Z relacji ludności polskiej w BSRR z miejscową władzą. Przedstawiamy przypadek wsi Dorguń w sielsowiecie Sopoćkinie w rejonie grodzieńskim na tle ówczesnych stosunków władzy sowieckiej wobec Polaków na Białorusi.
List Tadeusza Gawina do Zdzisława J. Winnickiego
«Drogi Profesorze! Latem 1990 roku jeszcze byłem szefem łączności Grodzieńskiego Oddziału Pogranicznego. Odwiedził mnie w moim miejscu urzędowania szef Wydziału Politycznego naszego Oddziału i poprosił mnie uprzejmie, bym wyraził zgodę wejścia w skład delegacji, która miała wyjechać któregoś tam dnia do Sopoćkiń na spotkanie z ludnością miejscową, by nie burzyli czy też nie żądali zniesienia zasieków z drutu kolczastego na granicy [z Polską – ZJW]. Mój gość motywował to tym, że na wielu odcinkach granicy ZSRR na południu Związku Sowieckiego dochodzi ostatnio do takich działań bezprawnych. Jest, jak powiedział decyzja Moskwy, by taką pracę prewencyjną przeprowadzić. Pomyślałem wtedy: chyba powariowali, wcale nie orientują się w sytuacji na granicy. Przecież nikt z Polaków tam mieszkających nigdy czegoś takiego nie wypowiadał. W końcu grupa ta zrezygnowała z mojej pomocy i wyjechała sama, by taką rozmowę z ludźmi tam przeprowadzić. Minęło ponad 20 lat, kiedy do moich rąk trafił dokument, który masz [tj. zamieszczony poniżej materiał]. Wtedy dopiero zrozumiałem, skąd te obawy. Szef Wydziału Politycznego dobrze o tym wiedział, natomiast mnie podczas naszej rozmowy nic na ten temat nie powiedział. To tyle. Z poważaniem Tadeusz Gawin Łosośna, wrzesień 2013 r.»
O co chodziło: otóż osiem lat po zakończeniu wojny, mieszkańcy Dorgunia, mający dosyć sowieckich «porządków» – samorzutnie zaczęli rozbierać zasieki graniczne oddzielające rejon sopoćkiński od Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. (22 czerwca 1953 r. kilkuset mieszkańców, z użyciem koni i wozów, zniszczyło zasieki i umocnienia graniczne na odcinku 1,5 km – red.).
W sytuacji postępującego rozpadu ZSRR sowieckie władze w Grodnie, dobrze jak widać pamiętające epizod z 1953 roku, obawiały się, że dorguńcy ponownie rozwalą zasieki. Wpłynąć miał na nich dobrze im znany lider Polskiego Towarzystwa Społeczno- -Kulturalnego im. Adama Mickiewicza (później ZPB) ppłk Wojsk Pogranicza obwodu grodzieńskiego Tadeusz Gawin.
Miejscowość Dorguń jest wsią w sielsowiecie Sopoćkinie w rejonie grodzieńskim położoną w tzw. Trójkącie Sopoćkińskim, to jest obszarze, którego szczyt «trójkąta» stanowią północno-zachodnie przedmieścia Grodna (wieś Łosośna obecnie włączona do miasta), boki zaś – granica z Polską na zachodzie, Litwą na północy i biegiem rzeki Niemen na wschodzie. Teren stanowi część przedwojennego (II wojna) powiatu augustowskiego, w czasach Imperium Rosyjskiego należącego do obszaru Królestwa Polskiego, podczas gdy pobliskie Grodno znajdowało się już w obrębie rosyjskich guberni cesarstwa.
