Któż nie słyszał o generale Chłopickim, dyktatorze powstania listopadowego, bohaterze Olszynki Grochowskiej? Jego przykład pokazuje jednak również, na jakie konflikty sumienia narażeni byli bohaterowie epoki napoleońskiej.
Józef Grzegorz Chłopicki herbu Nieczuja urodził się na tyle wcześnie, że wstąpił do Legionów Dąbrowskiego i umarł na tyle późno, że zdążył jeszcze odegrać pewną rolę podczas Wiosny Ludów w Krakowie.
Przyszedł na świat we wsi Kapustyn na Wołyniu, co pozwala nam umieścić opowieść o nim na stronie poświęconej Kresom. Rzecz to niewątpliwie najważniejsza, ale niejedyna.
Juliusz Słowacki w Kordianie wystawił mu cenzurę fatalną: „Stary – jakby ojciec dzieci,/ nie do boju, nie do trudu”. A jak było naprawdę? A może wieszcz miał rację?
Obrazek I – Włochy
Po ostatecznym upadku Rzeczypospolitej w 1795 roku, Chłopicki, jak wielu innych polskich oficerów nie mógł znaleźć sobie miejsca w nowej rzeczywistości. Służyć jednemu z zaborców? Cóż za wstyd! Udał się zatem na tułaczkę, która w 1797 przywiodła go do Włoch, gdzie właśnie powstawały polskie „legie” czyli Legiony Dąbrowskiego.
Chłopicki wziął udział w dwóch bardzo ważnych bitwach stoczonych na Półwyspie Apenińskim: nad Trebbią i pod Novi. Obie miały miejsce w czasie nieudanej dla Francji kampanii 1799 roku we Włoszech. Ktoś zapyta „czy Napoleon nie mógł pomóc”? Ano nie mógł, bo jeszcze tkwił w Egipcie – dopiero jesienią przybędzie do Paryża, ale tam zajmie się najpierw przygotowaniami do zamachu stanu 18 brumaire’a – nie zaś Italią.
W czasie wojny z II koalicją Chłopicki miał to szczęście, że jego półbrygada (ówczesna nazwa pułku) nie została wysłana na ekspedycję karną na San Domingo, skąd najprawdopodobniej nasz bohater nie powróciłby żywy.
W tym czasie, kiedy większość jego legionowych kolegów wykrwawiała się w walkach z Bogu ducha winnymi Murzynami, Chłopicki dowodził już jednym z batalionów w pułku piechoty Grabińskiego, pozostającym na służbie włoskiej, a de facto francuskiej.
W 1807 Legia Włoska została przemianowana na Legię Polsko-Włoską. Są to, przypomnijmy, czasy, kiedy powstaje Księstwo Warszawskie – ów najbardziej na wschód wysunięty francuski przyczółek w Europie.
Niebawem Legia trafi na Śląsk – omijając historyczną Polskę – a stamtąd podąży do Westfalii na służbę cesarskiego brata Hieronima – bawidamka i hulaki, o którym 200 lat później Jacques-Olivier Boudon napisze „marnotrawny brat Napoleona”.
Jednak Cesarz Francuzów nie pozwoli zmarnować byłych legionistów na parady dookoła pałacu królewskiego w Kassel i w liście do najmłodszego brata z 21 lutego 1808 nakaże mu oddać Legię Polsko-Francuską.
Jest to czas, kiedy rumieńców nabiera awantura o tron hiszpański, która koniec końców zaowocuje kilkuletnią wojną partyzancką, będącą – obok nieudanej kampanii 1812 roku – jedną z przyczyn ostatecznej klęski Napoleona.
Obrazek II – Hiszpania
20 marca 1808 r. Legia Polsko-Włoska otrzymuje nazwę Legii Nadwiślańskiej, pod którą jednostka będzie znana przez cały okres wojny za Pirenejami oraz podczas II wojny polskiej – czyli sławetnej campagne de Russie.
