
Statek przewożący polskich żołnierzy i cywilnych uchodźców przybywa do Iranu ze Związku Radzieckiego, 1942. Fot. aut. nieznany, źr. Kenneth K. Koskodan, No Greater Ally, Osprey Publishing/Domena publiczna
Ze wszystkich polskich podróży na Bliski Wschód jedna była zupełnie wyjątkowa – ta najbardziej masowa i jednocześnie najtragiczniejsza. Mowa oczywiście o ewakuacji Polaków z ZSRS po podpisaniu traktatu Sikorski-Majski. Pierwszym przystankiem na tej drodze był Iran.
Kraj ten wtedy nosił nazwę Persji, a jego sytuacja polityczna była nad wyraz skomplikowana. Otóż Persja, mimo że suwerenna, znajdowała się w początkach wojny pod wielkim naciskiem Wielkiej Brytanii i Związku Sowieckiego, a szach Reza Pahlavi właśnie w III Rzeszy upatrywał szans na uniezależnienie się od zagranicznych wpływów. Po agresji Hitlera na sowiety nie zgodził się, by przez jego państwo ciągnęła pomoc z Zachodu dla frontu wschodniego. Na to mocarstwa nie mogły pozwolić. Został więc zdetronizowany w wyniku zbrojnej interwencji, a na tronie posadzono jego syna Mohammada Rezę Pahlaviego. Kraj obrócono zaś w rodzaj dziwacznego kondominium brytyjsko-sowieckiego, którego status określono na podstawie traktatów w początkach 1942 roku.
Można się więc dziwić przyjaznemu stosunkowi i gościnności, z jaką, de facto, okupowani przez aliantów Persowie przyjęli polskich uchodźców. Józef Czapski, zaraz po przybyciu do portu w Pahlevi zanotował: „Pierwsze wrażenie Iranu, to niesłychana uprzejmość ludności, więcej niż uprzejmość – serdeczność. Wszystkie dzieci i wielu starszych machają nam rękami. W Kuczanie, gdzie się zatrzymaliśmy, by coś zjeść, przynosi nam dwóch młodzieńców winogrona za darmo. Tak bez pieniędzy przejeżdżają tu wszyscy nasi od paru tygodni, więc gesty tych ludzi są zupełnie bezinteresowne”.
Pierwszy transport Polaków dotarł do Iranu drogą lądową 12 marca 1942 roku. Było to około 120 dzieci z Aszchabadu pod opieką między innymi znanej artystki scenicznej – Hanki Ordonówny. Był w miarę „schludny”. Przynajmniej w porównaniu z pandemonium transportów morskich, które przybywać zaczęły do małego portu będącego imiennikiem szacha. Starszy szeregowy Franciszek Machalski pisał: „Pociągami i statkami, poprzez surowe stepy Kazachstanu, żółte piaski pustyni Karakorum i Morzem Kaspijskim podążano do Iranu. Podróż z Krasnowodzka wybrakowanymi okrętami odbywała się wśród torsji choroby morskiej i ustawicznego lęku przed nalotami bombowców niemieckich. (…) Wszystek niemal czas wypełniała naszym ludziom pogoń za jedzeniem, walka ze wszawicą i świerzbem, oraz niemal bójki o każdy kawałek świeżej odzieży, zastępującej brudne i śmierdzące łachmany”. Śmierć, zwłaszcza wśród najmłodszych dzieci, zbierała srogie żniwo. Polacy wysiadający z pokrytych odchodami pokładów statków byli chorzy na dyzenterie (a także często kilka innych chorób), niedożywieni i zasadniczo nieodziani. Niemal odczłowieczeni na „Nieludzkiej ziemi”.

Polski obóz dla uchodźców prowadzony przez Czerwony Krzyż na obrzeżach Teheranu (1943). Fot. Biblioteka Kongresu USA/Domena publiczna
Poddani kwarantannie i umieszczeni w obozach dla uchodźców obywatele Rzeczypospolitej, mimo kiepskich warunków mieszkaniowych, wreszcie, co było wielką zasługą uprzejmości miejscowych, mieli co jeść. Szybko więc dochodzili do siebie. Czy ta uprzejmość wynikała z „tradycyjnej przyjaźni ludów Wschodu dla Polski” – jak donosiła polska prasa publikując uwagi w stylu „Chętnie zatrudniają Polaków, chętnie im pomagają”, „Persowie mają wkrótce odstąpić Polakom wielki obóz skautowy”, „Także prasa perska poświęca dużo miejsca dla spraw polskich i uchodźstwa polskiego”, „Społeczeństwo daje też pomoc materialną uchodźcom”, „Żydostwo perskie, choć nieliczne, ale zamożne, daje pomoc na rzecz ogółu uchodźców” – czy dobrą opinią jaką cieszyła się w kraju nieliczna diaspora II RP? W końcu dentystą samego szacha był dr Adam Mielczarski, a funkcję dyrektora szpitala w Teheranie pełnił chirurg dr Andrzej Zapłatyński. Raczej wynikała z irańskiej kultury i religii.
Niemniej nie można było polegać wyłącznie na pomocy ubogiego w końcu i okupowanego kraju. W Persji bardzo szybko zaczęły działać ekspozytury Delegatury. Poza centralą w Teheranie jej oddziały działy w Isfahanie, Ahwazie i Meszhedzie, zarządzając pięcioma obozami, specjalnym przytułkiem dla osób starszych, „Sierocińcem Saperów”, „Warsztatem Sztuki i Rzemiosła”, „Hostelem Nauczycieli”, obozami przejściowymi w Ahwazie i Meszhedzie oraz kolonią dzieci w Isfahanie.
Nietrudno zrozumieć, że w takim natłoku żywotnie egzystencjalnych problemów nawet najbardziej subtelni polscy intelektualiści, których szeregi rodzącej się Armii Andersa były pełne, nie mieli specjalnie czasu na zachwyt nad prastarą kulturą i zabytkami, z którymi mogli obcować. Nie mogli jednak przejść wobec nich zupełnie obojętnie.