Teren Trójkąta Sopoćkińskiego, zamieszkały w ponad 90% przez etnicznych Polaków, stanowił fenomen w całym dawnym Związku Sowieckim, gdyż ludność tutejsza mówiła w pierwszych latach po wojnie wyłącznie po polsku. Tutaj także w krótkim okresie lat 1944/45-1949 istniało najwięcej polskojęzycznych szkół podstawowych w BSRR aż 22 na wszystkie 38 w BSSR. Nota bene nie uruchomiono tam w omawianym okresie ani jednej szkoły białoruskiej (było natomiast aż 17 rosyjskich).
W 1991 roku spotkałem tam we wsi Nowiki gospodarza Polaka, który pokazywał mi zegar ścienny, wskazujący «polski czas»: «Nie przestawiłem od 1939 roku» – podkreślał z dumą. Inni spotykani wówczas tamtejsi mieszkańcy opowiadali o legendzie, jaką przedstawiali im urzędnicy sowieccy o tym, że Sopoćkinie i okolica są włączone do ZSRR czasowo, a po dziesięciu latach, gdy ustaną potrzeby strategiczne, obszar (i ludność!) zostaną przekazane Polsce (ludowej). Miało to uzasadnienie w umowach granicznych tzw. PKWN i TRJN z ZSRR, gdzie jednoznacznie określano, iż nowa Polska otrzyma granicę na linii Curzona z poprawką na rzecz Polski «od 3 do 5 kilometrów».
Granica z ZSRR- -BSSR na tym odcinku, która miała biec wzdłuż Niemna jest cofnięta w stosunku do tych ustaleń o kilkanaście kilometrów na rzecz ZSRR- -BSSR (obecnie RB). Na tym terenie znajduje się de facto i de iure odcięty 24-kilometrowy szlak Kanału Augustowskiego.
Trójkąt Sopoćkiński
Dorguń jest położona w linii prostej na zachód od Teolina tuż przy linii granicznej z Polską, na południowym skraju sięgającej tutaj Puszczy Augustowskiej. W tutejszej wsi Sonicze nad Kanałem Augustowskim staraniem kierownika szkoły (wówczas rosyjskiej) Józefa Łucznika uruchomiono w roku 1991 pierwszą polskojęzyczną szkołę podstawową, a w miasteczku Sopoćkinie miejscowa rada deputatów, złożona w większości z miejscowych Polaków, wprowadziła dwujęzyczne (białoruskie i polskie) nazwy kilku ulic m. in. Jana Pawła II i gen. Józefa Olszyny-Wilczyńskiego. Jako jeden z pierwszych na Grodzieńszczyźnie powstał w Sopoćkiniach oddział Związku Polaków na Białorusi.
«Notatka służbowa Do sekretarza Grodzieńskiego Obwodowego Komiteru KPB Towarzysza Maczulina T.T. We wsi Dorguń, nowikowskiej rady wiejskiej, rejonu sopoćkińskiego pod odezwą Ogólnoświatowej Rady Pokoju z 446 dorosłych stałych mieszkańców podpisało się jedynie 26 osób, tzn. 5,8% – są to nauczyciele, kołchoźnicy oraz 2 gospodarze indywidualni. Wszyscy pozostali, w tym także kołchoźnicy, a nawet deputowany do rady wiejskiej nie zgodzili się podpisać pod odezwą. Zbieranie podpisów poprzedzone było pracą mającą na celu wyjaśnienie istoty sprawy. Dla ludności przeprowadzono 5 prelekcji (referatów): o sytuacji międzynarodowej, o postępowych działaniach społeczeństwa sowieckiego, o życiu i rewolucyjnej działalności Włodzimierza Iljicza Lenina. Nauczyciele, a także przedstawiciele komitetu rejonowego w moim towarzystwie oraz inne grupy (agitatorów) odwiedzili każdą rodzinę, przy czym w niektórych rodzinach byliśmy po 2-3 razy, jednakże wszędzie słyszeliśmy zdecydowaną odmowę podpisania odezwy.
