakowski malarz II połowy XIX w., przedstawiciel idei romantyzmu Jan Matejko, tworzy dziesiątki patriotycznych obrazów, w tym galerię polskich królów. Uważał on za honor otrzymać zamówienie od cesarskiego dworu.
Jako swego rodzaju symbol pojednania z Polakami przyjęto organizowaną z olbrzymią pompą jesienią 1880 r. „podwójną” wizytę cesarza w dwóch głównych miastach Królestwa Galicji i Lodomerii. W czasie tej wizyty, jak wspominano, Galicja urządziła godne przyjęcie swemu monarsze. Polaków i Ukraińców, wraz ze wszystkimi sprzecznościami pomiędzy nimi, łączyła jedna nadzieja – powstania własnego narodowego państwa. Nie wykluczali przy tym, że w kształcie monarchii i to pod berłem któregoś z Habsburgów.
Stopniowo te polsko-ukraińskie sprzeczności rozpalały się i trwały na tych terenach aż do powojennych stalinowskich przesiedleń. I, jak często się zdarza, łączyły cechy konfliktów narodowościowych i społecznych. O ofiarach tych konfrontacji przypomina monumentalna nekropolia na cmentarzu Łyczakowskim. Na jednej kwaterze pochowano żołnierzy armii ZURL, którzy bronili niezależności w latach 1918-1919, a na innej – „polskie orlęta” – młodych ochotników, walczących po przeciwnej linii frontu. Nieco obok – kwatera UPA, walczącej w latach II wojny światowej przeciwko sowietom i przeciwko Polakom. Obok spoczywają żołnierze dywizji Waffen SS „Galizien”, którzy, jak uważa część społeczeństwa ukraińskiego, też walczyli o wolność, co wywołuje wiele kontrowersji, szczególnie wśród Polaków. Obok cmentarza jeszcze jedna kwatera – ponad sto pochówków żołnierzy z obecnego frontu w Donbasie.
Na cmentarzu Łyczakowskim jest nad czym się zadumać: o złożonych szlakach historii, o tym, że historia nie bywa czarno-biała, o bohaterach, agresorach i ofiarach, którzy w wyobraźni różnych narodów tak łatwo i tak szybko zamieniają się miejscami.
Petro Hawryłyszyn. Tekst ukazał się w nr 12 Kuriera Galicyjskiego, 30 czerwca – 27 lipca 2023
1 komentarz
Znajko
28 października 2024 o 02:03Wspomnianą kwaterę „żołnierzy armii ZURL” na Cmentarzu Łyczakowskim stworzono na początku lat 90. W katakumbach Cmentarza Orląt były wtedy jeszcze jakieś warsztaty – bodajże kamieniarskie, groby Orląt przysypane były częściowo ziemią. Polscy mieszkańcy Lwowa, głównie starci już ludzie, przychodzili nawet w deszcz czy mróz i ciężko pracowali starając się nie dopuścić do dalszej degradacji Cmentarza Orląt. Po drugiej stronie – tam gdzie teraz jest ukraińskie Mauzoleum była świeżo zaorana i wyrównana ziemia i stawiano tam krzyże z jasnego, surowego drewna. Na pytanie co się tu dzieje – A strzelców siczowych będą chować – odpowiedzieli Lwowiacy. Ale oni tu byli pogrzebani? A gdzie tam! Przywożą ich tu. (Ciągle zastanawiam się, pamiętając ten zaorany teren, czy były tam jakieś wcześniejsze groby? Często można spotkać na Łyczakowskim współczesne nagrobki w miejsce starych polskich – wywróconych, leżących obok i jeszcze nie „uprzątniętych”). Po latach podczas kolejnej wizyty na Cmentarzu Łyczakowskim zadziwiło nie tylko to – imponujące, trzeba przyznać – ukraińskie upamiętnienie. Zadziwiło jeszcze coś – żeby dostać się na Cmentarz Orląt, trzeba najpierw przejść przez to ukraińskie Mauzoleum. Wtedy na Cmentarz Orląt wchodziło się z przeciwnej strony, idąc w górę, wprost na kolumnadę. Obecnie to wejście jest zamurowane na stałe i zamysł architektoniczny całego założenia Cmentarza Orląt gdzieś się przez to zagubił i jakby umniejszył…