Przedłużająca się wojna w Ukrainie pokazuje bardzo nieprzyjemną transformację rosyjskiego społeczeństwa. Coraz więcej mieszkańców tego kraju woli dostosować się do reżimu, zamiast stawiać mu opór. Tylko kilku odważnych jest w stanie rzucić wyzwanie systemowi – tak jak w czasach sowieckich.
Nowe represyjne prawa przyjęte wraz z wybuchem wojny na pełną skalę na Ukrainie, cotygodniowe dodawanie do list „zagranicznych agentów” i „niepożądanych organizacji”, z którymi „współpraca” jest również karalna, a także zrzucenie przez Putina maski cywilizowanego władcy sprawiły, że miliony Rosjan stanęły przed egzystencjalnym wyborem. Udawać, że nie ma wojny, ani dyktatury, czy próbować stawiać opór? A jeśli stawiać opór, to jak?
Na wstępie o micie, który wciąż próbuje propagować rosyjska liberalna opozycja na Zachodzie. A mianowicie „Wojna jednego Putina”, co oznacza, że tylko on jest zainteresowany wojną przeciwko Ukrainie. Plus może bardzo niewielka grupa jego sługusów. A życzliwi i współczujący Rosjanie generalnie nie pochwalają wojny. Ale milczą. ponieważ się boją.
Trzy lata wojny ostatecznie skompromitowały ten mit.
Istnieją beneficjenci wojny – ci, których sytuacja finansowa poprawiła się od początku tzw. „specjalnej operacji wojskowej”. Szacuje się na około 20 procent całej populacji Rosji. Czyli mowa nie tylko o oligarchach. Jest to szeroka, ale zróżnicowana część Rosjan. Należą do niej pracownicy przedsiębiorstw obsługujących kompleks wojskowo-przemysłowy, bezpośredni uczestnicy wojny i ich rodziny. No i rzecz jasna pokaźna grupa zatrutych propagandą. Są to ci, którzy marzą o powrocie sowieckiej świetności i odbudowie ZSRR. Niekoniecznie stali się oni beneficjentami rosyjskiej inwazji na Ukrainę na pełną skalę. Paradoksalnie, ludzie ci są gotowi do wyrzeczeń i poświęceń. Oczywiście nie osobiście w walkach na Ukrainie. Od 2022 roku obrodziło w Rosji w ochotników, którzy własnym sumptem tkają siatki maskujące, robią świece do ziemianek w okopach i przekazują dla wojsk rosyjskich drony z celownikami.
Oczywiście są też tacy, którzy nie interesują się polityką, dopóki żyją w dobrobycie lub na akceptowalnym poziomie życia. Tacy ludzie stanowią absolutną większość.
Tak, są w Rosji miliony niezadowoleni z reżimu. Jednak wybierając między „siedź cicho i żyj względnie dostatnio” a „rzuć wyzwanie reżimowi, ryzykując więzieniem i degradacją do pariasa”, większość z nich, jak można się spodziewać, wybiera pierwszą opcję.
A oto, co dzieje się z tymi, którzy wybierają drugą.
21 marca br. 67-letni dysydent Aleksander Skobow otrzymał 16 lat więzienia za publikacje w sieciach społecznościowych. W tym samym czasie Skobow zakończył już rok odsiadki – został aresztowany wiosną 2024 roku.
Skobow jest przykładem oporu obywatelskiego. Był dysydentem w epoce sowieckiej – przetrwał represje za działalność antyradziecką, w tym pobyt w szpitalu psychiatrycznym (tzw. psychiatrię karną), a w XXI wieku rzucił wyzwanie nowemu wcieleniu komunistycznego imperium – reżimowi Putina. Nawet wszystkie swoje wystąpienia przed „sądami” zamieniał w oskarżenia wobec dyktatora.
„Sąd w Federacji Rosyjskiej już dawno udowodnił, że jest dodatkiem do nazistowskiej dyktatury. Doszukiwanie się w nim sprawiedliwości jest bezcelowe. Nie uznaję i nie szanuję tego sądu. Nigdy nie stanę przed tymi ludźmi. Nie mam o czym z nimi rozmawiać. Niech broń przemówi do nich za mnie” – powiedział podczas jednej z rozpraw.
