Na początku XX wieku podróż z Warszawy do Grodna trwała znaczniej krócej niż dziś. I choć z komfortem bywało różnie to uroku grodzieńskich dorożek i pierwszych autobusów nic nam już nie zastąpi.
Wybierając się dzisiaj w niedaleką czy dalszą podróż, spędzamy kilka lub kilkanaście godzin w komfortowym autobusie, pociągu czy samolocie. Droga kojarzy nam się z pejzażami za oknem, gawędami z przypadkowymi towarzyszami podróży. Ale planując podróż, powiedzmy, z Grodna do Warszawy w połowie XIX wieku, trzeba było przygotować się na spędzenie kilku dni w karecie, chłodnej w zimie i zakurzonej w lecie, a także na noclegi w przydrożnych karczmach i na stacjach pocztowych.
W połowie XIX wieku jeszcze nie było regularnej komunikacji pasażerskiej między Grodnem a innymi miastami Europy i Imperium Rosyjskiego. Dojechać do Warszawy czy Moskwy można było tylko z Brześcia Litewskiego, który w tamtych czasach był w składzie guberni grodzieńskiej. Dwa razy w tygodniu przez Brześć przejeżdżały bryki pocztowe, zabierając czterech pasażerów, a od czasu od czasu – karety i kabriolety, w których mogło się rozmieścić nawet 16 osób. Ale grodnianie, oczywiście, do Warszawy przez Brześć nie jeździli i wynajmowali karety u miejscowych „swoich” furmanów.
Sytuacja całkiem się zmieniła po roku 1862, kiedy to przez nasze miasto przebiegła kolej Petersburg-Warszawa, która połączyła Rosję z Europą. Pierwsi podróżujący nią pasażerowie zobaczyli jednak za oknami swoich wagonów nie tylko idylliczne pejzaże naszych stron ojczystych, lecz także oddziały kozaków i żołnierzy rosyjskich. Polscy patrioci, wśród których było wielu kolejarzy, walczyli z caratem o wolność naszego kraju. Dużo wrogów władzy carskiej było i wśród inżynierów francuskich oraz polskich – budowniczych kolei. Początkowo na stacjach między Wilnem a Warszawą były nawet wywieszone transparenty z Białym Orłem i napisami w języku polskim, ale niedługo to trwało. Po stłumieniu Powstania Styczniowego szyldy po polsku zamieniono na szyldy rosyjskie.
Podróżowano wtedy wagonami 1, 2, 3 i 4 klasy. W przedziale pierwszej klasy jechało osiem osób, w drugiej klasie było już 10 pasażerów. W wagonach trzeciej klasy w oknach nie było szyb, a w czwartej klasie nie było ani szyb, ani dachu, ani żadnych siedzeń. Jednak biedni włościanie szukający pracy w dalekim Petersburgu czy Warszawie byli i tak szczęśliwi, że mogą skorzystać chociażby z takiego środka transportu. Tym bardziej, że w roku 1907 podróż pociągiem z Grodna do Petersburga zajmowała tylko 11 godzin, a żeby dojechać do Warszawy wystarczyły niecałe trzy i pół godziny. O wiele szybciej niż dzisiaj!
Ważnym elementem wizerunku Grodna stał się most kolejowy oddany do użytku w 1862 roku, prawie pół wieku przed Starym Mostem w Grodnie. Most kolejowy został wysadzony przez wojska rosyjskie podczas I wojny światowej w roku 1915, ale Niemcy w krótkim czasie wybudowali obok drewniany most kolejowy, który funkcjonował do roku 1920, kiedy to spłonął w czasie wojny polsko-bolszewickiej. Dlatego aż do połowy lat 20-ch pociągi z Warszawy jeździły jedynie do stacji Łosośna. Jeśli ktoś chciał kontynuować podróż do Wilna musiał przez całe miasto jechać do dworca kolejowego, a Niemen przejechać zwykłym mostem.
Tak więc od lat 60. XIX wieku podróż do Grodna stała się sprawą dość komfortową. Natomiast jedynym środkiem ruchu pasażerskiego w samym mieście była przez lata furmanka, zamieniona w połowie XIX stulecia na bardziej lekki i komfortowy wariant pojazdu – dorożkę. Cech furmański istniał w Grodnie już od 1784 roku. Należało do niego czternastu furmanów, którzy wozili ludzi przeważnie po mieście, ale za dość znaczne pieniądze mogli zawieźć do Wilna czy nawet do Warszawy. Własnych furmanów mieli różni urzędnicy, lekarze i nawet mnisi.
W roku 1860 w Grodnie było już 55 dorożkarzy, co prawie całkiem zaspokajało potrzeby 19-tysięcznego miasta. Dorożkarze tworzyli dość ciekawą grupę społeczną, obeznaną ze wszystkimi bieżącymi nowinami z miasta i okolic. Właśnie u dorożkarzy jako pierwszych można było się dowiedzieć o najnowszych wydarzeniach i plotkach. Władze pilnie przyglądały się pracy dorożkarzy, ustalając dla nich taryfę za przejazdy. I tak, w roku 1910 przejechanie się po mieście kosztowało 20 kopiejek, przejazd od dworca kolejowego do przystani nad Niemnem – 40 kopiejek, a od dworca do Przedmieścia Zaniemeńskiego – 50 kopiejek. W nocy, to znaczy od północy do szóstej rano, wszystkie te trasy kosztowały o 5 kopiejek drożej.
