Zawarte w nocy z 9 na 10 listopada porozumienie między Rosją, Armenią i Azerbejdżanem zakończyło fazę zbrojną wznowionego po 30 latach konfliktu o Górski Karabach. Głównym beneficjentem jest Azerbejdżan, który odzyska w najbliższych tygodniach wszystkie siedem powiatów wokół dawnego Górsko-Karabachskiego Obwodu Autonomicznego oraz zachowa tereny enklawy zdobyte w czasie tej wojny. Zwycięstwo świętowane w Baku przyćmiewa błyskawiczne rozmieszczenie w Górskim Karabachu rosyjskich „mirotworców”, sił pokojowych. W ciągu najbliższych pięciu lat ich zadaniem będzie monitorowanie sytuacji na obszarze pozostawionym pod kontrolą karabachskich Ormian. Niechęć do wpuszczenia rosyjskich żołnierzy do regionu była dotąd jedną z nielicznych kwestii, co do której zgadzały się obie strony konfliktu. Sytuację komplikuje fakt, że w Karabachu pojawiły się rosyjskie śmigłowce, mimo, że nie ma ich na liście sprzętu w treści dokumentu – pisze ekspertka od Kaukazu Małgorzata Zawadzka.
Realizacja pozostałych postanowień również napotyka trudności. Na prośbę Armenii Azerbejdżan przesunął o 10 dni termin przekazania Kelbadżaru, pierwszego z trzech regionów. Tymczasem ewakuowana ludność obrała strategię spalonej ziemi, paląc domy, wybijając zwierzęta gospodarskie oraz prowadząc rabunkową wycinkę lasów. Przez azerskie przywództwo zostało to zinterpretowane jako chęć zdewastowania lokalnej przyrody i utrudnienie powrotu na te tereny wygnanych w czasie pierwszej wojny karabachskiej Azerów. Do Armenii zabrano też najcenniejsze części zabytkowego klasztoru Dadiwank w obawie przed dewastacją, zaś w jego pobliżu rozstawiono posterunki „mirotworców”.
Wbrew stanowisku wielu komentatorów porozumienie bynajmniej nie oznacza miażdżącego sukcesu Rosji. Po pierwsze, Kremlowi nie udało się powstrzymać azerskiej ofensywy we wczesnej fazie walk – ani za pomocą dyplomacji, ani za pomocą groźby użycia siły, jaką były manewry na Morzu Kaspijskim. Ta niemoc Moskwy wpisuje się w szerszy kontekst jej powolnej utraty wpływów na obszarze postsowieckim wraz z wymianą pokoleniową. Wstrzemięźliwa postawa Rosji wobec konfliktu, mimo cichej pomocy Erywaniowi w postaci dostaw broni i budowania narracji dezinformacyjnych, odcisnęła się także na stosunku do niej w samej Armenii. Choć formalnie Rosja nie miała żadnych zobowiązań sojuszniczych w tej wojnie, to w ormiańskim społeczeństwie panowało przeświadczenie o nieuchronnej interwencji Moskwy. Nadeszła ona dopiero po zdobyciu przez Azerów Szuszy, miasta-twierdzy o ogromnym dlań znaczeniu kulturowym. Dla Ormian ta reakcja przyszła zdecydowanie za późno. Natomiast dla Azerów Rosja pozostaje przede wszystkim sojuszniczką Armenii, wspierającą ją w różny sposób w czasie konfliktu. Wątpliwości po obu stronach budzą niejasne zapisy porozumienia, ale też i pominięcie w nim kluczowych takich kwestii, jak określenie statusu Górskiego Karabachu czy możliwości stacjonowania w regionie wojsk ormiańskich obok rosyjskich żołnierzy.
Zagadkową sprawą stało się zestrzelenie 9 listopada, na kilka godzin przed podpisaniem porozumienia, rosyjskiego helikoptera w pobliżu Nachiczewania, azerskiej eksklawy graniczącej z Turcją. Azerbejdżan szybko przyznał się do ataku, wskazując, że Mi-24 leciał poniżej zasięgu radarów, w ciemnościach i późnych godzinach, a wcześniej nie widziano w tym rejonie rosyjskich helikopterów. Zastanawiająca była bardzo łagodna reakcja Kremla, który mógł wykorzystać ten precedens do oficjalnej militarnej interwencji po stronie Armenii z uwagi na łączący oba kraje sojusz militarny. Niewykluczone, że właśnie w ten sposób Rosja zmusiła Baku do akceptacji niektórych warunków umowy.
