– Zawsze, kiedy jadę z Jarosławia do rodzinnego Lubaczowa, wybieram nie autobus czy samochód, ale właśnie szynobus podążający nieśpiesznie tą linią, idącą przez lasy, rozległe pola, mijane wioski i małe miejscowości, na których są stare stacyjki i stacje.mówi Mariusz Olbromski, literat i muzealnik, w rozmowie z „Kurierem Galicyjskim”.
W jednej z poprzednich rozmów o Aleksandrze Fredrze wspominał Pan o Surochowie, gdzie urodził się nasz najwybitniejszy komediopisarz, o małej stacyjce leżącej przy prastarej linii z Jarosławia do Lubaczowa. Jakoś Pan to szczególnie podkreślił wspominając o tej linii, dlaczego?
Bo ta linia jest dla mnie zupełnie niezwykła. Ma dziś charakter lokalny, przygraniczny. Zawsze, kiedy jadę z Jarosławia do rodzinnego Lubaczowa, wybieram nie autobus czy samochód, ale właśnie szynobus podążający nieśpiesznie tą linią, idącą przez lasy, rozległe pola, mijane wioski i małe miejscowości, na których są stare stacyjki i stacje. Każda z nich jest mi znana, bo przed laty jako pracownik tworzonego wtedy Muzeum Kresów w Lubaczowie penetrowałem te miejscowości w poszukiwaniu eksponatów. Na tym odcinku krajobraz jest urozmaicony, bo linia kolejowa przebiega jakiś czas przez Pogórze Rzeszowskie, dalej przez podmokłe równiny Doliny Dolnego Sanu, następnie przez pachnące żywicą Lasy Sieniawskie, wreszcie przez rozległe łęgi nad Lubaczówką. Koła dudnią trochę głośniej na żelaznych mostach na rzece San, rzeczce Szkło i Lubaczówce. Szynobus wiezie przeważnie trochę młodzieży szkolnej i akademickiej, a przede wszystkim kuracjuszy do świetnego, położonego tuż przy granicy uzdrowiska Horyniec Zdrój, zagubionego wśród lasów i ciszy. Linia ta jest jedną z najstarszych na terenie wschodniej Polski. Ma już ponad 130 lat. Dawniej biegła z Jarosławia aż do Sokala, położonego dziś na Ukrainie, niedaleko granicy. Miała długość 150 km. Stanowiła odgałęzienie na północ od zbudowanej w końcu lat 50. XIX w. linii kolejowej z Krakowa do Lwowa. Pierwszy pociąg tej linii, noszącej dziś numer 101, z Jarosławia do Sokala przez Lubaczów, Horyniec Zdrój i Rawę Ruską przejechał w dniu 6 lipca 1884 roku. Poruszał się wtedy z prędkością około 20 kilometrów na godzinę, a podróż z Jarosławia do Sokala trwała aż 9 godzin. O takiej podróży pisano i opowiadano wtedy tak jak się dzisiaj mówi o lotach w kosmos.
Kto tę linię z Jarosławia do Sokala zbudował i jakie było jej znaczenie?
Linia powstawała w okresie niewoli, w zaborze austriackim. Ale rozpoczęło budować ją polskie konsorcjum, które tworzyły wybitne postaci ze świata kultury, polityki i gospodarki, wszystkie związane ze Lwowem i Kresami. W 1881 roku grupa w składzie: Włodzimierz hr. Dzieduszycki, Adam hr. Gołuchowski, Adam ks. Sapieha, Stanisław Polanowski złożyła wniosek na przyznanie koncesji na budowę tej linii. Każda z tych postaci wniosła do naszych dziejów, naszej cywilizacji cenne wartości. To był zespół wyjątkowych indywidualności. Zespół ten miał w budowie tej linii cel nie tylko finansowy, ale chodziło im o ożywienie gospodarcze tych terenów, które były wówczas bardzo zapóźnione. Moim zdaniem, grono to miało też ukryty jeszcze jeden cel – polityczny, narodowy. Sokal wówczas był miejscowością pograniczną, między imperium Rosji a Galicją. Chodziło im też o ułatwienie komunikowania się Polaków rozdzielonych, a zamieszkałych w tych obu zaborach.
Proszę choćby krótko przybliżyć nam te osoby…
Oczywiście. Włodzimierz Dzieduszycki zapisał się najpiękniej w naszej pamięci przede wszystkim jako twórca Muzeum Przyrodniczego we Lwowie, do którego zgromadził unikalne w skali światowej zbiory. Muzeum, które istnieje – jak wiemy – w centrum Lwowa do dziś. Był wybitnym bibliofilem, gromadził cenne książki, które później ze swego majątku w Poturzycy przeniósł do Lwowa jako słynną Bibliotekę Poturzycko-Zarzecką. W tych zbiorach znalazły się też cenne obrazy, między innymi Juliusza Kossaka i Artura Grottgera, którego Dzieduszycki gościł w swych majątkach i wspierał też leczenie tego wybitnego artysty. Sam żyjąc, między innymi we Lwowie niezwykle skromnie, przeznaczał przez wiele lat najczęściej anonimowo ogromne sumy na umacnianie narodowej kultury. Warto wspomnieć, że opodal Jarosławia, w którym się zaczyna wspomniana linia kolejowa, a mianowicie w Zarzeczu, istnieje nadal pałac Dzieduszyckich, rodu jakże zasłużonego dla naszej kultury, a szczególnie dla Lwowa.
(…)
Cały wywiad tutaj.
„Kurier Galicyjski”
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!