Na Białorusi prawem są słowa Łukaszenki. Jak uzna, że trzeba ich wsadzić do więzienia, to tak się stanie. Najważniejsze, żeby się przestraszyli represji. Niech siedzą cicho, niech nie uczestniczą w opozycyjnych demonstracjach, niech nie kontaktują się z Polską, niech sobie dadzą spokój z jakimś tam Związkiem Polaków. Mają być posłusznymi „Polakami Łukaszenki”, pisze w Tygodniku TVP Piotr Kościński, przyjaciel Związku Polaków na Białorusi.
Skromna nauczycielka z Grodna, Andżelika Borys, wykreowana została przez władze w Mińsku na przywódczynię wywrotowej organizacji, pełniącej rolę polskiej „piątej kolumny”. Taka jest rzeczywistość: gdyby nie Aleksander Łukaszenko i jego ludzie, Związek Polaków na Białorusi i jego szefowa zajmowaliby się jedynie nauczaniem polskiego i organizowaniem polskich imprez kulturalnych.
Tak samo jest w przypadku innych działaczy związku. Aresztowani członkowie zarządu głównego Andrzej Poczobut oraz prezes oddziału ZPB w Lidzie Irena Biernacka i prezes oddziału ZPB w Wołkowysku Maria Tiszkowska nigdy nie byli aktywni w białoruskiej opozycji. Podobnie w przypadku dyrektorki szkoły harcerskiej w Brześciu Anny Paniszewej. Tak naprawdę zarzuty wobec nich można by uznać za śmieszne: pisanie krytycznych wobec władzy artykułów czy modlitwa za niewpuszczonego na Białoruś zwierzchnika tamtejszych katolików, arcybiskupa Tadeusza Kondrusiewicza.
Można by z tego żartować, gdyby nie fakt, że grozi im więzienie – a umieszczono ich w osławionym, mińskim areszcie na ulicy Akreścina. Później Andżelika Borys i Andrzej Poczobut zostali przewiezieni do aresztu „Waładarka”, gdzie przetrzymywani są oskarżeni w sprawach karnych. I grozi im sprawa za sianie nienawiści i propagowanie nazizmu…
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!