Poleskie motywy odnajdujemy w różnych dziedzinach polskiej sztuki XIX–XX ww. Dla malarzy, jak na przykład Juliana Fałata, Polesie to kraj bajeczny, pełen niepowtarzalnej urody. Fotografowie utrwalali bardziej realistyczną wizję poleskiego regionu, dokumentowali nie tylko piękno przyrody, ale i ludzi, ich codzienne zajęcia.
Również różne strony życia i problemy Polesia, w tym gospodarcze zacofanie kraju po zaborze rosyjskim, czasami dotkliwą biedę, która dotykała mieszkańców kraju pięknego swą urodą pierwotną. Polesie fotografowali znani fotografi cy, tacy jak Jan Bułhak, Wojciech Buyko, Henryk Poddębski, Antoni Wieczorek. Życie tego kraju dokumentowali także badacze, etnografowie, krajoznawcy, inżynierowie, jak Stanisław Bochnig, Dymitr Gierogijewski, Kazimierz Miedziński, Józef Obrębski, Adam Skoczycki. W 1934 roku kilkaset zdjęć zrobiła na Polesiu amerykańska podróżniczka Louise Arner Boyd.
Wreszcie działali i fotografowie miejscowi jak Leonard Nowakowski z Pińska, S. Hochman ze Stolina czy Władysław Pestka, który w latach 1936-1939 był nauczycielem kontraktowym w Wawuliczach (pow. Drohiczyn Poleski) oraz w Wołczynie. Tym ostatnim udało się w dużej mierze utrwalić rzeczywisty obraz życia poleskiсh miejscowości. Jednak, nie pomniejszając zasług wymienionych ludzi, chciałbym opowiedzieć o twórczej spuściźnie dwóch mistrzów, którzy się urodzili na Polesiu i poświęcili mu znaczną część swego życia. To jedna z najznakomitszych i najbardziej aktywnych polskich fotografek dwudziestolecia międzywojennego – Zofi a Chomętowska oraz fotograf-samouk z Kosowa – Józef Szymańczyk.
Zofia Chomętowska
Urodziła się 8 grudnia 1902 roku na Polesiu, była jedyną córką Bronisławy z Buchowieckich i Feliksa Druckiego-Lubeckiego. Chciała zostać malarką i jak wiele dziewcząt z arystokratycznych rodzin pobierała lekcje rysunku, malarstwa oraz historii sztuki u profesora z Paryża. Jednak, zgodnie z rodzinną legendą, dalszej karierze w tym kierunku sprzeciwiła się babka – Jadwiga Radziwiłłowa. Ale Zofia nie składała artystycznej broni. Już wtedy w jej rodzinie było kilka kobiet z aparatami – fotografowały jej przyrodnie siostry Maria i Ludwika Kraszewskie. Pierwszy aparat, kasetowy Kodak, był prezentem urodzinowym od ojca, dziewczynka nauczyła się go obsługiwać mając około 10 lat.
Kolejny aparat młoda fotografka kupiła już sama, dopiero po unieważnieniu pierwszego małżeństwa z Władysławem Czechowiczem- -Lachowickim. Była to Leica, małobrazkowy aparat, który zrewolucjonizował ówczesną fotografię, pozwalając robić jedno zdjęcie po drugim, bez konieczności zmiany kliszy po każdym naciśnięciu. W tym czasie Zofia wyjeżdżała w podróż po Europie. Podróżując zdjęcia najwygodniej było robić «z ręki», a nie w technice kasetowej. Z czasem Zofia została entuzjastką tego sprzętu i potrafiła znakomicie wykorzystać jego możliwości. Za debiut Chomętowskiej jako zawodowej fotografki uznaje się pokaz na Powszechnej Wystawie Krajowej w Poznaniu w roku 1929 (jednak prawdopodobnie prezentowała tam film, a nie zdjęcia).
W 1931 roku Zofia otrzymała nagrodę w konkursie Kodaka, dzięki któremu rozpoczęły się publikacje jej prac w czasopismach. Dwa lata później w piśmie «Świat» opublikowała artykuł pod tytułem «Fotografika», w którym pisała: «Zasady kompozycji rysunkowej w fotografi ce wymagają od adeptów tak samo studiów i pracy, jak i w każdej innej sztuce plastycznej (…) zarówno soczewka, jak i pędzel w ręce profana nie dadzą dzieła sztuki ». Spora część fotografii Chomętowskiej wpisywała się w nurt piktorialny oraz sformułowany w drugiej połowie lat 30. XX wieku przez Jana Bułhaka program «fotografii i ojczystej», wedle którego prace fotograficzne miały służyć budowaniu wizerunku Polski idealnej.