W momencie wkroczenia Nadwiślańczyków do Hiszpanii w kraju tym stacjonował – chociaż lepiej powiedzieć, że się przemieszczał – polski pułk lekkokonny Gwardii Cesarskiej, tzn. szwoleżerowie, którzy wkrótce zdobędą nieśmiertelną chwałę dzięki szarży na przełęcz Somosierra (30 listopada 1808).
Nie uprzedzajmy jednak faktów: Legia Nadwiślańska, wkraczając do Hiszpanii liczy 4 pułki, z czego 3 infanteryjskie i 1 kawaleryjski, w którym (oczywiście nie na serio) walczył bohater „Popiołów” Żeromskiego – Krzysztof Cedro. Za to całkiem na serio walczył w jego szeregach pewien szef szwadronu – nie da się tego dobrze przełożyć na współczesną polszczyznę – Telesfor Kostanecki.
Chłopicki, nie dowodząc pierwszym pułkiem piechoty (formalny vacat), dowodził całością. Gdzież ci panowie nie byli? Oba oblężenia Saragossy wystarczyłyby na materiał filmowy – i wystarczyły na rozdział „Popiołów” pt. '”Siempre Heroica”. Do tego dochodzi bitwa pod Tudelą, oblężenie Tortosy, wyprawa pacyfikacyjna do Cinco Villas, czyli do miejscowości: Un Castillo, Exea, Sos, Tauste i Sabada.
Osobne zasługi położył pułk nadwiślańskich lansjerów. Znawca tematu, nieoceniony Waldemar Łysiak, w przedmowie do wspomnień jednego z Nadwiślańczyków – Kajetana Woyciechowskiego – napisał, że jednostka ta była napoleońskim „kastetem” w Hiszpanii – odziałem do zadań specjalnych.
Szarża w II bitwie pod Tudelą, bitwa pod Talavera de la Reyna, która ocaliła przed Anglikami Madryt, Ocaña- piękny przykład polsko-francuskiego braterstwa broni, przejście gór Sierra Morena, bitwa pod Albuhera, kiedy to marszałek Soult krzyczał do Jana Konopki: „pułkowniku, niech pan ratuje honor Francji!”
Jednak nic nie może się równać z potyczką niedaleko górskiej miejscowości Jevenes. Polacy – co tu dużo mówić – zaniedbali nieco dyscyplinę i zostali osaczeni przez 8 [osiem!] pułków carabiñeros reales – strzelców królewskich – hiszpańskiej jednostki wyborowej. Skończyło się tragicznie… dla Hiszpanów. Szwadron lansjerów pod dowództwem „dzielnego Kostaneckiego”, jak pisze Woyciechowski, wyrąbał sobie drogę na przestrzał, czym zmusił przeciwnika do ucieczki. Kosztowało to pułk „jedynie” utratę sztandaru – haftowanego, jak na na nieszczęście, przez JÓZEFINĘ, czyli ówczesną małżonkę Napoleona.
Czas przełomu
W 1812 Chłopicki – wraz ze wszystkimi jednostkami pieszymi Legii – zostaje wezwany na wojnę z Rosją, chociaż tak naprawdę do momentu zajęcia przez napoleońską Grande Armée Smoleńska można mówić nie tyle o wojnie, co o WSKRZESZANIU dawnej Rzeczypospolitej. W czasie tej kampanii widzimy go chociażby w bitwie pod Borodino, a następnie podczas bezpośrednich walk o dawną stolicę Imperium Rosyjskiego – Moskwę. Tutaj zostanie ranny w nogę, co w zasadzie wyeliminuje go z dalszej komendy – nie tylko w tej kampanii – ale w ogóle do końca wojen napoleońskich.
W 1814 wraz ze znakomitą większością jednostek polskich przyjmuje amnestię ofiarowaną przez cara Aleksandra I i wraca do tworzącego się Królestwa… Kongresowego.
Jednak tu w Warszawie, w przeciwieństwie chociażby do Wincentego Krasińskiego (ojca Zygmunta), nie będzie korzyć się i płaszczyć przed głównodowodzącym-psychopatą Wielkim Księciem Konstantym, tylko doskonale przekonany o sile honoru żołnierza napoleońskiego zażąda dymisji.