Odmowie w większości przypadków towarzyszyły wypowiedzi, czasami w ostrej i krzykliwej formie, mówiące o krzywdach i niesprawiedliwości, jakiej doświadczyli odmawiający podpisu ze strony urzędników aparatu rejonowego. Cytuję niektóre wypowiedzi:
Kuranowa Czesława, córka Iwana: «9 października 1953 roku Pińczuk zabrał mi świnię i nie dał kwitu. To znaczy, że sam ją zżarł». Broński Czesław: «Parę dni temu zabrano nam furmankę i pług. Ojciec prosił inspektora podatkowego, żeby poczekał chociaż miesiąc, przecież teraz jest pora siewów, ale go nie posłuchali. Zabraliby nawet konia, ale uciekłem na nim do lasu. Zaniewski (biedak): «Mam syna urodzonego w 1935 roku, który jest chory na gruźlicę. Chciałem trochę podkarmić go, ale za 60 kg mięsa zabrali mi świnię». Reszko, kobieta: «Na mojego brata spadło 6 bomb atomowych – sześciu agentów przyjechało i zabrało bratu wszystko: ziarno, konia, furmankę». Orłowska – starsza, chuda kobieta, matka 2 dziewczynek bliźniaczek, uczących się w 7 klasie, bardzo cicho mówi ze łzami w oczach: «Starszy inspektor podatkowy Michno Andrej Iwanowicz był u nas i powiedział, że nasz koń jest młody i że nie trzeba za niego płacić podatków, a 4 kwietnia bez okazania się zawiadomieniem o płaceniu odebrano mi konia; dom otoczono ze wszystkich stron, jakby chcieli złapać bandytów. Mój syn z uporem pytał Michno o numer zawiadomienia o zapłacie za konia, ale ten niczego nie potrafił odpowiedzieć».
Kołchoźnik Andruszkiewicz Czesław – deputowany do rady wiejskiej: «W 1949 roku razem ze swoim ojcem spotkałem na drodze inspektora podatkowego Michno. Inspektor był bardzo pijany. Kiedy Michno zaczął mi odbierać konia, sprzeciwiłem się. Wtedy on mocno mnie uderzył. Moje skargi do organizacji rejonowych nic nie dały, sprawę zatuszowano. Niedawno milicjant rejonowy (dzielnicowy) pobił Alojzego Aleszczyka, który ma nawet jeszcze ślady pobicia, ale nawet nigdzie się nie skarży. Ludzi oburza takie zachowanie urzędników. Odmawiam podpisania odezwy». Slimko Marianna (dwaj jej synowie odsiadują wyrok 25 lat za bandytyzm, trzeci jest w wojsku, czwarty mieszka w Mińsku, a 2 dorosłe córki razem z nią): «Za niezapłacenie raty podatku zabrano mi krowę. Teraz znów chcą dostaw i żebym zapłaciła zaległy podatek. Nie mam za co żyć. Nie chcę wojny, tylko wszystkim przynosi nieszczęście, ale pod odezwą się nie podpiszę». Kowrach Aleksander: «Za nic się nie podpiszemy».