Skobow został oskarżony m.in. o „usprawiedliwianie terroryzmu”. Jest to dla reżimu bardzo wygodny artykuł, pozwalający na uwięzienie setek, a być może tysięcy dysydentów w całej Rosji. Powodem oskarżenia może być komentarz wygłoszony publicznie. Najczęściej ma to miejsce w sieciach społecznościowych.
Zostałem również oskarżony o „usprawiedliwianie terroryzmu”. Pozwoliłem sobie publicznie szydzić z rosyjskiego ambasadora w Polsce, Siergieja Andriejewa, który został oblany farbą przez ukraińskich aktywistów 9 maja 2022 roku. Na szczęście zostałem oskarżony zaocznie, bo wówczas przebywałem już w Polsce, poza zasięgiem organów karnych Putina.
Przy całym moim szacunku dla Skobowa, jego przypadek pokazuje nam fundamentalny problem w Rosji – tam nie ma już opozycji. Są tylko dysydenci.
A to niedobrze, bo dysydenci nie są oznaką szybkich zmian. Wręcz przeciwnie, jest to oznaka stagnacji, niemożności zmiażdżenia reżimu w dającej się przewidzieć przyszłości.
Dysydenci doskonale zdają sobie z tego sprawę. A ponieważ nie mogą tolerować tego, co się dzieje, chętnie ryzykują śmiercią.
Jest jeszcze jeden problem. Dysydenci ze starej szkoły powielają teraz swoje radzieckie doświadczenia. W rzeczywistości jest to dla wielu z nich jedyne doświadczenie walki politycznej. Ten sam Skobow, który odmówił emigracji w latach sowieckich, miał czas na zapoznanie się z rozkoszami sowieckiej psychiatrii karnej.
Tak, możemy pochwalić odporność i wytrwałość tych wszystkich ludzi. Ale nie ma to żadnego wpływu na zbliżający się upadek Putina.
Myślę, że warto w tym miejscu wyjaśnić fundamentalną różnicę między Skobowem a najsłynniejszym rosyjskim więźniem politycznym ostatnich lat – Aleksiejem Nawalnym.
Powracając dobrowolnie do Rosji w 2021 roku po otruciu Nowiczokiem, Nawalny wcale nie zrezygnował z walki o władzę. Wręcz przeciwnie, gdy znalazł się za kratkami, pierwszą rzeczą, jaką zrobił, było wezwanie Rosjan do wyjścia na ulice, a jego zwolennicy opublikowali kolejne śledztwo w sprawie gargantuicznego bogactwa Putina. Teraz wiemy, że jego ryzyko, jakiego się podjął, nie powiodło się – reżim jest silniejszy, niż myślał Nawalny. Ale w styczniu 2021 r. sytuacja nie była tak oczywista.
W każdym razie Nawalny przecenił swoją zdolność do wpływania zza krat więziennych na politykę i Rosjan.
Ci, którzy obecnie promują konformistyczne idee wśród Rosjan krytycznych wobec reżimu Putina, doskonale zdają sobie z tego sprawę. Widzą również, że osamotnieni dysydenci nie zdołają szybko wpłynąć na zmianę nastrojów społecznych. Dlatego też oferują Rosjanom w kraju i zagranicą swego rodzaju imitację walki z reżimem, która w rzeczywistości nie jest dla niego żadnym zagrożeniem.
Zostało to najwyraźniej zademonstrowane w przypadku „wyborów” prezydenta Rosji w 2024 roku.
W istocie było to kolejne potwierdzenie pozycji Putina, któremu należało nadać uzasadniony rys..
W tym celu potrzebni byli liberalni kandydaci, których opinia publiczna otrzymała.
Najpierw pojawiła się kandydatka opozycji Jekaterina Duncowa, której odmówiono rejestracji w wyborach.
Następny był Borys Nadieżdin. Ludzie w całym kraju ustawili się w kolejce, aby podpisać się za jego nominacją na kandydata na prezydenta. Jednak Centralna Komisja Wyborcza FR odrzuciła część podpisów.