Polesie z dzikimi bagnami, malowniczymi rozlewiskami i nietkniętą ręką człowieka przyrodą zdawało się być idealnie stworzone dla tego nurtu. Poleskie zdjęcia Chomętowskiej ukazywały się więc nie tylko w czasopismach i gazetach, ale także w materiałach promocyjnych o II Rzeczypospolitej, przeznaczanych dla cudzoziemców. Chomętowska fotografowała głównie tereny wokół swoich rodzinnych posiadłości: Porochońsk, Horodyszcze, Dobrosławkę – należące do Radzwiłłów, Mankiewicze, Pińsk, w mniejszym stopniu Polesie Wołyńskie. Do jednych z ulubionych tematów autorki należały pracujące Poleszuczki, o których pisała: «Na Polesiu dźwignią wszystkiego jest… baba. Ona to od świtu do późnej nocy haruje w polu i chacie, sieje, piele, żnie, kopie kartofle, przędzie, pierze, gotuje, karmi swój dobytek, a w międzyczasie dzieci rodzi».
Według Karoliny Puchały-Rojek, kuratorki wystawy «Między kadrami. Fotografie Zofii Chomętowskiej z Polesia 1925- 1939», prezentowanej niedawno na Białorusi, innym, równie często pojawiającym się motywem na zdjęciach Chomętowskiej była wszechobecna na Polesiu woda. Specyfi ka poleskich krajobrazów wyraźnie wpłynęła na późniejsze dzieła artystki, na których często widać motywy odbić i powieleń obiektów w wodzie, czy cienie i refl eksy na mokrych powierzchniach. Najbardziej prywatną część poleskiego zbioru artystki stanowią fotografie rodziny i przyjaciół – kąpiących się w rzece, siedzących na ganku domu czy prezentujących myśliwskie trofea.
Widać na nich również wyniesiony z poleskiej wsi stosunek Chomętowskiej do świata przyrody: zwierzęta to w przeważającej mierze upolowana dziczyzna lub psy myśliwskie, kwiaty były wybierane do kadrów, ale nie stanowiły samodzielnego motywu. Także ujęcia z wodą to głównie z ludźmi: chłopi łowiący ryby, Poleszuczki piorące w rzece, myśliwi stojący po kolana w wodzie. Przyroda interesowała Chomętowską przede wszystkim w kontakcie z człowiekiem, lub przynajmniej śladem jego obecności. Dzięki drugiemu mężowi artystki, Jakubowi Chomętowskiemu, mamy portrety samej artystki: roześmianej brunetki w futrze i berecie, trzymającej na rękach myśliwskiego psa, albo ubranej w szarawary wylegującej się na piasku i czytającej książkę. Z Jakubem Chomętowskim Zofia rozwiodła się w 1939 roku, ale po wojnie, gdy sama wyemigrowała z dziećmi do Argentyny, ściągnęła tam również i jego. Pozostali przyjaciółmi.
W drugiej połowie lat 30. Chomętowska przeniosła się z rodzinnego majątku na Polesiu do Warszawy. Pracowała jako fotografka dla Ministerstwa Komunikacji, prowadziła własny salon fotograficzny, była również dyrektorką artystyczną w miesięczniku «Kobiety w pracy». Publikowała artykuły w czasopiśmie «Leica w Polsce». Mimo rosnącego zbioru zdjęć warszawskich do 1939 roku Zofia Chomętowska, zarówno na wystawach indywidualnych, jak zbiorowych, pokazywała przede wszystkim zdjęcia z Polesia. Niemiecką okupację i powstanie warszawskie Chomętowska również spędziła w polskiej stolicy.
Po powstaniu w drodze do obozu w Pruszkowie artystka zamiast jedzenia wyniosła setki negatywów z poleskim zbiorem. Po wojnie wyemigrowała do Anglii, a potem do Argentyny, gdzie zmarła w 1991 roku.