Zajkowska: «My jak widzimy teraz, że ktoś do nas idzie, to za nic możemy naubliżać nawet bardzo dobremu człowiekowi». Zmitrowicz Ignacy: «Mam trzy hektary ziemi, ale takich podatków nie jestem w stanie płacić. Jeśli podatki będą tak bardzo ponad moje siły, to niech to szlag trafi. Niech tę odezwę podpisują ci wszyscy, którzy boją się bomby atomowej. Ja się już nie boję niczego. Jesteśmy pod takim ostrzałem urzędu podatkowego, że już się nawet wojny nie boimy. W 1955 roku nie dostałem należnej mi rekompensaty za konia. A konia już 24 kwietnia zabrali». Rolnik indywidualny Borodiuk: «Alozjowi Aleszczykowi organy podatkowe zabrały na drodze konia z furmanką i ziarnem. Zrzucili przy tym gospodarza z żoną i dzieckiem na drogę. Czy to jest w porządku? Żeby chociaż przyszli do niego do domu, a nie tak na drodze jak zbóje… Ludzie złoszczą się właśnie na takie akcje i tylko dlatego mówią, że niechby i bomba atomowa upadła na ziemię, ale wierzą jednocześnie, że naród rosyjski do tego nie dopuści. Jak i wszyscy odmawiam podpisania odezwy». Rolnik indywidualny Drozdowski Franciszek: «Zeszłym razem tylko krzyżyk postawiłem i zdarli ze mnie sześćset rubli». Rolnik indywidualny w chałupie Drozdowskiego – nie przedstawił się: «Uczyli nas, uczyli i w końcu żeśmy się nauczyli. Nikt nie jest taki głupi, żeby to podpisywać». Zarzecki Władysław syn Pawła (inwalida, bez stóp, wielodzietny biedak, dzieci do szkoły przestaje posyłać po 4 klasie): «Czy to rejonowy wydział finansowy czy przedstawiciel rady wiejskiej – gdzie lepiej wypiją, tam łagodniej zedrą z człowieka, a gdzie nie wypiją, tego zrujnują». Faktem jest że urzędnicy podatkowi oraz przewodniczący rady wiejskiej Charytonow piją na koszt mieszkańców, że nie prowadzą żadnej działalności mającej na celu wyjaśnienie niejasności pojawiających się w sprawach o podatki, nie uważają za konieczne wręczanie na czas dokumentów finansowych – to wszystko prawda. Nawet dobrowolne opłaty wymyślili ściągać z ludzi jako obowiązkowe, co jest już przecież przestępstwem. Krótko mówiąc, mają w nosie władzę sowiecką i jej prawo. To, co mówią nauczycielki: «Agent podatkowy Kalinin pochodzi z obwodu iwanowskiego, a jego żona jest Litwinką. Do jakich to bliskich przyjeżdżał ze swoją żoną do wsi Dorguń na polskie Boże Narodzenie?
Przyjeżdżał pić na koszt chłopów indywidualnych». Nauczycielka Rodaszkiewicz Halina, córka Jefima opowiedziała, że w jej obecności agent podatkowy Kalinin oraz agent ubezpieczeniowy Siwucha wymusili «dobrowolną» składkę ubezpieczeniową od Czesławy Kuranowej, czym doprowadzili ją do płaczu. W domu Marii Krawczuk, u której wynajmuję mieszkanie, Rodaszkiewicz była świadkiem następującej sytuacji: «Kalinin razem z Siwuchą weszli do domu i ostrym głosem zażądali: dawaj 15 rubli, po czym już spokojniej powtórzył: «Dawaj 15». Na pytanie gospodyni: na co to? – Znów powtórzył: «Dajesz 15 rubli czy nie? Nie dasz, to popamiętasz sobie. Co z tego, że wszystkie podatki zapłaciliście? Jeszcze nowe naliczę. A jak nie zapłacisz, to konia zabiorę». Następnie Kalinin poszedł do stajni i oświadczył, że zabierze konia. Ale jak zobaczył, że koń jest stary i na nic się nie przyda, a nie ma nic innego do zabrania – wrócił do chałupy i oświadczył: «Nie myślcie sobie, wasz koń nic nie jest wart.