Palącym problemem dla Rosji stają się tureckie ambicje zwiększenia swojej obecności na Kaukazie Południowym. Moskwa odegrała rolę mediatora między Nikolem Paszinianem, premierem Armenii, i azerskim prezydentem Ilhamem Alijewem, aczkolwiek było to możliwe dzięki zielonemu światłu ze strony Ankary. Świadczy o tym przede wszystkim podpisanie memorandum turecko-rosyjskiego co do utworzenia w Azerbejdżanie centrum monitoringowego konfliktu dwa dni po podpisaniu przez Pasziniana, Alijewa i Putina porozumienia. 16 listopada prezydent Turcji, Recip Tayyip Erdogan, zgłosił formalną prośbę do parlamentu o zgodę na wysłanie tureckich żołnierzy do Azerbejdżanu w ramach wyżej wspomnianego centrum.
To wsparcie Turcji zapewniło Baku przewagę w powietrzu, a w konsekwencji i zwycięstwo militarne. Kluczowym elementem okazały się nowoczesne technologie, przede wszystkim niebywale skuteczne bezzałogowce Bayraktar TB2. Pośrednie włączenie się Ankary w ten spór zaowocowało z jednej strony wybuchem wręcz fanatycznych nastrojów protureckich w Azerbejdżanie, z drugiej zaś wzrostem zainteresowania bogatym w ropę południowokaukaskim sąsiadem w samej Turcji. Efektem ubocznych tych zabiegów było jednak zantagonizowanie Ormian, przestraszonych nagłym przebudzeniem panturkizmu w obu turkijskich republikach. Ten niepokój wzmaga również zapis o zagwarantowaniu komunikacji lądowej między Azerbejdżanem a Nachiczewaniem.
Z kolei w Armenii zawarcie porozumienia doprowadziło do poważnego kryzysu politycznego. Wcześniej władze w Erywaniu podtrzymywały narracje o sukcesach ormiańskich żołnierzy i odpieraniu azerskiej armii. Stąd informacja o kapitulacji wywołała szok i falę gniewu społeczeństwa. Z inicjatywy partii opozycyjnych rozpoczęły się protesty, których głównym postulatem jest rezygnacja Pasziniana. Narodowe Służby Bezpieczeństwa Armenii zatrzymały Artura Waneciana, byłego szefa tej instytucji i polityka opozycji, pod zarzutem planowania zamachu stanu. Do gwałtownego skurczenia się politycznego kapitału Pasziniana przyczyniły się impulsywne komunikaty w mediach społecznościowych – jeden z nich zinterpretowano jako wezwanie do wojny domowej. Drugim powodem jest zrzucenie wyłącznej odpowiedzialności za podpisanie umowy przez innych politycznych liderów. Do dymisji podał się szef ormiańskiej dyplomacji, kilkoro posłów frakcji premiera w parlamencie zrzekło się mandatów, również prezydent wezwał premiera do rezygnacji. Tymczasem partie opozycyjne skonsolidowały się w Komitet Ocalenia Narodowego pod przywództwem nacjonalistów – dasznaków. Jednak propozycje Komitetu, w tym plan ograniczenia strat strony ormiańskiej, wydają się co najmniej naiwne. Choć Moskwa oczekiwała obalenia Pasziniana, kolejnego lidera wywodzącego się z kolorowych rewolucji, to z punktu widzenia kremlowskich elit lepszym wariantem byłaby raczej zmiana władzy dopiero po okrzepnięciu mocy umowy i umocnienia pozycji rosyjskich sił pokojowych w Karabachu. Wszystko wskazuje zatem na to, że daleka jest nie tyle perspektywa pokoju w Karabachu, ale nawet obecne porozumienie opiera się o bardzo kruche podstawy.
Małgorzata Zawadzka
Małgorzata Zawadzka jest autorką publikacji naukowych na temat Gruzji, współpracowała Towarzystwem Demokratycznym Wschód i CASE
fot. Wikimedia Commons, CC
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!