Józef Szymańczyk
Fotografie tego artysty są zbliżone w swoim stylu do zdjęć Chomętowskiej. Jego prace posiadają znaczne walory artystyczne, pokazując niepolukrowaną prawdę o ówczesnym poleskim życiu. Artysta utrwalił odległe zakamarki wiejskiej rzeczywistości, ulice i place małych poleskich miasteczek. Józef Szymańczyk urodził się w 1909 roku w Kosowie Poleskim, miejscowości, która jest swoistą północną «bramą» Polesia. Mając 14 lat poznał już szereg zajęć: był stróżem w sadzie, pracował w tartaku. Później pracował u administratora majątku Mereczowszczyzna w oddalonej o dwa kilometry od Kossowa posiadłości, gdzie był odpowiedzialny za sprzątanie, zakupy, dostarczanie drzewa na opał, oprawianie lamp naftowych, spacery z psem.
Tam też poznał Borysa Kacena – leśniczego, który zaszczepił w nim pasję fotografowania. Polubili się i osierocony kilka lat temu Józef trafi ł pod jego skrzydła. Ze wspomnień Szymańczyka wyłania się ciepłe wspomnienie o nowym opiekunie: «Borys Kacen był dowcipnego usposobienia, bardzo wesoły, ale nigdy nie miał pieniędzy… Był namiętnym myśliwym. (…) Ale jednocześnie pan Kacen miał aparat fotograficzny». Szymańczyk zaczął obserwować Kacena podczas wykonywania i wywoływania zdjęć, a potem i sam zaczął robić swoje pierwsze zdjęcia. Artysta później wspominał: «Trzy talerze: w jednym wywoływacz, w drugim woda, w trzecim utrwalacz, specjalny papier, lampa naftowa z czerwonym szkłem. Aparat sześć na dziewięć. Szklane klisze. Chodziłem po mieście, tu i tam proponowałem swoje usługi. Dość śmiesznie, dziwnie spoglądali na mnie, że taki chłopak – nie wiadomo skąd, co – z aparatem, proponuje jakieś usługi fotografowania. Ale czasem znajdowałem chętnych. To byli przeważnie urzędnicy, oni mieli pieniądze. Albo sąsiedzi z mojej ulicy. Już miałem jakieś pieniądze».
Jednak wtedy Szymańczyk jeszcze nie mógł utrzymywać się z fotografii. Zostawiając rodzinę administratora Mereczowszczyzny, dorabiał z początku jako konduktor autobusu, a potem zatrudnił się w magazynie apteki w Iwacewiczach. Jakby to nie brzmiało paradoksalnie, ale apteka stała się jego pierwszym zakładem fotograficznym. Ludzie coraz częściej zaczynali przychodzić tu, bo wiedzieli, że w aptece jest fotograf (w połowie lat 20. ubiegłego wieku w prowincjonalnych Iwacewiczach fotografa w ogóle nie było). Trzy lata Szymańczyk fotografował sezonowo w Telechanach i Łohiszynie; zimę spędzał w rodzinnym Kosowie, gdzie również wykonywał fotografie, głównie w plenerze.
Artysta dokształcał się z jedynego wówczas dostępnego w Polsce podręcznika fotografii wydanego we Lwowie, przez długi czas brak mu było mistrza i rozmów o fotografii. Dlatego wielki wpływ na dalszą twórczość Szymańczyka jako fotografa miało spotkanie w 1936 roku w Wilnie z Janem Bułhakiem. Rozmowa z wielkim ówczesnym autorytetem w sprawach fotografii artystycznej zrobiła na prowincjonalnym fotografi e z Kosowa wielkie wrażenie. Jak pisze badacz historii fotografii Ewelina Lasota, program «fotografii ojczystej » Bułhaka Józef Szymańczyk znał już wtedy z tekstów publikowanych w czasopiśmie «Fotograf», jednak dopiero osobiste spotkanie z mistrzem skutecznie zachęciło go do uprawiania tego typu fotografii, utrwalania wszystkiego, co mija bezpowrotnie.
Tak powstały jedne z jego najważniejszych zdjęć dokumentujących przedwojenne Polesie – rybaków rozrzucających sieci, kobiety przędące wełnę, prace w polu, wiejskie wesela, wnętrza chat, meczety, synagogi, cerkwie, dwory, krajobrazy. Fotografował artysta także różne przejawy szczęśliwego, ale najczęściej ubogiego dzieciństwa. Szczególnie interesowały go kołyski dziecięce wiszące na zewnątrz i wewnątrz domów. W końcu lat 30. artysta zaczął stosować na swoich zdjęciach białe napisy wykonane za pomocą przymocowanych do negatywu masek fotograficznych (na przykład «Polesie – naprawa sieci». «Mały Poleszuk », «Typy poleskie»), co miało ułatwić identyfikację formy i idei.