Siądziemy na niego z Siwuchą i jakoś tam do Sopoćkiń dojedziemy, a tam załadujemy go na ciężarówkę i zawieziemy do Grodna, do menażerii, mamy zamówienie na padlinę». Jednocześnie, dodaje nauczycielka, nie pada ani jedno słowo, że to dobrowolna składka». …Wielu mówi, daje przykłady na to, że urzędnicy podatkowi ciągle piją na rachunek mieszkańców: pije przewodniczący rady wiejskiej Charytonow, też na koszt mieszkańców, za przymykanie oka na pewne sprawy. To wszystko usłyszeliśmy, gdy odwiedzaliśmy domy mieszkańców. Mówiono nam to ze złością, goryczą i gniewem. We wsi Dorguń akurat mieszkają tylko Polacy, katolicy, mało wykształceni albo całkiem niewykształceni, religijni. Nie ma ani jednego człowieka, który zdobyłby wyższe wykształcenie albo uczył się w technikum. Jest tylko jedna dziewczyna, która skończyła 10-letnią szkołę. Nie powołano aktywu sowieckiego. We wsi nie było i nie ma ani jednego komsomolca czy pioniera. Jednego, jaki wstąpił do komsomołu, rodzice wygnali z domu. We wsi mieszka sporo osób represjonowanych, odbywających karę lub takich, którzy wrócili z więzienia. Nieczęsto zdarza się, żeby osobnik w wieku poborowym dobrowolnie zgłosił się na służbę do wojska.
Za każdym razem, należy go schwytać jako dezertera, porządnie nastraszyć albo oddać pod sąd, przy czym mieszkańcy, nawet rodzice, pomagają w uniknięciu służby wojskowej i mówią o tym głośno, bez jakiegokolwiek wstydu. Na zebraniu rodzicielskim w szkole 17 kwietnia 1955 roku, po prelekcji na temat sytuacji międzynarodowej Czesława Zaniewska oświadczyła: «Wychowałam syna jak dąb, do wojska go nie oddam». W chałupach rzadko można spotkać dowód na to, że żyje im się zamożnie czy dostatnio, większość żyje biednie. Można przypuszczać, że w niektórych domach coś tam schowano przed wzrokiem obcych, ale w wielu po prostu nie ma co chować. Bieda rzuca się w oczy od pierwszego wejrzenia: na podłodze klepisko, brak mebli, oprócz stołu i kilku ław. Słoma i stare ubrania służą za łóżka. Wielu żyje w tak wielkiej nędzy, że rolnik indywidualny, Skudrowicz, który wrócił z reedukacyjnego obozu pracy – oświadczył: «Daj mi Boże dalej tak żyć jak żyłem w obozie». Oprócz tej biedy w oczy rzuca się wielkie przygnębienie ludzi, brak perspektyw, wielu nie wie, co dalej: z ziemią w dalszym ciągu nie zostało nic wyjaśnione, wielu nie ma jej czym obrabiać, podatki i kontrybucje dla wielu indywidualnych są ponad ich siły, a w tutejszym kołchozie też jest nie lepiej… Kołchoz imienia XX Zjazdu KPB liczy 16 członków z czego 4 osoby pracują tylko od czasu do czasu i z czego za cały 1954 rok przepracowali od 29 do 45 dniówek. W tym kołchozie i przewodniczący i aparat pracują jak zwykli robotnicy, ponieważ nie ma kto pracować na roli.
Przewodniczący kołchozu Władysław Zajkowski jest analfabetą, lubi wypić, ale póki co z obowiązków wywiązuje się dobrze, choć od 2 lat nie otrzymuje należnej mu, niewielkiej zresztą, wypłaty. Księgowego nie ma, w związku z czym brakuje najważniejszego, ewidencjonowania działalności i kontrolowania wszystkiego. Kołchoz w roku ubiegłym wydał po półtora kilograma zboża na dniówkę dla każdego oraz pewną ilość paszy i ziemniaków. Można było przeznaczyć dla ludzi więcej, ale ta garstka, póki co mało zżytych ze sobą ludzi, nie była w stanie upilnować znacznej części zbiorów przed kradnącymi snopy chłopami indywidualnymi.