W ten sposób na ostatecznej liście „antywojennych” kandydatów znalazł się tylko Władisław Dawankow, kandydat z prokremlowskiej partii „Nowy Lud. Z trójki „antywojennych liberałów” wyglądał on na najmniej sympatycznego dla większości opozycyjnych Rosjan, ale apostołowie konformizmu tłumaczyli, że głosując na Dawankowa, mogą pokazać reżimowi, że w Rosji wciąż istnieje duża liczba dysydentów.
Wynik był do przewidzenia. Oficjalnie Dawankow zdobył poniżej 4% głosów, co zaakceptował, pospiesznie ogłaszając, że Władimir Putin jest niekwestionowanym zwycięzcą wyborów.
Łatwo zauważyć, że cała procedura, w którą zaangażowani byli opozycyjni Rosjanie, przypominała pogoń osła za dyndającą przed nim marchewką.
To było swego rodzaju alibi, które oznaczało, że po pierwsze, nikt nie może teraz oskarżyć ich o całkowitą bezczynność, a po drugie, że ich działalność opozycyjna jest całkowicie bezpieczna i nie są żaden sposób prześladowani przez władze – w przeciwieństwie do, na przykład, uczestników wieców antywojennych, za które można przynajmniej zostać ukaranym grzywną.
Tak, konformizm może mieć I taką postać. To jeden z jego odcieni. W rzeczywistości jest to również odmiana pierwszej z dwóch wspomnianych przeze mnie opcji, tylko bardziej skomplikowana. Dla tych, którzy w jakiś sposób muszą uspokoić swoje sumienie.
Inną sztuczką stosowaną przez głosicieli konformizmu w dzisiejszej Rosji jest stanowisko antywojenne. Jednak jego istotą nie jest potępienie agresora, ale potępienie działań wojskowych. Z pomocą tej sztuczki ofiara ataku i agresor są najpierw zrównani w swoich rolach, a następnie, stopniowo, ofiara staje się głównym winowajcą tego, co się dzieje. Zarzuca się jej, że od początku nie zgodziła się na warunki agresora. Albo że jest zbyt uparta w dążeniu do odzyskania terytoriów zagarniętych przez agresora.
To konformistyczne stanowisko podziela obecnie wielu byłych opozycjonistów. Na przykład przywódcy najstarszej rosyjskiej partii „Jabłoko”, Grigorij Jawliński i Lew Szlosberg. A nawet ci, którzy opuścili Rosję – dziennikarka Julia Łatynina i Michaił Swietow, szef ruchu libertariańskiego.
Ludzie ci byli ostatnio często oskarżani o współpracę z Kremlem, ale w tym przypadku nie ma znaczenia, jak dobrze uzasadnione są te oskarżenia. Ważne jest to, że nasiona zasiane przez nich w ciągu kilku lat wojny wydały obfite plony. To prawda, gleba była żyzna. Powtarzam, podobnie jak w latach sowieckich, tylko osamotnieni są zdolni do czynów dysydenckich. A większość woli się dostosować.
Problem pogłębia fakt, że większość uciekinierów z reżimu Putina stoi w obliczu niepewnej egzystencji na wygnaniu. Utrzymywanie kontaktów towarzyskich i statusu zawodowego w kraju, do którego się wyemigrowało, kończy się różnie. Trudno jest znaleźć pracę w zawodowej specjalizacji – nie wspominając o tym, że często trzeba układać sobie życie od nowa.
Z drugiej strony, putinowska Rosja wykazała się odporniejsza, niż oczekiwano na początku jej inwazji na Ukrainę na pełną skalę.
Wielu ludzi, którzy spodziewali się rychłego upadku reżimu, straciło cierpliwość.
Dlatego nie liczyłbym na to, że niezadowolenie Rosjan z reżimu samo w sobie osiągnie masę krytyczną. W tym względzie kluczowa jest zdolność do cierpliwości i skoordynowanych działań kolektywnego Zachodu. Pomoc wojskowa dla Ukrainy i zaciskanie pętli sankcji prędzej czy później spełnią swoje zadanie.
Andrei Grigorev, współpracownik Radia „Swoboda”
1 komentarz
LT
1 czerwca 2025 o 23:09W kilku slowach
Stalin wymordowal im ojcow,matki,zony i dzieci
a oni plakali jak umarl.