Na zdjęciach Szymańczyka zostały przedstawione głównie tematy z miejscowości położonych koło rodzinnego Kosowa – Iwacewicz, Zdzitowa, Lisiczyc, Sporowa. Wędrując w latach 30. po wsiach i miasteczkach Zachodniego Polesia, mistrz zdołał zebrać unikatowe archiwum zdjęć dokumętujących kraj przed II wojną światową. W pewnym momencie Józef Szymańczyk zaczął rejestrować nie tylko piękno odwiedzanych miejsc, ale i prozę życia na Polesiu, często skrajnie biedniego. Zdjęcia z biednych poleskich chat uczyniły z niego dokumentalistę regionu, bo Zofia Chomętowska tworzyła przeważnie w nurcie piktorialnym, przy pozorach krytycznego dokumentu, gdyż dokument zawsze powinien poświadczać prawdę, «twarz» czasu. Po II wojnie światowej Józef Szymańczyk, jak wielu rodaków, opuścił Polesie, zamieszkał w Kutnie. Fotograf przejął tam dawny zakład fotograficzny Rotapfela i przez czterdzieści lat utrwalał na zdjęciach mieszkańców i wszystkie najważniejsze wydarzenia w mieście. W 1989 roku Józef Szymańczyk po raz pierwszy po wojnie odwiedził Polesie i swoją małą Ojczyznę – Kosów. Zmarł w 2000 roku.
Twórcza spuścizna Chomętowskiej i Szymańczyka mają dla nas dużą wartość. Nie tylko dlatego, że stare czarno-białe fotografi e Polesia posiadają nieodparty urok. Rozpoczęte w latach 30. prace melioracyjne po II wojnie światowej władze sowieckie zmieniły w wielką akcję osuszenia Polesia. W efekcie doszło do procesu stepowienia i biologicznej degradacji poleskich ziem. Większość współczesnego Polesia stanowi monotonna, płaska równina, pocięta wyschniętymi kanałami. Niewiele zostało z olbrzymich borów, wycinanych już podczas I i II wojny światowej. Powojenne wysiedlenia i zmiany społeczne gruntownie przeobraziły poleskie miasta i wsie… Na wystylizowanych zdjęciach tych czołowych fotografi ków dwudziestolecia międzywojennego możemy ujrzeć świat, którego już nie ma: malownicze pejzaże, wioski, miasteczka i miasta oraz ich mieszkańców – ludzi ubranych w ludowe stroje nie tylko od święta, ale i na co dzień.
Dymitr Zagacki Magazyn Polski NR 7(91) lipiec 2013
3 komentarzy
Tadeusz
31 stycznia 2015 o 15:43Odp: „Cholesterol naukowe kłamstwo” – Uffe Ravnskov
« Odpowiedz #143 : 2011-06-08, 15:19:19 »
——————————————————————————–
Otrzymałem mailem…
cyt:
Kiedy leczenie jest gorsze niż choroba.
Pod takim tytułem ukazały się w Internecie 4 października 2008 roku informacje, podane przez znanego na całym świecie lekarza dr. J. Mercolę, który z narażeniem swojej kariery i życia podjął walkę przeciwko kryminalnemu zakłamaniu i praktykom współczesnego amerykańskiego lecznictwa. Dr Mercola wykorzystuje Internet, nadając do wielu osób z różnych krajów wiadomości z dziedziny amerykańskiego lecznictwa. Jego informacje i komentarz z 4 października są swego rodzaju podsumowaniem współczesnego amerykańskiego lecznictwa.
Liczy się zysk, a nie człowiek.