Powstanie listopadowe
Ponownie wypłynie Chłopicki w powstaniu listopadowym. Początkowo jako mąż opatrznościowy – zdolny generał epoki napoleońskiej, niesplamiony „dziejową koniecznością” służby nowemu panu.
5 grudnia 1830, a więc chwilę po wybuchu „rewolucji w Warszawie” sięgnie samowolnie po dyktaturę. Ale niechby! Zostanie ona zalegalizowana przez Rząd Tymczasowy z Adam Jerzym Czartoryskim na czele. Na marginesie można dodać, że generał postąpił cokolwiek niekonsekwentnie, ogłaszając się dyktatorem czegoś, co sam nazwał „zbrojną ruchawką”.
18 grudnia zbierze się pod laską Władysława Ostrowskiego – syna marszałka I sejmu Ks. Warszawskiego Tomasza – sejm powstańczy. Chłopicki złoży swa dyktaturę na ręce izby, lecz ta… przyzna mu ją ponownie.
Nolens volens generał przyjmuje zaszczyt. Przez miesiąc, miast organizować wojsko, zwleka, nie wykonuje żadnych kroków zaczepnych. Nie wierząc w sens powstania, czeka na powrót polskich parlamentarzystów z Petersburga – Jezierskiego i Druckiego-Lubeckiego.
Wrócił tylko ten pierwszy i zakomunikował odpowiedź cara: Polacy mają złożyć broń, wykazać się absolutnym posłuszeństwem, a wtedy pogadamy o amnestii.
Chłopicki – czy to wskutek traumy spowodowanej porażką Napoleona w Rosji, czy też powodowany konformizmem – podaje się do dymisji. Dochodzi do słownej konfrontacji z posłem Ledóchowskim, który zarzuca mu rejteradę ze stanowiska.
Kilka dni później w polskim sejmie ma miejsce wydarzenie o kapitalnym wprost znaczeniu. Na wniosek posła Romana Sołtyka izba poselska „na dniu 25 stycznia” ogłasza akt detronizacji cara: „Nie ma Mikołaja!”. Posłowie ogłaszają jednocześnie, że dynasta Romanowów na zawsze „odpada od tronu polskiego”. Byli kiedyś Polacy na tym świecie!
Nowym wodzem naczelnym zostaje Michał Gedeon Radziwiłł, człowiek obdarzony zacnym nazwiskiem, natomiast niespecjalnie obdarzony talentem wojskowym.
Tymczasem Rosjanie wkraczają w granice Królestwa Polskiego. Walna bitwa – podobnie, jak w 1920 r. – ma się rozegrać na przedpolach Warszawy. De facto na tych samych ząbkowsko-grochowsko-radzymińskich przedpolach stolicy. Jest 25 lutego 1831 r.
Dowodzi Radziwiłł, ale Chłopickiemu pozwolono doradzać. Generał do końca chciał uniknąć tego starcia. Wszelako – jak pisze Marian Brandys: „… skoro padł pierwszy bitewny wystrzał i rozpoczęły się na nowo śmiertelne zapasy o kluczową Olszynkę, wówczas „słomiany dyktator” uległ nagle jakiemuś cudownemu przeobrażeniu. Ocknął się w nim dawny lew z Legii Nadwiślańskiej. W jednej chwili zapomniał o „królu” Mikołaju, o zniewadze doznanej od posła Ledóchowskiego, o wszelkich innych względach politycznych. Przemogła natura i krew rodowita: stał się żołnierzem i wodzem”.
Bitwa z początku idzie źle. Brakuje komunikacji, zaufania i posłuszeństwa. Bitwa jest krwawa. Jak napisze później jeden z biorących w niej udział Rosjan – nie było drzewa, które nie byłoby podziurawione kulami. Dawaj generałowie: Tomasz Łubieński i Jan Krukowiecki wprost sabotują rozkazy płynące z góry.
Na domiar złego Chłopicki wskutek odniesionych ran nie może sprawować dowództwa.
