«Na ziemiach, umęczonych długoletnią wojną, zapanował znowuż gwałt i terror. Cichy, pracujący w pocie czoła mieszkaniec wsi i miast nie jest pewien dnia, ani godziny. W tych warunkach cała ludność Województw Kresowych spogląda na żołnierzy Korpusu Ochrony Pogranicza, jako swoich właściwych obrońców».
Takimi słowami gen. Henryk Odrowąż-Minkiewicz opisywał sytuację na wschodnich rubieżach II Rzeczpospolitej. Miał na myśli długą granicę pomiędzy Polską a ZSRR, na której nieustannie dochodziło do starć, potyczek, a nawet regularnych bitew, pomiędzy polskim wojskiem wspieranym przez policję, a zbrojnymi bandami przychodzącymi z drugiej strony pasa granicznego.
Powyższa sytuacja stanowiła główny powód decyzji o powołaniu do życia nowej formacji: Korpusu Ochrony Pogranicza. Jej zadanie w głównej mierze miało na celu ochronę porządku na wschodniej granicy i przyległych terenach. Uznano bowiem, że jedynie zorganizowana, dobrze wyszkolona i wyposażona na sposób wojskowy formacja, będzie w stanie zaprowadzić na tym terenie ład i porządek. Korpus Ochrony Pogranicza był formacją wojskową o rozbudowanej strukturze.
Posiadał własne oddziały piechoty, saperów, kawalerii, żandarmerii, artylerii, a nawet świetnie działającą służbę wywiadowczą. Do Korpusu można było zostać przeniesionym, po odbyciu zasadniczej służby w Wojsku Polskim. Traktowano to, jako znaczny awans i nobilitację. Była to jedyna w pełni bojowa formacja wojskowa w okresie międzywojennym. Jej żołnierze nie potrzebowali szkoleń na poligonach, oni codziennie pełnili służbę z bronią, codziennie mieli kontakt z nieprzyjacielem. Skomplikowane stosunki narodowościowe na wschodnim pograniczu przez długi czas utrudniały żołnierzom formacji granicznych nawiązanie współpracy z miejscową ludnością.
Z tego względu żołnierze KOP stanęli przed trudnym zadaniem pozyskania zaufania wśród ludności zamieszkującej pogranicze. Jedną z form przekonania do siebie mieszkańców, było organizowanie przedsięwzięć kulturalnych i oświatowych – przedstawień, koncertów, odczytów, seansów filmowych oraz budowanie bibliotek i świetlic. Orkiestry KOP często brały udział w uroczystościach religijnych różnych wyznań. Ponadto organizowano różnego rodzaju kursy dokształcające, przede wszystkim z dziedziny rolnictwa, ale też związane z oświatą. Dużo czasu, również poza służbą, żołnierze poświęcali na pomoc społeczną. Udzielano pożyczek, pomocy lekarskiej i weterynaryjnej, włączano się w budowy budynków użyteczności publicznej i infrastruktury. Wszystkie działania, które podejmowali żołnierze KOP, z czasem zaczęły przynosić pozytywne efekty. Do służby w KOP przyjmowani byli przede wszystkim oficerowie i podoficerowie zawodowi oraz szeregowi służby zasadniczej po odbyciu półrocznego szkolenia. Idealnymi kandydatami byli żołnierze o dobrej kondycji fizycznej, nienagannej opinii, narodowości polskiej, umiejący pisać i czytać.
Korpus pozyskiwał wyższą kadrę ze szkół oficerskich poszczególnych rodzajów broni, ale kadrę podoficerską szkolił sam. W tym celu 28 sierpnia 1928r. na terenie dawnej carskiej twierdzy w Osowcu sformowany zostaje Batalion Szkolny KOP, który przemianowano 28 lutego 1930 r. w Centralną Szkołę Podoficerską KOP. W ramach mobilizacji w 1939 roku, na bazie poszczególnych brygad KOP tworzy oddziały wojska, których zadaniem jest zasilenie głównych sił skierowanych do obrony kraju. Na ich miejsce «odtwarza» się oddziały KOP z rezerw, w punktach dotychczasowego postoju. 17 września 1939 r. tylko KOP stoi na drodze Armii Czerwonej. Jednak rozkazy są niejednoznaczne.