W swoich publikacjach dr Mercola dokumentuje przykry fakt, że w obecnym przemyśle farmaceutycznym na pierwszym miejscu postawiono zysk, a nie dobro (zdrowie) pacjentów. Na początku publikacji czytamy: „Jednym ze sposobów, aby stworzyć procedurę stałego dochodu w prywatnej medycznej praktyce, jest uzależnienie pacjentów od środków farmaceutycznych, ażeby była potrzeba ciągłych badań lekarskich i przepisywania leków”. Następnie dr Mercola podaje przykłady takich praktyk. Np. rozrzedzenie krwi wymaga zbadania gęstości krwi, aby określić, jak długo trwa krzepliwość krwi. Przepisane lekarstwo na krzepliwość krwi wymaga ciągłego jego używania. Lekarstwo na ciśnienie krwi wymaga ciągle badania ciśnienia przez lekarza. Kiedy pacjenci zaczną brać lekarstwo na kwasy żołądkowe, lekarz wytwarza u nich przekonanie, że nie mogą przestać brać tego lekarstwa do końca życia, że zaprzestanie zażywania tego lekarstwa spowoduje powrót kwasów z jeszcze większym bólem. W rzeczywistości uczciwe badania naukowe o skutkach działania lekarstw – stwierdza dalej Mercola – pokazują, że większość przepisywanych lekarstw nie tylko jest nieskutecznych, ale powodują one pogorszenie stanu zdrowia. Fakty wskazują niezbicie, że niektóre z przepisywanych lekarstw stosowane są po to, aby uzależnić od nich pacjenta na całe życie. Po użyciu pewnej dozy tych lekarstw, zaprzestanie ich stosowania wywołuje symptomy chorobowe. Niektóre z lekarstw, uznawanych w nowoczesnej medycynie za środki standardowe, powodują utratę normalnego biologicznego funkcjonowania organizmu. Większość przepisywanych lekarstw nie spełnia swojego zadania. Lekarstwa te nigdy nie były przewidziane do usuwania przyczyny choroby – być może, w sposób zamierzony są one przeznaczone do uzależnienia od nich pacjentów na całe życie. Dr Mercola dyplomatycznie używa słów „być może”, ale dobrze on wie, że tak jest na pewno. Nastawieni na możliwie największe zyski producenci lekarstw robią wszystko, aby Federalny Urząd do Spraw Lekarstw i Żywności (FDA) zabezpieczał „prawnie” rozprowadzanie ich szkodliwych lekarstw. Zresztą, właściciele korporacji farmaceutycznych zajmują wysokie stanowiska w FDA. Dalej dr Mercola podaje, że działanie przepisywanych lekarstw jest na czwartym miejscu przyczyną śmierci w Stanach Zjednoczonych. Tylko choroba serca, rak i zawały zabijają więcej Amerykanów niż lekarstwa przepisywane przez lekarzy. Komentując sytuację w lecznictwie amerykańskim dr Mercola stwierdza, że planowa propaganda w mediach utrwala w ludziach przekonanie, iż każdy objaw niedyspozycji zdrowotnych wymaga koniecznie zbadania przez lekarza. W rzeczywistości w większości przypadków potrzebujemy tylko dobrej zdrowej żywności, niezatrutego powietrza, ruchu i pozytywnego patrzenia na świat, a ciało samo poradzi sobie z powstającymi dolegliwościami. Lekarstwa powodują często więcej problemów zdrowotnych niż choroba, którą spodziewasz się zlikwidować przy pomocy podawanych ci lekarstw, pisze Mercola.
Udokumentowane szkodliwe skutki niektórych lekarstw.
Z kolei dr Mercola podaje kilka udokumentowanych faktów, mówiących o szkodliwości niektórych lekarstw, używanych powszechnie na określone choroby.
– Prawie wszystkie leki na cukrzycę powodują nadwagę i stałe uzależnienie od insuliny.
– Lekarstwa na astmę pogarszają stan chorobowy.
– Nie ma żadnych dowodów na to, że lekarstwa na obniżenie cholesterolu zmniejszają śmiertelność ludzi o wysokim cholesterolu.
– Chemioterapia na raka wszelkich odmian prowadzi do uodpornienia komórek rakowych na leki.
– Żadne z lekarstw na obniżenie ciśnienia nie likwiduje przyczyny nadciśnienia.
– Leki na pieczenie żołądkowe (zgaga) stwarzają potrzebę zażywania tych leków do końca życia.
– Wiele lekarstw na choroby związane ze starzeniem się nie tylko nie powstrzymuje procesu utraty sprawności umysłu, ale go jeszcze przyspiesza.
– W większości przypadków wyprodukowane przez człowieka antybiotyki powodują odporność drobnoustrojów chorobowych na te antybiotyki i zwiększają śmiertelność pacjentów.
