(Relacja rozmowy z p. Marią Chilicką z Naliboków z dnia 12.09. 2010)
„Za Ruskich” w Nalibokach założono leśną szkołę pilarzy w której była miejscowa młodzież oraz Białorusini z za Niemna – spod Nowogródka. Szkołą kierował ktoś ze Stołpc. Uczyli jak ścinać drzewa w Puszczy Nalibockiej – każdy gospodarz musiał odpracować swoją normę . Musiał przewieźć ścięte drewno do kanału, a stamtąd Zaniemońcy spławiali je Niemnem. Ponadto gospodarze byli zobowiązani oddawać dla Sowietów normy od hektara, w kilogramach – mięso, kartofle, zboże itp.
W naszym gospodarstwie w Nalibokach mieliśmy kilka krów i jałówek. Jedna krowa była rasy holenderskiej,piękna czarno – biała, była mleczna. Kupiliśmy ją od p. Gumińskiego za 125 zł. Nie lubiła się paść w stadzie, „biła inne krowy” a Janek Łukaszewicz i ”Sańka” – Uzbek, nie chcieli jej pasać na pastwisku. Po powrocie ze szkoły, pasałam ją sama.
Kiedyś nie zauważyliśmy, jak koło studni najadła się łupin z piaskiem, zachorowała i padła – „w księgach miała piasek”. Zostawiła jednak swoją „córkę” Misię.
„Za Niemców”od 1941 r., na polecenie okupacyjnej administracji, musieliśmy im oddawać kontyngenty – przeważnie bydło (byczki, jałówki). Mama gnała naszą jałówkę „Misię” do punktu zbiorczego do Kojdanowa. „Misia całą drogę płakała i mama całą drogę płakała”. Tata obawiał się „zaciągu” do sowieckiej partyzantki i dlatego mama musiała gnać „Misię”.
Partyzanci sowieccy zabrali siłą do lasu naszego wujka Józka Łukaszewicza razem z krową, którą mu daliśmy „bo nic nie miał”. Wujek od nich uciekł, ale krowa została. Gdyby wujek żył, na pewno mógłby dużo powiedzieć o braciach Bielskich.
Kiedy skończyła się wojna, tata chciał krowę odzyskać , „bo wiedział gdzie jest”. Założył sprawę w sądzie, ale przegrał , bo „wszędzie po urzędach byli niedawni sowieccy partyzanci”.
W Nalibokach niektóre rodziny wychowywały partyzanckie dzieci z lasu, m.in. rodzina Państwa Farbotków i Państwa Gutmanów.
Przed wojną mieliśmy dwa konie: pięcio i dwudziesto – letniego. Kiedy w Rudni Nalibockiej zmarła dziadka siostra, i coś się stało z ich koniem, daliśmy im naszego starego konia. Partyzanci dawali tacie swoje konie do podleczenia, a kiedy podleczył , zaraz zabierali. W czasie napadu na Naliboki sowieckich partyzantów w dniu 8 maja 1943 r., zabrali nam konia razem z wozem, mąką, słoniną i mięsem. Ojciec „chodził po wioskach” i kupił nowego konia, który był w naszym gospodarstwie niezbędny. Kiedy w dniu 6 sierpnia 1943 r., Niemcy nas wysiedlali , w Stołpcach zabrali nam konia z wozem.
Na początku 1944 r., tata z mamą i moim rodzeństwem wrócił po kilku miesiącach z Białegostoku do Naliboków, i znowu musiał kupić konia. Ja z siostrą pojechałam na przymusowe roboty do Niemiec. Tata nie mógł zostać w Nalibokach, „bo powiedzieli, że albo jedzie do Polski albo na Sybir”.
Podczas załadunku do wagonów na stacji kolejowej w Stołpcach „Ruskie” staranowali naszego konia ciężarówką – podjechali pod samą wagę, koń padł na miejscu. Wystawili świadectwo „zgonu”, które przechowuję do dzisiaj – „łoszadź ubita”.
Stanisław Karlik
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!