Naczelny Wódz rozkazuje «z Sowietami nie walczyć», chyba, że w przypadku bezpośredniego ataku lub próby rozbrojenia. Część pododdziałów wycofuje się paląc wcześniej tajne dokumenty, a część podejmuje nierówną walkę, najczęściej pozostając na zawsze na jej polu. 21 września 1939 r. gen. Orlik-Rückemann organizuje improwizowane zgrupowanie KOP w rejonie Woli Kucheckiej. Wtedy ma pod swoją komendą 8 700 KOP-istów. Jedynym w owym czasie celowym kierunkiem działania jest marsz pod Kock i dołączenie do Samodzielnej Grupy Operacyjnej «Polesie» gen. Franciszka Kleeberga. Po drodze dochodzi cały czas do starć z Sowietami. W dniach 29-30 września 1939 r. doszło do zainicjowanego przez stronę polską starcia pod Szackiem.
Grupa KOP poważnie nadwyrężyła siły 52 Dywizji Strzeleckiej Armii Czerwonej. W walkach z bolszewikami zginęło około 350 polskich żołnierzy, a przeszło 900 zostało rannych. KOP stracił też sporo amunicji i kilka ciężarówek. Dnia 30 września grupa KOP podjęła dalszy marsz w kierunku Parczewa. Przy próbie przekroczenia szosy Włodawa-Lublin w miejscowości Wytyczno doszło do walki z oddziałami pancernymi Armii Czerwonej nacierającymi od strony Włodawy. Brak amunicji i sprzętu oraz wyczerpanie żołnierzy spowodowało, że gen. bryg. Wilhelm Orlik-Rückemann zwolnił żołnierzy z przysięgi i 1 października 1939 r. rozwiązał liczące około 3 tys. żołnierzy zgrupowanie.
Oficerowie i żołnierze KOP brali udział w II wojnie światowej walcząc w różnych jednostkach polskiej armii. Wielu z nich poległo, część trafiła do niewoli sowieckiej. Osadzeni w założonych przez NKWD obozach w Ostaszkowie, Starobielsku i Kozielsku, zostali rozstrzelani wiosną 1940 r. Ich groby znajdują się w wielu miejscach, m.in. w Miednoje, Charkowie, Katyniu. Tam rozstrzelano m.in. pierwszego dowódcę KOP gen. Henryka Minkiewicza.
Monitor Wołyński/ Opracowano na podstawie: www.dobroni.pl, www.muzeumsg.pl.
5 komentarzy
Krzysztof E Wojciechowicz
30 lipca 2014 o 00:57Ciekawy przyczynek do historii oddziałów polskich, walczących w rejonie Woli Kucheckiej. Dawno już kupiłem w Johannesburskim antykwariacie książkę zatytuowaną 'My name is million’. Autorka, literatka angielska, mieszkająca w Polsce z mężem Polakiem w Warszawie, we wrześniu 1939 roku uciekała od nawały niemieckiej, zatrzymując się ostatecznie w majątku Leontyny Korsak, Kuchcze Wielkie. Opisuje najazd bolszewicki po 17 września i tysięczne masy wojska polskiego, przewijające się przez ten majątek. Udało się jej następnie przedostać przez Litwę do Anglii, gdzie napisała tą książkę, wymieniając nazwiska i miejscowości jedynie z pierwwzej litery.