– Lekarstwa na obniżenie cholesterolu powodują choroby serca – uszkadzają mięśnie, a mięśnie serca w pierwszej kolejności.
– Lekarstwa na migrenę powodują jeszcze większe bóle głowy.
– Inhalacja na astmę prowadzi do zawałów i do ataku serca.
– Lekarstwa na artretyzm (zapalenie stawów) mogą powodować fatalne grzybiczne infekcje i powstanie raka.
Listę szkodliwych lekarstw można przedłużać bez końca. Jednym z najbardziej szkodliwych lekarstw był Viox, lekarstwo przeciw zapaleniu, przepisywane milionom ludzi. Viox podwajał ryzyko ataku serca. Lekarstwo to zabiło ponad 60 tysięcy Amerykanów zanim zostało wycofane z rynku. Podobnych szkodliwych lekarstw jest o wiele więcej. Są one przepisywane i podawane beztrosko przez lekarzy jak cukierki, podkreśla dr Mercola. Na zakończenie Mercola apeluje do Amerykanów, aby zaczęli krytycznie patrzeć na propagandę medyczną, przestrzegając przed pochopnym zażywaniem lekarstw. Bądź pewny – pisze Mercola – że gdy znajdziesz się u lekarza, to on na pewno przepisze ci lekarstwo na jedną z istniejących powszechnie chorób, jak cukrzyca, atak serca, nadciśnienie, wysoki cholesterol, bezsenność czy depresja.
„Największe medyczne kłamstwo ostatnich 50 lat”
Inny amerykański lekarz William C. Douglass II podjął zdecydowaną walkę przeciwko kryminalnym powszechnym praktykom medycznym, ujawniając zakłamanie i szkodliwość wielu lekarstw uznawanych za standardowe w oficjalnym lecznictwie amerykańskim. Ostatnio W. Douglass opublikował 120-stronicową broszurę pt. „Największe medyczne kłamstwo ostatnich 50 lat”. W publikacji tej autor wykazuje, że rozbudowana dziedzina medyczna, dotycząca cholesterolu, jest wielkim kłamstwem. Prawie na każdej wizycie lekarskiej dokonuje się badania poziomu cholesterolu, który uważany jest za jedną z głównych przyczyn chorób serca. Milionom Amerykanów lekarze przepisują lekarstwa na obniżenie cholesterolu. Według sugestii lekarzy – rzekomo konieczna dla zdrowia kontrola poziomu cholesterolu jest dla wielu pacjentów warunkiem ich życia. Propaganda medyczna wytworzyła psychozę lęku przed cholesterolem. Lęk przed wysokim poziomem cholesterolu zmusza ludzi do zażywania przepisywanych lekarstw oraz do przestrzegania uciążliwej diety. A oto jaka jest prawda o faktycznym wpływie cholesterolu na nasze zdrowie. Uczciwe badania naukowe w tej dziedzinie wykazują, że:
– Cholesterol nie powoduje choroby serca.
– Twoje jedzenie nie ma prawie nic do czynienia z twoim poziomem cholesterolu.
– Wielu ludzi z wysokim poziomem cholesterolu żyje dłużej.
– Niski cholesterol jest wielkim zagrożeniem dla zdrowia.
– Nasze ciało samo wytwarza cholesterol. Jest on w każdej komórce naszego ciała.
– Przepisywane lekarstwa na obniżenie cholesterolu stwarzają wielkie ryzyko powstania raka, wywołania depresji, utraty pamięci, uszkodzenia nerwów i innych uszkodzeń zdrowia (s.1).
Dr Douglass stwierdza dalej, że jest wręcz trudne do uwierzenia, jak to olbrzymie oszustwo medyczne stało się standardową praktyką w traktowaniu choroby serca w Ameryce. Dla przeciętnego pacjenta tak wielkie kłamstwo przekracza jego wyobraźnię. Słyszę od wielu powiedzenie: To jest niemożliwe. A jednak nie tylko jest to możliwe, ale jest to faktem. Autor podaje też ciekawą informację, że znaczny procent lekarzy wie o kłamstwie w sprawie cholesterolu.
