
Fot: BELTA
Białoruski agro-führer, zwany też ostatnio przez rodaków bulbozaurem, brnie w coraz większy socjalistyczny absurd.
Białoruski “parlament” uchwalił prawdopodobnie najbardziej kuriozalny akt w dziejach światowej legislacji: ustawę o braku kartofli. Teraz Białorusini czekają na ustawy o jajkach i papierze toaletowym.
Problem nagłego zniknięcia kartofli ze sklepów i targowisk wyraźnie nie daje spokoju Aleksandrowi Łukaszence. Ciągle wraca do tego tematu, szukając wszelkich możliwych winnych, oprócz samego siebie.
Raz oskarża sklepy o spisek przeciwko niemu, raz pomstuje na ludność, która je za dużo kartofli, a to znowu nakazuje, żeby każdy obywatel sam je sobie sadził, to wtedy nie zabraknie.
Tymczasem faktyczny powód braku kartofli na Białorusi jest banalnie prosty: rosyjskie firmy masowo je wykupiły i wywiozły, także kapustę i cebulę, bo w Rosji też ich zabrakło, a na Białorusi były znacznie tańsze.
Ale jak tu powiedzieć własnemu narodowi, że “nasz najbliższy sojusznik” pozbawił nas najważniejszego warzywa? I jak przyznać się do własnej głupoty polegającej na centralnym regulowaniu przez państwo cen? Gdyby cenę kartofli ustalał rynek, a nie ministrowie Łukaszenki, to kartofle może by trochę podrożały, ale przynajmniej by były. A tak Rosjanie wykupili je bezcen i koniec.
Ale każda głupota – szczególnie w socjalistycznej biurokracji – zwykle rodzi jeszcze większą głupotę i temu zawdzięczamy wspomnianą “ustawę o kartoflach”. Najkrócej można ją streścić następująco: zakazuje się braku kartofli i innych warzyw w sklepach. Pod groźbą wysokich grzywien i odpowiedzialności karnej.
“To zapewni, że ludności naszego kraju nie zabraknie już ziemniaków” – uzasadnia “deputowana” Marina Lenczewska. Co ciekawe, karani za brak kartofli mają być nie tylko kierownicy sklepów i sieci handlowych, ale także zwykli sprzedawcy na targowiskach. Nawet, jeśli ziemniakami w ogóle nie handlują bo akurat sadzą w ogródkach szczypiorek.
Karani będą również dostawcy, jeśli zakontraktują kartofle dla danego sklepu, ale ich potem nie dostarczą lub przywiozą za mało, bo im na przykład nie obrodziły z powodu nieurodzaju. Mają dostarczyć i koniec. Skąd je wezmą? Nie wiadomo. A jeśli ziemniaki były w sklepie, ale w danym momencie nie ma bo właśnie je wykupiono? Za to także sroga kara.
Ale socjalistyczne prawo ma też to do siebie, że zwykle sformułowane jest tak głupio, iż zawsze da się je obejść. Tak jest też z “ustawą kartoflową”. Otóż nie mówi ona, że “ziemniaki mają być w sprzedaży”, ale że “mają być w sklepie”. Wystarczy więc ich nie wystawiać, tylko zakisić na zapleczu i żadna kontrola i kara nam nie straszna. Są w sklepie? Są.
Idąc dalej – można też kartofle wpisać do Konstytucji Białorusi, a w ślad za nimi buraki, jajka i papier toaletowy. Bo przecież socjalizm jest ustrojem nieustannego deficytu i nigdy nie wiadomo kiedy i czego zabraknie, oprócz kartofli i cebuli.
A tak wystarczy zapisać, że zakazuje się braku w sklepach czegokolwiek i problem rozwiązany. Co prawda, w ten sposób znikną wkrótce same sklepy. Ale to żaden problem: skoro nie będzie sklepów to nie będzie też w nich brakować żadnych produktów.
I pewnie wkrótce tak się stanie, gdyż po okresie względnej swobody cenowej, Łukaszenka ponownie przywrócił właśnie centralną regulację cen mięsa, mleka, nabiału, cukru i słodyczy. Więc jest tylko kwestią czasu, kiedy rosyjskie firmy przyjadą i to wszystko wykupią, a zapewne już teraz zaczęły to robić, na wyścigi z samymi Białorusinami, którzy wolą już teraz zaopatrzyć się na zapas.
Zobacz także: Niespodziewane źródło żołnierzy dla Ukrainy! “Śmierć lepsza, niż ruska niewola”.
KAS
2 komentarzy
Kpinasputina
23 czerwca 2025 o 14:28…rosjanie wymieniają po kryjomu onuce na “świeże” w toaletach, których nie mają…
make russia small again
23 czerwca 2025 o 14:30Zajęlibyśmy Białoruś w dobę, a ichniejsze wojsko przeszłoby na polską stronę.