W wywiadzie udzielonym gazecie „Financial Times” estońska prezydent Kersti Kaljulaid zapewniła, że pomimo rosyjskiego awanturnictwa, jej kraj nie boi się potężnego sąsiada ze wschodu.
Zdaje się, że za główny cel tej rozmowy pani prezydent postawiła sobie nie tyle zapewnić świat o byciu „silnym, zwartym i gotowym”, ale dołączyć do chóru głosów słusznie chyba zaniepokojonych amerykańską dezynwolturą – tak to nazwijmy – w odniesieniu do Rosji.
Jej zdaniem: „jeśli spojrzymy kilka dekad wstecz, to zobaczymy, że kraje NATO zaangażowały ogromną ilość sprzętu przy granicy ze Związkiem Radzieckim. Uderza mnie teraz, dlaczego te sprawy powinny być widziane inaczej”. Z jednej strony radość, że przybywają siły Sojuszu, z drugiej niepokój, że administracja Trumpa może je zawrócić.
Jednocześnie słychać podobną nutę do tej, na której grał Witold Waszczykowski, mówiąc o tym, że „Polska nie jest konsumentem bezpieczeństwa”, ale jego współtwórcą. Kaljulaid: „Estonia widzi siebie nie jako klienta, ale jako równorzędnego partnera – jedno z niewielu państw Sojuszu, które na obronność wydają przewidziane umową kwoty.
Na koniec – w charakterze listka figowego – stwierdziła, że nie ma nic przeciwko temu, aby „Trump poprawił swe relacje z Rosją”. Chwilę później dodała jednak, że nie może to się stać kosztem mniejszych państw.
No właśnie, panie Kolego. Prezydentura USA to nie jest wygrana w totka: „zabieram kasę i idę do domu”. Ten urząd nakłada na człowieka pewne obowiązki nie tylko administracyjne, czy prawne. To rodzaj inwestytury moralnej, z której będzie się zdawać sprawę przynajmniej przed Bogiem i historią. Warto o tym pamiętać.
Kresy24.pl
2 komentarzy
kujawiak
27 lutego 2017 o 04:48Trzeba przyznać mądra pani prezydent.
Anka
31 marca 2017 o 18:59Dziecko!!! Chyba jesteś we mgle!??