W 1983 roku Krajowe Instytuty Zdrowia (National Institutes of Health) przeprowadziły wśród lekarzy ankietę na temat, co sądzą o szkodliwości cholesterolu dla zdrowia. Aż 60% z nich opowiedziało się, że wysoki cholesterol nie jest zagrożeniem dla zdrowia. Natomiast inna jest opinia pacjentów w tej sprawie. Ogromna większość pacjentów jest święcie przekonana o wielkiej szkodliwości cholesterolu dla zdrowia. Takie przekonanie u pacjentów o szkodliwości cholesterolu jest skutkiem prania ich mózgu przez ogłoszenia.
Cholesterol jest naturalnym, potrzebnym dla zdrowia składnikiem.
Badania naukowe wykazują, że cholesterol znajdujący się w każdej komórce naszego ciała jest koniecznym składnikiem do dobrego funkcjonowania naszego organizmu. Najwięcej cholesterolu znajduje się w naszym mózgu. Głównym producentem i regulatorem potrzebnego poziomu cholesterolu jest nasza wątroba. Materiałem do wytwarzania potrzebnego cholesterolu są produkty żywnościowe. Kiedy w naszej diecie nie mamy dostatecznej ilości budulca potrzebnego cholesterolu, wtedy wątroba nadrabia istniejące braki. Badania za badaniami – pisze Douglass – wykazują, że wysoki poziom cholesterolu znajduje się u ludzi żyjących dłużej. A niski cholesterol jest znakiem zapowiadającym bliską śmierć. Niski poziom cholesterolu jest niezawodnym znakiem złego stanu zdrowia. Autor powołuje się na rządowe badania, które wykazały, że większość umierających posiada niski cholesterol. Ale o tym media nie mówią, ponieważ to uderzyłoby w wielkie korporacje ubezpieczeniowe. Propaganda medyczna zaleca poziom cholesterolu poniżej 200. A to powoduje większą śmiertelność, szczególnie wśród starszych w porównaniu z ludźmi w podeszłym wieku o wysokim cholesterolu. Co więcej, śmiertelność z powodu wszystkich przyczyn jest wyższa u ludzi o niskim cholesterolu. Jak wykazały badania 19 zespołów, dokonane na 68 tysiącach osób, wśród ludzi każdego wieku, niski cholesterol związany jest z ryzykiem choroby jelit i oddychania. Inne badania, obejmujące sto tysięcy osób, wykazały, że osoby o niskim cholesterolu podatne są na poważne infekcje, które wymagają leczenia w szpitalu (s. 2-5). Dr Douglass pisze dalej, że zyski przemysłu farmaceutycznego, produkującego leki na cholesterol, sięgają 20 miliardów dolarów rocznie. Według jego przekonania, cały problem cholesterolu oraz oficjalne jego leczenie zostały sfabrykowane przez małą grupkę wpływowych lekarzy, którzy mają wielkie udziały w przemyśle farmaceutycznym. Autor nazywa to kryminalnym spiskiem przeciwko ludziom. Oficjalni „eksperci” do spraw cholesterolu są suto wynagradzani przez kompanie farmaceutyczne (s. 7). W dalszych tekstach swej broszury dr Douglass podaje mnóstwo udokumentowanych informacji na temat zakłamania w medycynie. Do spraw tych powrócimy w przyszłości. Stając wobec tylu kryminalnych praktyk w dziedzinie medycznej, jak i wobec planowego zatrucia chemią produktów żywnościowych, coraz więcej ludzi zadaje sobie pytania, kto i co za tym stoi. Jak to jest możliwe, że ludzkość poddawana jest wyniszczaniu przez wprowadzane planowo choroby? Dlaczego milczą w tych sprawach najwyższe władze państwowe, które powinny dbać o zdrowie swoich narodów? Jak już pisaliśmy przy różnych okazjach, odpowiedzią na te pytania jest ujawniony super tajny ludobójczy plan redukcji liczby ludzi na świecie do 500 milionów. Jest to plan wymyślony i realizowany przez grupkę ciężko chorych psychicznie ludzi, którzy uznali siebie za właścicieli świata i chcą go urządzić według swojej chorej wyobraźni. Ale jest to odrębny temat.
Reportaż był.
25 marca 2015 o 15:36Własnie kilka dni temu w TV był reportaż o pazerności koncernów farmaceutycznych. Wstrząsający dokument. Szkoda , że wartościowe programy są emitowane o tak późnej porze.
józef III
2 stycznia 2016 o 18:36musi to jeszcze zatwierdzić p. Rzepliński