Udało mi się rozszyfrować te nazwy; książkę przetłumaczyłem na j. polski. Kto ciekawy, znajdzie ją na: http://www.econostatistics.co.za/images/mynameismillion.doc
Oto fragment:
„Za oszklonymi drzwiami pojawiła się jakaś postać, zaglądając do środka. Ostanio zdarzało się to coraz częściej; wieśniacy przychodzili popatrzeć na nas przez szybę. Nikt z nas nie poruszył się. Choć dla zaciemnienia, okna były zasłonięte prześcieradłami i dywanikami, można było dostrzec nasze głowy i każdy ruch. Zazwyczaj, po zaspokojeniu ciekawości natręci odchodzili. Tym razem jednak klamka poruszyła się. Wszedł polski pułkownik. Bardzo wysoki, szczupły, o oczach gorejących w zapadłej bladej twarzy, podszedł do pani N. i uścisnął jej rękę. Wystarczyło raz spojrzeć na jego ruchy i wyraz twarzy, aby zapamiętać go na zawsze. Po przywitaniu, pani N. przedstawiła go nam. Był to pułkownik W, słynny zagończyk. W czasie ostatniej wojny, wraz z jeszcze bardziej znanym J. i garstką żołnierzy, na tych samych moczarach dniem i nocą nękali tyły armii bolszewickiej.
‘Dziewietnaście lat!’ zawołała stara dama. ‘Dziewietnaście lat!’
‘Dwadzieścia,’ sprostował pułkownik. ‘Dwadzieścia lat temu leżałem u pani w Pińsku na tej sofie chory na tyfus.’
‘A potem – uwięzili biednego S. W końcu pozwolili mi go odwiedzić.’
‘I pakowaliśmy porcelanę i miniatury. Sikorski ewakuawał panią do Warszawy.’
‘Proszę usiąść,’ powiedziała pani N. ‘usiąść i jeść.’
‘Dziękuję,’ odpowiedział pułkownik, ‘ale najpierw muszę panią o coś poprosić. Zostawiłem na dworze żołnierzy. Czy mogą wejść?’
Weszło ich około dziesięciu. Nie wszyscy w mundurach. W. ponownie montował partię partyzancką. Być może, przyjmie do niej A*
Spośród nich, najbardziej wyróżniało się trzech. Pułkownik W. Wysoki, około dwudziesto-czteroletni chłopak, który pozostawił w Warszawie żonę i miał matkę Angielkę. Był w mudurze. Rotmistrz – typowy kawalerzysta, poruszający się nieco kołyszącym krokiem; zahartowany, o nienagannych manierach i iskrzących oczach, ukrywających chłód stali. Zasnął przed końcem kolacji, z policzkiem opartym o ramię sąsiada. Innych pamiętam jak przez mgłę.
Przez następny tydzień przewinęło się ich około ośmiu tysięcy. Po pierwszej setce, pamięć rejstruje jedynie mundury – najbardziej potrzebujących pomocy, najbardziej otarte stopy.”
Krzysztof E Wojciechowicz
Krzysztof E Wojciechowicz
30 lipca 2014 o 01:15PS okazuje się, że MS Internet Explorer 8 nie potrafi otworzyć dokumentu, którego adres podałem:http://www.econostatistics.co.za/images/mynameismillion.doc
Należy użyć Google Chrome lub MS Internet Explorer 9.
Krzysztof E Wojciechowicz
józef III
2 stycznia 2015 o 10:45Chwała Walecznym ! Chwała polskiemu dworowi !
jerkras
10 marca 2018 o 20:27Polski dwór to ostoja polskości, to twierdza rodów stabilizacja pokoleń, pewność jutra i chwała przeszłości. Tylko odrodzenie się systemu dworskiego da Polsce niezależność i dobrobyt. Moja rodzina przeszła te tragiczne chwile dworów we wrześniu 1939 roku w rejonie Kołomyi.
strażnik
1 września 2015 o 14:14Daj Boże, że Straż Graniczna kiedyś w końcu zacznie zbliżać się do poziomu KOP