Sanktuarium Imama Rezy w Meszchedzie (fot. z lat 40. XX w.). Fot. Annemarie Schwarzenbach/Szwajcarska Biblioteka Narodowa/Domena publiczna
Już w połowie 1942 roku wielki polski pedagog Łukasz Kurdybacha zaczął organizować w obozie nr 3 „Towarzystwo Studiów Irańskich”, w którym działali zarówno polscy jak i perscy uczeni. Wydawało ono nawet własne czasopismo w języku lokalnym „Tah-Silat-e-Irani”. Z kolei przed Teodorem Parnickim swoje drzwi gościnnie odtworzyła Biblioteka Teherańska – to dzięki studiom w jej ścianach pisarz wpadł na pomysł stworzenia swojej najważniejszej może powieści „Srebrnych Orłów”. Nawet sam Józef Czapski, który miał na głowie nieco ważniejsze sprawy, jak na przykład mord w Katyniu, znalazł czas i emocjonalną przestrzeń by zanotować: „Zdawało mi się, że w tym mieście [Meszchedzie – red.], gdzie poza wielkim imamem zmarł również Harum Al Raszid, jestem naprawdę w świecie bajek tysiąca i jednej nocy. Bajeczny bardziej niż wszystko był meczet, dokąd zachodziłem prawie co dzień. (…) Urodzony tu w Meszchedzie w XVII wieku wódz bandytów staje się sławnym z okrucieństwa Nadir Szachem, władcą Persji, i jemu przede wszystkim zawdzięcza Meszched wspaniałość swych świątyń. To on zbudował 30-metrowy, złotem wykładany minaret i sławną bramę złotą Nadir Szacha”. Imam, o którym pisze Czapski, to oczywiście Ali al-Rida, ósmy imam szyitów, w bezpośredniej linii potomek Alego ibn Abiego Taliba, zięcia Mahometa. Został on zamordowany z rozkazu kalifa Al-Mamuna i pochowany obok ojca swojego mordercy kalifa Haruma Al Raszida. Sanktuarium Imama Rezy jest dla szyitów jednym z najważniejszych świętych miejsc. Co interesujące, dokładnie trzy dekady wcześniej zostało ono zbombardowane przez Rosjan. Z kolei Nadir Szach był jednym z najwybitniejszych strategów w historii świata; porównywany bywa z Aleksandrem Macedońskim i Napoleonem. Gdyby nie było to tak okrutne można by żałować, że epizod irański ominął Melchiora Wańkowicza, późniejszego nieoficjalnego kronikarza II Korpusu, on z pewnością znalazłby czas, by dać słowo doświadczeniu cudowności Wschodu mimo nędznej egzystencji.

Polski Cmentarz w Teheranie. Pochowani są tam polscy wychodźcy z ZSRS, żołnierze Armii Polskiej w ZSRS gen. Władysława Andersa oraz cywile, w tym dzieci, którzy opuścili Związek Radziecki w trakcie tzw. „ewakuacji Armii Andersa” w 1942 roku. Na cmentarzu tym pochowano 1937 osób, w tym 409 wojskowych. Fot. Ania Mardrosyan/Wikipedia/CC BY-SA 4.0
Dwie relacje mogą jednak odzwierciedlić, jak Polacy podchodzili do tej przymusowej podróży na Bliski Wschód. Pierwsza pochodzi od organu oficjalnego rady naukowej „Towarzystwo Studiów Irańskich” – „Jesteśmy tu nie podróżnikami, lecz gośćmi. Z głęboką wdzięcznością przyjmujemy dowody szczerej życzliwości i uprzejmości naszych gospodarzy – ze wzruszeniem stwierdzamy powszechne wśród Persów zrozumienie tragedii polskiego narodu i cieszymy się, że dwa narody, tak oddalone od siebie przestrzenią, przeszłością, kulturą i mową, przy bezpośrednim zetknięciu się w okresie dziejowych przeżyć tak łatwo znalazły wspólny język bez pomocy tłumaczy. Drugą jest wypowiedź jednej z Polek, której razem z wojskowymi udało się wydostać z „Nieludzkiej ziemi”: „Nim zdołaliśmy poznać piękno kraju perskiego, poznaliśmy przede wszystkim jego mieszkańców, a ludzie ci od pierwszego zatknięcia się z nami zachwycili nas jako przemili gospodarze, którzy swą uprzejmością i gościnnością oczarowują nas – nas, którzy sami posiadamy tradycję staropolskiej gościnności”.
Anna Rawia









Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!