W okresie międzywojennym zarówno dorożki, jak i auta były objęte obowiązkiem posiadania tablic rejestracyjnych. Ustalenie numeracji oraz wzorów, kształtu i kolorystyki tablic należało do władz miejskich. Najczęściej na tablicach z tego okresu znajdował się rok ich wydania, nazwa powiatu czy miasta i kolejny numer. Magistrat Grodna wydał także 14 kwietnia 1927 roku przepisy dotyczące wyglądu dorożek miejskich. Od tego czasu co roku na wiosnę odbywały się przeglądy dorożek. Na przykład 25 kwietnia 1928 roku taki przegląd miał miejsce na Placu Wolności (obecnie Plac Tyzenhauza). O godzinie 10 rano wszystkie dorożki przeznaczone do przewozu pasażerów stały na placu, a urzędnicy miejscy oglądali powozy i konie, oceniając je pod względem bezpieczeństwa i zgodności z przepisami.
Do początku XX stulecia dorożki nie miały żadnej konkurencji. Dopiero przed rokiem 1914 w powiecie grodzieńskim pojawił się pierwszy rejs autobusowy: z Porzecza do Druskiennik. Jeździli nim do popularnego uzdrowiska wczasowicze, którzy ze wszystkich zakątków Imperium Rosyjskiego pociągami przybywali do Porzecza. Dopiero w latach 30. XX wieku wybudowano także kolej wąskotorową z Porzecza do Druskiennik. Niestety, rozebrano ją parę lat temu.
Po I wojnie światowej komunikacja autobusowa w powiecie grodzieńskim zaczęła nabierać rozmachu. Przez cały okres międzywojenny wszystkie linie pasażerskie były w rękach prywatnych. Właściciele autobusów dość często bankrutowali i wypadali z gry. Na przykład w roku 1926 koncesję na eksploatację komunikacji autobusowej na terenie powiatu grodzieńskiego posiadało przedsiębiorstwo „Autobus” z siedzibą w hotelu „Metropol” przy ulicy Bankowej. Na czele konsorcjum stał Czesław Kozłowski.
Już na początku 1930 roku Magistrat podpisał umowę ze spółdzielnią „Autoruch” dotyczącą organizacji ruchu autobusowego w mieście. W tym samym czasie Rada Miejska prowadziła pertraktacje ze Stowarzyszeniem Spółdzielсzym Dorożkarzy na otrzymanie wyłącznego prawa na prowadzenie komunikacji autobusowej w Grodnie. A już w 1933 roku koncesja na przewozy autobusowe została przekazana Ryszardowi Jahołkowskiemu. Jednak mianowicie rok 1930 może być uważany za początek powstania w Grodnie miejskiej komunikacji autobusowej, gdyż to właśnie wtedy powstały dwie pierwsze linie. Pierwsza trasa zaczynała się od dworca kolejowego, biegła przez most im. Józefa Piłsudskiego do przedmieścia Zaniemeńskiego, a latem – aż do wsi Łosośna. Natomiast druga linia zaczynała się od Placu Skidelskiego (obecnie jest to rejon dworca autobusowego) i biegła do ulicy Grandzickiej (teraz Gorkiego).
Co zaś dotyczy dojazdu do okolic Grodna – to w roku 1926 z miasta autobusem można było dojechać do Skidla, Jezior, Suchej Woli, Sopoćkiń, Krynek i Indury. Wszystkie autobusy odjeżdżały z przystanku na Placu Stefana Batorego (teraz Sowiecki), gdzie w roku 1930 dodatkowo wybudowano stację benzynową. Autobusem można było także dojechać do Druskiennik, przy czym autobusy oraz auta osobowe podstawiano w tym przypadku pod dworzec kolejowy zgodnie z godzinami przyjazdu pociągów.
Tuż przed wybuchem II wojny światowej, w roku 1938, autobusem z Grodna można już było dojechać do Wilna, ale podróż nie należała do przyjemnych ponieważ autobus cały czas skręcał do różnych miasteczek i wsi, przez co jechało się łącznie aż sześć godzin. Poza tym wypada dodać, że jazda autobusem była dla zwykłego chłopa dość kosztowną przyjemnością, gdyż bilet kosztował 18 groszy od osoby za kilometr. Żeby więc dojechać, powiedzmy, do Skidla trzeba było wyłożyć z kieszeni sumę stanowiącą równowartość 15 litrów mleka. Dlatego też w latach międzywojennych autobusem jeździli przeważnie urzędnicy oraz zamożniejsi mieszczanie na wywczasy.
Wiele się zmieniło od tamtych czasów. Podróż autobusem czy pociągiem nie jest już dla nas zbyt drogą przyjemnością. A jednak mi żal… bo czyż nie chcielibyście przejechać się dziś dorożką ulicami starego Grodna?
ANDRZEJ WASZKIEWICZ
1 komentarz
Janek
21 września 2016 o 20:08Dziękuję!