Za „Kurierem Galicyjskim” publikujemy wspomnienia pani Antoniny Kowtoniuk.
Moi rodzice oboje urodzili się we wsi Medwedowa [ukr. Медведеве] w obwodzie żytomierskim. Tato Jan Turowski (1921–2006) był niezwykle ciekawym świata człowiekiem, niespokojnym duchem, który interesował się wszystkim, co było modne. Uprawiał zboża, warzywa, hodował bydło, zajmował się rzemiosłem, myśliwstwem. Mogę śmiało powiedzieć, że był wszechstronnie wykształconym człowiekiem. Natomiast mama Maria z domu Kotwicka (1919–1988) zajmowała się domem, ogrodem, tkała, darła pierze, dużo czasu poświęcała dzieciom, a potem wnukom.
W czasie wojny oboje zostali wywiezieni na przymusowe roboty, tata hartował stal w Niemczech, a mama pracowała jako pomoc domowa w Austrii.
W domu oczywiście rozmawialiśmy po polsku. Moi trzej bracia: Jan, Anatolij i Władysław najbardziej lubili czytać książkę Władysława Bełzy „Katechizm polskiego dziecka”. Dużo było też modlitewników, bo modliliśmy się także po polsku, codziennie klękaliśmy z mamą do różańca. Potem wiele książek zostało spalonych.
Z nastaniem komunizmu nie wolno było chodzić do kościoła, a odgrywał on wielką rolę w budowaniu poczucia polskości, bo właśnie ksiądz opowiadał o Polsce, o tym, jak ważne jest pielęgnowanie tradycji, powtarzał, że trzeba kochać Ojczyznę i Boga.
W Emilczynie, sąsiedniej wsi, kościół św. Apostoła Mateusza zamieniono na magazyn, ale kiedy jeszcze można było do niego chodzić, to każdy wyjazd na mszę w Emilczynie był dla nas wielkim wydarzeniem. Często na ulicy rozmawialiśmy po ukraińsku, bo mówienie po polsku groziło prześladowaniami, zesłaniem, śmiercią. Władze chciały z nas zrobić Rosjan. Za bycie polskim patriotą groziły surowe kary. Jestem jednak pewna, że każdy Polak pamiętał o świętach narodowych i radował się w sercu w te dni. Byli tacy, którzy wyrzekali się swojego pochodzenia i wiary, żeby tylko przeżyć. Trudne to był czasy.
W Medwedowej i okolicznych wsiach mieszkało wielu Polaków. Starali się trzymać razem, bronić wiary i zachowywać ją. Ludzie ci kochali i cenili wolność, pielęgnowali tradycje. Byliśmy nieco inni od ukraińskich rodzin, ponieważ obchodziliśmy wyłącznie święta katolickie. Najbardziej lubiłam Boże Narodzenie. Przygotowania do niego rozpoczynały się w listopadzie od porządków. W grudniu chodziłam z babcią na roraty, w adwencie często spotykaliśmy się za stołem, żeby pośpiewać i poopowiadać bożonarodzeniowe opowieści. Był to taki czas spokoju. Wieczerzę wigilijną zaczynaliśmy od modlitwy i dzielenia się opłatkiem, pod obrusem kładliśmy siano, a w kątach stawialiśmy snopy zboża. Nie mieliśmy pięknie udekorowanej choinki, ale tak zwane rózgi. Moim ulubionym daniem były placki z miodem i makiem. Dla niespodziewanego gościa zostawialiśmy puste miejsce przy stole, a dla zmarłych mama wynosiła jedzenie przed dom. Bardzo tęsknię za dzieciństwem spędzonym w Medwedowej, były to najlepsze momenty w moim życiu.
Na polskim cmentarzu w Medwedowej pochowani są moi rodzice i bliskie mi osoby. Często tam jeźdźmy, aby pomodlić się, posprzątać groby, uczcić pamięć zmarłych. To bardzo ważne dla nas miejsce. Przekazujemy z pokolenia na pokolenie pamięć o przodkach, polskie tradycje i miłość do Ojczyzny. Pamiątek rodzinnych, oprócz kilku fotografii, niestety nie mamy.
autor Elżbieta Zembycka
Tekst ukazał się w Kurierze Galicyjskim nr 7-8 (347-348), 27 kwietnia – 14 maja 2020
6 komentarzy
Cichociemny
20 maja 2020 o 19:35Święta prawda!
Antoni Benicewicz
20 maja 2020 o 21:40wonderful story
Wert
22 maja 2020 o 05:01No co za bzdury? Moja zona miala krewnych Polakow na Ukraine. Nikt ich nie przesladowal, nikt nie zabijal i nikt nie wysylal na Syberie. Wszystcy wiedzeli, ze oni sa Polakami. I nic. Moj lektor z uniwersytetu byl Polakiem. Nikt go nie wysylal i nie zakazal mowic po polsku.
ego
23 maja 2020 o 22:57https://www.pch24.pl/operacja-antypolska-80-lat-temu-zaczelo-sie-ludobojstwo-na-polakach,53656,i.html
krogulec
24 maja 2020 o 08:57W ciemnocie was zawsze trzymali i tak to trwa.
Erwina
2 czerwca 2020 o 18:20Proszę o większą ilość faktów, o szczegóły ….