Jako magazynier w kołchozie pracuje stary człowiek, w przeszłości bogaty chłop Andruszkiewicz Piotr syn Iwana. On także odmówił podpisania odezwy, stwierdzając: «Nie zostało wydrukowane przy mnie». Na zebranie kołchozu nie przyszedł. Nasza indywidualna rozmowa z nim trwała długo, ale w bardzo złych warunkach, mianowicie na dworze. Padał wtedy deszcz, Andruszkiewicz rąbał drewno, a jego pies wściekle ujadał na łańcuchu. Naszą dwukrotną prośbę, by nas zaprosił do domu, pozostawił bez odpowiedzi. Jeden z najbiedniejszych Zaniewski mówi o sobie i o nim: «Popełniłem błąd, że nie wstąpiłem do kołchozu. Andruszkiewicz Piotr Iwanowicz był w kołchozie, podatki płacił jak kołchoźnik, chociaż siał zboże jak indywidualny (niezrzeszony). Ale gdy Marcinkiewicz roznosił kwity o podatkach, Andruszkiewicz mówił: «Nie zapisujcie się do kołchozu, bo zginiemy przez tych najbiedniejszych (biedniaków)». Jeden taki człowiek na etacie stróża majątku kołchozowego, przy jednoczesnym braku nadzoru świadczy, że w kołchozie źle się dzieje. Kołchoz ten wymaga szczególnej uwagi. Natychmiast potrzebny jest rachmistrz. Potrzebny jest także politycznie wykształcony przewodniczący – prawdziwy entuzjasta i dobry organizator, który wzbudziłby wśród ludności zaufanie do siebie i do instytucji kołchozu, potrafiłby dotrzeć z pozytywnymi perspektywami do umysłów tej całej ciemnej masy, uprzedzonej i nieufnej do instytucji kołchozu, który potrafiłby pociągnąć za sobą ogromną, póki co, niewykorzystaną, roboczą siłę. Rolnik niezrzeszony Baranowska mówi: «Tu w Dorguniu potrzebujemy prawdziwego dobrego «ruskiego» człowieka, bo ruscy to ludzie szlachetni, dbają o innych bardziej niż o siebie samego, a nasi miejscowi potrafią ciągnąć tylko w swoją stronę, bez różnicy od kogo, brat czy swat. W naszym kołchozie porządku nie ma i nie będzie, dopóki miejscowi w nim rządzą».
Opis zawarty w notatce Machajewa ma charakter dokumentalny. Obrazuje realia życia jednej tylko polskiej wsi na Grodzieńszczyźnie gdzie wraz z dawną Nowogródczyzną, według ówczesnych spisów sowieckich, mieszkało ponad 520 tys.
Polaków. Byli większością w wielu rejonach – powiatach. Dla władz sowieckich byli grupą podejrzaną, niepewną. Stosowano wobec nich nie tylko represje urzędowe, ale także, jak wskazują zapisy notatki Machajewa, prymitywny ucisk prywatny urzędników sowieckich (kradzieże, pobicia, zabór mienia, poniżanie) na ogół tolerowane przez władze zwierzchnie do momentu, gdy we wsiach wybuchał bierny bunt albo skarga dostawała się w ręce organów szczebla państwowego. Na Grodzieńszczyźnie i Nowogródczyźnie do 1948 r. działały ostatnie partyzanckie oddziały Armii Krajowej. Pojedyncze grupy chroniące polskie wsie przed sowieckim terrorem istniały do roku 1954.
Za opór, wspieranie tych grup lub „za przynależność rodzinną” zamykano w więzieniach lub zsyłano do łagrów całe rodziny. W 1948 r. przeprowadzono nieznaną w Polsce operację zsyłek dziesiątków tysięcy Polaków z tzw. „Zachodniej Białorusi”. Była to czwarta (po latach 1940-1941) wywózka Polaków.
Zdzisław J. Winnicki – dr hab. nauk politycznych, dr nauk prawnych, profesor, dyrektor Instytutu Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego, kierownik Zakładu Badań Wschodnich
Tadeusz Gawin – dr, ppłk inż. (rez.), założyciel i wieloletni prezes Związku Polaków na Białorusi.
Magazyn Polski NR 9 (152) WRZESIEŃ 2018
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!