Polacy są spychani na całej linii, z olszynki wyparty zostaje nawet 4. pułk piechoty – tzw. czwartacy. I nagle… cud. „Mała, straszliwie zmęczona i pozbawiona wodza armia polska – w obliczu śmiertelnego zagrożenia – samorzutnie dobywa z siebie ostatnich wysiłków i precyzyjnie harmonizuje swe posunięcia. Naraz wszytko poczyna działać na jej korzyść[…]
Armia polska, mocno okaleczona, lecz nie rozbita, wycofała się na szańce Pragi, a następnie – pod osłoną nocy – przeprawiła się w całości na lewy brzeg Wisły, pozostawiając na brzegu prawym mocno ubezpieczony przyczółek mostowy”.
Ostatnie lata
To była ostatnia bitwa generała Chłopickiego; po upadku powstaniu zamieszka w zaborze austriackim. Zobaczymy go jeszcze – 70-letniego starca, gdy na czele uzbrojonej w „fuzje” młodzieży poprowadzi w Krakowie atak na żołnierzy austriackich.
W tym mieście też – nieniepokojony przez władze rosyjskie – dokona żywota 30 września 1854 r. Nie będzie wielką niedyskrecją, jeśli powiemy, że bardzo pragnął, aby wybudowano mu taki kopiec, jak Kościuszce. Talentem wojskowym dorównywał mu na pewno.
I mimo iż powszechnie krytykowany za hamletyzowanie, moim zdaniem zasługuje Chłopicki na szacunek – chyba przede wszystkim za postawę pod Olszynką Grochowską, kiedy machnął ręką na wszystkie zniewagi i na wszystkie swe obsesje – kiedy „obudził się w nim dawny lew z Legii Nadwiślańskiej”.
Dominik Szczęsny-Kostanecki
3 komentarzy
Paweł Bohdanowicz
1 października 2016 o 17:16— POCZĄTEK CYTATU —
Zobaczymy go jeszcze później – 70-letniego starca, jak na czele uzbrojonej w „fuzje” młodzieży prowadzi w Krakowie atak na żołnierzy austriackich.
—- KONIEC CYTATU —-
Panie Redaktorze,
czy mógłbym prosić o kilka słów więcej na ten temat. Chodzi o Powstanie 1846? (wtedy miał 75 lat). Różni autorzy rożnie piszą: że się dystansował, że uciekł… Nic nie wiem o roli Chłopickiego w 1846 roku, a rzecz jest bardzo ciekawa.
Dominik Szczęsny-Kostanecki
2 października 2016 o 04:58Szanowny Panie Pawle,
To jest scena (zaskakująca, prawda?), jaką znalazłem u Mariana Brandysa w V tomie „Końca Świata Szwoleżerów”. Autor powołuje się na korespondencję Zwierkowskiego i Lelewela – i to tu trzeba szperać. Chodzi natomiast nie o tzw.nieudane powstanie krakowskie 1846, ale o wydarzenia Wiosny Ludów 1848.
Honneur et Patrie,
Redakcja
Maurycek
30 stycznia 2017 o 01:15Chłopicki – zdecydowanie negatywna postać. To m.in. przez niego Polacy musieli czekać na niepodległość jeszcze przez 88 lat, bo to on zmarnował okazję roku 1830. To, że dobrze spisał się pod Grochowem w niczym nie resetuje jego grzechów, czy wręcz zbrodni z grudnia 1830 i stycznia 1831. Dopiero w lutym pokapował się, jakiego narobił bigosu i próbował jakoś się „zrehabilitować”, by historia zanadto na niego nie pluła, ale co złego na początku powstania narobił – nie dało się później już naprawić. W grudniu 1830 robił co w jego mocy, by powstaniu jak najrychlej ukręcić kark, za wroga nr 1 uważał nie zaborcę, ale polskich patriotów, którzy chwycili za broń. Skoro więc patrioci polscy byli dla niego wrogiem, to i dla patriotów polskich (czyli np. dla mnie) wrogiem jest on. Niech go piekło pochłonie, mam nadzieję, że szatany nurzają go teraz w bulgocącej smole i sadzają gołego na rozgrzanym do białości piecu…
Kopce mu się zamarzyły jeszcze :/